W Polsce wciąż niewiele osób kieruje się wytycznymi ekologicznej i odpowiedzialnej mody.
Anna Maziuk: Zacznijmy od tego, o czym pisze pani w książce „Etyka w modzie”. Obala pani mity, w które wierzymy my, konsumenci mody. Jednym z największych jest przeświadczenie, że bawełna jest naturalną tkaniną.
Magdalena Płonka: Najmniej chyba wiemy o sposobie, w jaki zbiera się bawełnę przemysłową. Wielu z nas kojarzy hollywoodzkie obrazy czarnoskórych pracowników, którzy poranionymi palcami zbierają z kolczastych krzewów puszki bawełny. W rzeczywistości w dzisiejszych czasach całe pola przed zbiorami są defoliowane, czyli opryskiwane bardzo agresywną chemią, która powoduje rozpuszczenie zielonych elementów krzewu, tak aby pozostały same puszki. Następnie przyjeżdżają ogromne kombajny, które te puszki zasysają. Użyta chemia wnika w gleby, dostaje się do ekosystemu, zatruwa wszystko dokoła. Wcześniej takie pole było przecież dodatkowo spryskane środkami owadobójczymi i intensyfikującymi wzrost roślin. To wszystko zostaje we włóknie, które potem nosimy. W produkcji bawełny organicznej nie wolno stosować chemii, puszki zazwyczaj zbierane są ręcznie, a to są kolejne miejsca pracy dla lokalnej gospodarki, odwrotnie niż w przypadku kombajnu, który sam skosi 20 hektarów. Do takiej produkcji potrzeba więcej ludzi, czas pracy się wydłuża, dlatego taka bawełna jest droższa. Ale płacimy za jakość, nasze zdrowie, plus standardy pracownicze osób, które tę tkaninę dla nas wyprodukowały.
Ale producentom to się nie opłaca.
Opłaca się. Gdyby tak nie było, niektóre z największych marek odzieżowych nie zwiększałyby udziału bawełny organicznej w ogólnej produkcji, a ta rośnie z roku na rok. To jest tylko kwestia biznesowego rozwiązania.
Kolejny, jeszcze trudniejszy etycznie problem – przemysł futrzarski. Polska jest jednym z pięciu pierwszych producentów futer w Europie. W tym przypadku zwierzęta umierają tylko i wyłącznie dla naszej fanaberii.
Owszem, jesteśmy jednym z największych producentów skalpów z runem, czyli nieobrobionych skór futrzanych, ale cała Europa zmienia się pod tym względem na lepsze – coraz więcej krajów wprowadza odgórne, ogólnokrajowe zakazy hodowli zwierząt na futra. Wierzę, że już niedługo tak drastyczna i nieuzasadniona eksploatacja zwierząt nie będzie w naszym kraju praktykowana. Z drugiej strony, kiedyś usłyszałam zarzut, że jeśli zakażemy u nas produkcji i hodowli zwierząt na futra, to te firmy przeniosą się do krajów peryferyjnych, gdzie w ogóle nie funkcjonują żadne normy dotyczące uboju i hodowli. Odpowiedź jednego z przedstawicieli organizacji pozarządowych brzmiała, że jeśli uporamy się z tym problemem w Europie, to większość organizacji pozarządowych przeniesie się wtedy na przykład do Azji, po to, aby skutecznie bronić praw zwierząt w tej części świata.
Czy te argumenty są dla pani absurdalne?
Ależ skąd. One są jak najbardziej racjonalne. Najpierw dokonają się zmiany tam, gdzie łatwiej je wprowadzić, a następnie organizacje pozarządowe będą działać w miejscach, gdzie będą bardziej potrzebne.
Ale czy w ten sposób nie zamieciemy tylko problemu pod dywan? Kobiety przecież i tak będą kupować futra, tyle że „made in China” albo „made in Pakistan”.
Taka jest kolej rzeczy. Tyle że w parze z tym będzie szedł wzrost udziału w rynku bardziej etycznej mody, a co za tym idzie, w rozwiniętych krajach zachodnich, wzrost świadomości konsumentów oraz empatii wobec zwierząt. Właśnie z tego powodu w przyszłości nie widzę miejsca na archaiczną modę.
Co w takim razie możemy robić? Zniechęcać ludzi do noszenia futer?
Przede wszystkim na poziomie rządowym wprowadzić zakaz ich produkcji – w 2012 roku w Polsce była podjęta taka próba. Myślę, że to realne, aby w ciągu 10 lat w Europie nie było żadnego państwa, które będzie zezwalało na hodowlę zwierząt na futra. Druga sprawa to edukacja społeczeństwa i konsumentów w kierunku zaprzestania zakupów produktów odzwierzęcych, które są nam zupełnie zbędne. Nawet Innuici wolą goreteksy od foczych skórek. Klimat się ociepla. W Polsce nie ma już tak srogich zim, a jeżeli są to mamy do wyboru różne, alternatywy – kurtki nie tylko puchowe, ale i płaszcze z takimi ocieplinami, które są cienkie i miękkie, świetnie oddychające, a jednocześnie doskonale izolują od chłodu i wilgoci. Futro nie jest ergonomiczne, bardzo ciężko się je czyści, jest także alergenem, gdyż stanowi istną gąbkę dla zarazków. Nie ma dziś żadnych zdrowotnych czy praktycznych przesłanek, żeby je nosić. Poza tym futro naturalne jest dużo bardziej szkodliwe dla środowiska niż jego syntetyczny odpowiednik, co udowadniają w badaniach Instytut Forda czy Uniwersytet w Michigan. Również od strony kulturowej, to odzienie mało eleganckie i aspirujące do źle pojmowanej elity.
Poza tym jest to bardzo prymitywna moda i według mnie to tylko kwestia czasu, zanim ludzie to zrozumieją.
Argumentem dla miłośników psów i kotów może być fakt, że – jak podaje pani w książce – aż do 40-50% futer obecnych na rynku europejskim może być wykonanych ze skalpów zwierząt domowych.
To koronny zarzut przeciwko przemysłowi futrzarskiemu, który kwitnie głównie w Chinach. Polecam obejrzenie jednego z wielu filmów umieszczonych w internecie, a przygotowanych przez międzynarodowe organizacje pozarządowe, właśnie dla nieświadomych miłośników futer. Wielu z nich posiada jednocześnie ukochanego pupila, psa lub kota, oraz futro wykonane być może z zabitych w bestialski sposób, w Chinach lub Tajlandii, takich samych zwierząt.
Ale problem społecznej odpowiedzialności biznesu dotyczy również ludzi. Kupując tanie ubrania z masowej produkcji, wspieramy ich wyzysk.
Niska cena zazwyczaj oznacza wykonanie produktu kosztem czegoś innego – może to być kwestia jakości lub, co najczęściej ma miejsce w przemyśle odzieżowym, złego traktowania pracowników w szwalniach dalekiego Południa. Chodzi w dużej mierze o warunki pracy, które są opłakane – przypominam choćby o ostatniej tragedii w szwalni w Bangladeszu. Do tego dochodzą fikcyjne prawa pracownicze, nieodpłatne nadgodziny i żebraczo niskie płace. Oczywiście wywołuje to protesty, powoduje tworzenie związków zawodowych. Tyle że w krajach peryferyjnych demokracja dość często jest jeszcze w zalążku, a ruchy pracownicze są agresywnie dławione – skrajnym tego przykładem są morderstwa liderów związków zawodowych, jakie miały miejsce w Kambodży czy Bangladeszu.
Poważnej krytyce poddaje pani również shipping – przenoszenie produkcji do krajów peryferyjnych.
To jeden z najważniejszych powodów tego, co złe w świecie mody. Chodzi o to, żeby inwestować w produkcję w kraju, w którym kupujemy. Tu powinny być i szwalnie, i miejsca zbytu. Po pierwsze byłoby to ekologiczne, ponieważ ograniczylibyśmy transport – produkcję CO2 poprzez duże zużycie paliwa. Po drugie, umieszczanie produkcji w krajach o ustrojach demokratycznych gwarantuje większą szansę przestrzegania praw pracowniczych i możliwość ich dochodzenia. Po trzecie, dzięki temu mamy lepszą możliwość sprawdzenia i kontroli produkcji ubrań.
Co w takim razie możemy robić, jeżeli większość ubrań jest produkowana poza naszym krajem?
Polecam kupowanie produktów z certyfikatami Sprawiedliwego Handlu (Fair Trade) oraz z różnymi certyfikatami ekologicznymi, których całą listę wymieniam w książce. Poza tym możemy stosować wytyczne slow fashion (wolnej mody), tak zwane 3R: reduce, czyli redukuj, reuse, czyli przerabiaj, używaj ponownie, i recycle – przetwarzaj. Zachęcam do uprawiania tak zwanego szafingu – wymiany ubrań, czyli tym samym ograniczenia ilości kupowanych rzeczy. Namawiam również do inwestowania w lokalnych projektantów i klasykę, która jest wieczna i nie wymaga wymiany garderoby co sezon.
Kto mógłby być dla nas wzorem do naśladowania?
Świetnym przykładem dobrych zachowań w modzie jest Skandynawia. Skandynawowie są uważani za konsumentów-nacjonalistów i jeśli tylko mogą, kupują produkty rodzimych firm. Poza tym noszą ubrania w takich kolorach, których nie trzeba zbyt często prać. Najchętniej wybierają barwy szaro-melanżowe, czarne, granatowe. Kolejna sprawa – noszą rzeczy bardzo długo, bo kupują fasony uniwersalne, wygodne i tym samym rzadko zmieniają garderobę. Są bardzo ekologiczni, dużo inwestują w bawełnę organiczną, urządzają szafingowe party. Uwielbiają nosić rzeczy wykonane przez siebie w domu. Kochają robić swetry na drutach, skarpetki, szaliki i czapki. Skandynawki są bardzo przykładnymi konsumentkami.
A co my lubimy nosić? Jakie są u nas realia konsumenckie?
Nie chciałabym źle osądzać polskiego klienta, ale faktem jest, że wciąż niewiele osób podczas zakupów kieruje się wytycznymi ekologicznej i odpowiedzialnej mody. Nie chodzi o wiedzę o takich ubraniach, lecz o praktykowane nawyki. Tych, podobnie jak w przypadku segregacji śmieci, nadal brakuje.
Pani zawsze była świadomą konsumentką czy popełniała pani te same grzechy, co wszyscy?
Swoją garderobę na bardziej ekologiczną, a co za tym idzie, etyczną, wymieniam od kilku lat. Wcześniej ani nie wiedziałam, że bawełna organiczna jest dostępna w naszym kraju, ani nie miałam wystarczającej determinacji, żeby jej szukać. Jak każdy, wybierałam rzeczy raczej pod kątem ceny lub estetyki. Dzisiaj eko odzież traktuję jak pewnego rodzaju snobizm. Taki pozytywny snobizm zdecydowanie polecam.
Jak w takim razie później udawało się pani godzić wszystko to, o czym pisze pani w książce, zasady społecznej odpowiedzialności z pracą projektantki?
Tak się złożyło, że żadna firma, dla której projektowałam nie stosowała futer naturalnych, to nie był ich target, ich klient nie potrzebował tego typu produktów. A zatem niewątpliwie było mi łatwiej, ponieważ nie musiałam nikogo na siłę nawracać, ale gdybym pracowała dla firmy, która futra naturalne ma w swoich kolekcjach, próbowałabym rozmawiać z zarządem, przedstawiać tabelki, wykresy, zdjęcia, dokumenty. To na pewno wymagałoby ogromnej dyplomacji, ale sądzę, że zmiana czyjegoś stanowiska w tej kwestii jest jak najbardziej możliwa. Kiedyś pracowałam jako kostiumograf w reklamie, w której miałam ubrać kobietę w przepastne futro. Nie zgodziłam się na futro naturalne. Powiedziałam, że uszyję futro sztuczne, które będzie wyglądało jak prawdziwe. Tak się stało, wszyscy byli zadowoleni, nie mówiąc o tym, że koszty wyprodukowania tego filmu dzięki temu były niższe.
To znaczy, że nigdy nie zaprojektowała pani niczego z produktów odzwierzęcych?
Nigdy.
Ma pani na sobie nieskórzane buty, nieskórzaną torebkę. Nosi pani w ogóle produkty odzwierzęce?
Generalnie nie i nie mam z tym problemu. Ale czasem czuję się niezręcznie, kiedy ludzie mnie o to pytają, bo nie chcę uchodzić za „ekocelebrytkę”. Kiedy dostałam od męża skórzane półbuty, nie wyrzuciłam ich do śmieci, noszę je i się tego nie wstydzę. We wszystkim trzeba mieć umiar. W szafie wciąż mam jeszcze starsze, skórzane rzeczy. W odpowiedzialnej modzie chodzi o to, żeby dokonywać dobrych wyborów, jeśli to możliwe. W przypadku, kiedy szukamy białej, eleganckiej koszuli i wiemy, gdzie dostać model wykonany z bawełny ekologicznej, to go kupmy zamiast tego z bawełny przemysłowej. Jeżeli taka koszula kosztowałaby 4 tys. złotych, nikogo nie namawiałabym, żeby ją nabył. Ale jeśli za porządną koszulę trzeba zapłacić 200 zł, a za koszulę ekologiczną 300 zł, to choć te 100 zł to nie jest mało pieniędzy, warto je wydać, bo w tej cenie dostajemy najlepszą jakość i alternatywę w modzie, jaką możemy uzyskać.
Jakich dobrych zamienników skóry w takim razie możemy używać i gdzie ich szukać?
We wszystkich dużych, sieciowych markach odzieżowych znajdziemy buty wykonane z imitacji skóry. Całkiem niedawno na polski rynek weszła na przykład portugalska firma, która z założenia sprzedaje produkty nieskórzane. Wyglądają jak skórzane, mają różne struktury, są wykonane z miękkich tworzyw, a do tego mają obłędne ceny: 60 zł za buty, 70 za torebkę.
A co z jakością? Ja na przykład nie chcę kupować skóry, ale okropnie obcieram sobie stopy w nieskórzanych butach.
Niestety, buty z sieciówek często reprezentują nie najlepszą jakość i rzeczywiście mogą odparzyć nogę. Dlatego w pierwszej kolejności szukam po prostu butów wykończonych w środku tkaniną. Stosuję też wkładki antypotne. Latem problem znika, bo wtedy najchętniej nosi się buty otwarte. W tej chwili różnego rodzaju tenisówki, baletki, eleganckie pantofelki zrobione z bawełny są przecież bardzo modne. To lepsze niż skóra, bo takie buty dobrze oddychają i świetnie dopasowują się do stopy. W sezonie zimowym polecam buty wykonane z tkanin impregnowanych, z bawełnianego odpowiednika zamszu lub na przykład z alcantary.
Ale czy inwestując na przykład w plastikowe buty, nie zastąpimy w ten sposób produkcji odzwierzęcej, która jest moralnie i ekologicznie niewłaściwa, produkcją ropną, która jest bardzo szkodliwa dla środowiska?
Używamy plastiku wykonanego z ropy na co dzień, większość produktów użytkowych w naszych domach jest z plastiku – skąd nagle tak wielka wrażliwość na punkcie ekologii w biznesie obuwniczym? Ludzie często mówią, że syntetyczne skóry są nieekologiczne. Taka skóra ma dłuższy proces biodegradacji, ale można ją przetworzyć. Ale jeśli to problem, nośmy buty bawełniane, na przykład impregnowane kauczukiem, co świetnie imituje skórę naturalną. Są bardzo wygodne, tanie i prozwierzęce.
A produkty ropopochodne postarajmy się wyeliminować gdzie indziej, na przykład w przypadku codziennie używanych foliówek.
Magdalena Płonka wykłada CSR w Międzynarodowej Szkole Kostiumografii i Projektowania Ubioru w Warszawie. Autorka wydanej w marcu książki „Etyka w modzie czyli CSR w przemyśle odzieżowym”. Od 2010 roku jest biegłym sądowym z zakresu projektowania ubioru i kostiumografii. Laureatka wielu nagród i wyróżnień w dziedzinie mody, m.in. Złotej Nitki, Srebrnej Pętelki. W 1999 roku została zaliczona do grona stu najbardziej wpływowych kobiet w Polsce przez magazyn PANI.