Świat

Reich: Czwarta władza vs. demokracja

Fuzja dwóch amerykańskich gigantów medialnych to skrajne niebezpieczeństwo.

Żyjemy w czasach potęgi i bogactwa podobnym do historycznego wieku pozłacanego, czasu uchwalenia pierwszych praw regulujących konkurencję. Miały zapobiegać takim koncentracjom władzy ekonomicznej, które mogłyby nie tylko zaszkodzić konsumentom, ale też naszej demokracji. Dokładnie takich, jak dziejące się właśnie przejęcie Time-Warner przez Comcast.

 

W roku 1890 republikański senator John Sherman z Ohio, ponaglając kolegów z Kongresu, by sprzeciwili się centralizacji władzy – wielkim potęgom przemysłowym – zagrażającej Ameryce, nie rozróżniał władzy ekonomicznej i politycznej. Były one ze sobą tożsame. Dziedzina ekonomii nosiła wtedy nazwę „ekonomii politycznej”, jakakolwiek zaś nieokiełznania siła polityczna mogła zachwiać oboma systemami. – Jeśli nie tolerujemy politycznej władzy króla nad naszym państwem – grzmiał Sherman – nie powinniśmy znosić królów produkcji, transportu czy sprzedaży jakichkolwiek dóbr niezbędnych do życia.

 

Wkrótce potem przegłosowany w Kongresie większością 52 do 1 Antitrust Act, proponowany przez senatora Shermana, bez sprzeciwów przeszedł przez Izbę Reprezentantów i został podpisany przez prezydenta Harrisona 2 lipca 1890 roku.

 

Pod wieloma względami Ameryka powróciła do tego samego stanu – wielkiej koncentracji bogactwa i władzy w rękach niewielu – który sto lat temu zagrażał jej demokracji. Decyzje Sądu Najwyższego w sprawie Citizen’s United vs. FEC z roku 2010 i niedawna decyzja w sprawie McCutcheon otworzyły jeszcze szerzej śluzy mające przecież powstrzymywać zalew wielkich pieniędzy.

 

W tej perspektywie propozycja przejęcia korporacji telekomunikacyjnej Time-Warner przez Comcast za 45 mld dol. jest szczególnym powodem do niepokoju, i to nie tylko ze względu na dobro konsumenta. Comcast to największy w kraju dostawca telewizji kablowej i szybkiego internetu; Time-Warner zajmuje drugie miejsce.

 

W zeszłym tygodniu dyrektorzy Comcastu przeprowadzili ofensywę na Waszyngton z zamiarem przekonania prawodawców i urzędników, że fuzja ta będzie korzystna dla konsumentów. Twierdzili, że Comcast zacznie więcej inwestować w kablówkę i szybki internet, a więc nakłoni rywali do podobnych działań.

 

Przeciwnicy połączenia sądzą, że pozbawi ono konsumentów szerszej możliwości wyboru, a więc podwyższy rachunki za telewizję i internet. Każda firma korzystająca z łącz Comcastu przy docieraniu do klienta (czyli np. Netflix, Amazon, YouTube lub jeden z wielu konkurentów własnej sieci telewizyjnej Comcastu, tzn. NBCUniversal) również będzie zmuszona więcej płacić, a koszty te oczywiście dotkną kieszeni konsumentów.

 

Uważam, że to przeciwnicy tej decyzji mają rozsądniejsze argumenty. Dostawcy usług internetowych w Stanach już są zbyt scentralizowani, dlatego Amerykanie za dostęp do internetu płacą więcej niż obywatele prawie wszystkich pozostałych krajów rozwiniętych.

 

Rozlegają się głosy, że rynek przekaźników szerokopasmowych już dawno przemienił się w kartel, tak że nawet blokada tej fuzji nie obniży cen. Można jednak próbować to odwrócić, jeśli Federalna Komisja Łączności (FCC) ogłosi media szerokopasmowe obiektem użyteczności publicznej i zacznie regulować ich ceny.

 

 

Waszyngton powinien jednak przyjrzeć się szerszej kwestii, poza prostym pytaniem, czy fuzja ta jest korzystna czy krzywdząca dla konsumentów. Niech raczej zapyta: czy działa na korzyść czy szkodę naszej demokracji?

 

 

Przez ostatnie sto lat z górką nie musieliśmy zadawać sobie tego pytania, ponieważ od tamtego czasu Ameryka nie doświadczyła takiej koncentracji środków i władzy ekonomicznej.

 

Gdyby dziś żył senator John Sherman, zauważyłby że Comcast już jest wielkim graczem politycznym, który według danych Center for Responsive Politics do tej pory włożył 1 822 395 dol. w kampanie wyborcze 2013-2014, plasując się na osiemnastym miejscu z 13 457 korporacji i organizacji dotujących kampanie od czasu rozpoczęcia cyklu wyborczego.

 

Z tej sumy 1 346 419 dol. wpłynęło na rzecz indywidualnych kandydatów, takich jak John Boehner, Mitch McConnell i Harry Reid, 323 tys. do niezależnych komitetów wyborczych typu Leadership PAC, a 278 235 dol. do niezależnych komitetów wyborczych typu Super PAC. [organizacje, których nie ogranicza górny limit pieniędzy zbieranych na kampanie polityczne, co umożliwiła m.in wspominana tu przez Roberta Reicha decyzja Sądu Najwyższego z 2010 roku – przyp. tłum]

 

W zeszłym roku Comcast wydał także 18 810 000 dol. na lobbing, plasując się tym samym na siódmym miejscu w rankingu wszystkich amerykańskich organizacji i korporacji, które zgodnie z prawem muszą zgłaszać takie wydatki rządowi.

 

Comcast to także „drzwi obrotowe” – to znaczy korporacje zatrudniające byłych urzędników państwowych na posadach związanych z ich poprzednią jurysdykcją – i to naprawdę duże. Na 107 lobbystów Comcastu osiemdziesięciu sześciu pracowało wcześniej w rządzie. Część z nich to byli szefowie sztabów członków Senatu i Izby Reprezentantów, zarówno demokratów, jak i republikanów, oraz były komisarz Federalnej Komisji Łączności.

 

Time-Warner również nie próżnuje na polu dotacji wyborczych, lobbingu i „obrotowych drzwi” – firma także znajduje się wysoko we wspomnianych rankingach.

 

Jakakolwiek wielka korporacja w tym stopniu dysponująca wpływami politycznymi jest w stanie zdusić głosy nas wszystkich, w tym np. małych firm. Koncentracja władzy w rękach mediów stwarza tym większe zagrożenie, że potencjalnie mogą one kontrolować rynek idei, na którym opiera się demokracja.

 

Fuzja dwóch medialnych gigantów to skrajne niebezpieczeństwo.

 

 

Jeśli filmowcy, producenci telewizyjni, reżyserzy i agencje medialne nie mogą rozprowadzać treści inaczej niż przez Comcast, korporacja trzyma w żelaznym uścisku to, co Amerykanie mają usłyszeć i zobaczyć.

 

 

Przypominam, że dzieje się to w nowym pozłacanym wieku Ameryki. Sto lat temu młody Teddy Roosevelt potępił „złoczyńców wielkich fortun, jednakowo obojętnych wobec ludzi pracujących, których uciskają, jak i państwa, którego istnieniu zagrażają”.

 

Właśnie ta jednakowa obojętność wobec przeciętnego Amerykanina oraz demokracji w ogóle powinna stać się naszym najważniejszym zmartwieniem. Wielkie pieniądze zalewające rząd uniemożliwiają mu stanięcie w obronie pozostałych obywateli przed plagami zsyłanymi przez ogromne fortuny.

 

Po objęciu urzędu prezydenckiego w 1901 roku Roosevelt użył prawa Shermana przeciwko czterdziestu pięciu gigantycznym firmom, m.in. Northern Securities Company pragnącej zdominować rynek transportowy Północnego Zachodu. William Howard Taft poszedł w ślady Roosevelta, rozbijając trust Standard Oil w roku 1911.

 

W nowym wieku pozłacanym powinniśmy pamiętać o głównym celu pierwszych amerykańskich praw antytrustowych i posługiwać się nimi równie śmiało, co nasi przodkowie.

 

 

Przeł. Aleksandra Paszkowska

 

 

Tekst pochodzi ze strony: robertreich.org 



 

 

Robert Reich – profesor polityki społecznej na Uniwersytecie w Berkeley, były sekretarz pracy w administracji Billa Clintona, magazyn „Time” uznał go za jednego z dziesięciu najskuteczniejszych członków amerykańskiego rządu w ostatnim stuleciu.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Robert Reich
Robert Reich
Amerykański polityk i ekonomista
Profesor polityki społecznej na Uniwersytecie w Berkeley, były sekretarz pracy w administracji Billa Clintona. Magazyn „Time” uznał go za jednego z dziesięciu najskuteczniejszych członków amerykańskiego rządu w ostatnim stuleciu.
Zamknij