Niemiecka socjaldemokracja otwiera się na współpracę z Die Linke na szczeblu federalnym. Dlaczego? I dlaczego teraz?
Miało to wyglądać tak, jakby nic ważnego się nie wydarzyło. SPD krótko przed zjazdem partyjnym w Lipsku (trwał od 14 do 16 listopada) ogłosiła, że już nie wyklucza współpracy na szczeblu federalnym lub możliwej koalicji z lewicą, czyli Die Linke. Była to starannie przemyślana decyzja, na co wskazuje brak wewnątrzpartyjnych głosów sprzeciwu. Nawet przedstawiciele prawego skrzydła SPD, tzw. koła Seeheimer, zadeklarowali poparcie. Na zjeździe w Lipsku delegaci partii poparli odpowiedni wniosek.
Taki ruch oznacza większą presji na CDU, z którą SPD właśnie prowadzi koalicyjne rozmowy – SPD, Zieloni i Die Linke dysponują w Bundestagu skromną, ale jednak większością głosów. Dlatego też politycy CDU ostro skrytykowali socjaldemokratów, ostrzegając przed zerwaniem koalicji przed końcem kadencji w 2017 r. Podczas kampanii wyborczej kandydat SPD na kanclerza Peer Steinbrück wykluczał koalicję z Linke, ale tylko w obecnej kadencji. Mówił dwuznacznie, że „na dzisiaj” lewica nie jest potencjalnym koalicjantem, co się jednak „pewnego dnia może zmienić”.
Najwidoczniej SPD doszła do wniosku, że w przyszłości nie będzie już miała szans na stworzenie rządu federalnego i stanowisko kanclerza wyłącznie w koalicji z Zielonymi. Pożegnała się też z nadzieją, że Die Linke zniknie ze sceny politycznej, a tym samym socjaldemokraci odzyskają stracony elektorat. SPD pod przewodnictwem Sigmara Gabriela już nie potrafi – lub też nie chce – przechylić się mocno na lewo, ponieważ wówczas straci elektorat środka. Potwierdziły to ostatnie wybory, w których SPD starała się uwypuklić swój lewicowy profil. Lepiej zatem zadbać o wyborców centrowych, a lewicowy elektorat zagarnąć za pośrednictwem Die Linke jako potencjalnej kolaicjantki.
Decyzja SPD to koniec pewnego tabu, które istniało przez wiele lat. Tak jak w latach 90. SPD zwalczała postkomunistyczną PDS, tak w ostatniej dekadzie konsekwentnie odcinała się od jakiejkolwiek współpracy z jej następczynią, czyli Die Linke – ale tylko na szczeblu federalnym. W landach dość szybko zapanował pragmatyzm. W Saksonii już w latach 1994–1998 mniejszościowy rząd SPD był tolerowany przez Linke, pierwsza zaś koalicja czerwono-czerwona powstała w Meklemburgii-Pomorzu Przednim (1998–2006), a później także w Berlinie (2002–2011). Dziś SPD i Die Linke wspólnie sprawują władzę w Brandenburgii; negocjacje SPD, Linke i Zielonych w Hesji właśnie skończyły się porażką. W ramach nowego otwarcia socjaldemokracja rozważa też opcję, żeby w landach nie wykluczać współpracy z Die Linke nawet wówczas, gdy ta jest partnerem silniejszym. Taki scenariusz może się pojawić w przyszłym roku w Turyngii. Dotychczas, gdy we wschodnich landach Die Linke była silniejsza niż SPD, mimo możliwości utworzenia wspólnego rządu socjaldemokraci decydowali się na wielką koalicję z chadecją.
Otwarcie SPD na lewo może też mieć wpływ na politykę europejską.
Wprawdzie w obecnych negocjacjach koalicyjnych między SPD i CDU kwestia ta prawdopodobnie nie ulegnie większym zmianom, ale w szerszej perspektywie opcja centrolewicowych rządów w Niemczech przybliża możliwość wprowadzenia euroobligacji, czyli uwspólnienia długów krajów euro, większej regulacji rynków finansowych czy też polityki prorozwojowej, łągodzącą skutki polityki zaciskania pasa.
Jak na razie i SPD, i Die Linke są powściągliwe w deklaracjach. Szef Die Linke Bernd Riexinger skomentował, że decyzja o otwarciu to manewr taktyczny SPD i „żadna oferta”. Jednak druga szefowa tej partii, Katja Kipping, już zaproponowała negocjacje. Natomiast Zieloni już kilka tygodni temu uzgodnili, aby w przyszłości otworzyć się na innych koalicjantów, zarówno na chadecję, jak i Die Linke, a nie, jak dotychczas, dążyć wyłącznie do koalicji z SPD.
Karty w niemieckiej polityce są zatem tasowane na nowo. Dodatkową presję na powstającą właśnie koalicję SPD i CDU wywiera głosowanie, któremu SPD chce poddać wynik negocjacji. Wiele wskazuje na to, że większość SPD będzie na tak, jednak sprawa nie jest przesądzona – młodzieżowka SPD jest bardzo sceptyczna, pojawiają się też głosy sprzeciwu w lokalnych strukturach partii. Nawet sympatyk SPD Günter Grass odradza wielką koalicji. Głosowanie ma się odbyć w grudniu.
Jeśli umowa koalicyjna zyska poparcie, wzmocni to pozycję Sigmara Gabriela. Wysuwając pomysł głosowania członków partii nad umową koalicyjną, Gabriel zagrał va banque. Na razie wygrywa – postulaty SPD: wprowadzenie limitu dochodów menedżerów korporacji, płaca minimalna czy parytet w niemieckich przedsiębiorstwach – dominują w negocjacjach, przynajmniej w odbiorze publicznym. Jak mówi polityk CDU Christian Baldauf, można odnieść wrażenie, „że to ogon (SPD) porusza psem (CDU)”. Otwarcie na Die Linke tylko zwiększyło siłę tego ogona.
W reakcji na ruch SPD także CDU – wskutek druzgocącej porażki liberałów z FDP i niepewności co do ich powrotu do Bundestagu za cztery lata – otwiera się bardziej na lewo, czyli na Zielonych. „Unia musi kontynuować rozmowy z Zielonymi, w innym przypadku pozostaniemy za jakiś czas sami”, mówi polityk CDU Jens Spahn. Zieloni, którzy nadal liżą rany po słabym wyniku wyborczym, za cztery lata mogą się okazać języczkiem u wagi, mając do wyboru koalicję z CDU lub z SPD i Die Linke. Tym samym przejmują rolę, która do lat 90. pełniła FDP, regularnie lawirując między SPD a chadecją. I już testują swoją nową rolę – w Hesji, po porażce rozmów między SPD, Zielonymi i Die Linke, właśnie podjęte zostały negocjacje koalicyjne między chadecją i Zielonymi.