Świat

Žižek: Od Rasputina do Dwaputina, czyli witajcie w gorącym pokoju

Stoimy przed niemożliwym wyborem, w którym obie opcje są gorsze: jeśli pójdziemy na kompromis w imię przywrócenia pokoju, będziemy żywić rosyjski ekspansjonizm, a on zaspokoi się wyłącznie „demilitaryzacją” całej Europy. A jeśli zdecydujemy się na pełną konfrontację, ryzykujemy nową wojnę światową.

Kiedy w Rosji dowódca rozkazuje żołnierzom maszerować, krzyczy: „Raz, dwa, raz, dwa…”. Już wiele lat temu słyszałem w Moskwie, że na prezydenta mówi się Dwaputin, czyli Rasputin, tyle że dwa. Przy czym Dwaputin jest dużo gorszy niż oryginał, bo tamten na początku Wielkiej Wojny przestrzegał rodzinę carską, że z powodu nędzy i cierpień ogromnej większości społeczeństwa zaangażowanie Rosji w konflikt na pełną skalę może doprowadzić do upadku całego systemu.

Przeświadczenie, że wraz z rosyjską inwazją na Ukrainę wchodzimy w nowy etap rozumienia, co znaczy wojna, jest jak najbardziej trafne. Nowe jest nie tylko to, że obie strony posiadają broń jądrową i że pojawiła się nowa retoryka, odkąd Putin jasno dał do zrozumienia, że Rosja jest gotowa użyć tej broni pierwsza. Zmierzamy bowiem do tak zwanego sztormu doskonałego, w którym całe serie katastrof (pandemia, globalne ocieplenie, niedobory wody i żywności, wojny) wzmacniają się nawzajem – a wtedy nie mamy prostego wyboru między wojną a pokojem, lecz globalny stan wyjątkowy, w którym priorytety nieustannie się zmieniają.

„Pamiętajcie, że to nie jest wojna lokalna” [rozmowa z kijowską dziennikarką]

Wyjaśnienia domaga się już samo fundamentalne szaleństwo całej sytuacji: w czasach, kiedy co do zasady uznajemy, że samo nasze przetrwanie jest zagrożone z powodów ekologicznych (i nie tylko), i kiedy wszystko, co robimy, powinniśmy podporządkować zaradzeniu temu niebezpieczeństwu, nagle głównym przedmiotem troski staje się nowa wojna, która może nas przybliżyć najwyżej do zbiorowego samobójstwa. Gdy bardziej niż kiedykolwiek potrzebujemy zbiorowej współpracy, mściwie powraca „zderzenie cywilizacji”, a wyjaśnianie tego wyłącznie interesami wielkiego kapitału czy dążeniem państw do zwiększenia kontroli nad nami nie trafia w sedno. Jak to często bywa, musimy wrócić do filozofii Hegla.

Czy jeden z najsłynniejszych fragmentów Fenomenologii ducha, ten o dialektyce pana i niewolnika, nie sygnalizuje nam aby, gdzie jesteśmy dzisiaj? Jeśli w konfrontacji dwóch samoświadomości uwikłanych w walkę na śmierć i życie każda ze stron gotowa jest iść na całość i zaryzykować życie; jeśli obydwie trwają w uporze do samego końca, to nie ma zwycięzcy – jedna ginie, druga żyje dalej, ale nie ma już tej pierwszej, która mogłaby okazać jej uznanie. Cała historia wolności i uznania – krótko mówiąc, cała historia, całość ludzkiej kultury – może toczyć się jedynie w ramach tego pierwotnego kompromisu: kiedy w konfrontacji oko w oko jedna ze stron (przyszły niewolnik) „spuszcza wzrok”, bo nie jest gotowa iść na całość.

Hegel jednak dobrze wiedział, że nie ma tego rodzaju kompromisowych rozwiązań w relacjach między państwami: samo współistnienie suwerennych państw narodowych implikuje nieuchronność wojny. Każde państwo mocą swej władzy dyscyplinuje/wychowuje swych własnych członków i zapewnia pokój społeczny wewnątrz, ale stosunki między różnymi państwami nieustannie pozostają w cieniu potencjalnej wojny, zaś każdy okres pokoju jest niczym więcej jak tylko przejściowym zawieszeniem broni. W ujęciu Hegla kulminacją całej etyki państwa jest najwyższy akt heroizmu, jakim jest gotowość poświęcenia własnego życia dla państwa narodowego. A to oznacza, że dzikie, barbarzyńskie stosunki między państwami służą za podstawę etycznego życia w ramach państwa. Czy dzisiejsza Korea Północna, ze swym bezwzględnym dążeniem do wyprodukowania broni nuklearnej i rakiet, aby razić nimi odległe cele, nie jest najwyższym przykładem tej logiki bezwarunkowej suwerenności państwa narodowego?

Mamy jasne sygnały, że również Chiny zmierzają w tym kierunku. Przyjaciele z tego kraju (niech pozostaną anonimowi) mówili mi, że w tamtejszych popularnych czasopismach wojskowych wielu autorów narzeka, że armia chińska potrzebowałaby prawdziwej wojny, żeby przetestować swoje zdolności bojowe. Bo przecież armia amerykańska nieustannie sprawdzała swoje możliwości w Iraku i gdzie indziej, Chińczycy nie mieli takiej okazji od czasu nieudanej i krótkiej interwencji w Wietnamie. Główne media rządowe od niedawna wprost twierdzą, że ponieważ perspektywa pokojowej integracji Tajwanu z Chinami jest coraz bardziej niepewna, niezbędne będzie wojskowe wyzwolenie wyspy. W ramach ideologicznych przygotowań narasta w Chinach nacjonalistyczny patriotyzm i podejrzliwość wobec wszystkiego, co zagraniczne, czemu towarzyszą jeszcze oskarżenia, że to Stanom Zjednoczonym zależy na wojnie o wyspę.

Europa kłóci się ze Stanami, wygrywają pragmatyczne Chiny

Jesienią 2021 roku najwyższe władze namawiały ludność do gromadzenia w domach zapasów żywności wystarczających do przetrwania dwóch miesięcy, gdyby za sprawą jakichś nieokreślonych problemów dystrybucja żywności została zakłócona – to dziwaczne ostrzeżenie powszechnie odczytywano jako zapowiedź nadchodzącej wojny. Trzeba tu jeszcze wspomnieć chiński megahit kinowy Bitwa nad Jeziorem Changjin, który jest pochwałą chińskiej interwencji zagranicznej z 1950 roku, w czasie wojny koreańskiej.

W piątek 18 marca szef chińskiego MSZ Wang Yi powiedział, że chińskie stanowisko (fałszywie neutralne, bo faktycznie prorosyjskie) wobec Ukrainy jest „obiektywne, uczciwe i spójne z życzeniami większości krajów” oraz że „czas pokaże, że to Chiny ze swoją postawą stanęły po słusznej stronie historii”. Odpowiedziałbym, że to całkiem możliwe: „czas pokaże” właśnie to – co znaczy, że antyukraińska interpretacja zwycięży w wielu częściach świata. Choć wcale nie chciałbym żyć w świecie, gdzie kłamstwo zwycięża nad prawdą.

Cała ta tendencja idzie dokładnie na przekór pilnej potrzebie ustanowienia nowego sposobu odnoszenia się do tego, co nas otacza, a więc radykalnej zmianie polityczno-ekonomicznej, którą Peter Sloterdijk nazwał „udomowieniem dzikiego zwierzęcia Kultury”. W momencie gdy w pełni zaakceptujemy fakt życia na Statku Kosmicznym Ziemia, od razu staje przed nami zadanie ucywilizowania cywilizacji, a więc narzucenia zasady uniwersalnej solidarności i współpracy między wszystkimi wspólnotami ludzkimi. A jednocześnie to zadanie staje się coraz trudniejsze za sprawą narastającej sekciarskiej przemocy „heroicznej”, religijnej oraz etnicznej i w ogóle gotowości poświęcania siebie (i świata) dla czyjejś specyficznej Sprawy.

Ponad rok temu Alain Badiou pisał, że kontury przyszłej wojny są już wyrysowane: „Stany Zjednoczone i ich zachodnio-japońskie otoczenie z jednej strony, Chiny i Rosja z drugiej, broń atomowa po obydwu. Trudno nie przywołać stwierdzenia Lenina, że »albo rewolucja zapobiegnie wojnie, albo wojna uruchomi rewolucję«. W taki sposób można zdefiniować najdalej idącą ambicję działania politycznego na przyszłość: po raz pierwszy w historii ta pierwsza hipoteza – że rewolucja powstrzyma wojnę – może się zrealizować zamiast tej drugiej – że to wojna uruchomi rewolucję. Bo to przecież druga hipoteza materializowała się w Rosji w kontekście pierwszej wojny światowej oraz w Chinach w kontekście drugiej. Tylko za jaką cenę! I z jakimi długofalowymi konsekwencjami!”.

Trudno uciec od wniosku, że radykalna zmiana społeczna – rewolucja – jest konieczna, by ucywilizować nasze cywilizacje. Nie możemy sobie pozwolić na nadzieję, że oto jakaś nowa wojna doprowadzi do nowej rewolucji: nowa wojna najprawdopodobniej oznaczałaby koniec cywilizacji, jaką znamy, z ocaleńcami (o ile tacy by byli) zorganizowanymi w małe, autorytarnie rządzone grupy. I nie powinniśmy żywić złudzeń: w pewnym elementarnym sensie trzecia wojna światowa już się zaczęła, choć jak dotąd rozgrywa się głównie poprzez konflikty zastępcze – im szybciej to przyznamy, tym większe będziemy mieli szanse zapobiec jej wybuchowi na pełną skalę. (A trzeba też pamiętać, że stroną obecnej wojny są już Chiny, wspierające Rosję finansowo i gospodarczo).

Jak zauważyć zwiastuny ludobójstwa? [rozmowa]

Abstrakcyjne wołania o pokój nie wystarczą: sam „pokój” nie jest też pojęciem, które pozwalałoby wyznaczyć zasadniczą różnicę polityczną. Okupanci zawsze szczerze pragną pokoju na terytorium, które zajmują. Niemcy z pewnością chciały pokoju w okupowanej Francji w latach 1940–1944, Izrael chce pokoju na okupowanym Zachodnim Brzegu, a Rosja jest przecież na „misji pokojowej” w Ukrainie… To właśnie dlatego, jak z brutalną szczerością ujął to filozof Étienne Balibar, dzisiaj „pacyfizm nie jest żadną opcją”. Musimy zapobiec nowej, wielkiej wojnie, ale jedynym na to sposobem jest totalna mobilizacja przeciwko współczesnemu „pokojowi”, który można utrzymywać jedynie za pomocą lokalnych wojen. Przypomnijmy sobie, jak po upadku Związku Radzieckiego Kuba ogłosiła „specjalny okres w czasie pokoju” (periodo especial en tiempos de paz): wojenne warunki w pokojowych czasach. Być może to właśnie pojęcie dałoby się stosować do naszej sytuacji dziś.

Na kim możemy polegać w takich warunkach? Na artystach i myślicielach? Na pragmatycznej Realpolitik? Artyści i myśliciele również mogą kłaść fundamenty pod wojny i zbrodnie. Przypomnijmy sobie słynne wersy Williama Butlera Yeatsa: „posiadam tylko marzenia, rozsiałem je u twych stóp. Stąpaj lekko, gdyż stąpasz po moich marzeniach”. Powinniśmy stosować te słowa do samych poetów: kiedy rozsiewają swe marzenia u naszych stóp, powinni robić to nader ostrożnie, gdyż przeczytają je i będą według nich postępować prawdziwi ludzie. Zresztą ten sam Yeats latami flirtował z faszyzmem, a w sierpniu 1938 roku publicznie popierał antysemickie ustawy norymberskie.

Nie ma czystki etnicznej bez poezji. A dlaczego? Ponieważ żyjemy w epoce, która sama siebie postrzega jako postideologiczną. Odkąd wielkie sprawy publiczne nie mają już siły mobilizowania ludzi do masowej przemocy, potrzebna jest jakaś większa, święta Sprawa, która uczyniłaby jednostkowe skrupuły w kwestii zabijania czymś trywialnym i małostkowym.

Religia i przynależność etniczna doskonale nadają się do tej roli. Oczywiście, znamy przypadki patologicznych ateistów zdolnych popełnić masowe morderstwo dla zwykłej przyjemności, ale to rzadkie wyjątki: większość z nas musi zostać najpierw znieczulona na elementarne odruchy wrażliwości wobec cierpienia innych, a do tego potrzebna jest jakaś święta Sprawa. Ideolodzy religijni zazwyczaj twierdzą, że prawdziwa czy nie, religia sprawia, że skądinąd źli ludzie mogą robić jakieś dobre rzeczy; patrząc na rzecz z dzisiejszego doświadczenia, powinniśmy jednak trzymać się raczej tezy Steve’a Weinberga, że podczas gdy bez religii dobrzy ludzie robiliby dobre rzeczy, a źli ludzie – złe, to tylko religia jest w stanie sprawić, że dobrzy ludzie robią złe rzeczy.

Jak zauważyć zwiastuny ludobójstwa? [rozmowa]

Platon zyskał niedobrą reputację za sprawą twierdzenia, że poetów należy wypędzić z miasta – ale to rada dość rozsądna, wnosząc po doświadczeniach ostatnich dziesięcioleci, kiedy to groźne sny poetów i różnych „myślicieli” (w samej Rosji były to choćby książki Aleksandra Dugina i filmy Nikity Michałkowa) tworzyły grunt pod czystkę etniczną. Od poetów i myślicieli (Dichter und Denker) do sędziów i katów (Richter und Henker) droga jest niedaleka. I może dlatego też powinniśmy znaną myśl Anny Kamieńskiej o tym, że „poezja jest przeczuciem prawdy”, uzupełnić: „owszem, ale to może być nieraz prawda o najmroczniejszych popędach, jakie kryje nasz umysł”. Parafrazując Thackeraya, poezja potrafi upiększyć nawet najbrzydsze nasze myśli.

Z Realpolitik jest jeszcze gorzej. Oto bowiem ideologia często odwołuje się do jakiegoś ukrytego wymiaru, istniejącego za zasłoną pozorów, po to, by przykryć zbrodnię popełnianą (i legitymizowaną przez ideologię) najzupełniej jawnie. Ulubione powiedzenie, które zwiastuje taką właśnie podwójną mistyfikację, to „sytuacja jest bardziej skomplikowana”. Jakiś oczywisty fakt, na przykład brutalna agresja militarna, jest relatywizowany przez odwoływanie się do jakiejś „dużo bardziej złożonej sytuacji w tle” (która, co za niespodzianka, miałaby czynić agresję tak naprawdę aktem obrony).

Czy coś takiego nie dzieje się obecnie w Ukrainie? Rosja ją zaatakowała, ale wielu ludzi doszukuje się za tym jakiejś „złożoności”. Tak, sytuacja z pewnością jest złożona, jednak zasadniczy fakt pozostaje niezmienny: zrobiła to Rosja. Nasz błąd polegał raczej na tym, że nie traktowaliśmy gróźb Putina wystarczająco dosłownie – myśleliśmy, że tak naprawdę nie zamierza zaatakować, a poprzez swoje groźby bawi się z nami i manipuluje w jakimś strategicznym celu.

O ironio, trudno nie przywołać w tym miejscu słynnego żydowskiego dowcipu przypomnianego przez Freuda: „Dlaczego mówisz mi, że jedziesz do Lwowa, skoro naprawdę jedziesz do Lwowa?”, w którym kłamstwo przyjmuje formę faktycznej prawdy. Oto bowiem dwóch przyjaciół umówiło się na prywatny kod, polegający na tym, że jeśli któryś jedzie do Lwowa, to mówi, że do Krakowa, i odwrotnie – w takim układzie powiedzenie literalnej prawdy oznaczałoby kłamstwo. Kiedy Putin zapowiedział interwencję wojskową, nie braliśmy jego deklaracji, że chce „zneutralizować” i „zdenazyfikować” całą Ukrainę, wystarczająco dosłownie. Różni pełni „głębi” stratedzy mogą mu teraz wyrzucać: „Dlaczego mówiłeś nam, że będziesz okupować Lwów, skoro ty naprawdę chcesz okupować Lwów?!”.

Kto tu jest nazistą? Jak Rosjanie manipulują historią i statusem ofiary

Innymi słowy, ta podwójna mistyfikacja oznacza koniec Realpolitik, jaką znaliśmy, czyli – jak głosi angielska Wikipedia: „prowadzenia polityki lub angażowania się w dyplomację w oparciu przede wszystkim o dane okoliczności i czynniki, zamiast ścisłego trzymania się głoszonych przekonań ideologicznych lub przesłanek etyczno-moralnych”. Tak rozumianą Realpolitik z zasady przeciwstawia się naiwności, względnie naiwnemu przywiązaniu do (naszej wersji) zasad moralnych czy politycznych. Jednakże w sytuacji, z jaką mamy dziś do czynienia w Ukrainie, to właśnie gra w Realpolitik w takim wydaniu byłaby zbyt naiwna: nie można już bowiem polegać na jej podstawowym założeniu (to znaczy, że druga strona, wróg, również chce zrealizować jakiś ograniczony pragmatycznie cel).

W czasie zimnej wojny reguły zachowań międzynarodowych były jasne, a wymuszało je tak zwane Wzajemnie Gwarantowane Zniszczenie, czyli MAD. A właściwie MADness, szaleństwo wielkich supermocarstw: każda strona mogła być pewna, że gdyby zdecydowała się dokonać ataku nuklearnego na tę drugą, tamta odpowie z całą, równie niszczącą mocą. W efekcie nikt tej wojny nie zaczyna.

Kiedy jednak Kim Dzong-Un zaczął mówić o zadaniu druzgocącego ciosu USA, trudno było się nie zastanowić, jak on właściwie rozumie swoją pozycję. Bo mówi tak, jakby nie był świadomy, że wówczas jego kraj, z nim samym włącznie, także zostałby zniszczony – względnie, jakby fantazjował o zagraniu w inną grę, której nazwa to ograniczone opcje nuklearne”, w skrócie NUTS, czyli „wariactwo”. Według niej mianowicie, przy pomocy chirurgicznego uderzenia można zniszczyć potencjał nuklearny wroga, podczas gdy tarcza antyrakietowa obroni nas przed jego kontratakiem. W ostatnich dziesięcioleciach nawet USA oscylowały między oboma podejściami: zachowują się tak, jakby zawierzały logice MAD wobec Rosji i Chin, ale kusiło je, by rozważyć NUTS wobec Iranu i Korei Północnej. W swoich aluzjach do możliwości użycia broni jądrowej tą samą logiką posługuje się Putin.

Pomerantsev: Pamięć w czasach bezkarności

czytaj także

Sam fakt, że właśnie to supermocarstwo potrafi posługiwać się dwiema wzajemnie sprzecznymi strategiami, zaświadcza, że cały ten sposób myślenia jest fantazją. Dziś bowiem dawno wyszliśmy poza ramy MAD: supermocarstwa testują się nawzajem, próbując narzucić swoją wersję globalnych reguł gry, i eksperymentują z nimi poprzez swych „pośredników”, którymi są oczywiście inne małe narody i państwa.

5 marca 2022 roku Putin powiedział, że sankcje nałożone na jego kraj są „równoznaczne z wypowiedzeniem wojny”. Jego stanowisko należy czytać łącznie z tym, co wielokrotnie powtarzał w ostatnich dniach: wymiana gospodarcza z Zachodem powinna się toczyć normalnie. Rosja dotrzymuje swoich zobowiązań i kontynuuje dostawy gazu do Europy Zachodniej. Rosja próbuje zatem narzucić nowy model tego, jak mają wyglądać stosunki międzynarodowe: nie zimna wojna, lecz gorący pokój. Równa się on permanentnej wojnie hybrydowej, w której interwencja zbrojna zapowiadana jest jako humanitarna misja pokojowa mająca zapobiec ludobójstwu. Kiedy wojna w Ukrainie się już zaczęła, mogliśmy przeczytać, że „Duma Państwowa wyraża jednogłośnie i stanowczo poparcie dla wszystkich środków adekwatnych do realizacji zadań humanitarnych”.

Bardzo często w przeszłości słyszeliśmy podobne frazy stosowane przy okazji interwencji od Ameryki Łacińskiej po Irak, a teraz, po latach, przejęła je Rosja. Podczas gdy w Ukrainie trwa ostrzał miast, zabijanie cywilów, bombardowanie uczelni i oddziałów położniczych, nic nie powinno zakłócić międzynarodowej wymiany handlowej, a poza Ukrainą życie ma się toczyć normalnie. Mamy zatem nieustanny pokój globalny, niemniej nieustannie podtrzymywany przez pokojowe interwencje zbrojne. Nic dziwnego w tej sytuacji, że rosyjskim mediom nie wolno używać pojęcia „wojna” na określenie tego, co ich armia robi w Ukrainie, i nakazano im nazywać to mianem „specjalnej operacji wojskowej”; pojawił się nawet żart, że klasyczna powieść Tołstoja w nowym wydaniu będzie się nazywać Specjalna operacja wojskowa i pokój.

Czy w takich okolicznościach możemy w ogóle być wolni? Istnieją dwa słowa, które odnoszą się z pozoru do tego samego: „swoboda” i „wolność”. Zaryzykuję i spróbuję skonkretyzować to jako opozycję między tym, co Hegel nazywał wolnością abstrakcyjną i wolnością konkretną. Wolność abstrakcyjna to możność czynienia tego, co się chce, niezależnie od społecznych reguł i obyczajów. To również możność pogwałcenia tych reguł i obyczajów, jak w czasie buntu czy sytuacji rewolucyjnej. Wolność konkretna z kolei to wolność podtrzymywana przez zestaw reguł i obyczajów.

Mogę swobodnie spacerować wzdłuż ruchliwej ulicy, ponieważ mogę też rozsądnie zakładać, że inni ludzie na tej ulicy będą się zachowywać wobec mnie w cywilizowany sposób oraz że zostaną ukarani, jeśli mnie napadną czy znieważą. Mogę realizować swą wolność wypowiedzi i komunikowania się z innymi tylko wówczas, kiedy przestrzegam wspólnie ustanowionych reguł językowych (ze wszystkimi ich dwuznacznościami, włączając w to niepisane reguły przekazu między wierszami). Rzecz jasna język, którym mówimy, nie jest ideologicznie neutralny, lecz ucieleśnia wiele stereotypów i uniemożliwia nam jasne formułowanie pewnych nieoczywistych myśli. Myślenie bowiem zawsze zachodzi w języku i niesie ze sobą zdroworozsądkową metafizykę (pogląd na rzeczywistość), ale żeby myśleć naprawdę, musimy myśleć w języku przeciwko niemu samemu.

Są jednak takie momenty kryzysowe, kiedy do gry musi wejść wolność abstrakcyjna. Jak napisał w grudniu 1944 roku Jean-Paul Sartre: „Nigdy nie byliśmy bardziej wolni niż pod niemiecką okupacją. Utraciliśmy wszystkie nasze prawa, a przede wszystkim prawo, by mówić. Znieważali nas prosto w twarz […]. I właśnie dlatego Ruch Oporu był prawdziwą demokracją; tak dla żołnierza, jak i jego dowódcy to jedno niebezpieczeństwo, jedno osamotnienie, jedna odpowiedzialność i ta sama bezwzględna wolność w ramach dyscypliny”. Ta sytuacja, pełna lęku i niebezpieczeństwa, była jednak sytuacją swobody, nie wolności – wolność bowiem ustanowiono wtedy, kiedy powróciła powojenna normalność. A w dzisiejszej Ukrainie ci, którzy walczą z rosyjską inwazją, mają właśnie swobodę, lecz walczą o wolność. Tylko czy wciąż da się utrzymać wyraźnie to rozróżnienie? Czy nie zbliżamy się coraz bardziej do sytuacji, w której miliony ludzi myślą, że muszą działać swobodnie (łamać reguły) po to, by chronić swą wolność? Czy to nie dlatego tłum trumpistów najechał Kapitol 6 stycznia 2021 roku?

Trupy w świątyni demokracji. Czy to koniec Trumpa?

Jak w ogóle do tego doszło, że pogrążamy się w takim chaosie? Żyjemy w dziwnym świecie, na którego określenie wciąż brakuje nam słów. Catherine Malabou, pisząc o kryptowalutach, widzi w nich znak, że kapitalizm „rozpoczął swój zwrot anarchistyczny”: „Jak inaczej opisać takie zjawiska jak zdecentralizowane waluty, koniec monopolu państw, anachronizm roli pośredniczącej banków oraz decentralizację wymian i transakcji?”. Brzmi to całkiem miło, ale jak zaraz wskazuje Malabou, „semantyka anarchizmu, która nadaje nową tonalność ultrakapitalizmowi, niczego nie zmienia, gdy chodzi o logikę zysku, którą ultrakapitalizm wyraża tylko w innej formie”.

Wraz ze stopniowym zanikaniem monopolu państwa zanikają również narzucone przez państwo ograniczenia dla bezwzględnego wyzysku i dominacji. Pierwotna idea kryptowalut jako nowej przestrzeni wolności bez zewnętrznej kontroli władzy państwowej kończy się tym, co sama Malabou nazywa „kombinacją – równocześnie pozbawionej uczuć, monstrualnej i bezprzykładnej – dzikiej wertykalności i niekontrolowanej horyzontalności”. Anarchokapitalizm ma na celu przejrzystość, lecz paradoks dyskursu transparentności na tym polega, że „równocześnie autoryzuje on użycie wielkoskalowych i nieprzejrzystych zarazem danych, dark web i fabrykowanie informacji”. Ażeby zapobiec osuwaniu się w chaos, owa dzika wertykalność „przyjmuje również formę faszystowskiej ewolucji bardzo wielu polityk współczesnego państwa, włącznie z ekscesywną rozbudową systemów bezpieczeństwa i wojska. Takie zjawiska nie przeczą bynajmniej pędowi w stronę anarchii. Wskazują one raczej dokładnie na zanikanie państwa, które – gdy jego funkcja społeczna zostanie usunięta – przestarzałość swej potęgi manifestuje poprzez użycie przemocy. Tak samo ultranacjonalizm sygnalizuje śmiertelną agonię władzy narodowej”.

Putin. Car śmierci

W odniesieniu do Ukrainy znaczy to tyle, że nie mamy do czynienia z jednym państwem narodowym atakującym inne: Ukraina została napadnięta jako byt, któremu agresor odmawia tożsamości etnicznej i którego rząd jest dyskwalifikowany jako „grupa uzależnionych od narkotyków neonazistów”. Atak jest uzasadniany w kategoriach geopolitycznych stref wpływów, które często zresztą wykraczają poza sferę etniczną (jak w Syrii). To dlatego warto zwracać uwagę, czemu Rosja nie używa pojęcia „wojny” na określenie swej interwencji militarnej w Ukrainie: nie tylko po to, by zbagatelizować jej brutalność, ale też, by zaznaczyć, że wojna w dawnym sensie konfliktu zbrojnego między państwami narodowymi nie pasuje do tej sytuacji. Rosja jedynie zabezpiecza „pokój” na obszarze, który uważa za swoją strefę wpływów, a podejście to łatwo może rozszerzyć się daleko poza Ukrainę.

Już teraz Rosja interweniuje przez swoich „pośredników” w Bośni i Kosowie. Oto bowiem 17 marca 2022 roku rosyjski ambasador w Bośni Igor Kałabuchow zrobił kolejny krok, mówiąc, że wprawdzie Bośnia ma prawo decydować, czy chce, czy nie chce wejść do NATO, ale Moskwa zastrzega sobie prawo do „reagowania na taką możliwość w zgodzie ze swymi interesami”: „Jeśli [Bośnia] decyduje się zostać członkiem jakiegoś sojuszu, jest to jej sprawa wewnętrzna. Inna sprawa to nasza odpowiedź. Przykład Ukrainy pokazuje, jakie są nasze oczekiwania. Jeśli pojawi się jakieś zagrożenie, będziemy reagować”. Rosyjski minister spraw zagranicznych Ławrow poszedł jeszcze dalej i napomknął, że jedynym zupełnym rozwiązaniem byłoby zdemilitaryzowanie całej Europy, a Rosja ze swą armią utrzymywałaby pokój poprzez sporadyczne interwencje humanitarne.

Podobnych pomysłów pełno jest w rosyjskiej prasie – komentator polityczny i publicysta Dmitrij Jewstafiew powiedział w wywiadzie dla mediów czeskich: „Narodziła się nowa Rosja, która daje wam jasno do zrozumienia, że was, Europy, nie traktuje jako partnera. Rosja ma trzech partnerów: USA, Chiny i Indie. Wy jesteście dla nas trofeum, które sobie podzielimy z Amerykanami. Wy jeszcze tego nie załapaliście, ale jest już naprawdę blisko”. Co ciekawe, w programie pierwszym państwowej telewizji rosyjskiej powiedział on również, że popiera publiczne wieszanie Ukraińców skazanych przez rosyjskie sądy wojskowe za stawianie oporu rosyjskiej misji pokojowej.

Jak zerwać z rojeniami o „strefach wpływów” i odzyskać lepszy świat

Dugin, nadworny filozof Putina, osadza to podejście w dziwacznej wersji historycznego relatywizmu: „postmodernizm pokazuje nam, że każda tak zwana prawda jest kwestią tego, w co się wierzy. My zatem wierzymy w to, co robimy; wierzymy w to, co mówimy. Nie ma innej definicji prawdy. Mamy więc swą wyjątkową, rosyjską prawdę, którą musicie zaakceptować. Jeśli Stany Zjednoczone nie chcą zaczynać wojny, to musicie przyznać, że Stany Zjednoczone nie są już wyłącznym panem świata. A wraz z sytuacją w Syrii i w Ukrainie Rosja mówi to właśnie: wy już tu nie rządzicie. To jest pytanie o to, kto rządzi światem. Tylko wojna może to rozstrzygnąć naprawdę”.

Natychmiast nasuwa się w tym miejscu pytanie: ale co z ludźmi w Syrii i w Ukrainie? Czy oni też mogą sobie wybrać swą prawdę/wiarę, a może są tylko boiskiem do gry wielkich zawodników? Jak już zauważyliśmy, oni nie liczą się w tym wielkim podziale na cztery strefy wpływów: w ramach każdej z nich toczą się jedynie interwencje pokojowe, właściwa wojna zdarza się tylko wówczas, kiedy czwórka wielkich zawodników nie może się dogadać co do granic tych stref – wojna z NATO byłaby zatem wojną naprawdę, a nie tym, co dzieje się dziś w Ukrainie. A czy Chiny nie sygnalizują podobnych działań, zapowiadając misję pokojową na Tajwanie i zabezpieczanie swej strefy wpływów na Morzu Południowo-Chińskim?

Trzeba też zauważyć, jak to podkreślone przez Jewstafiewa wykluczenie Europy z listy czterech wielkich graczy dobrze pasuje do starej mantry sprzeciwu wobec „eurocentryzmu”: tym, co niepokoi tak wielu w całym spektrum politycznym, od antykolonialnej lewicy po populistyczną prawicę, nie jest po prostu Europa, ale Europa zjednoczona. Przy całej uzasadnionej krytyce kluczowych elementów europejskiego dziedzictwa, tym, co czyni Europę obiektem nienawiści i zazdrości, jest przekonanie, że w oczach tak wielu „Europa” wciąż oznacza pokojową współpracę narodów, osobistą wolność i państwo dobrobytu.

Zanim więc zaczniemy wyśmiewać Ukraińców, którzy chcą być częścią tej Europy, powinniśmy siebie zapytać, co też takiego oni w niej widzą i czy jesteśmy gotowi dorosnąć do ich oczekiwań. Jakkolwiek by na to nie spojrzeć, Europa oznacza jakiś rodzaj socjaldemokracji i to właśnie z tego powodu Viktor Orbán w niedawnym wywiadzie posunął się do twierdzenia, że liberalna hegemonia na Zachodzie „robi się stopniowo marksistowska”: „Prędzej czy później zmierzymy się z faktem, że przeciwnikiem obozu chrześcijańsko-demokratycznego nie jest środowisko głoszące ideologię liberalną, lecz zasadniczo marksiści, z jakimiś resztkami liberalizmu. Z tym mamy dziś do czynienia w Ameryce. Na ten moment strona konserwatywna jest w niekorzystnej pozycji wobec obozu marksistowskiego, liberalnego”. I to jest właśnie dominujące rozumienie dzisiejszego „antyeurocentryzmu”.

1 marca po południu, w transmitowanym przemówieniu do Europarlamentu prezydent Zełenski powiedział: „Ukraina gotowa jest umierać za Europę, a teraz zobaczmy, czy Europa jest gotowa umierać za Ukrainę”. W chwili, gdy to powiedział, serca całej niemal skrajnej prawicy europejskiej (która do tego momentu sympatyzowała z rosyjską interwencją) zaczęły bić dla Ukrainy: Salvini, Marine Le Pen i inni zrobili szybki zwrot przez rufę i zaczęli wyrażać pełne poparcie dla przyjmowania uchodźców i wysyłania broni dla Ukrainy – dlaczego? Jak pisze Franco Bifo Berardi: „Umieranie za ojczyznę zawsze było marzeniem nacjonalistów, choć oczywiście nie znaczy to, że chcą umierać osobiście. Chcą wysyłać innych, by umierali dla ich chwały: tak, to jest ich marzenie”.

Jeśli jedynie groźba wojny może nas zmobilizować, nie zaś zagrożenie dla środowiska, to cała ta wolność, którą uzyskamy, kiedy wygra nasza strona, może być niewarta zachodu. Dlatego stoimy przed niemożliwym wyborem, w którym obydwie opcje są gorsze: jeśli pójdziemy na kompromis w imię przywrócenia pokoju, będziemy żywić rosyjski ekspansjonizm, który zaspokoi się wyłącznie „demilitaryzacją” całej Europy; jeśli zdecydujemy się na pełną konfrontację, mocno ryzykujemy nową wojnę światową. Jedynym realnym rozwiązaniem tego wykańczającego dylematu jest całkowita zmiana ram, w jakich postrzegamy sytuację.

To właśnie Prawo i Sprawiedliwość jest cywilizacją śmierci

Najsmutniejsze w trwającej w Ukrainie wojnie jest bowiem to, że choć globalny porządek liberalnego kapitalizmu wyraźnie przechodzi kryzys na wielu poziomach, sytuację znów się fałszywie upraszcza w kierunku opozycji: kraje barbarzyńsko-totalitarne kontra cywilizowany Zachód. W ten sposób kryzys klimatyczny w ogóle znika nam z oczu. Można wręcz powiedzieć, że te nowe wojny nie ignorują tak po prostu globalnego ocieplenia i innych trudności o globalnej skali; są raczej reakcją na nasze globalne problemy, powrotem do perwersyjnej „normalności”. Pomysł jest następujący: okej, przed nami trudne czasy, weźmy się zatem w garść, żeby przetrwać te nadchodzące wyzwania lepiej od innych…

Dlatego właśnie obecny moment nie jest momentem prawdy, kiedy to rzeczy stają się proste i jasne, a podstawowy antagonizm jest wyraźnie widoczny. To raczej moment najgłębszego kłamstwa. O ile zatem powinniśmy twardo stać za Ukrainą, o tyle musimy również unikać fascynacji perspektywą wojny, wyraźnie obecnej u wszystkich tych, którzy domagają się otwartej konfrontacji z Rosją. Na zasadzie: „wreszcie przestajemy się skupiać na tych wszystkich rozdzierających nas pseudokonfliktach o prawa kobiet i walce z rasizmem; cała ta gadanina o kryzysie kapitalizmu słusznie schodzi na margines, a mężczyźni znów muszą zachowywać się po męsku i walczyć. To dlatego kobiety i dzieci opuszczają Ukrainę, a mężczyźni wracają tam, żeby robić, co do nich należy!”.

Jednocześnie patriarcha moskiewski Cyryl, głowa Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej, przemawia do dowódców wojskowych i publikuje oświadczenie z okazji Dnia Obrońcy Ojczyzny. Duchowny pogratulował Putinowi jego „wzniosłej i odpowiedzialnej służby narodowi rosyjskiemu”, ale też zadeklarował, że Rosyjska Cerkiew Prawosławna „zawsze czyniła wysiłki, by istotnie wpłynąć na patriotyczne wychowanie rodaków”, i pochwalił służbę wojskową jako „czynną manifestację ewangelicznej miłości bliźniego”.

Poza logikę wojny

O ile zatem walka Ukraińców zasługuje na pełne poparcie, potrzebne jest coś w rodzaju ruchu niezaangażowanych – nie w tym sensie, żebyśmy pozostawali neutralni wobec trwającej wojny, lecz abyśmy kwestionowali pojęcie „zderzenia cywilizacji”. Oto bowiem zdaniem Samuela Huntingtona po zakończeniu zimnej wojny „żelazna kurtyna ideologii” została zastąpiona „aksamitną kurtyną kultury”. Jego mroczna wizja „zderzenia cywilizacji” może się zdawać całkowitym przeciwieństwem świetlanej, Fukuyamowskiej perspektywy „końca historii” pod postacią ogólnoświatowej demokracji liberalnej. Cóż może być bardziej różnego od pseudoheglowskiej idei, że ostateczną formułę najlepszego porządku społecznego odnaleziono w kapitalistycznej demokracji liberalnej, niż „zderzenie cywilizacji” jako główny konflikt polityczny XXI wieku? Jak można jedno z drugim pogodzić?

Z dzisiejszego doświadczenia wynika jasna odpowiedź: „zderzenie cywilizacji” to właśnie polityka czasów „końca historii”. Konflikty etniczno-religijne to forma walki dopasowanej do globalnego kapitalizmu: w naszej epoce „postpolityki”, w której właściwa polityka jest sukcesywnie zastępowana eksperckim administrowaniem społeczeństwa, jedynym prawowitym źródłem konfliktu, jakie pozostaje, są napięcia kulturowe (etniczne, religijne…).

Dzisiejszy przyrost „irracjonalnej” przemocy należy zatem rozumieć jako ściśle skorelowany z depolityzacją społeczeństw. W ramach takiego horyzontu jedyną alternatywą dla wojny pozostaje pokojowa koegzystencja cywilizacji (czyli różnych „prawd”, jak mówi Dugin, czy obierając bardziej popularny termin, „sposobów życia”): wymuszane małżeństwa i homofobia (albo idea, że kobieta idąca samotnie w miejsce publiczne prosi się o gwałt) są w porządku, tyle że ograniczają się do jakiegoś innego kraju, który poza tym jest w pełni włączony do rynku światowego.

Žižek: Co wyrośnie z kieszeni pełnej ziaren słonecznika?

To właśnie znaczy dziś niezaangażowanie – nasza walka musi być uniwersalna i to dlatego właśnie musimy za wszelką cenę unikać rusofobii oraz wspierać wszystkich tych, którzy w Rosji protestują przeciwko inwazji na Ukrainę. To nie są jacyś abstrakcyjni internacjonaliści, to prawdziwi rosyjscy patrioci. Patriota, czyli ktoś, kto prawdziwie kocha swój kraj, to właśnie ktoś, kto czuje za niego głęboki wstyd, kiedy ten kraj robi coś złego. Bo nie ma wstrętniejszego powiedzenia niż: My country, right or wrong.

**
Tekst ukazał się w „Der Spiegel”. Z angielskiego przełożył Michał Sutowski.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Slavoj Žižek
Slavoj Žižek
Filozof, marksista, krytyk kultury
Słoweński socjolog, filozof, marksista, psychoanalityk i krytyk kultury. Jest profesorem Instytutu Socjologii Uniwersytetu w Ljubljanie, wykłada także w European Graduate School i na uniwersytetach amerykańskich. Jego książka Revolution at the Gates (2002), której polskie wydanie pt. Rewolucja u bram ukazało się w Wydawnictwie Krytyki Politycznej w 2006 roku (drugie wydanie, 2007), wywołało najgłośniejszą w ostatnich latach debatę publiczną na temat zagranicznej książki wydanej w Polsce. Jest również autorem W obronie przegranych spraw (2009), Kruchego absolutu (2009) i Od tragedii do farsy (2011).
Zamknij