Świat

Rekreacja na trawce

Graham Boyd i Alison Holcomb z Drug Policy Alliance opowiadają o drodze do legalizacji marihuany w Kolorado i Waszyngtonie.

Joanna Tokarz-Haertig, Jakub Dymek: W stanach Kolorado i Waszyngton zalegalizowano sprzedaż marihuany do celów rekreacyjnych. Od kiedy działa nowe prawo?

Alison Holcomb: Nowe uregulowania weszły w życie z początkiem 2014 roku. W praktyce w przypadku Kolorado oznacza to, że istniejący już przemysł i rynek marihuany używanej do celów medycznych zaczął legalnie sprzedawać ją do celów rekreacyjnych. W Waszyngtonie nie mieliśmy uregulowanego dostępu do marihuany, także do celów leczniczych, więc w tym przypadku jest odrobinę więcej bałaganu. Jest też trochę pracy legislacyjnej. Z tego powodu pierwsze licencje dla producentów i sklepów zostaną wydane nieco później. Ale już na wiosnę w obydwu tych stanach będziemy się mogli na własne oczy przekonać, jak sprawdzają się nowe rozwiązania. Ten rok nauczy nas najwięcej.

Co uważacie za najważniejsze elementy kampanii na rzecz legalizacji marihuany – badania opinii publicznej, działalność edukacyjną, konstruowanie przekazu medialnego?

Graham Boyd: W ciągu ostatniego dziesięciolecia musieliśmy nauczyć się używać nie tylko argumentów, do których jesteśmy przywiązani, ale także takich, które mogą przekonać osoby sceptyczne. To był bolesny proces. Jest coś głęboko wartościowego w mówieniu z serca o czymś, co jest twoją pasją. Ale to nie oznacza, że od razu uda ci się przekonać innych.

Musieliśmy więc stać się bardziej pragmatyczni w doborze argumentów. Na pewno pomogły w tym badania, do udziału w których zaprosiliśmy bardzo szeroką grupę osób, o zróżnicowanych poglądach na legalizację. Robiliśmy też sondaże, przepytywaliśmy setki osób, próbując jak najlepiej poznać ich zdanie i wypracować sprawdzające się modele statystyczne. Z agitatorów musieliśmy stać się naukowcami.

Alison Holcomb: W Waszyngtonie dowiedzieliśmy się na przykład, że większość osób nie ma dobrego zdania o marihuanie, ale jednocześnie uważają, że dotyczące jej prawo nie działa. Dlatego też w kampanii skupiliśmy się nie na rozmowie o samej marihuanie, ale właśnie na dysfunkcyjnym prawie. Udało się nam znaleźć argumenty trafiające do większości wyborców. Podkreślaliśmy korzyści gospodarcze: lepsze wykorzystanie zasobów policji, nowe wpływy do budżetu, które pozwolą na przykład na wyższe dofinansowanie edukacji. Mówiliśmy też o skuteczności innych sposobów walki z przestępczością, akcentując, że przejście od zamykania ludzi do zamykania czarnych rynków naprawdę przynosi rezultaty. To powody, dla których wyborcy poparli legalizację.

Co przesunięcie granicy prawa – od legalizacji marihuany do celów medycznych do całkowitej legalizacji dla osób dorosłych – oznacza dla innych stanów? Będziemy świadkami efektu domina?

Graham Boyd: Pierwszą rzeczą, którą można zaobserwować, jest dokonująca się w ciągu całego ubiegłego roku zmiana nastawienia do marihuany wśród osób starszych i o konserwatywnych poglądach. Czyli tych, które co do zasady były marihuanie przeciwne. To może nie jest jeszcze efekt domina, ale na pewno legalizacja w Kolorado zadziałała jak żarówka w ciemnym pokoju – nie widzimy jeszcze wszystkiego, ale w najbliższym sąsiedztwie od razu robi się jaśniej i możemy na pewne rzeczy spojrzeć w nowym świetle. Możemy przyjąć, że za Kolorado w końcu pójdą inne stany.

Dostawy marihuany do sklepów w stanie Waszyngton będą pochodziły z tego stanu, prawda? Więc nie będzie tutaj żadnej formy konkurencji między stanem Waszyngton a Kolorado – na przykład: nikt nie będzie przewoził marihuany z jednego stanu do drugiego? To także interesujące z perspektywy Polski, gdzie łatwo o alternatywne kanały, przemyt z innych krajów…

Alison Holcomb: To prawda, sklepy będą mogły sprzedawać jedynie licencjonowaną marihuanę ze swojego stanu, tam wyprodukowaną, przetworzoną i opakowaną. To był jeden z najważniejszych punktów w procesie tworzenia prawa, wynikający bezpośrednio z prohibicji federalnej.

Jak do legalizacji ma się mocno obecny w amerykańskiej debacie antyrządowy, libertariański resentyment? Czy podejście, zgodnie z którym „rząd powinien trzymać łapy przy sobie”, odgrywa jakąś rolę w dyskusji o wolnościach osobistych, w tym do używek?

Graham Boyd: To skomplikowana kwestia. Argumentacja za przegłosowaniem zmiany w stanie Waszyngton to nie była argumentacja libertariańska. Chodzi przecież o regulację. W ramach samego ruchu na rzecz legalizacji toczy się dyskusja o tym, czy marihuana jest bardziej jak alkohol czy bardziej jak ziemniak. Bo jeśli jak ziemniak, to rząd nie powinien mieć nic do powiedzenia – każdy może ją uprawiać, rządzie precz! Ten pogląd na pewno trafiłby do libertarian. Ale w debacie w Waszyngtonie czy Kolorado przeważyła opinia, że marihuanę należy potraktować jak alkohol. Czyli: doregulować.

Marihuana jest substancją, którą w odpowiedzialny sposób mogą zażywać dorośli, z pewnymi ograniczeniami. Wśród nich jest zakaz prowadzenia pojazdów po spożyciu i niestawianie się pod wpływem w miejscu pracy.

Kolejne obwarowania to zakaz konsumpcji przez nieletnich i odpowiednie opodatkowanie. To wszystko regulacje, a to nie spodobałoby się libertarianom.

Z drugiej jednak strony mamy federalny system rządów – co oznacza, że stany i rząd federalny mają pewne sfery, w których działają suwerennie, a w pewnych dzielą się odpowiedzialnością. Polityka narkotykowa jest jedną z tych sfer. Co zrobić, gdy jeden ze stanów legalizuje użycie marihuany? Wkroczyć czy nie? To pytania, na które prawica nie ma jednolitej odpowiedzi.

Dziś mamy to szczęście, że w tym momencie jesteśmy po stronie tolerancji, rząd nie czuje potrzeby interwencji, dopóki eksperymenty w Waszyngtonie i Kolorado mają szansę skończyć się powodzeniem i stać się dowodem na to, że nowe stanowe regulacje działają lepiej niż dotychczasowa kryminalizacja.

Ale można też powiedzieć, że trwająca już czwartą dekadę wojna z narkotykami to coraz więcej regulacji i interwencji, także poza granicami USA, a jednak prawica jakoś się temu nie sprzeciwiała, nawet jeśli na poziomie retoryki sięga do haseł „małego rządu” i „maksimum wolności”.

Alison Holcomb: Wydaje mi się, że sprzeciwu, o którym mówisz – przynajmniej nie ze strony prawicy republikańskiej – nie ma dlatego, że wojna z narkotykami została ujęta jako kwestia moralności. Używanie narkotyków, wprowadzanie się w inny nastrój jest traktowane trochę jak samoupodlenie, działanie na własną szkodę. To odczucie i związane z nim potępienie narkotyków jest wśród konserwatystów tak powszechne, jak przekonanie o tym, że „rząd powinien trzymać ręce przy sobie”. Na tym poziomie wydaje im się zupełnie w porządku, że rząd interweniuje, bo chodzi o napiętnowanie i ukaranie konkretnej osoby, która zachowuje się antyspołecznie.

Na przykład prezydent Nixon nienawidził hipisów i marihuany jako symbolu wolności i antyautorytarnego sprzeciwu. Ale z drugiej strony to on stworzył pierwszy krajowy system terapii na życzenie dla uzależnionych od heroiny. Nie ze współczucia, ale z pragmatyzmu. Nie chciał, żeby po Waszyngtonie pałętali się uzależnieni, z całą falą kradzieży i przestępczości, która za tym idzie. Był święcie przekonany, że to zaszkodziłoby mu w nadchodzących wyborach prezydenckich. Tego rodzaju niekonsekwencję obserwujemy nawet w ramach jednej prezydentury i to od samego początku wojny z narkotykami .

Podatek, o którym wspominacie, czasami jest nazywany „podatkiem od grzechu” [sin tax]. Można go stosować z równą łatwością przy innych używkach, jak przy alkoholu i papierosach. Pod tym względem wyraźna jest różnica między USA i Polską: w Polsce chodzi chyba bardziej o ukaranie grzesznika niż jego opodatkowanie. To takie katolickie podejście: nie ma przebaczenia bez wyznania winy i pokuty. Podczas gdy wy, protestanci, mówicie czasem: „Opodatkujmy to i pozwólmy, żeby pokutą było wydanie tych pieniędzy na zbożny cel”…

Graham Boyd: A wyobrażacie sobie w Polsce kryminalizację alkoholu czy papierosów?

Nie! Wy mieliście już kiedyś prohibicję, my nigdy!

Graham Boyd: No właśnie, trudno wyjaśnić dlaczego korzystanie z pewnych używek jest karane, a korzystanie z innych legalne – skoro mają one podobne efekty czy prowadzą do podobnych zachowań. Mam na ten temat kilka pomysłów, ale wyjaśnienia różnic między „dobrymi” i „złymi” używkami wydają mi się na pierwszy rzut oka dość żenujące…

A fakty są takie, że stan Waszyngton znacząco podniósł wydatki na profilaktykę uzależnień.

Alison Holcomb: Tak, dzięki projektowi nazwanemu Inicjatywa 502 udało się przekierować znaczący odsetek „podatku od grzechu” na programy zapobiegania uzależnieniom i edukacyjne, takie, jak wcześniej towarzyszyły papierosom. A także kuracje, badania i monitoring postaw młodych ludzi. Co dwa lata stan organizuje szczegółowe badania nastawienia młodzieży wobec ryzykownych postaw i Inicjatywa 502 pomoże w tym finansowo. Będziemy mogli na bieżąco śledzić zmiany, a także oceniać, jakie konkretne zyski i oszczędności wynikają z nowego ustawodawstwa. Zakładamy, że to prawo ma być elastyczne i że być może trzeba będzie je zmienić.

Czy wiecie już jakie będą wpływy do budżetu?

Alison Holcomb: Próba szacowania przyszłych wpływów do budżetu jest interesują, ale to tylko ćwiczenie teoretyczne. W ramach Inicjatywy 502 próbujemy się tym zająć, opierając się na badaniach zrobionych uprzednio przez stan Waszyngton, przy okazji innej propozycji ustawodawczej. Nasz początkowy szacunek wynosił pomiędzy 260 a 300 milionów dolarów rocznie. Waszyngtońskie biuro zarządzania finansami sporządziło własną analizę, która przewiduje do 560 milionów. Ale to wciąż mogą być zaniżone dane – użyto w nich cen czarnorynkowych, które w legalnym obiegu mogą być wyższe. Badania pokazujące liczbę faktycznych użytkowników też nie są do końca miarodajne, w końcu nie każdy przyznaje się do korzystania z nielegalnych używek.

A czy można ocenić wpływ legalizacji na powstawanie nowych miejsc pracy?

Graham Boyd: Nie mamy jeszcze dokładnych badań, ale warto zauważyć, że nawet jeśli dowiemy się już, ile powstanie licencjonowanych sklepów i plantacji – to nie tylko o takie miejsca pracy chodzi. Mamy przecież cały rynek marihuany, który dziś jest niezaksięgowany. Oświetlenie, nawóz, ziemia, pola, szklarnie – ktoś musi to produkować i się tym zajmować. Wszystkie te pieniądze są dziś nielegalne. W niedalekiej przyszłości dojdzie do tego całkowicie legalnie obsługujący je sektor bankowy i ubezpieczeniowy.

To bardzo interesujące, ile miejsc pracy powstanie w wyniku legalizacji i w jak dużym stopniu przyczyni się ona do ożywienia gospodarczego, które pomoże całej lokalnej społeczności. Pieniądze, zamiast trafiać do organizacji przestępczych i wspierać dalsze przemocowe i szkodliwe zachowania – wrócą do nas. To olbrzymia korzyść. Także dlatego argumentacja gospodarcza za legalizacją przemawia do wyobraźni.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij