Trwa walka o szczątki naszej demokracji. Czas się przyłączyć.
Im więcej masz władzy, tym mniej pewnie się czujesz. A paranoja rządzących prowadzi do absolutyzmu, który przecież nigdy nie wychodzi na dobre. Zamiast leczyć z obsesji wypatrywania zagrożeń i spisków, zwiększenie kontroli zaognia paranoję.
Kanclerz skarbu George Osborne oświadczył niedawno, że sektor finansowy podlega silnej politycznej presji, niespotykanej od upadku muru berlińskiego. Osborne przemawiał w Institute of Directors [zrzeszenie dyrektorów prywatnych firm]. Konferansjer zapowiedział go słowami: „Prowadzimy pokoleniową walkę o obronę zasad wolnego rynku przed tymi, którzy chcą podkopać jego fundamenty albo zwyczajnie go rozebrać”. Kilka dni wcześniej na konferencji Partii Konserwatywnej, Digby Jones, były szef Confederation of British Industry [konfederacja przemysłu brytyjskiego], również zapowiadając wystąpienie Osborne’a, ostrzegał firmy przed ruiną spowodowaną „regulacjami ze strony «dużego rządu»” i utonięciem „w trzęsawisku nastrojów antybiznesowych, podbudowywanych przez demagogów”. Gdzie ten rząd, gdzie demagodzy? Są wyłącznie wytworem wyobraźni Jonesa.
Która z partii, poza Zielonymi i Plaid Cymru – mającymi w sumie raptem 4 posłów – wzywa do nałożenia surowszych ograniczeń na potężne korporacje? Gdy David Cameron chwali się, że „rozwija czerwony dywan” dla międzynarodowych korporacji, „przyspieszając papierkową robotę, tnąc podatki”, i bezustannie obiecuje „najbardziej konkurencyjne podatki CIT w G20: niższe niż w Niemczech, niższe niż w Japonii i Stanach Zjednoczonych”, laburzyści potrafią tylko powiedzieć „my też”.
Minister przedsiębiorczości w laburzystowskim gabinecie cieni, Chuka Umunna, niegdyś ostry przeciwnik uchylania się od podatków, przyjął dotację od firmy, która oferuje „szyte na miarę rozwiązania podatkowe dla osób prywatnych i organizacji na całym świecie”. Kanclerz skarbu w gabinecie cieni, Ed Balls, nie może otworzyć ust bez uprzedniego siarczystego ucałowania buciorów wielkiego biznesu. Najlepiej ten ogólnopartyjny konsens wobec wielkich korporacji symbolizuje przyznana przez Torysów Digby’emu Jonesowi możliwość wypowiadania jego obsesji. Wcześniej Tony Blair zapewnił Jonesowi szlachectwo i wyznaczył go na ministra w rządzie laburzystów. Teraz Jones zjawia się u konserwatystów i przyklaskuje Osborne’owi, który „zrobił to, co słuszne dla naszego kraju. Chciałbym go osobiście poklepać po plecach”. Chyba raczej po główce, żeby było lepiej widać, kto tutaj rozdaje karty.
Wymuszony konsens w sprawie korporacji nie wynika tylko z braku politycznego wyboru, lecz jest także rezultatem bezpośredniego ataku na demokrację.
Z lobbystami za sterem, EU i USA negocjują Transatlantyckie Partnerstwo w dziedzinie Handlu i Inwestycji (TTIP), które zdławi rządowe możliwości przedkładania interesu publicznego nad czysty zysk. Narazi Wielką Brytanię na takie przypadki, jak w Salwadorze, gdzie australijska firma procesuje się z rządem za zamkniętymi drzwiami przed trybunałem złożonym z korporacyjnych prawników o 300 mln funtów utraconych potencjalnych zysków (prawie połowę rocznego budżetu państwa). Dlaczego? Bo Salwador nie zgodził się na kopalnię złota, która miała zatruwać wodę pitną.
We wrześniu komitet finansów publicznych w Izbie Gmin odkrył, że brytyjski rząd włączył zastanawiającą klauzulę do umów z firmami, którym oddaje prowadzenie dozoru sądowego (to jedna z najbardziej szaleńczych prywatyzacji). Jeśli przyszłe rządy zaczną starać się o anulowanie kontraktów (a laburzyści zapowiadają, że tak się stanie), będą zmuszone do wypłacenia firmom sum, które te ostatnie zarobiłyby przez kolejne 10 lat. Tak: 10 lat. Kara sięgnęłaby gdzieś pomiędzy 300 a 400 mln funtów.
Na gratki tego typu korporacje trafiają wszędzie: przypomnijmy choćby miliard funtów oddanych lekką ręką przy okazji sprzedaży Royal Mail [Poczty Królewskiej] albo gigantyczne państwowe subsydia po cichu udzielane prywatnym przedsiębiorstwom kolejowym. Zapewnienia Camerona na konferencji konserwatystów, że „nie ma nagrody bez wysiłku; zamożności bez pracy; sukcesu bez poświęcenia”, to nonsens. Jego polityka sprawiła, że udziałowcy i korporacyjni menadżerowie wzbogacili się tak łatwo, jak łatwo można napić się wody siedząc w strumieniu z otwartymi ustami.
Bez interwencji żadnej z partii brytyjska gospodarka stała się gospodarką bramek drogowych, gdzie korporacje przechwyciły niezbędne usługi publiczne: wodę, energetykę, kolej, nakładając na nie dodatkowe myto, które jesteśmy zmuszeni płacić. Jeśli rzeczywiście istnieje „pokoleniowa walka o obronę zasad wolnego rynku”, to raczej walka z korporacjoami, zmieniającymi rynek w usankcjonowaną przez państwo oligarchię.
Właśnie przez władzę korporacji płaca minimalna pozostaje tak niska, a dyrektorzy tak wysoko wynagradzani. Z tego samego powodu większość obywateli żyjących poniżej granicy ubóstwa to osoby zatrudnione, więc państwo dopłaca miliardy do ich zatrważająco niskich zarobków. Również dlatego w samym środku kryzysu ekologicznego tak strasznego, że w ciągu 40 lat świat utracił połowę populacji dziko żyjących kręgowców, rząd pali w kominku staraniami o ochronę środowiska. Władza korporacji powstrzymuje innowacje w opodatkowaniu (takie jak podatek od transakcji finansowych czy wartości gruntów), zaś ubogich utrzymuje w stanie permanentnego zaciskania pasa. Popiera pompowanie miliardów w raje podatkowe. I w taki raj zamienia Wielką Brytanię.
Jednak korporacje chcą jeszcze więcej. Lobbing i system finansowania partii politycznych, którego nie udało się zreformować kolejnym rządom, pozwalają wielkim firmom wybierać, kupować i zastraszać klasę polityczną, zapobiegając efektywnym zmianom obecnej hegemonii. Polityk wystarczająco odważny, by się sprzeciwić, naraża się na nagonkę korporacyjnych mediów. Korporacje to wróg w naszych szeregach.
Naprawdę przygnębiające są gorączkowe zapewnienia organizacji charytatywnych, starających się przekonać Osborne’a, że wbrew jego oskarżeniom nie działają w kontrze do „argumentu interesów”. „Nie zgadzamy się z proponowanym przez niego rozdziałem na interes biznesu i interes działalności charytatywnej” – mówi Oxfam. „Powinno się podkreślać, a nie umniejszać rolę relacji biznesu z organizacjami charytatywnymi” – deklaruje National Council for Voluntary Organisations [krajowa rada organizacji dobrowolnych]. Organizacje to mają słuszne intencje. Ale skoro w obliczu intensywnego ataku władzy korporacyjnej na to wszystko, do czego je stworzono, nie potrafią wstać i odważnie mówić o problemie, sens ich istnienia łatwo podać w wątpliwość.
Rzeczywiście trwa walka: walka o szczątki naszej demokracji. Czas się przyłączyć.
Przeł. Aleksandra Paszkowska
Tekst w wersji oryginalnej ukazał się w dzienniku „The Guardian”.
***
Serwis >>WYBORY EUROPY jest współfinansowany ze środków Ministerstwa Spraw Zagranicznych