Tomasz Piątek

Ja, chrześcijanin

W weekendowym wydaniu „Gazety Wyborczej” pisarz Krzysztof Varga opublikował tekst pod tytułem My, ateiści, w którym pisze dużo rzeczy, z którymi się fundamentalnie nie zgadzam, zaczynając od tytułu. Już na samym początku swojego artykułu Varga pisze tak: „Wojna o krzyż w Sejmie, która rozgorzała po ostatnich wyborach, wydała mi się zupełnie bezsensowna, jałowa i nadmuchana. To był klasyczny temat zastępczy, niemający związku z realną sytuacją obywateli, a stał się jedynie pretekstem do oratorskich popisów i komentarzy, z których literalnie nic nie wynika. Kłóciliśmy się o symbol religijny zamiast debatować o prawdziwych zagrożeniach dla Polski i Europy […] Dyskusja o symbolach zawsze nam najlepiej wychodzi. Mnie osobiście krzyż w Sejmie jest najzupełniej obojętny, może tam wisieć albo i nie. W każdym razie deklaruję, że zupełnie mi nie przeszkadza. Mimo że jestem zdeklarowanym ateistą”.


Ja deklaruję, że krzyż w Sejmie mi przeszkadza. Mimo że jestem zdeklarowanym chrześcijaninem. Przeszkadza mi, bo przeszkadza wielu moim niewierzącym bliźnim. Chrześcijaństwo każe kochać bliźniego swego jak siebie samego. Jeśli ktokolwiek czuje się źle z krzyżem wiszącym w przestrzeni publicznej, chrześcijanin ma obowiązek ten krzyż zdjąć. To wynika ze słów Jezusa: gdy ktoś chce od ciebie twoją szatę, daj mu także i płaszcz.


W dalszym ciągu swojego tekstu Varga robi wszystko, żeby odciąć się od tych, których obowiązująca w Polsce prawicowa poprawność polityczna skazuje na marginesowość (Wyborcza, matecznik Vargi, posuwa się nawet do tego, że zrównuje antyklerykalizm z antysemityzmem) i którzy reagują zrozumiałą wściekłością na tyranię katolików. Pisarz pisze na przykład tak: „Zagrożeniem dla Kościoła nie jest krzykliwy antyklerykalizm ani nawet były ksiądz, a obecny poseł Kotliński z ziejących obłąkańczą nienawiścią do kleru Faktów i Mitów” albo „Ja jestem, tak przynajmniej myślę, spokojnym, racjonalnym ateistą i na równi z bredniami wypowiadanymi przez biskupów mierżą mnie popisowe ataki nie tylko na Kościół, ale i na religię”. 


Po tym rytualnym odcięciu się od Kotlińskiego, Varga zaczyna swój popisowy atak, i to nie na Kościół katolicki, ale właśnie na religię. Pisze bowiem tak: „…argumentem przeciwko Bogu są dowody natury etycznej – dość przewidywalne, ale przez to wcale nie mniej wiarygodne; są wręcz miażdżące. Skoro ten wasz Bóg jest taki wszechwiedzący, wszechmocny i miłosierny, powiadają autorzy, to czemu od tysięcy lat pozwala, by ludzie i zwierzęta tak bezgranicznie cierpieli? Jeżeli naprawdę istnieje, to nie jest wcale miłosierny, ale wręcz odrażający, skoro będąc wszechmocnym nie robi nic, aby ograniczyć czy wręcz zlikwidować ludzkie cierpienia: głód, wojny, masowe zbrodnie, katastrofy. Wszak jednym gestem mógłby powstrzymać falę tsunami, która zabije kilkadziesiąt tysięcy niewinnych ludzi. A jednak tego nie robi. Wydawać by się mogło nawet, że ten Bóg ma dużą frajdę z takiej widowiskowej tragedii. Cierpienie i ból odczuwane przez niezliczone zwierzęta od setek tysięcy lat i przez istoty ludzkie od co najmniej pięćdziesięciu tysięcy lat nie są pobocznym elementem całego przedstawienia, czy nawet nieuchronnym skutkiem ubocznym dobrze pomyślanego planu rozwoju; to kluczowy element scenariusza napisanego przez stwórcę […] Powiedzmy, że jakiś człowiek miał możliwość zapobieżenia śmierci miliona ludzi, jednak spokojnie odmówił uczynienia tego; słusznie uznamy go za potwora – dlaczego miałoby być inaczej, gdyby sytuacja dotyczyła istoty boskiej? Odpowiedź jest po stronie teistów, czekam”.


Odpowiedź na miażdżące argumenty Vargi można znaleźć w Biblii. I nie jest to zwykła odpowiedź typu „Varga nie ma racji, bo…”. W pewnym sensie odpowiedzią jest to, że Bóg argumentów Vargi chce. Z tego, co Biblia mówi nam o Bogu, wiemy, że Bóg jest nie tylko wszechwiedzący, wszechmocny i miłosierny. Jest także agoniczny. Biblia to opowieść o ludziach, którzy nie tylko dawali przykłady posłuszeństwa, ale częściej na różne sposoby walczyli z Bogiem, spierali się z nim, targowali lub buntowali (Abraham, Hiob, Jakub) – a jednak to oni są dla nas wzorem, jak może (musi?) wyglądać relacja człowieka z Istotą Najwyższą.


Można więc powiedzieć, że Bóg chce, aby Krzysztof Varga zadawał mu te trudne pytania, które zadaje. Natomiast Varga nie powinien oskarżać. Możemy z Bogiem się spierać. Natomiast nie możemy go oceniać, do tego po prostu nie jesteśmy zdolni. Kiedy Krzysztof Varga pisze: „ten wasz Bóg wcale nie jest dobry, ma frajdę z tragedii”, wykonuje następującą operację mentalną. Bierze dobro (tak, jak je sam rozumie i czuje), porównuje do niego Boga, wychodzi mu, że Bóg i jego sprawy nie są dokładnie takie same, jak dobro (bo Bóg pozwala na niedobre tsunami), więc mówi, że Bóg jest zły, a że dobry Bóg nie może być zły, Varga wyciąga w końcu z tego wniosek, że Boga nie ma. W ten sposób próbuje przejść od hipotezy teistycznej do ateistycznej – próbuje udowodnić, że hipoteza teistyczna unieważnia się sama i wręcz prowadzi do hipotezy ateistycznej. Ale jeżeli punktem wyjścia jest hipoteza teistyczna, to jest to rozumowanie niepoprawne już z tego powodu, że Varga używa pojęcia dobra, żeby skompromitować Boga. Według hipotezy teistycznej Bóg jest Panem dobra, włada nim całkowicie i suwerennie – więc nie można użyć dobra przeciwko jego całkowitemu i suwerennemu Panu. Inaczej mówiąc, Bóg jest dobry, ale nie można mierzyć Boga dobrem, bo Bóg nie podlega żadnym miarom, nawet miarom dobra – to Jemu podlegają wszystkie miary. Jeśli Varga chce udowodnić, że hipoteza teistyczna unieważnia się sama i prowadzi do hipotezy ateistycznej, to musi posłużyć się jakimś innym rozumowaniem, które ominęłoby ten problem.


Oczywiście, w tym, co tutaj piszę, też są sprzeczności: można na przykład zapytać, jakim cudem ja chcę połączyć agoniczność Boga z jego suwerennością, pochwałę buntu przeciwko Bogu z niemożnością Jego oskarżania. Cudem właśnie, cudem. Hipoteza teistyczna ma tę zaletę, że akceptuje ona sprzeczności (w Bogu one łączą się w sposób dla nas niepojęty, cudowny). Racjonalista Varga musi natomiast – biedny – wyjaśniać wszystkie sprzeczności, co oczywiście nigdy mu się do końca nie uda. Ale nie naśmiewam się z Vargi. Równie dobrze mógłbym się naśmiewać z tych wszystkich – jakże licznych, niestety – chrześcijan, którzy próbują po swojemu wyjaśnić wszystkie sprzeczności Biblii i przez to popadają w fundamentalizm. Fundamentalizm pojawia się wtedy, kiedy Biblię czyta ktoś, kto nie rozumie, czym jest tekst poetycki. Biblia jest tekstem poetyckim, dlatego może osiągać głęboką harmonię i wyciągać głęboki sens ze sprzeczności i dysonansów.


I tu małe pocieszenie dla wszystkich, którzy przedzierają się przez trudne teksty filozoficzne i parafilozoficzne wydawane przez Krytykę Polityczną (i nie tylko): przez nie zawsze krystaliczny Kryształowy Pałac Sloterdijka, przez oscylującego między jasnością a paradoksalnością Żiżka, przez bardzo już tajemniczego Lacana, ale także przez słowotwora-nowotwora Heideggera, chociażby. Wracam myślą do rozmowy z Giannim Vattimo w Łodzi, który powiedział, że bycia nie da się zdefiniować w sposób jasny, twardy, silny i racjonalny: możliwe są tylko definicje niespójne, dysonansowe, poetyckie. Może tym, co jest najważniejsze w tych wszystkich filozoficznych tekstach, nie są ich myśli, ich konkluzje, ale właśnie postępujące w nich „zepsucie” języka, zepsucie, które przybliża język do istoty bycia. Może ci wszyscy „niezrozumiali” myśliciele powoli i mozolnie budują język, którym da się adekwatnie mówić o byciu, jakieś połączenie poezji i filozofii, powiedzmy, poezofię? Założę się, że kiedy poezofia okrzepnie i przyjmie swój kształt ostateczny, wtedy okaże się, że każdy, kto jej używa, chcąc nie chcąc pisze Biblię, która jest Ostateczną Poezją Bycia.


Wszystkim, którzy przeczytali niniejszy „trudny” tekst, słodki deser w nagrodę. Dowiedziałem się czegoś o naszym premierze Tusku. Tusk chwali się, że w mrocznych czasach schyłkowego PRL-u zarabiał na życie w bohaterski sposób, wspinając się na kominy jako członek spółdzielni wysokościowej. Ale jego koledzy z tego okresu mówią, że cała ta spółdzielnia była niezłą ściemą, dostawała co najwyżej jedno zlecenie rocznie, a Tusk zarabiał na życie sprzedając pączki w przejściu podziemnym w Gdańsku, z białym czepeczkiem na głowie. Nasz Pączuś Najsłodszy! Jeśli ktokolwiek z czytających te słowa pamięta Tuska jako Pączkodawcę, proszę o jakiś sygnał w komentarzach do tekstu. Musimy zrobić wszystko, żeby nasz premier jak najszybciej wrócił do tego zajęcia, w którym był dla społeczeństwa jeśli nie pożyteczniejszy, to przynajmniej mniej szkodliwy. Pozdrawiam po chrześcijańsku, szczególnie Krzysztofa Vargę.


www.tomaszpiatek.pl  

 

 

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Tomasz Piątek
Tomasz Piątek
Pisarz, felietonista
Pisarz, felietonista. Ukończył lingwistykę na Universita’ degli Studi di Milano. Pracował w „Polityce”, RMF FM, „La Stampa”, Inforadiu, Radiostacji. Publikował w miesięczniku „Film” i w „Życiu Warszawy”. Autor wielu powieści. Nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej ukazała się jego książka "Antypapież" (2011) i "Podręcznik dla klasy pierwszej" (2011).
Zamknij