Czy dymisja Christiana Wulffa i wymuszona zgoda na nominację Joachima Gaucka zaszkodzą notowaniom Angeli Merkel? A może to wstęp do przyszłych koalicji z SPD i Zielonymi? I jakim prezydentem będzie Joachim Gauck, dawny dysydent i szef urzędu ds. akt Stasi?
Christian Wulff nie miał wyboru – musiał podać się do dymisji. Dzień po tym, jak prokuratura w Hanowerze złożyła wniosek o odebranie mu immunitetu w związku z podejrzeniami, że jako premier Dolnej Saksonii nadużywał władzy na rzecz swoich biznesowych przyjaciół, zrezygnował z urzędu prezydenta Niemiec.
Zarzuty wobec Wulffa potęgowały się od grudnia. Na początku oskarżano go, że skorzystał z taniego kredytu na zakup domku, którego udzielili mu zaprzyjaźnieni przedsiębiorcy. Jeszcze głośniej wokół Wulffa zrobiło się, gdy wyszło na jaw, że próbował nakłonić redaktora naczelnego największego niemieckiego brukowca „Bild” do powstrzymania publikacji tekstu na ten temat. Wulff co prawda przeprosił, ale potem było już tylko gorzej: media dokopywały się coraz to nowych spraw, których wspólnym mianownikiem było korzystanie przez prezydenta z wątpliwego finansowego wsparcia – czy to przy promocji swojej książki, czy to przy wyjeździe na urlop. W zamian za te usługi rząd Dolnej Saksonii miał przyznać jednemu z przyjaciół Wulffa pomoc w produkcji filmowej. Gdy ostatecznie do akcji wkroczyła prokuratura, Wulff ustąpił, podkreślał jednak, że owszem, popełnił błędy, ale nie działał niezgodnie z prawem.
Niemcy tracą tym samym prezydenta, który według swoich zwolenników był łagodnym mediatorem, a według przeciwników – bezpłciowym przedstawicielem skostniałej chadecji. Niemal wszyscy jednak, od prawej do lewej strony sceny politycznej, podkreślają pozytywny wpływ, jaki Wulff wywarł na kwestię integracji imigrantów w Niemczech. Także w przemówieniu przy składaniu dymisji Wulff obszernie nawiązywał do swojego zaangażowania w tej kwestii.
Największym echem podczas jego ponad półtorarocznej prezydentury odbiło się przemówienie z okazji 20 rocznicy zjednoczenia Niemiec, 3 października 2010 roku. Wulff powiedział wówczas, że judaizm i chrześcijaństwo są w sposób oczywisty częścią Niemiec, ale że taką częścią jest także islam. Słowa te wywołały burzliwe reakcje, szczególnie że wygłosił je w momencie, gdy debatę publiczną w Niemczech zdominowały kontrowersje wokół książki Thilo Sarrazina, w ostry sposób krytykującego migrantów z krajów arabskich i Turcji. Wielu chadeckich kolegów partyjnych zdystansowało się od poglądów Wulffa; sama Merkel zareagowała bardzo powściągliwie i relatywizowała słowa prezydenta, mając na oku rzeszę wyborców skłaniających się bardziej ku tezom Sarrazina.
Niestety sam Wulff w późniejszych debatach już nie uczestniczył tak aktywnie, jak zapowiadało to jego pierwsze wystąpienie. Owszem, były liczne spotkania z emigrantami, Wulff przyjął ogólną linię pochwały różnorodności obywateli, a ostatnio był pomysłodawcą ważnej uroczystości na cześć migrantów, głównie z Turcji, zamordowanych przez neonazistowską grupę. Jednak na tak wyraźne słowa o przynależności muzułmanów do niemieckiej społeczności już się nie zdobył. Być może stałoby się to właśnie podczas tej poruszającej uroczystości, która odbyła się ostatecznie 23 lutego – ale już nie zdążył. Merkel mówiła za niego.
Po dymisji Wulffa dyskusje dotoczyły głównie tego, w jaki sposób odbije się to na koalicji chadeków i liberałów z FDP. Sama Merkel dotychczas nie bez podstaw przezywana była „teflonową kanclerz” – jej popularność nie ucierpiała przez wpadki rządu, niejasność programową, liczne spory wewnątrz koalicji czy dymisje czołowych polityków, jak choćby popularnego ministra obrony narodowej Karla-Theodora zu Guttenberga. Pierwsze sondaże pokazują, że także dymisja Wulffa, który był jej kandydatem, za bardzo jej nie zaszkodzi.
Nowym prezydentem zostanie najprawdopodobniej Joachim Gauck, popierany przez większość niemieckich partii. Poparła go też ostatecznie Angela Merkel, choć w 2010 roku, gdy był kandydatem SPD i Zielonych, odrzuciła jego nominację. Sposób wyboru Gaucka pozostawił wśród chadeków niesmak – koalicyjne FPD, tonące w sondażach głęboko pod progiem wyborczym, postawiło CDU pod ścianą, mówiąc: Gauck albo nikt. Tym samym rzucili też na szalę samą koalicję. Nie tylko opozycja interpretuje to zachowanie jako desperackie, także CDU coraz mniej widzi w FPD obliczalnego partnera. Nie dziwi więc, że wymuszoną współpracę CDU, SPD i Zielonych przy nominacji Gaucka wielu komentatorów traktuje jako zwiastun możliwych koalicji po wyborach federalnych w przyszłym roku.
Z perspektywy twardej kanclerz prezydentura Gaucka może być niekorzystna. Ten 73-letni były opozycjonista z NRD uchodzi za niezależną osobowość, nie tylko dlatego, że nie należy i nigdy nie należał do żadnej partii. Gauck, ewangelicki pastor, ostro krytykował reżim i był w 1989 roku jedną z głównych postaci przełomowych „demonstracji poniedziałkowych”, które doprowadziły do upadku systemu i ostatecznie zjednoczenia Niemiec. W latach 90. objął nowo utworzony urząd ds. dokumentów Stasi. Wkrótce powszechnie zaczęto nazywać go Instytutem Gaucka, bo pastor wykonywał swoje zadania w bardzo wyrazisty sposób.
Dokumenty Stasi były konsekwentnie i systematycznie zabezpieczane, a obywatele byłego NRD otrzymali wolny dostęp do swoich akt, dowiadując się między innymi, jacy tajni współpracownicy Stasi na nich donosili. Niejedna kariera byłych tajnych funkcjonariuszy w nowym ustroju została w ten sposób zniszczona (choć nie zawsze słusznie) lub przynajmniej mocno nadszarpnięta – choćby szefa klubu parlamentarnego lewicowej Die Linke, Gregora Gysi. Znamienne, że Linke jako jedyna partia w Bundestagu, reprezentująca 12 procent wyborców i szczególnie silna we wschodnich landach, została kompletnie pominięta przy szukaniu „kandydata konsensusu”, jak nazwano nominację Gaucka. Die Linke ostro krytykuje Gaucka i rozważa wystawienie kontrkandydata – wiele wskazuje na Beate Klarsfeld, dziennikarkę znaną jako tropicielka dawnych nazistów.
Afera wokół Wulffa i zamieszania wokół nominacji Gaucka nieco zdewaluowały autorytet urzędu prezydenta, ale prawdopodobnie na krótko. W pewnym sensie w Niemczech autorytet ten przypisuje się osobie urzędującej, a nie samemu stanowisku. I tak też Niemcy już zawsze będą pamiętać prezydenta Richarda von Weizsäckera, który w 1985 roku, w 40. rocznicę zakończenia II wojny światowej, wygłosił słynne przemówienie, w którym powiedział, że 8 maja 1945 roku był „dniem wyzwolenia” od nazizmu także dla samych Niemiec, a nie, jak dotąd mówiono, przegraną. Z kolei kadencja poprzednika Wulffa, Horsta Köhlera, pozostanie raczej przypisem w historii, bo Köhler był, jak mówią Niemcy, blady. Nie zainicjował żadnej poważnej debaty publicznej – a to właśnie debaty i krytyczne komentowanie procesów społecznych są głównymi instrumentami wpływania prezydenta na politykę. Poza tym prezydent nie ma faktycznie żadnego wpływu na władzę wykonawczą.
Gauck wie, że popiera go wielu obywateli, ale wie też, że zostanie pierwszym prezydentem Niemiec wybranym tak naprawdę wbrew woli głównej partii rządzącej, bo CDU została po prostu zmuszona do zagłosowania na niego. Z pewnością nie będzie tak dyplomatyczny, jak wszyscy dotychczasowi prezydenci. Może polaryzować społeczeństwo, zwłaszcza teraz, gdy formuje się coraz silniejszy ruch oporu przeciw neoliberalizmowi – a Gauck krytykował ostro ruch Occupy i popiera kontrowersyjne cięcia socjalne w ramach pakietu reform o nazwie Agenda 2010. W kwestii integracji migrantów jest nie mniej kontrowersyjny – określił Sarrazina jako „śmiałego człowieka”, choć sam nie wypowiada się ostro przeciw migrantom. Broni też udziału Niemiec w wojnie w Afganistanie i krytykuje politykę wschodnią Willy’ego Brandta z początku lat 70., którą dziś nawet większość chadecji uznaje za słuszną.
Gauck mocno podkreśla w swych wystąpieniach kwestię wolności, ale niemal zawsze łączy ją odpowiedzialnością, która dla niego jest logiczną konsekwencją wolności. Często pojawiają się też u niego elementy religijne, choć wyraża je w subtelny sposób. Jest nieco patetyczny, ale też bardzo autentyczny – i tą swoją autentycznością, która wynika z biografii, być może najbardziej różni się od innych polityków.
Zapowiada się więc – jak na możliwości tego raczej reprezentacyjnego urzędu – bardzo ciekawa prezydentura.
*Jan Opielka – niezależny dziennikarz