Liczę, że rząd nie podpisze ACTA. Ma politycznie zbyt wiele do stracenia, żeby zawierać porozumienie w pośpiechu i wśród głośnych społecznych protestów.
Jakub Szafrański: W przyszłym tygodniu nasz rząd zamierza podpisać międzynarodowe porozumienie ACTA. Czego dotyczy to prawo? Jakie wiążą się z nim zagrożenia?
Katarzyna Szymielewicz: ACTA to międzynarodowe porozumienie dotyczące zwalczania podrabianych towarów i piractwa, za którego przyjęciem lobbują przede wszystkim amerykańskie koncerny. USA są znaczącym eksporterem dóbr audiowizualnych na światowym rynku i zwalczanie podrabianych towarów, piractwa czy innych naruszeń własności intelektualnej ma dla nich znaczenie ściśle ekonomiczne. Co ważne, ACTA nie dotyczy tylko piractwa i Internetu, większość postanowień odnosi się do handlu towarami lekami, nasionami, ubraniami.
Najgrosze są te elementy porozumienia, które pozwalają egzekwować prawo autorskie organom innym niż policja i sądy, które są do tego powołane. Nasz rząd tłumaczy, że podpisanie porozumienia ACTA wzmocni konkurencyjność polskich firm. To nieprawda: ACTA może prowadzić do nałożenia na polskie firmy nowych obowiązków, które utrudnią im konkurowanie na rynkach międzynarodowych. Najostrzejszym przykładem jest obowiązek stałego monitorowania aktywności klientów pod kątem przestrzegania praw autorskich, który wymagałby od przedsiębiorców wdrożenia specjalnych procedur, zakupu odpowiedniego oprogramowania monitorującego i zatrudnienia specjalnie do tego wyznaczonych pracowników. Jest to zdecydowanie niekorzystne dla polskich firm, ponieważ firmy amerykańskie czy chińskie nie będą miały analogicznych obciążeń. Trzeba pamiętać, że USA nie uznają porozumienia ACTA za wiążące.
A dlaczego przeciwko ACTA tak bardzo protestują użytkownicy internetu?
Wprowadzenie pozasądowych procedur służących śledzeniu potencjalnych naruszeń prawa autorskiego zaszkodzi internautom. Grozi to zniknięciem tych portali i usług, które nie będą w stanie sprostać nowym wymogom regulacyjnym. W obawie przed odpowiedzialnością dostawcy usług internetowych mogą pozbywać się ryzykownych klientów i usuwać z własnych serwisów treści, które potencjalnie naruszają prawa autorskie. Sami użytkownicy również się poważnie zastanowią, zanim cokolwiek opublikują, w obawie przed natychmiastowymi sankcjami za naruszenie prawa. W tym sensie założenia ACTA mogą naruszać nie tylko prawo do prywatności, ale też wolność słowa.
Obawiamy się wreszcie, że przyjęcie ACTA zachęci właścicieli praw autorskich do stosowania na większą skalę (bo już dziś to się dzieje!) takich praktyk, jak zastraszanie internautów i proponowanie im ugód w zamian za nieprzekazywanie sprawy do sądu. Takie praktyki ewidentnie naruszają nasze prawo do sądu i uczciwego procesu.
Główne strony konfliktu w sporze o ACTA to właśnie internauci i koncerny?
Po jednej stronie stoją firmy pośredniczące w handlu kulturą między twórcami a użytkownikami. To producenci materiałów multimedialnych, muzyki i filmu, jak również agencje pobierające tantiemy, takie jak ZAiKS. Druga strona to użytkownicy internetu, a zarazem konsumenci kultury, którzy, upraszczając, nie chcą płacić 15 dolarów czy euro za płytę, skoro dostępne dla każdego, nowe metody komunikacji w sieci pozwalają ją zdobyć znacznie taniej. Ponadto internauci chcą tworzyć społeczności, w ramach których będą mogli wymieniać się różnymi treściami, przerabiać je i udostępniać. Jest to nowy trend aktywnego uczestnictwa w kulturze globalnej.
W pewnym sensie obok tego konfliktu stoją duże firmy internetowe, jak Google, Apple czy Amazon. Te firmy powstały i funkcjonują w oparciu o to, że dzięki w sieci można tanio lub bezpłatnie pozyskiwać treści i zarabiać na udostępnianiu ich masowemu odbiorcy, zamiast windować ceny.
A sami twórcy?
Są podzieleni; część zdecydowanie wspiera przemysł rozrywkowy i agencje zajmujące się egzekwowaniem praw autorskich w walce z piractwem. Mają skrzywioną perspektywę – patrzą z czubka tej piramidy i często nie rozumieją tego, co się dzieje, ponieważ zwykle nie zajmują się sami dystrybucją swoich utworów. Ale są też tacy, którzy zrozumieli szanse, jakie stwarza internet, i wybierają nowe metody udostępniania swojej sztuki, wyłączające pośredników. Tak było w przypadku Prince’a czy Radiohead, którzy udostępniali nagrania bezpłatnie na stronach internetowych lub dodawali płyty do popularnych gazet. To jednak wcale nie oznacza, że rezygnują z zysku; świadomi twórcy potrafią dzięki nowym mediom zarobić więcej.
A dlaczego rządy wielu państw, w tym polski, popierają ACTA?
Mam wrażenie, że politycy nie mają własnych poglądów w tej sprawie; oni jedynie tworzą scenę, na której rozgrywa się spór pomiędzy właściwymi aktorami, i reagują wyłącznie na ten głos, który aktualnie zdobył przewagę. Na scenie tej niestety wciąż dominuje stary model biznesowy, opierający się na restrykcyjnym prawie autorskim i jego zdecydowanej egzekucji.
W rzeczywistości internetu jest odwrotnie – myślenie w kategoriach zakazów, sankcji karnych, ochrona utworu 70 lat po śmierci autora i tym podobne koncepcje są kompletnie nieadekwatne. Jednak zamiast tworzyć nowe rozwiązania, rządy uparcie próbują jeszcze mocniej wbijać gwoździe w skrzypiące deski. Temu właśnie ma służyć ACTA. Casus tego porozumienia pokazuje, że o przychylności władz dla danej koncepcji nie decydują oficjalne narady, ale poszczególni politycy, blisko związani z lobby przemysłu rozrywkowego i multimedialnego. Stają się oni rzecznikami koncernów, a siła ich przebicia świadczy o potędze tych firm.
Organizacje walczące o wolność w internecie stworzyły ruch Nie dla ACTA. Jakie są jego cele?
Ruch jest spontaniczny, oddolny. Nikt nim nie zarządza i nie ustala strategii. Tworzą go organizacje zajmujące się prawami człowieka, wolnym oprogramowaniem i wolnym dostępem do kultury. Panoptykon apeluje w sprawie ACTA do różnych ciał i gremiów od miesięcy. Teraz akcja dynamicznie przyspieszyła ze względu na objawioną nam w poprzednim tygodniu, a już niezwykle bliską datę podpisania ACTA przez ministra spraw zagranicznych. W czwartek mieliśmy burzliwe spotkanie w kancelarii premiera z przedstawicielami trzech ministerstw kompetentnych w temacie ACTA, w czasie którego okazało się, że jesteśmy już na ostatniej prostej do sfinalizowania porozumienia.
Podczas gdy Ministerstwo Kultury i Ministerstwo Gospodarki wiedzą wszystko i wydają się zachwycone, Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji nie miało nawet szansy wypowiedzieć się w tej sprawie. Michał Boni najwyraźniej dowiedział się o zaawansowaniu prac w tym samym momencie co my. Stąd jego czwartkowy apel do premiera o wstrzymanie podpisywania ACTA. Ta tragikomiczna sytuacja bardzo zainteresowała media, a bliskość zagrożenia poruszyła do działania internautów.
Mamy falę protestów na Facebooku, zaplanowany na poniedziałek blackout, dwa protesty uliczne w Warszawie w trakcie przygotowania i petycję do premiera. Organizacje skoordynowały swoje działania, dzięki czemu całkiem prężnie funkcjonują fora i serwisy społecznościowe. Od kilku dni trwa też akcja skierowana do europosłów, bo to właśnie Parlament Europejski może najskuteczniej zatrzymać ACTA. Zwracamy się do naszych europejskich przedstawicieli z apelem o odrzucenie ACTA i mobilizujemy do tego innych.
Jest szansa, że pod wpływem Nie dla ACTA rząd zmieni swoją decyzję?
Tak, przynajmniej w kwestii podpisania ACTA 26 stycznia. Uważam, że rząd ma politycznie wiele do stracenia, a presja czasu nie jest tak wielka, żeby porozumienie podpisywać w pośpiechu i wśród głośnych społecznych protestów. Liczę na to, że premier zdecyduje się skierować pytanie o opinię prawną na temat ACTA do najlepszego arbitra, jakiego mamy w tej sprawie: Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości.
Temat ACTA już po raz kolejny pojawia się na forum międzynarodowym. Dzięki zdecydowanym reakcjom internautów restrykcyjne prawo dotąd nie weszło w życie, ale problem ciągle powraca. Czy jest w ogóle szansa na jego definitywne rozwiązanie?
Konflikt internautów z lobby przemysłu rozrywkowego skończy się wtedy, kiedy skończy się ta branża. Nowe modele dystrybucji kultury mogą podciąć jej korzenie – ludzie po prostu przestaną płacić za usługi tradycyjnych pośredników. To będzie naturalna śmierć. Dopóki jednak związane są z tym biznesem duże pieniądze, ludzie, którzy je zarabiają, będą się bronić przed zmianami. Może mi się ten fakt nie podobać, ale rozumiem ich logikę działania.
*Katarzyna Szymielewicz – współzałożycielka i prezeska fundacji Panoptykon.