W konflikcie pomiędzy Merkel i CSU nie chodziło o to, jak zabezpieczyć granice, ale o tożsamość niemieckiej chadecji i to, jaki kierunek obierze ona w przyszłości.
Wirkungsgleich to twór politycznej nowomowy Niemiec, którego nie znajdziemy nawet w najobszerniejszych słownikach. To wokół tego właśnie słowa toczyła się wojna domowa pomiędzy siostrzanymi partami chadeckimi, CDU Angeli Merkel i bawarską CSU Horsta Seehofera, która o mało nie doprowadziła do upadku niemieckiego rządu.
Awantura zaczęła się trzy tygodnie temu, gdy szef grupy poselskiej CSU Alexander Dobrindt zapowiedział, że migracyjny masterplan przygotowany przez ministra spraw wewnętrznych Seehofera, zakładać będzie uniemożliwienie wjazdu do Niemiec migrantom ubiegającym się już o azyl w innym państwie UE. W praktyce musiałoby to oznaczać wprowadzenie stałych kontroli na granicy niemiecko-austriackiej. O takiej indywidualnej szarży nie chciała słyszeć kanclerz Merkel pracująca nad europejskim rozwiązaniem problemu. Wówczas to do gry weszło słówko wirkungsgleich: Seehofer postawił swej szefowej ultimatum – wyniki ubiegłotygodniowego szczytu unijnego miały przynieść „ten sam efekt”, co zawracanie migrantów na granicy.
Wydawało się, że porozumieniem, które Merkel przywiozła z Brukseli, uda się udobruchać mąciwody z Bawarii. Tym bardziej, że znają oni badania opinii publicznej. Te zaś nie zostawiały na CSU suchej nitki. Konfrontacyjny kurs partii Seehofera nie przekonywał nawet jej własnych wyborców – 55 proc. uważało zachowanie partii za nieodpowiedzialne, podobnie jak 67 proc. wszystkich dorosłych obywateli. ¾ respondentów uważało natomiast, że główną motywacją CSU wcale nie jest chęć rozwiązania problemu migracji, lecz PR-owa zagrywka przed jesiennymi wyborami w Bawarii. Z kolei gdy jeden z instytutów badawczych spytał Bawarczyków o to, co jest największym problemem ich landu, 39 proc. spontanicznie odpowiedziało, że… CSU. A to wszystko dane zebrane przed eskalacją sporu, do której doszło w weekend.
Ostatecznie bowiem Seehofer – poganiany cały czas przez młode wilki CSU, czyli wspomnianego Dobrindta i premiera Bawarii Markusa Södera – ogłosił, że negocjowany do godziny 4:34 nocy z czwartku na piątek brukselski kompromis wcale nie jest wirkungsgleich z żądaniami CSU, zaś kryzysowa rozmowa z Merkel była „bez sensu i bez znaczenia”. W tej sytuacji na trwającej ponad 8 godzin naradzie zarządu CSU i posłów partii do Bundestagu jej szef przedstawił trzy możliwe opcje działania: odpuścić i zaryzykować utratę wiarygodności, utrzymać twardy kurs i zaryzykować pęknięcie tradycyjnego sojuszu z CDU, wreszcie wyjść z koalicji przy jego własnej rezygnacji ze wszystkich stanowisk. Media obiegła plotka, że sam Seehofer zdecydował się na trzecią możliwość. Trwało nerwowe wyliczanie możliwych scenariuszy politycznych: czy rozpadnie się tak mozolnie budowana koalicja rządowa? Czy siostrzane CDU i CSU pójdą osobnymi drogami, CDU zbuduje struktury w Bawarii, a CSU w pozostałych landach? Czy Seehofer pociągnie za sobą Merkel? Czy CSU w rządzie zastąpią Zieloni, a może odbędą się przyśpieszone wybory?
Seehofer jednak nie podał się do dymisji. Zapowiedział ją tylko, jeśli nie uda się osiągnąć porozumienia z CDU. Mimo zapewnień o chęci kontynuowania koalicji, trudno było nie uznać tej deklaracji za desperacką próbę szantażu. CSU – chcąca twardą postawą w sprawach migracji odebrać paliwo wyborcze skrajnie prawicowej AfD – zapędziła się bowiem w kozi róg. Zawieszając Merkel poprzeczkę na niemożliwym do spełnienia poziomie straciła szansę na przypisanie sobie brukselskiego sukcesu negocjacyjnego. Aby zachować twarz Seehofer i spółka musieli więc trwać na kursie kolizyjnym. A to z kolei usztywniało stanowisko CDU. Choć bowiem w szeregach większej z chadeckich sióstr również znajdziemy licznych krytyków Merkel, to nikt nie pozwoli, by ogon machał psem – tym bardziej, jeśli w grę wchodzi ewentualny upadek pani kanclerz.
czytaj także
Z każda godziną kryzysu coraz wyraźniej widać było, że jego epicentrum nie leży w Berlinie, lecz w Monachium. Do tego wszystkiego chaos w CSU starała się wykorzystać Alternatywa dla Niemiec, co musiało być wyjątkowo upokarzające i bolesne. Najpierw współprzewodnicząca frakcji AfD w Bundestagu Alice Weidel nie wykluczyła, że po wyborach w Bawarii jej partia zawrze koalicję z CSU, która przecież tradycyjnie celuje w samodzielną większość (o niej jednak według najnowszych sondaży może jedynie pomarzyć), a potem szef grupy bawarskiej AfD w Bundestagu zaprosił posłów CSU do… zasilenia szeregów AfD oferując im nowy, polityczny Heimat.
W końcu jednak CDU i CSU udało się osiągnąć porozumienie, które przynajmniej na papierze zadowala obydwie strony. CSU uzyskało zgodę na ustanowienie „nowego reżimu granicznego”, który ma powstrzymać od wjazdu do Niemiec ludzi ubiegających się już o azyl w innym kraju UE oraz na budowę w pobliżu granicy z Austrią „ośrodków tranzytowych”, które mają funkcjonować podobnie jak na lotniskach – osoby w nich przebywające formalnie nie wjadą do Niemiec i bezpośrednio stamtąd będą wydalane z kraju. Merkel natomiast zachowała swój „europejski” wymiar: odsyłanie migrantów ma odbywać się na podstawie umów administracyjnych z danymi państwami, a gdyby tych nie udało się wynegocjować, przyjmować ma ich Austria.
Czy to koniec problemów? Skądże. Nie jest to przecież pierwsze porozumienie w sprawie migracji. Kłótnie w tej kwestii miało już zakończyć wpisanie do umowy rządowej na życzenie CSU górnej granicy liczby przyjmowanych uchodźców, ale – jak widać – nie zakończyło. Ponadto, rządu w Niemczech nie tworzą tylko dwie partie chadeckie, ale także SPD. Socjaldemokraci dotychczas starali się nie wikłać w rodzinny spór CDU i CSU, ale teraz muszą odstawić popcorn i wrócić do gry. Już pojawiły się pierwsze krytyczne głosy, że przecież ośrodki tranzytowe nie są przewidziane w umowie koalicyjnej. Jak dotąd przewodnicząca SPD Andrea Nahles zapowiedziała jedynie, że partyjni eksperci „przyjrzą się porozumieniu”.
Problemy czekają też poza granicami. Nie wiadomo, jak na porozumienie zareaguje Wiedeń. Trudno jednak spodziewać się entuzjazmu. Do tego uzgodnione w Berlinie porozumienie może spowodować reakcję łańcuchową. Czy aby zapełnić ośrodki tranzytowe nie trzeba będzie zintensyfikować kontroli na 90 przejściach na granicy niemiecko-austriackiej? A czy wówczas podobnie nie zareagują Austriacy uszczelniając granicę z Włochami, które i tak są już migracyjnym wąskim gardłem? Chyba nie tak miała wyglądać zapowiadana przez kanclerza Austrii Sebastiana Kurza współpraca osi (sic!) Berlin-Wiedeń-Rzym…
W rzeczywistości jednak clou sporu nie dotyczy ochrony granic. Podobnie jak hucznie odtrąbiony unijny kompromis w sprawie migracji nie jest żadną odpowiedzią na wypadek przyszłej odsłony kryzysu migracyjnego, a służy jedynie zaspokojeniu narodowych egoizmów, tak i berlińskie porozumienie nie ma służyć rozwiązaniu kryzysowej sytuacji na niemieckich granicach, bo tej zwyczajnie nie ma, a gdy nastąpi i tak porozumienie to rozpadłoby się jak domek z kart – tak jak późnym latem i jesienią 2015 rozsypał się system dubliński. Nie chodzi też o zmianę kursu politycznego Angeli Merkel, bo koniec Willkommenspolitik nastąpił wraz z wypracowanym przez kanclerz unijnym dealem z Turcją już w marcu 2016 roku. Gra toczy się głównie o symbole i władzę.
Węgry kryminalizują pomoc uchodźcom. Po co Orbánowi ta reforma?
czytaj także
CSU, napędzane strachem przez zbliżającymi się wyborami do bawarskiego Landtagu oraz młode pokolenie prawicowych polityków, napędzane wizją konserwatywnej rewolucji, uszczelnienia granic i twardej polityki migracyjnej chciałoby wymazać ze świadomości Niemców otwarte granice z września 2015 roku. Na to z kolei nie może pozwolić Angela Merkel, dla której Willkommenskultur jest być może najważniejszym symbolem jej rządów, w trakcie których konsekwentnie przesuwała CDU ku centrum. W konflikcie pomiędzy Merkel i CSU nie chodziło więc o to, jak zabezpieczyć granice, ale o tożsamość niemieckiej chadecji i to, jaki kierunek obierze ona w przyszłości. Na to nakładają się kwestie ambicjonalne, co jest szczególnie widoczne w przypadku stadka karykaturalnych wręcz, bawarskich samców alfa. Dobitnie pokazał to Seehofer, który porzuciwszy już myśl o dymisji stwierdził, że nie pozwoli się zwolnić kanclerz, która tylko dzięki niemu (!) sprawuje to stanowisko.
Dlatego nawet jeśli kulminację kryzysu rządowego w Niemczech mamy chwilowo za sobą, zasadniczy spór będzie narastał z każdym kolejnym dniem tej zapewne ostatniej kadencji rządów Angeli Merkel. I z pewnością nie da się zakończyć spisaniem na połowie kartki papieru porozumienia rozstrzygającego, co jest, a co nie jest wirkungsgleich.