Unia Europejska

Czy Merkel odejdzie na własnych warunkach?

Angela Merkel. Fot. Wikimedia Commons

Trudno zliczyć, jak często media i przeróżni komentatorzy wieścili początek końca Angeli Merkel. Wczoraj wreszcie usłyszeliśmy to z wiarygodnego źródła. Ogłosiła to sama kanclerz wykorzystując ostatnią okazję, by odejść na własnych warunkach – a przynajmniej spróbować.

Po 18 latach na czele niemieckiej Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej Angela Merkel obwieściła, że na grudniowym kongresie nie będzie ponownie kandydować na stanowisko przewodniczącej partii. Po upływie tej kadencji Bundestagu – niezależnie, czy zakończy się ona planowo w 2021 roku, czy wcześniej – nie będzie się także ubiegać kolejny raz o urząd kanclerski ani o żaden inny urząd polityczny. Ucięła tym samym spekulacje wokół ewentualnej zamiany Berlina na Brukselę.

Warufakis: Immanuel Kant kontra Angela Merkel

„Nie urodziłam się kanclerzem i nigdy o tym nie zapomniałam”, dodała piastująca to stanowisko od 13 lat Merkel. W przeciwieństwie do niej wiele osób faktycznie mogło już zapomnieć, że w urzędzie przy Willy-Brandt-Straße rezydował kiedyś ktoś inny niż ubierająca się w charakterystyczne garsonki doktor fizyki, córka pastora i nauczycielki. Teraz, oprócz pamięci, będziemy musieli zacząć ćwiczyć wyobraźnię, poszukując godnego następcy pani kanclerz.

Merkel zawsze powtarzała, że z godnością chce sprawować swój urząd i z godnością chce go opuścić. W przeciwieństwie do swoich wielkich, chadeckich poprzedników Konrada Adenauera i Helmuta Kohla, którzy w żałosny sposób nie potrafili rozstać się z władzą, Merkel skorzystała, jak się zdaje, z ostatniej szansy, aby spróbować uniknąć ich losu.

Wyniki wyborów do landtagów w Hesji i Bawarii, a także spadające sondaże chadeków oczywiście zwiększyły wywieraną na nią presję, ale atmosfera nie zagęściła się jeszcze na tyle, aby istotne siły w partii otwarcie zakwestionowały jej przywództwo. W końcu CDU i siostrzana CSU, choć zanotowały fatalne wyniki, tracąc po 10 punktów procentowych poparcia, ostatecznie pozostały u władzy. Merkel nie miała jednak zamiaru czekać, aż ktoś w końcu zbierze się na odwagę i zorganizuje przewrót pałacowy – dlatego postanowiła sama przejąć inicjatywę.

Piketty do Merkel: Żelazna kanclerko, historia widzi i ocenia

Robi to we właściwym momencie. Zaufanie do rządzącej w Berlinie kiedyś wielkiej koalicji chadeków i socjaldemokratów spada w zatrważającym tempie. Ostatnie sondaże wskazują, że partie GroKo cieszą się dziś łącznie poparciem niecałych 40 procent wyborców. Niemcy wyraźnie mają dość chaosu w Berlinie – jałowych kłótni o wprowadzenie kontroli na granicach, których jedynym celem jest dokopanie Merkel przez bawarskich samców alfa, sporu o dymisję i niedoszły awans kontrowersyjnego szefa Urzędu Ochrony Konstytucji, a przede wszystkim ciągłych doniesień prasowych, że zawarta zaledwie pół roku temu koalicja może w każdej chwili się rozpaść. Dlatego aż połowa wyborców w Hesji – landzie, w którym pracę chadeckiego premiera Volkera Bouffiera pozytywnie ocenia dwie trzecie wyborców, a sytuację gospodarczą za dobrą uważa prawie 90 procent mieszkańców – uznała regionalne wybory za dobrą okazję do skarcenia rządu w Berlinie.

Kryzys Merkel i GroKo ma jednak głębsze źródła niż tylko zmęczenie bieżącą polityką. Mimo że sytuacja gospodarcza jest dobra, a kryzys uchodźczy – wbrew temu, co twierdzi polska prawica i pomimo bulwersujących przypadków brutalnych przestępstw popełnianych przez uchodźców – nie uczynił z Republiki Federalnej państwa upadłego, to Niemcy przestali wierzyć, że dwie tradycyjne partie dają jeszcze właściwe odpowiedzi na najważniejsze pytania przyszłości.

Merkel po raz czwarty, czyli rząd od niechcenia

Żyje nam się dobrze, ale kto zagwarantuje, że dalej tak będzie, zdają się pytać Niemcy. Czy dalej możemy powierzać naszą przyszłość partiom, które obiecywały więcej sprawiedliwości i solidarności, a pozwoliły doprowadzić do sytuacji, w której ceny mieszkań szybują w niebo? Czy możemy dalej ufać partiom, które na swoich sztandarach niosły hasła transformacji energetycznej i ochrony środowiska, podczas gdy w mediach informacje o wycince lasu pod kopalnię odkrywkową węgla ścigają się z doniesieniami o skandalu z trującymi silnikami diesla? I w zasadzie dlaczego koszty skandalu znowu mają ponosić maluczcy, a rząd nie może wymusić na wielkich koncernach naprawy szkód? Dlaczego nikt nie porozmawia też szczerze o wyzwaniach związanych z przyjęciem uchodźców i integracją, przełamując – w większości przypadków fałszywy – podział na dobrodusznych idealistów i rasistów? A co z Europą? Czy już zawsze będziemy skakać od kryzysu do kryzysu, czy jest jakaś inna droga?

Długie pożegnanie z Merkel i spółką

W odpolityzowanym przez Merkel środowisku wyborcy szukają więc bardziej wyrazistych i wiarygodnych, choć niekoniecznie radykalnych alternatyw. W Bawarii i Hesji chadecy stracili podobną liczbę głosów na rzecz skrajnie prawicowej Alternatywy dla Niemiec i Zielonych, do których wędrują również wyborcy SPD. Ostatnie sondaże ogólnoniemieckie dają Zielonym, których za partię centrum uważa już połowa Niemców, drugie miejsce z 20-procentowym poparciem. To zaledwie o 5 punktów procentowych mniej niż CDU.

Merkel zawsze powtarzała, że sprawowanie władzy rozumie jako służbę. Jak słusznie zauważyła Anna Sauerbrey z „Tagesspiegel”, było w tym często coś apodyktycznego: „Zejdźcie mi z drogi, bo muszę służyć!”. Tym razem to Merkel ustępuje – choć na raty – udowodniając, że na serio traktowała swoje słowa. Otwiera tym samym drogę do ponownego ożywienia sporów politycznych, a przede wszystkim tworzy przestrzeń do definiowania ich na nowo – już nie przez pryzmat jej osoby.

Czy jednak rzeczywiście dane będzie jej odejście na własnych warunkach? To wielka niewiadoma. Pierwsze wyzwanie czeka ją już na początku grudnia, kiedy na kongresie partii wybrana zostanie nowa przewodnicząca lub przewodniczący. Trudno wyobrazić sobie, aby Merkel mogła trwać dalej na stanowisku kanclerza, gdyby delegaci postawili na lidera otwarcie kwestionującego jej kurs. A takich kandydatów pojawiło się już dwóch. To Jens Spahn, minister zdrowia i młody lider konserwatywnego skrzydła (a także gej, zwolennik restrykcyjnej polityki imigracyjnej, ostatnio też animator udanych reform polityki senioralnej) oraz Friedrich Merz (fiskalny konserwatysta, zwolennik doktryny „prawa i porządku”), szef frakcji CDU w Bundestagu na początku XXI wieku i jeden z wielu mężczyzn, których w czasie swojej długiej kariery Merkel zepchnęła na boczny tor. Dziś listę potencjalnych następców uzupełnia sekretarz generalna partii Annegret Kramp-Karrenbauer, zwana „mini-Merkel”, która byłaby gwarantem uporządkowanego przekazania władzy – jako społeczna konserwatystka, ale też zwolenniczka liberalnej polityki migracyjnej. Na karuzeli spekulacji pojawili się także premier Północnej Nadrenii-Westfalii Armin Laschet, a nawet Wolfgang Schäuble.

Jednak nawet jeśli Merkel uda się zachować kontrolę nad wewnątrzpartyjną zmianą władzy, to nie może być pewna, że na stanowisku kanclerza pozostanie aż do 2021 roku. Z myślami opuszczenia wielkiej koalicji bije się przecież dryfujące od lat od kryzysu do kryzysu SPD. Być może przeleje się w końcu czara goryczy i socjaldemokraci poszukają zbawienia w opozycyjnych ławach. Możliwe scenariusze są wówczas dwa – nowe wybory lub nowy układ koalicyjny przy tym samym podziale mandatów. Christian Lindner z FDP już zasygnalizował, że jest gotów do wznowienia rozmów na temat koalicji „jamajskiej” (razem z Zielonymi) bez udziału Merkel, czym puszcza oko do potencjalnych rebeliantów w szeregach CDU. Możliwe byłoby też powołanie czarno-zielonego rządu mniejszościowego, ale i wówczas trudno wyobrazić sobie, żeby Merkel mogła mu patronować. A może sama kanclerz znowu zaskoczy i wykona kolejne uderzenie wyprzedzające, torując drogę do władzy bliskim jej AKK lub Laschetowi?

Gdy w 2004 roku Gerhard Schröder oddał przywództwo w SPD Franzowi Münteferingowi, by skupić się na kierowaniu rządem, Merkel jako szefowa ówczesnej opozycji stwierdziła, że to początek końca jego rządów. Nie myliła się – półtora roku później sama zastąpiła Schrödera na stanowisku kanclerza. Teraz zainicjowała początek końca własnych rządów. Z tą różnicą, że Schröder władzy oddawać nie chciał. Merkel z tą wizją się pogodziła.

Rachunek strat. Niemieckie potyczki z uchodźcami

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Adam Traczyk
Adam Traczyk
Dyrektor More in Common Polska
Dyrektor More in Common Polska, dawniej współzałożyciel think-tanku Global.Lab. Absolwent Instytutu Stosunków Międzynarodowych UW. Studiował także nauki polityczne na Uniwersytecie Fryderyka Wilhelma w Bonn oraz studia latynoamerykańskie i północnoamerykańskie na Freie Universität w Berlinie.
Zamknij