Kraj

Co zmienia zabójstwo polityka?

Marsz „Stop Nienawiści”, Warszawa 14 stycznia 2019. Fot. Jakub Szafrański

Jakich zmian możemy się teraz spodziewać w Polsce po zabójstwie prezydenta Pawła Adamowicza, biorąc pod uwagę doświadczenia innych dotkniętych morderczą przemocą demokracji?

Demokracja opiera się na obietnicy polityki bez przemocy. Daje nam szansę na zmianę władzy bez konieczności sięgania po sztylet, truciznę, przewrót pałacowy czy rewolucję. Zastępuje różne formy przemocy perswazją, przymus poszukiwaniem zgody – przynajmniej w teorii. W praktyce przemoc od zawsze towarzyszy nowoczesnym demokracjom – w tym tak jej ekstremalna forma, jak morderstwa demokratycznych liderów. Taki mord za każdym razem wstrząsa opinią publiczną, podważa bowiem same założenia, na jakich opiera się demokratyczna obietnica. Uruchamia też często nieprzewidywalną dynamikę polityczną i społeczną.

Jakich zmian możemy się teraz spodziewać w Polsce po zabójstwie prezydenta Pawła Adamowicza, biorąc pod uwagę doświadczenia innych dotkniętych morderczą przemocą demokracji?

Problem bezpieczeństwa

Stany Zjednoczone są tą demokracją liberalną, gdzie problem morderczej przemocy wymierzonej w liderów wraca szczególnie często. Aż czterech amerykańskich prezydentów zginęło w zamachach: Abraham Lincoln (1865), James Garfield (1881), William McKinley (1901) i John F. Kennedy (1963). Każdy z tych aktów politycznego terroru głęboko zmienił amerykańską politykę, często w dość zaskakujący sposób.

Paweł Adamowicz – prezydent gdańszczanek i gdańszczan

Zabójstwo Garfielda – zamordowanego pół roku po objęciu urzędu – doprowadziło np. do utworzenia zalążka systemu apolitycznej służby cywilnej w Stanach. Prezydenta zamordował aktywista Partii Republikańskiej, Charles J. Guiteau, który zaangażował się w kampanię Garfielda z nadzieją na to, że w nagrodę dostanie odpowiadający jego ambicji urząd – konkretnie stanowisko konsula w Paryżu. Stanowisko dostał jednak kto inny, a rozwścieczony Guiteau zastrzelił Garfielda, gdy ten wysiadał z pociągu.

W tamtym okresie praktyka nagradzania stronników zwycięskiego obozu wszelkimi możliwymi stanowiskami w administracji federalnej była powszechna. Tragiczna śmierć Garfielda wywoła oburzenie opinii publicznej na ten system, co umożliwiło przyjęcie przez Kongres Ustawy Pendletona – wprowadzała ona system obiektywnych, merytorycznych egzaminów na stanowiska w administracji federalnej oraz zakazywała zwalniania urzędników ze względu na ich polityczne sympatie. Choć początkowo obejmowała jedynie 10% pracowników rządu federalnego, to zasięg jej działania z czasem rósł.

Garfield był jednym z ostatnich prezydentów, którzy w ogóle nie przejmowali się kwestiami bezpieczeństwa. Amerykańskie elity uważały, że zabójstwo Lincolna w 1865 roku było odpryskiem wojny secesyjnej, anomalią, która nie ma prawa się powtórzyć. Garfield nie tylko nie miał żadnej ochrony, ale w prasie bez problemu można było znaleźć trasy jego podróży, informacje o pociągach, jakimi jeździ itd. Także McKinley czuł się bezpiecznie, lubił spotkania z ludźmi, niechętnie korzystał z ochrony. Zginął w trakcie otwartego spotkania z publicznością w Świątyni Muzyki w trakcie Wystawy Panamerykańskiej w Buffalo w stanie Nowy Jork, zastrzelony przez anarchistę polskiego pochodzenia, Leona Czołgosza. Choć wydarzenie było chronione przez policję, Czołgoszowi udało się wnieść na nie rewolwer i podejść do prezydenta na odległość strzału.

Zabójstwo McKinleya daje impuls do rozbudowy amerykańskiego aparatu bezpieczeństwa – nie tylko tego chroniącego prezydentów. W 1902 roku Kongres oficjalnie zobowiązał Secret Service – służbę powołaną w 1865 roku głównie do walki z fałszerstwem pieniędzy – do zapewnienia pełnej i stałej ochrony prezydentom. Ameryka bierze też na celownik anarchistów – już przed zabójstwem McKinleya traktowanych jako zagrożenie porządku publicznego. Z konsolidacji służb zajmujących się infiltracją ruchów anarchistycznych po śmierci McKinleya w 1906 roku powstaje FBI. W ciągu ponad stu lat ten chroniący amerykańskich prezydentów aparat bezpieczeństwa tylko się rozrastał.

Wzmocnienie środków bezpieczeństwa nie tylko w Stanach jest często pierwszą, instynktowną reakcją na zamach przeciw demokratycznej władzy. W Polsce po zabójstwie pracownika biura poselskiego PiS w Łodzi Jarosław Kaczyński nigdzie nie rusza się bez ochrony złożonej z byłych członków GROM, za którą PiS płaci co miesiąc – jak podaje TVN – około 130 tysięcy złotych. Środki na to czerpie z budżetowej dotacji. W obawie o bezpieczeństwo swoich polityków PiS regularnie ogradzał barierkami Sejm oraz Krakowskie Przedmieście w trakcie miesięcznic smoleńskich.

Wzmocnienie środków bezpieczeństwa jest często pierwszą, instynktowną reakcją na zamach przeciw demokratycznej władzy.

Jednocześnie demokracja opiera się na obietnicy władzy bliskiej ludziom, nieodgradzającej się od nich zasiekami i ochroniarzami. Ten ideał bliski jest zwłaszcza krajom nordyckim. Ochrona długoletniego szwedzkiego premiera Olofa Palme pozostawała przez lata minimalna. Gdy został zamordowany w 1986 roku, wracał z małżonką pieszo z kina bez żadnej ochrony. Morderstwo wstrząsnęło Szwecją, ale nie zmieniło radykalnie relacji między elektoratem a politykami. Gdy w 2003 roku ministra spraw zagranicznych Anna Lindh została zamordowana w galerii handlowej, także nie towarzyszyła jej żadna ochrona.

Pośmiertna kanonizacja

Morderstwo Palmego przyczyniło się do jego „politycznej kanonizacji”, jako wybitnego socjaldemokratycznego przywódcy, krytyka apartheidu, polityka zdolnego upominać się o przestrzeganie praw człowieka zarówno w Waszyngtonie, jak i w Moskwie.

Podobne procesy zachodziły w wypadku amerykańskich przywódców. Przedwczesna śmierć Lincolna w zamachu umożliwiła przekształcenie prezydenta w jedną z ikon amerykańskiej demokracji, męczennika walki z niewolnictwem, który ofiarą z własnego życia przypieczętował walkę o jedność Unii i wyzwolenie jej niewolnych mieszkańców. Fakt, że Lincoln zginął tuż po wojnie, pozwolił z niego uczynić – do pewnego stopnia – bohatera także na Południu. Lincoln nie zdążył bowiem dożyć odrzucanej w południowych Stanach polityki Rekonstrukcji. W Narodzinach narodu D.W. Griffithsa – filmie o wojnie secesyjnej i powstaniu Ku Klux Klanu, widzianych z punktu widzenia rasistowskiego Południa – Lincoln przedstawiany jest jako dążący po wojnie do zgody mąż stanu, pragnący honorowo potraktować pokonane stany Konfederacji. Dopiero jego śmierć otwiera drogę do polityki „białej okupacji”, prowadzącej do takich „skandali”, jak czarnoskórzy deputowani w parlamentach stanowych.

Testament prezydenta Adamowicza

Analogiczny mechanizm zadziałał w wypadku morderstwa Martina Luthera Kinga (1968). Zamach na życie pastora zrobił z niego męczennika ruchu praw obywatelskich i utrwalił jego miejsce w amerykańskiej historii. Jak twierdzi Slavoj Žižek, King zginął w momencie, gdy zaczął się radykalizować, dostrzegać, że problemem jest nie tylko rasizm, ale także nierówności produkowane przez amerykański kapitalizm. Gdyby nie zginął, być może przesunąłby się tak bardzo na lewo, że jego miejsce w amerykańskim panteonie stałoby się problematyczne.

Pośmiertnej kanonizacji doświadczył także bardzo szybko prezydent Kennedy. W amerykańskiej popkulturze stał się on symbolem na zawsze utraconego złotego wieku, gdy Ameryka mogła jeszcze czuć się niewinna i pełna nadziei. Śmierć przed końcem pierwszej kadencji pozostawiła w pamięci mit Kennedy’ego jako przywódcy „najlepszych i najzdolniejszych” swojego pokolenia, połączonych wspólną wolą głębokiej zmiany Ameryki, tak, by lepiej odpowiadała wyzwaniom współczesności i swoim założycielskim ideałom.

Teoria spisku

Śmierć Kennedy’ego najlepiej obrazuje też jeszcze jeden wątek towarzyszący nowoczesnemu mordowi politycznemu: narastające wokół niego teorie spiskowe. Wokół śmierci Kennedy’ego ukształtował się cały produkujący je przemysł, z którego do dziś hojnie czerpie kultura popularna.

Teorii na temat tego, kto miałby naprawdę stać za Lee Harveyem Oswaldem jest mnóstwo, jedna bardziej nieprawdopodobna od drugiej. Prezydenta miała więc zabić mafia, obrażona o to, że choć pomogła Kennedy’emu wygrać wybory, znalazła się na celowniku prokuratora generalnego, prezydenckiego brata Roberta Kennedy’ego. Inne teorie wskazują na kubańskich migrantów, mszczących się za zbyt miękką politykę wobec Castro. Ale są i takie, które przekonują, że to właśnie Castro stał za zamachem. Kolejne wskazują na prący do pełnej wojny w Wietnamie kompleks przemysłowo-wojskowy i sprzymierzone z nim służby – zwłaszcza J. Edgara Hoovera z FBI i Jamesa Jesusa Angletona z CIA. Najbardziej ekscentryczni autorzy snują teorię na temat konfliktu klanu Kennedych (w zamachu zginął później także brat Johna, Robert) z rządzącym światem tajnym zakonem iluminatów – na czele z rodzinami Bushów i Rockefellerów – który skończył się fizycznym wyeliminowaniem Kennedych z amerykańskiej polityki.

O potrzebie powściągliwości

Równie wiele teorii krąży wokół do dziś oficjalnie nierozwiązanego morderstwa Olofa Palmego. Pojawiały się hipotezy wskazujące na stojące za zamachem tajne służby RPA – Palme był znanym krytykiem apartheidu, wspierał też finansowo Afrykański Kongres Narodowy. Inne spekulacje rozważały udział CIA – Palme miał zbyt dużo wiedzieć o aferze Iran-Contra. Jeszcze inne mówiły o spisku skrajnie prawicowych elementów w łonie szwedzkich służb czy zemście szwedzkich koncernów zbrojeniowych, które premier miał pociągnąć do odpowiedzialności za łapówki używane do pozyskiwania rządowych kontraktów w państwach globalnego południa.

Wszystkie te spiskowe teorie – jakkolwiek szalone by były – mają jedną funkcję: bronią naszego poczucia racjonalności. Zamach, związana z nim przypadkowa eksplozja przemocy pojedynczej jednostki – np. Oswalda – radykalnie je zaburza. Teoria spisku paradoksalnie przywraca wiarę w racjonalność świata: wyjaśnia, że za zamachem nie stoi przypadek wynikający z nieprzejrzystości i nieracjonalności natury ludzkiej, ale dające się racjonalnie zrozumieć i opisać – nawet jeśli ukryte przed wzrokiem opinii publicznej – mroczne układy i interesy.

Czy kula może zmienić historię?

Czy jednak – można spytać – kula zamachowca naprawdę jest w stanie zmienić historię, zgodnie z planami mrocznych, ukrytych sił?

Konkretne przykłady pokazują raczej, że po polityczny mord sięgają siły, które znajdują się po złej stronie historii i skazane są w niej na klęskę. Morderstwo Martina Luthera Kinga i inne akty terroru wymierzone w ruch praw obywatelskich nie powstrzymały procesów emancypacji czarnoskórej ludności w Stanach. Następca Kennedy’ego, pochodzący z Teksasu Lyndon B. Johnson, przeprowadził w 1964 i 1968 roku przez Kongres dwa akty praw obywatelskich, ostatecznie delegalizujące dyskryminację ze względu na rasę w Stanach. Nawet gdyby któryś z zamachów na życie generała de Gaulle’a się powiódł, Francja i tak prędzej czy później wycofałaby się z Algierii – polityczne i moralne koszty utrzymania tego terytorium były zbyt wysokie dla każdego rządu. Ataki Provisional IRA na brytyjskich polityków – ostatni zamordowany przez irlandzkich nacjonalistów brytyjski poseł zginął w wybuchu bomby w 1990 roku – nie przyłączyły Irlandii Północnej do Dublina.

To jest zobowiązanie płynące dzisiaj z Gdańska

Nigdy nie dowiemy się też, czy gdyby Kennedy’ego nie zastąpił Johnson, pozwoliłoby to powstrzymać Stany przed pełnym zaangażowaniem w Wietnamie. JFK był bardzo sceptyczny wobec bezpośredniego zaangażowania amerykańskich żołnierzy w konflikt, trudno jednak powiedzieć, jak jego administracja zareagowałaby na rozwój wydarzeń w regionie.

Być może najwięcej zmieniła kula wymierzona w brata Johna, Roberta. Czy gdyby nie śmierć w 1968 roku, udałoby mu się zdobyć nominację Partii Demokratycznej w wyborach prezydenckich – wbrew jej establishmentowi, stawiającemu na Huberta Humphreya? Czy zdołałby pokonać w wyborach Richarda Nixona? Jeśli tak by się stało, administracja Roberta Kennedy’ego prowadziłaby zupełnie inną politykę – nie tylko w Stanach, ale także w Wietnamie, Ameryce Łacińskiej i innych miejscach globu.

Czy przyjdzie opamiętanie?

Można się spodziewać, że także zabójstwo prezydenta Pawła Adamowicza wyzwoli podobne do wyżej opisanych mechanizmy. Zaczniemy rozmawiać o ochronie dla prezydentów miast. Adamowicz stanie się częścią panteonu III RP – symbolem tego, co w niej się udało, mądrej, empatycznej, uczącej się i idącej z duchem czasu władzy samorządowej. Czeka nas też nieunikniona eksplozja teorii spiskowych, przekonujących, że morderca nie działał sam. Na obrzeżach „mediów niepokornych” już wkrótce zakwitną spekulacje, że prezydent Gdańska zginął, bo za dużo wiedział o Tusku i Amber Gold – takie rozważania sprzedawała zresztą niedawno, głosem Grzegorza Brauna, telewizja braci Karnowskich.

Czy śmierć Adamowicza przyniesie opamiętanie w polskim sporze? Zmusi jego aktorów do zrobienia kroku wstecz? Przykłady historyczne znów nie napawają optymizmem. W 2016 roku zamordowana została brytyjska posłanka Laburzystów Jo Cox. W kraju trwała kampania przed referendum w sprawie Brexitu. Cox była za pozostaniem w UE, zamordował ją zwolennik skrajnej prawicy. Śmierć uspokoiła kampanię tylko na chwilę. Ostatecznie w niczym nie zmieniła opartego na słownej agresji, kłamstwie, manipulacji i szczuciu na przeciwników języka brexitowców.

Po śmierci Narutowicza narodowa prawica na chwilę zamilkła. Szybko jednak w narodowej prasie Niewiadomski zaczął być kreowany niemalże na bohatera. Zasada „polskiej większości” w Sejmie – w imieniu której zamordowano Narutowicza – pozostała na sztandarach narodowej demokracji. Śmierć Narutowicza nikogo niczego nie nauczyła. Chciałbym być złym prorokiem, ale obawiam się, że dokładnie tak samo będzie z tragedią gdańską.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij