W weekendowym wydaniu „Gazety Wyborczej” pisarz Krzysztof Varga opublikował tekst pod tytułem My, ateiści, w którym pisze dużo rzeczy, z którymi się fundamentalnie nie zgadzam, zaczynając od tytułu. Już na samym początku swojego artykułu Varga pisze tak: „Wojna o krzyż w Sejmie, która rozgorzała po ostatnich wyborach, wydała mi się zupełnie bezsensowna, jałowa i nadmuchana. To był klasyczny temat zastępczy, niemający związku z realną sytuacją obywateli, a stał się jedynie pretekstem do oratorskich popisów i komentarzy, z których literalnie nic nie wynika. Kłóciliśmy się o symbol religijny zamiast debatować o prawdziwych zagrożeniach dla Polski i Europy […] Dyskusja o symbolach zawsze nam najlepiej wychodzi. Mnie osobiście krzyż w Sejmie jest najzupełniej obojętny, może tam wisieć albo i nie. W każdym razie deklaruję, że zupełnie mi nie przeszkadza. Mimo że jestem zdeklarowanym ateistą”.
Ja deklaruję, że krzyż w Sejmie mi przeszkadza. Mimo że jestem zdeklarowanym chrześcijaninem. Przeszkadza mi, bo przeszkadza wielu moim niewierzącym bliźnim. Chrześcijaństwo każe kochać bliźniego swego jak siebie samego. Jeśli ktokolwiek czuje się źle z krzyżem wiszącym w przestrzeni publicznej, chrześcijanin ma obowiązek ten krzyż zdjąć. To wynika ze słów Jezusa: gdy ktoś chce od ciebie twoją szatę, daj mu także i płaszcz.
W dalszym ciągu swojego tekstu Varga robi wszystko, żeby odciąć się od tych, których obowiązująca w Polsce prawicowa poprawność polityczna skazuje na marginesowość (Wyborcza, matecznik Vargi, posuwa się nawet do tego, że zrównuje antyklerykalizm z antysemityzmem) i którzy reagują zrozumiałą wściekłością na tyranię katolików. Pisarz pisze na przykład tak: „Zagrożeniem dla Kościoła nie jest krzykliwy antyklerykalizm ani nawet były ksiądz, a obecny poseł Kotliński z ziejących obłąkańczą nienawiścią do kleru Faktów i Mitów” albo „Ja jestem, tak przynajmniej myślę, spokojnym, racjonalnym ateistą i na równi z bredniami wypowiadanymi przez biskupów mierżą mnie popisowe ataki nie tylko na Kościół, ale i na religię”.
Po tym rytualnym odcięciu się od Kotlińskiego, Varga zaczyna swój popisowy atak, i to nie na Kościół katolicki, ale właśnie na religię. Pisze bowiem tak: „…argumentem przeciwko Bogu są dowody natury etycznej – dość przewidywalne, ale przez to wcale nie mniej wiarygodne; są wręcz miażdżące. Skoro ten wasz Bóg jest taki wszechwiedzący, wszechmocny i miłosierny, powiadają autorzy, to czemu od tysięcy lat pozwala, by ludzie i zwierzęta tak bezgranicznie cierpieli? Jeżeli naprawdę istnieje, to nie jest wcale miłosierny, ale wręcz odrażający, skoro będąc wszechmocnym nie robi nic, aby ograniczyć czy wręcz zlikwidować ludzkie cierpienia: głód, wojny, masowe zbrodnie, katastrofy. Wszak jednym gestem mógłby powstrzymać falę tsunami, która zabije kilkadziesiąt tysięcy niewinnych ludzi. A jednak tego nie robi. Wydawać by się mogło nawet, że ten Bóg ma dużą frajdę z takiej widowiskowej tragedii. Cierpienie i ból odczuwane przez niezliczone zwierzęta od setek tysięcy lat i przez istoty ludzkie od co najmniej pięćdziesięciu tysięcy lat nie są pobocznym elementem całego przedstawienia, czy nawet nieuchronnym skutkiem ubocznym dobrze pomyślanego planu rozwoju; to kluczowy element scenariusza napisanego przez stwórcę […] Powiedzmy, że jakiś człowiek miał możliwość zapobieżenia śmierci miliona ludzi, jednak spokojnie odmówił uczynienia tego; słusznie uznamy go za potwora – dlaczego miałoby być inaczej, gdyby sytuacja dotyczyła istoty boskiej? Odpowiedź jest po stronie teistów, czekam”.
Odpowiedź na miażdżące argumenty Vargi można znaleźć w Biblii. I nie jest to zwykła odpowiedź typu „Varga nie ma racji, bo…”. W pewnym sensie odpowiedzią jest to, że Bóg argumentów Vargi chce. Z tego, co Biblia mówi nam o Bogu, wiemy, że Bóg jest nie tylko wszechwiedzący, wszechmocny i miłosierny. Jest także agoniczny. Biblia to opowieść o ludziach, którzy nie tylko dawali przykłady posłuszeństwa, ale częściej na różne sposoby walczyli z Bogiem, spierali się z nim, targowali lub buntowali (Abraham, Hiob, Jakub) – a jednak to oni są dla nas wzorem, jak może (musi?) wyglądać relacja człowieka z Istotą Najwyższą.
Można więc powiedzieć, że Bóg chce, aby Krzysztof Varga zadawał mu te trudne pytania, które zadaje. Natomiast Varga nie powinien oskarżać. Możemy z Bogiem się spierać. Natomiast nie możemy go oceniać, do tego po prostu nie jesteśmy zdolni. Kiedy Krzysztof Varga pisze: „ten wasz Bóg wcale nie jest dobry, ma frajdę z tragedii”, wykonuje następującą operację mentalną. Bierze dobro (tak, jak je sam rozumie i czuje), porównuje do niego Boga, wychodzi mu, że Bóg i jego sprawy nie są dokładnie takie same, jak dobro (bo Bóg pozwala na niedobre tsunami), więc mówi, że Bóg jest zły, a że dobry Bóg nie może być zły, Varga wyciąga w końcu z tego wniosek, że Boga nie ma. W ten sposób próbuje przejść od hipotezy teistycznej do ateistycznej – próbuje udowodnić, że hipoteza teistyczna unieważnia się sama i wręcz prowadzi do hipotezy ateistycznej. Ale jeżeli punktem wyjścia jest hipoteza teistyczna, to jest to rozumowanie niepoprawne już z tego powodu, że Varga używa pojęcia dobra, żeby skompromitować Boga. Według hipotezy teistycznej Bóg jest Panem dobra, włada nim całkowicie i suwerennie – więc nie można użyć dobra przeciwko jego całkowitemu i suwerennemu Panu. Inaczej mówiąc, Bóg jest dobry, ale nie można mierzyć Boga dobrem, bo Bóg nie podlega żadnym miarom, nawet miarom dobra – to Jemu podlegają wszystkie miary. Jeśli Varga chce udowodnić, że hipoteza teistyczna unieważnia się sama i prowadzi do hipotezy ateistycznej, to musi posłużyć się jakimś innym rozumowaniem, które ominęłoby ten problem.
Oczywiście, w tym, co tutaj piszę, też są sprzeczności: można na przykład zapytać, jakim cudem ja chcę połączyć agoniczność Boga z jego suwerennością, pochwałę buntu przeciwko Bogu z niemożnością Jego oskarżania. Cudem właśnie, cudem. Hipoteza teistyczna ma tę zaletę, że akceptuje ona sprzeczności (w Bogu one łączą się w sposób dla nas niepojęty, cudowny). Racjonalista Varga musi natomiast – biedny – wyjaśniać wszystkie sprzeczności, co oczywiście nigdy mu się do końca nie uda. Ale nie naśmiewam się z Vargi. Równie dobrze mógłbym się naśmiewać z tych wszystkich – jakże licznych, niestety – chrześcijan, którzy próbują po swojemu wyjaśnić wszystkie sprzeczności Biblii i przez to popadają w fundamentalizm. Fundamentalizm pojawia się wtedy, kiedy Biblię czyta ktoś, kto nie rozumie, czym jest tekst poetycki. Biblia jest tekstem poetyckim, dlatego może osiągać głęboką harmonię i wyciągać głęboki sens ze sprzeczności i dysonansów.
I tu małe pocieszenie dla wszystkich, którzy przedzierają się przez trudne teksty filozoficzne i parafilozoficzne wydawane przez Krytykę Polityczną (i nie tylko): przez nie zawsze krystaliczny Kryształowy Pałac Sloterdijka, przez oscylującego między jasnością a paradoksalnością Żiżka, przez bardzo już tajemniczego Lacana, ale także przez słowotwora-nowotwora Heideggera, chociażby. Wracam myślą do rozmowy z Giannim Vattimo w Łodzi, który powiedział, że bycia nie da się zdefiniować w sposób jasny, twardy, silny i racjonalny: możliwe są tylko definicje niespójne, dysonansowe, poetyckie. Może tym, co jest najważniejsze w tych wszystkich filozoficznych tekstach, nie są ich myśli, ich konkluzje, ale właśnie postępujące w nich „zepsucie” języka, zepsucie, które przybliża język do istoty bycia. Może ci wszyscy „niezrozumiali” myśliciele powoli i mozolnie budują język, którym da się adekwatnie mówić o byciu, jakieś połączenie poezji i filozofii, powiedzmy, poezofię? Założę się, że kiedy poezofia okrzepnie i przyjmie swój kształt ostateczny, wtedy okaże się, że każdy, kto jej używa, chcąc nie chcąc pisze Biblię, która jest Ostateczną Poezją Bycia.
Wszystkim, którzy przeczytali niniejszy „trudny” tekst, słodki deser w nagrodę. Dowiedziałem się czegoś o naszym premierze Tusku. Tusk chwali się, że w mrocznych czasach schyłkowego PRL-u zarabiał na życie w bohaterski sposób, wspinając się na kominy jako członek spółdzielni wysokościowej. Ale jego koledzy z tego okresu mówią, że cała ta spółdzielnia była niezłą ściemą, dostawała co najwyżej jedno zlecenie rocznie, a Tusk zarabiał na życie sprzedając pączki w przejściu podziemnym w Gdańsku, z białym czepeczkiem na głowie. Nasz Pączuś Najsłodszy! Jeśli ktokolwiek z czytających te słowa pamięta Tuska jako Pączkodawcę, proszę o jakiś sygnał w komentarzach do tekstu. Musimy zrobić wszystko, żeby nasz premier jak najszybciej wrócił do tego zajęcia, w którym był dla społeczeństwa jeśli nie pożyteczniejszy, to przynajmniej mniej szkodliwy. Pozdrawiam po chrześcijańsku, szczególnie Krzysztofa Vargę.