Świat

Pieniążek z Mariupola: Głosowanie bez kart

W Mariupolu zerwano wybory lokalne. Kiedy mieszkańcy będą mogli wybrać władze miasta? Za dwa tygodnie albo dwa miesiące.

– Ja nic nie rozumiem? Nie ma wyborów? – pyta zaskoczona starsza kobieta w komisji wyborczej. Gdy przyszła, okazało się, że nie ma kart. Nie dostarczono ich z drukarni.
– Wybory powinny się odbyć. Nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek były odwołane – mówi emerytka Hałyna. To przeważnie starsze osoby przyszły do komisji.
– Ja nie mam internetu, żeby sprawdzić, co postanowiono. W telewizji nic o tym nie mówiono.

Po godzinie szesnastej już nikt nie przychodził do lokali, bo rozniosła się informacja, że nie ma po co. Członkowie niektórych komisji postanowili jednak, że będą zbierać dane osób, które postanowiły głosować. Po co? Nie wiadomo, sami też nie byli w stanie tego wyjaśnić. Zgodnie z prawem komisje wyborcze po otwarciu powinny napisać raporty, że kart do głosowania nie dostarczono i wybory nie mogą się odbyć.

Kiedy do urn?

W Mariupolu z jednej strony wybory się odbyły, z drugiej nie. Komisje były otwarte, co znaczy, że formalnie wybory trwały. Nie było w nich kart wyborczych, więc nie można było zagłosować. – Centralna Komisja Wyborcza ma dziesięć dni na podjęcie decyzji w sprawie wyborów – mówi przewodniczący wojskowo-cywilnej administracji Pawło Żebriwski. CKW w zasadzie do samego końca naciskała, aby głosowanie się odbyło, nawet bardzo spóźnione.

Według Żebriwskiego powtórne wybory odbędą się 15 listopada albo na początku stycznia. Pierwsza data to druga tura wyborów lokalnych, w której spośród kandydatatów, którzy 25 października uzyskali mniej niż pięćdziesiąt procent głosów, mają zostać wybrani merowie. Przeniesienie wyborów na początek roku jest bardziej prawdopodobne, bo wówczas będzie wystarczająco dużo czasu, aby Rada Najwyższa przyjęła niezbędne prawa do wyznaczenia nowej daty w Mariupolu i Krasnoarmijsku, gdzie z podobnych przyczyn też nie odbyły się wybory.

W tych dwóch miastach sytuacja była niepewna do samego końca i nawet kilka godzin po otwarciu komisji wyborczych pojawiały się informacje, że głosowanie może ruszyć.

W ponad stu miejscowościach obwodów donieckiego i ługańskiego wybory od samego początku nie były planowane. Większość z nich znajduje się w strefie przyfrontowej.

Wśród nich miał być także Mariupol, który jest oddalony o dwadzieścia kilometrów od Szyrokine, nazwanego przez wojskowych „małą Syrią”.

W tym nadmorskim kurorcie przez kilka miesięcy trwały ciężkie walki, w rezultacie których cała miejscowość została zniszczona. Prezydent Petro Poroszenko zaapelował jednak, aby wybory w Mariupolu się odbyły, bo jest to jedno z kluczowych miast Donbasu i pozbawienie mieszkańców głosu byłoby „niesprawiedliwe”.

Wymierająca wioska

W Łebedynskim, znajdującym się między Szyrokine a Mariupolem, także nie zaplanowano wyborów. Uznano, że to zbyt niebezpieczne miejsce, aby mogło dojść do głosowania. Mieszka tu około trzystu ludzi. Na ulicy rzadko można kogoś spotkać. Wieś wygląda jak wymarła. Wiele rodzin wyjechało, bo zamknięto szkołę i dzieci nie mają się gdzie uczyć. Nie wiadomo, kiedy zostanie ponownie otwarta, chociaż ostatni ostrzał w pobliżu wsi był dwa miesiące temu. – Łebedynske umiera, bo nie ma tu infrastruktury ani pracy. Nawet nie ma jak dojechać do Mariupola – mówi Olha, właścicielka jednego z dwóch działających sklepów i deputowana do rady wiejskiej.

Olha nie ma jednak wątpliwości, że wybory powinny się odbyć. Szczególnie że przewodnicząca rady wiejskiej już jakiś czas temu przeszła na emeryturę. Teraz jest tylko jej p.o. – Ludzie powinni mieć możliwość wyrażenia swojego zdania i w Łebedynskim byli gotowi to zrobić – twierdzi.

Co dalej z ich radą? Nie wiadomo. – Wysłali nas na dziesięciodniowy urlop po wyborach, a dalej czekamy na decyzje z Kijowa – mówi. Może być tak, że deputowani zostaną na swoich stanowiskach do następnych wyborów, które mają odbyć się za dwa lata. Wówczas ma zakończyć się proces decentralizacji. Na razie wydaje się jednak, że nie ma planu, co zrobić z miejscowościami, gdzie nie było wyborów. Dotyczy to nie tylko kilku wsi, ale także miast, jak Artemiwsk czy Wołnowacha.

Blokada drukarni

Przed dniem wyborów i w ich trakcie drukarnię w Mariupolu zablokowała nieformalna grupa Demokratyczne Siły. W jej skład wchodzą regionalne oddziały Solidarności, z której wywodzi się Petro Poroszenko, Batkiwszczyny Julii Tymoszenko, Partii Radykalnej Ołeha Laszka, UKROP-u związanego z oligarchą Ihorem Kołomojskim i lokalne ugrupowania. Dlaczego to zrobili? Powodem było znalezienie błędnych kart wyborczych i to, że nie była jasna ich całkowita liczba. Drukarnia należy do najbogatszego Ukraińca – oligarchy Rinata Achmetowa, który sprzyja Opozycyjnemu Blokowi. To Partia Regionów (związany z nią był były prezydent Ukrainy Wiktor Janukowycz) po rebrandingu. Ugrupowania konkurujące z Opozycyjnym Blokiem stwierdziły, że nie można ufać drukarni. – Nie mogliśmy przyjąć tych kart wyborczych, które zawierały błędy, były bez pieczątek i walały się po ziemi – mówi Jana Buwałyna z terytorialnej komisji wyborczej. – To byłoby złamanie prawa – twierdzi.

– To nie jest tak, że jesteśmy przeciwko wyborom, jesteśmy przeciwko fałszerstwom. Chcemy, żeby głosowanie było uczciwe i transparentne. Mariupol nie mógł na nie liczyć przez piętnaście lat. Czas działać – mówi przewodniczący Batkiwszczyny w obwodzie donieckim i kandydat na mera Ołeksandr Jaroszenko, który przez większość czasu znajdował się w drukarni.

Szef sztabu Opozycyjnego Bloku i deputowany do Rady Najwyższej Ołeksij Biłyj twierdzi, że wszystko zostało wymyślone przez konkurencyjne ugrupowania. – Karty wyborcze nie są problemem, tylko wysoki wyniki naszej partii – twierdzi. Opozycyjny Blok ma pretensje do władz regionalnych, że nie zapewniły możliwości przeprowadzenia wyborów. Ma nadzieję, że sytuacja zostanie ostatecznie rozwiązana za pomocą odpowiedniej legislacji i głosowanie odbędzie się na początku stycznia.

Chaos w komisji

Mimo upływających godzin CKW nie ogłosiła formalnego końca głosowania. W rezultacie tak zwane Demokratyczne Siły nie wychodziły z budynku drukarni przez całą niedzielę, aby w ostatniej chwili nie rozwieziono kart wyborczych. Podejrzewano, że CKW także wspiera Opozycyjny Blok.

Te podejrzenia pojawiły się kilku dni temu, gdy nagle w mariupolskiej komisji pojawiło się dwóch nowych członków. Byli naznaczeni przez CKW. Reprezentowali rzekomo Partię Radykalną, ale miejscowi politycy z tego ugrupowania i aparat centralny nigdy ich nie widzieli ani o nich nie słyszeli. – Okazało się, że są związani z Metinwestem, firmą Achmetowa – mówi kandydat na radnego miejskiego z Partii Radykalnej, Petro Owczarenko.

Zanim akcja przeniosła się do drukarni, przez niemal tydzień dochodziło do zrywania obrad, krzyków i ożywionych dyskusji. Dwukrotnie zmieniano skład komisji, a raz przewodniczącego. Wszyscy przedstawiali swoją interpretację prawa, dlatego dyskusje utykały w martwym punkcie i już kilka dni temu wszystko wskazywało na to, że do głosowania nie dojdzie.

Triumf czy porażka demokracji?

Przewodniczący wojskowo-cywilnej administracji był przeciwny przeprowadzaniu wyborów w Mariupolu od samego początku. Ugiął się pod decyzją prezydenta. – Lepiej, żeby wybory się nie odbyły, niż miałyby być sfałszowane – komentuje teraz niedzielne wydarzenia w Mariupolu. Ma nadzieję, że następnym razem zakończą się pomyślnie i w Mariupolu będzie demokratycznie wybrana władza.

Zerwanie wyborów to jednak wydarzenie bez precedensu, które może mieć konsekwencje w najbliższej przyszłości.

Na pewno jest to dodatkowy argument dla tych, którzy uważają, że Donbas nie jest gotowy na demokratyczne decyzje i trzeba nim zarządzać odgórnie.

 

**Dziennik Opinii nr 299/2015 (1083)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paweł Pieniążek
Paweł Pieniążek
Dziennikarz, reporter
Relacjonował ukraińską rewolucję, wojnę na Donbasie, kryzys uchodźczy i walkę irackich Kurdów z tzw. Państwem Islamskim. Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Autor książek „Pozdrowienia z Noworosji” (2015), „Wojna, która nas zmieniła” (2017) i „Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii” (2019). Dwukrotnie nominowany do nagrody MediaTory, a także do Nagrody im. Beaty Pawlak i Nagrody „Ambasador Nowej Europy”. Stypendysta Poynter Fellowship in Journalism na Yale University.
Zamknij