Nawet czołowi ekonomiści winę za nasze gospodarcze bolączki składają na karb skąpstwa Chińczyków, ekstrawagancji Greków czy rozrzutności rządów.
Michał Kalecki najbardziej chyba znany jest jako „prekursor” pewnych wątków Keynesowskiej Ogólnej teorii zatrudnienia, procentu i pieniądza. Jego prekursorstwo, już po śmierci Keynesa, wieściła światu Joan Robinson, prywatnie mówił o nim również sam Kalecki. Prawdziwa historia jest dużo bardziej złożona i więcej mówi o osobowościach obu panów, bardzo mało zaś o ich poglądach.
Część tej złożoności bierze się z ambiwalencji niektórych idei Keynesa; nawet jego najbardziej zagorzali zwolennicy przyznają, że istnieją różne jego interpretacje, przez co demaskowanie niewłaściwych spośród nich jest wśród kontynuatorów Keynesa tak powszechne, jak demaskacja odchyleń w interpretacjach Marksa wśród marksistów. Można jednak odnaleźć zasadnicze idee wspólne Ogólnej teorii i dzieła Kaleckiego.
Po pierwsze, w gospodarce kapitalistycznej produkcja i zatrudnienie określone są przez inwestycje przedsiębiorstw w ten sposób, że jeśli są one na niewystarczającym poziomie, w gospodarce najpewniej nie będzie pełnego zatrudnienia. Po drugie, to inwestycje wyznaczają oszczędności, a nie odwrotnie (obaj ekonomiści potępiali doktrynę społecznej cnoty oszczędzania, która tak bardzo pasowała zadowolonej z siebie wiktoriańskiej burżuazji, a która dziś przeżywa tak wielki renesans). Wreszcie, na przekór podejściom neoklasycznym, ale także ricardiańsko-marksistowskim, obaj twierdzili, że wzrost płac zwiększy, a nie zmniejszy poziom zatrudnienia.
Ta wspólnota poglądów co do mechanizmów funkcjonowania gospodarki kapitalistycznej opierała się na podzielanej przez nich fundamentalnej zasadzie analizy ekonomicznej, którą Kalecki stosował otwarcie i z dobrymi efektami, Keynes zaś w sposób nieco chaotyczny – mianowicie zasadzie okrężnego obiegu dochodów.
Zgodnie z tą zasadą dochody określane są przez decyzje o wydatkach, nie przesądzają zaś o nich złożone gry, których istotą jest wymiana „zasobów” (kapitału lub pracy).
Zasada ta ma swoje źródła w pracach francuskiego fizjokraty François Quesnaya, ale w politycznej ekonomii XIX wieku została zarzucona wraz ze wzrostem znaczenia idei, iż to ceny integrują indywidualne decyzje na temat wymiany.
Wielki Joseph Schumpeter ponownie jednak dostrzegł – sto lat temu – znaczenie okrężnego obiegu dochodów. Zasada ta, stwierdził, pokazuje, że „w każdym okresie gospodarczym zaznacza się tendencja do poruszania się znów utartymi koleinami i do ponownego realizowania tych samych wartości (…) Przy założeniu niezmieniających się warunków, w każdym kolejnym okresie będą produkowane i konsumowane dobra konsumpcyjne tego samego rodzaju i w tych samych ilościach z uwagi na fakt, że w praktyce ludzie postępują zgodnie z wypróbowanym doświadczeniem (…)” (Teoria rozwoju gospodarczego, s. 61-65). I gdzie indziej dodawał, że „tak długo, jak okresy gospodarcze postrzegano jedynie jako zjawisko techniczne, a fakt cyklu gospodarczego, w jakim one przebiegają, pozostawał nierozpoznany, brakowało ogniwa łączącego gospodarczą przyczynowość i wgląd w wewnętrzną logikę i ogólny charakter ekonomii. Można było rozważać indywidualne akty wymiany, zjawisko pieniądza, kwestię ceł ochronnych jako problemy ekonomiczne, ale nie było można jasno dostrzec całości procesu, jaki rozwija się w poszczególnym okresie gospodarczym” (Economic Doctrine and Method, s. 43–44).
Zasadę tę niestety ponownie zarzucono wraz z nadejściem ekonomistów neoklasycznych, nowych keynesistów (cóż za mylące pojęcie) i nowej syntezy neoklasycznej, powracających do klasycznego stanowiska, zgodnie z którym – na dobre czy na złe, choć raczej złe – to ceny, a nie okrężny obieg dochodów, uważane są za zwornik działalności gospodarczej.
Podobieństwa między Kaleckim a Keynesem nie powinny jednak przesłaniać nam różnic w ich podejściu. Keynes, „umiarkowany konserwatysta”, był zawsze entuzjastą możliwości zapewnienia rozkwitu kapitalizmu, jeśli tylko polityka gospodarcza przyniesie pełne zatrudnienia. Kalecki był bardziej sceptyczny. Przyjmował założenie, że polityka fiskalna i monetarna może do pewnego stopnia stymulować inwestycje przedsiębiorstw. Nie uważał jednak, że taka polityka jest do utrzymania na dłuższą metę. Co więcej, wątpił w wolę biznesu, by wspierać pełne zatrudnienie. Krytykował również słabe rozumienie przez Keynesa procesów inwestycyjnych oraz finansów przedsiębiorstw poza operacjami giełdowymi.
Inaczej niż Keynes, Kalecki zaangażowany był w problemy krajów rozwijających się. Podkreślał – w odróżnieniu np. od Oskara Lange – że kluczowy problem ich rozwoju gospodarczego ma wprawdzie charakter finansowy, ale nie dotyczy on bariery niskich oszczędności, która prześladowała ekonomię rozwoju od czasów Gustava Cassela. Zdaniem Kaleckiego ograniczenia finansowania rozwoju wynikały w pierwszej kolejności z bariery wymiany zagranicznej, a konkretnie ograniczeń rozmiarów pochodzących z importu dóbr inwestycyjnych i konsumpcyjnych.
W drugiej kolejności ograniczenia finansowania rozwoju wynikały ze społecznej struktury gospodarki: wzrost zatrudnienia przy niskim poziomie dochodów wywierał presję na ceny żywności dostarczanej przez sektor rolny. Wynikająca stąd inflacja cen żywności powodowałaby redystrybucję dochodów do rolników, a następnie, poprzez wyższe opłaty za dzierżawę, do właścicieli ziemskich. Wyższe ceny żywności nie zwiększałyby zatem poziomu jej produkcji. To wszystko czyniło reformę rolną oraz opodatkowanie właścicieli ziemskich i klas średnich warunkiem wstępnym udanej industrializacji. Kalecki był również sceptyczny co do zalet bezpośrednich inwestycji zagranicznych w stymulowaniu modernizacji gospodarki.
W swym wykładzie z 1951 roku Oskar Lange przedstawił Kaleckiego jako „lewicowego keynesistę”. Terminu tego używali wówczas komuniści na określenie tych zwolenników Keynesa, jak np. Joan Robinson, którzy sympatyzowali z marksizmem, ale zarazem dostrzegali potencjał keynesowskiego sterowania kapitalizmem. Lange terminu tego nie użył ironicznie, choć można by go tak zrozumieć.
Tak oto neoklasyczny marksista, który pomógł ustanowić syntezę neoklasyczną, zaszufladkował dużo bardziej od niego radykalnego i oryginalnego krytyka kapitalizmu.
Co tylko zresztą dowodzi, że dla wygody możemy używać etykietek, ale rzadko odkrywają nam one prawdę. Ogólnie rzecz biorąc, ten przypadek i zestawienie tych dwóch badaczy pokazuje, że choć dla rozwoju idei i analiz ekonomiści powinni się spierać o teorię i pojęcia, podejmowanie tego sporu i stosowanie etykietek w debacie publicznej nie jest specjalnie pomocne.
W sferze polityki, w sporach wokół polityki gospodarczej, musi dominować retoryka, z odwołaniami raczej do idei będących w obiegu, znanymi opinii publicznej, niż do spójności teoretycznej. Ekonomiści muszą być świadomi, że wkraczając na obszar debaty publicznej, będą musieli stosować retorykę raczej niż analizę. Używając retoryki i odwołując się do często niepopartych wiedzą emocji swej widowni, ekonomiści muszą jednak unikać dwóch pułapek.
Jedna z nich tkwi w możliwości stania się kimś, kogo Keynes nazywał „agitatorem” lub po prostu dziennikarzem ekonomicznym, przekazującym jedynie „podkręcone” pomysły innych i rozbudzającym powierzchowne emocje. Druga pułapka tkwi w dogmatyzmie bądź upieraniu się przy pewnych doktrynach, których uzasadnienia ani zastosowania nie można wyjaśnić. Kaleckiego (ale także Langego) można dziś z pożytkiem czytać jako przykłady ekonomistów, których prace unikają obydwu pułapek.
Choć obaj pisali złożone i trudne studia ekonomiczne, ich wywody są radykalne w tym sensie, że nie wymagają uprzedniej akceptacji przyjmowanych przez nich wyjściowych założeń czy doktryn.
To coraz rzadsze dziś zjawiska – w profesji podzielonej na szkoły myślowe, z których każdą identyfikuje się na podstawie doktryn, których nie kwestionują: główny nurt ekonomii zdefiniowany jest przez ceny równowagi rynkowej; szkoła austriacka przez doktrynę przedsiębiorczości; postkeynesiści przez doktryny dotyczące niepewności, przewidywań i pieniądza endogenicznego. Można by tak wymieniać długo dalej.
W XXI wieku pilnie potrzeba nam ożywienia koncepcji Michała Kaleckiego oraz zasady okrężnego obiegu dochodów jako zwornika analizy makroekonomicznej. Bez nich ekonomiści stoczyli się w kierunku tych wiktoriańskich wartości, które wychwalają rzekomą cnotę zapobiegliwości bogatych. Kiedy tak samozwańczy nowy keynesista, jak przewodniczący Systemu Rezerwy Federalnej, Ben Bernanke, przypisuje makroekonomiczną „nierównowagę” gospodarki amerykańskiej, a nawet kryzys finansowy od roku 2008, tzw. nadmiarowi chińskich oszczędności, wyraźnie widać, że ekonomiczna profesja potrzebuje następców Kaleckiego, pokazujących, że Chińczycy nigdy nie byli aż tak bogaci ani nie zarabiali wystarczająco dużo, żeby zaburzyć działanie amerykańskiej gospodarki w sposób, który sugeruje Bernanke.
W naszej ekonomii rozwoju XXI wieku musimy powrócić do wizji Kaleckiego (ale także Langego) na temat rozwoju gospodarczego społeczeństw tradycyjnych: wizji, która akcentowała rozwój gospodarczy jako zmianę struktury społecznej, a nie tylko zwiększanie potencjałów jednostek.
Mam swój szczególny i osobisty powód studiów nad Kaleckim. Chcę mianowicie odzyskać dla XXI wieku monetarną teorię Kaleckiego, zakorzenioną raczej w Wickselliańskiej teorii cyklu koniunkturalnego niż w funkcjonalnej teorii pieniądza, która zdominowała ekonomię brytyjską i północnoamerykańską. Kluczowa dla podejścia Wicksella do cyklu koniunkturalnego jest idea, że najważniejszy pieniądz, który określa skalę inwestycji, zatrudnienia i dynamikę gospodarczą, to pieniądz wprowadzany do obiegu przez biznes, a nie przez rządy czy banki centralne. Jak pisał Schumpeter: „Bardziej pożyteczne byłoby […] przyjrzeć się finansom kapitalizmu jako systemowi, który kompensuje wierzytelności z zobowiązaniami, a salda przenosi na następne okresy […] Innymi słowy: empiryczne i analityczne badanie kredytowej teorii pieniądza” (Economic Doctrine and Method, s. 43-44).
Tu być może leży kluczowe rozróżnienie pomiędzy teorią Kaleckiego i Keynesa. U podstaw analizy Kaleckiego stała koncepcja kredytu jako systemu finansowych rozliczeń w gospodarce kapitalistycznej, podczas gdy w przypadku Keynesa jego zainteresowania polityką i własnymi inwestycjami finansowymi ograniczały jego koncepcję polityki pieniężnej do rozliczeń płatności między bankami komercyjnymi a bankiem centralnym.
W XXI wieku, gdy winę za nasze gospodarcze bolączki nawet czołowi teoretycy ekonomii składają na karb skąpstwa Chińczyków, ekstrawagancji Greków, Hiszpanów, Portugalczyków i Włochów, rozrzutności rządów, chciwości pracowników, nadmierną regulacji państwa czy braku zapobiegliwości – powinniśmy czytać Langego i Kaleckiego, aby przypomnieć sobie, że ekonomia musi się zaczynać od analizy rzeczywiście funkcjonującego kapitalizmu w jego najbardziej rozwiniętych krajach i od dopiero rodzącego się kapitalizmu w krajach rozwijających się. Jedynie na tym fundamencie możemy budować teorie wyjaśniające relacje gospodarcze i monetarne.
Jest to fragment wykładu inauguracyjnego Jana Toporowskiego jako dziekana Wydziału Ekonomii londyńskiej SOAS pt. Michał Kalecki and Oskar Lange in the 21st century, wygłoszonego 18 kwietnia 2012.
Jan Toporowski (1950) – wykładowca ekonomii i dziekan Wydziału Ekonomii Szkoły Studiów Orientalnych i Afrykańskich (SOAS) Uniwersytetu Londyńskiego, znawca problematyki rynków finansowych i bankowości międzynarodowej, autor m.in. książek The Economics of Financial Markets and the 1987 Crash (1995), The End of Finance: Capital Market Inflation, Financial Derivatives and Pension Fund Capitalism (1999), Theories of Financial Disturbance: An Examination of Critical Theories of Finance from Adam Smith to the Present Day (2006) oraz Dlaczego gospodarka światowa potrzebuje krachu finansowego (2010, wyd. polskie 2012). Obecnie przygotowuje biografię Michała Kaleckiego.