Po latach działania społecznie nie uznam nagle, że wreszcie już nic nie muszę robić.
Jakub Dymek: Słyszałem o tobie dużo dobrego w środowiskach aktywistycznych, feministycznych i równościowych – co jasne – ale też od konkurentów politycznych. Wszyscy są zgodni, że jesteś twarzą progresywnej polityki, ale nie wstydzisz się społecznego zaangażowania i upominasz o tradycyjnie lewicowe postulaty socjalne. Startujesz jednak z listy Europy Plus – Twojego Ruchu, który takich pochwał już nie zbiera.
Barbara Nowacka: Jestem na tych samych listach, na których w poprzednich wyborach byli Anka Grodzka, Robert Biedroń – ludzie, których znam i z którymi chcę pracować. Anka Grodzka to postać z serca lewicowa i ważna dla polskiego społeczeństwa; jej wejście do parlamentu to był przełom. Wszyscy, w ramach pewnego środowiska, będziemy działali w jednej sprawie – równości i demokracji. A jeśli dochodzimy do tego odmiennymi drogami? Możemy się spierać, która droga jest lepsza. Mam świadomość trudności wyborów, których dokonuję, ale trudnych wyborów muszą dokonywać też inni, choćby Zieloni.
Akurat decyzje personalne to coś, za co szeroko rozumiana lewica Palikota może pochwalić – to są właśnie kandydatury Anny Grodzkiej, Roberta Biedronia, a w nadchodzących eurowyborach na przykład Kazimiery Szczuki. Ale co poza nimi łączy Twój Ruch z szeroką zmianą społeczną? Bo nie jest walką o taką zmianę dotychczasowa polityka ugrupowania Palikota w Sejmie.
Myślę, że trzeba im dać więcej czasu. W tych pierwszych wyborach, w których startował Ruch Palikota, listy były bardzo zróżnicowane, a kandydatów nie łączyło wiele. Mało tego, ich hasła czasem się nawzajem się znosiły, bo z jednej strony byli reprezentanci przedsiębiorców, a z drugiej Anka Grodzka z programem „społeczeństwa fair”. Ale uznanie dla pewnych wartości, jak świeckie państwo, wolności obywatelskie czy prawa osób LGBT, jest w tej partii niezaprzeczalne. A o gospodarkę można i trzeba się spierać. Zresztą, jeśli porównamy Ruch Palikota z 2011 roku i dzisiejszy skład list Europy Plus – Twojego Ruchu, to skręt na lewo, także w sferze programowej, jest zauważalny. I oczywiście ciężko mi się tłumaczyć z takich pomysłów, jak poparcie podniesienia wieku emerytalnego do 67 roku życia. Choć samo podniesienie byłoby do obrony, gdyby zostało obudowane polityką społeczną i propracowniczymi zmianami w prawie pracy. A bez tego nikt o poglądach lewicowych tej reformy nie będzie bronił. Ale nie oznacza to, że mam siedzieć z założonymi rękami, kiedy mogę zmieniać Ruch od środka.
Jak?
Wybór mój i Kazimiery Szczuki był podyktowany tym, że od wielu lat zajmowałyśmy namawianiem kobiet do aktywności politycznej. Rozmawiałyśmy z nimi na szkoleniach, warsztatach; mówiłyśmy im, że po prostu muszą.
Teraz, gdy same dostałyśmy propozycję zaangażowania się – co miałybyśmy im powiedzieć? Że nie warto? Byłoby to nie fair. Jeśli możemy wyciągać w ten sposób inne kobiety i tworzyć partie przyjazne dla kobiet, to mamy obowiązek to robić.
Zmierzacie na platformie równościowej do Parlamentu Europejskiego, tymczasem prawdziwa praca w kwestii równości czy praw osób LGBT jest do wykonania w Polsce. Wiadomo, jak nasz parlament podchodzi do progresywnych unijnych rezolucji i programów…
Jeszcze do europarlamentu nie trafiłyśmy. Na razie startujemy, uczymy się i pracujemy z nadzieją, że wygramy. Ale nawet wtedy nie będziemy tylko tam, tylko także tutaj. Zdecydowałam się na kandydowanie nie z okręgu wielkomiejskiego, gdzie część pracy na rzecz równości kobiet czy osób LGBT została już wykonana, gdzie są przyjazne środowiska, miejsca i można się czuć bezpiecznie – tylko z Lubelszczyzny, gdzie wiedza o Unii jest dużo mniejsza i dużo mniejsza jest świadomość tego, co UE daje na poziomie prawa, inwestycji w ludzi i edukację, faktycznego wkładu w równość.
„Być tam i tutaj”, czyli działać aktywnie w Brukseli, ale ze świadomością polskich spraw i interesów lokalnych, to bardzo dobra propozycja. Tyle że dotychczas wyglądało to inaczej: dla polskich polityków Europa to „zasłużona” polityczna emerytura po pracy w kraju, na przykład w rządzie – albo kara, polityczna zsyłka. Wtedy odbiera się tylko pensję, unikając głosowań, i bryluje co drugi dzień w telewizji.
Wiemy, jak pracują polscy eurodeputowani. Ale jest kilka wyjątków, posłów i posłanek, którzy pracują świetnie. Lidia Geringer de Oedenberg robi dokładnie to, o czym mówię – pracuje na rzecz uświadamiania ludziom, czym jest Unia Europejska, i w swoim regionie, na Dolnym Śląsku, robi to wyjątkowo dobrze. Jestem przekonana, że wygra i w tych wyborach. Jeśli chodzi o posłów i posłanki, dla których PE zsyłka, to mogę mówić tylko za siebie: ani ja, ani Kazia Szczuka ani kilka innych liderek, które startują, nie uznamy nagle, po latach działań społecznych, że oto mamy 30 tysięcy na koncie i nic już nie musimy robić. Dla nas to nie jest kwestia aspirowania gdzieś, awansu ekonomicznego; w organizacjach społecznych, gdzie dotąd działałyśmy, nie pracuje się dla kasy ani poklasku.
Nie chcemy siedzieć w Brukseli i co weekend wracać, by odwiedzić studio telewizyjne w Warszawie. Taki model polityki, mam nadzieję, już się kończy.
Ciężka, rzetelna praca w komisjach Parlamentu Europejskiego jest ważna. Ale też mało spektakularna. Nie widać takich europosłów i europosłanek „tam i tutaj”.
Tak, problem polega na tym, że ludzie w Polsce często nie wiedzą, po co jest Unia Europejska, co się tam robi, jakie działania realnie przekładają się na istotne zmiany w kraju. Nie znaczy to, że nie mają żadnych postulatów – mają, i czasem głosują na kogoś, kto wydaje się je podzielać, ale ten ktoś potem znika z kraju i przez pięć lat tych działań nie widać. To trzeba zmienić. Polityka powinna być dla ludzi, a nie dla tego koła wzajemnie adorujących się polityków. Jestem gotowa, żeby się z tym zmierzyć. W Brukseli chciałabym się zająć szeroko rozumianą edukacją. Jestem kanclerzem na wyższej uczelni, znam się na szkolnictwie wyższym.
A czym konkretnie chciałabyś się zająć?
Zarówno reformą systemu bolońskiego, jak i sposobami finansowania uczelni i badań naukowych. Na przykład tym, że system boloński sprawdza się dobrze w krajach anglosaskich, ale w Polsce słabo. Widzę, co dzieje się na uczelniach – ludzie przechodzący z jednego trzyletniego kierunku na drugi stopień, realizowany gdzie indziej, nie stają się „interdyscyplinarni”. Raczej wychodzi ich nieprzygotowanie. Nad tym trzeba się poważnie zastanowić, może nawet renegocjować traktat. Inna kwestia: kształcenie ustawiczne. Brzmi pięknie i sprawdza się, ale w Polsce wciąż raczkuje. Tu akurat dokumenty unijne są bardzo dobre i trzeba wykorzystać możliwość pozyskiwania funduszy. A następnie dobrze je w Polsce rozdysponować.
Ilu członków liczy Europarlament?
Pytasz poważnie?
Takie pytanie usłyszałyście z Kazimierą Szczuką na konferencji Twojego Ruchu.
No tak, zakłada się, że nie przeczytałyśmy traktatu lizbońskiego, że nie wiemy, ile jest krajów w Unii i tak dalej. To stała technika, mówiąc kolokwialnie, „kocenia” ludzi nowych w jakimkolwiek środowisku. Roberta Biedronia pytano o to, jak się tworzy komisje w sejmie, a ministrę Muchę o czwartą ligę hokeja. Jestem do tych drobnych form dyskryminacji przyzwyczajona – bardzo często zakłada się, że osoby młode, kobiety czy debiutanci nie mają kompetencji. Bardzo rzadko natomiast zakłada się to wobec dominującego mężczyzny. Bo nikt Jerzego Buzka nie pyta, ilu jest posłów w Europarlamencie, prawda?
Barbara Nowacka – informatyczka, kanclerz Polsko-Japońskiej Wyższej Szkoły Technik Komputerowych, wiceprezeska Fundacji im. Izabeli Jarugi-Nowackiej. Działalność społeczną zaczynała w 1993 r. w Federacji na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny. W latach 1997-2005 w Federacji Młodych Unii Pracy i w Unii Pracy. W 2005 r. współzakładała organizację Młodzi Socjaliści. Do Parlamentu Europejskiego startuje jako bezpartyjna kandydatka popierana przez Kongres Kobiet z list Europa Plus Twój Ruch. Jest liderką listy na Lubelszczyźnie.
***
Serwis >>WYBORY EUROPY jest współfinansowany ze środków Ministerstwa Spraw Zagranicznych