Świat

Majmurek: Obraz wolny, wolność ubezpieczający

Tak, rysunki „Charlie Hebdo” bywały niesmaczne i niezbyt śmieszne. Ale właśnie taka satyra należała do arsenału oświecenia.

Siódmego stycznia zamaskowani, uzbrojeni w broń maszynową napastnicy wtargnęli do redakcji francuskiego tygodnika satyrycznego „Charlie Hebdo”. Otworzyli ogień do pracujących tam dziennikarzy. Zginęło dwanaście osób. Wśród nich redaktor naczelny – Charb (Stéphane Charbonnier) – oraz tworzący pismo od lat sześćdziesiątych satyrycy: Cabu (Georges Cabut) i Georges Wolinski. Ukrywający się na dachu dziennikarze zarejestrowali napastników opuszczających budynek. Na nagraniu słychać, jak krzyczą „Allahu Akbar” i „prorok został pomszczony”. Napastnikom udało się zbiec.

Na miejsce tragedii przyjechał natychmiast prezydent Hollande i ogłosił, że mieliśmy do czynienia z atakiem terrorystycznym. Jest to faktycznie najtragiczniejszy w skutkach atak przeprowadzony we Francji od czasów wojny. W żadnym innym akcie terroru (zamachach organizowanych przez OAS czy Hezbollach) nie zginęło aż tak wiele osób.

Tyle na razie wiemy.

Choć to dopiero początek stycznia, wydarzenia te mogą zaważyć na całym politycznym krajobrazie 2015 roku.

Temat paryskiej masakry będzie powracał w debacie nad polityką bezpieczeństwa i imigracji w Europie, dyskusjach o kształcie relacji między (post)chrześcijańską większością a muzułmańską mniejszością Europejczyków. Będzie określał wybory dziennikarzy, wydawców i prawodawców w kwestii wolności słowa i swobody krytyki religii. Dlatego tak ważne jest, by zrozumieć, co właściwie stało się w Paryżu.

100 batów śmiechu

Dlaczego zamachowcy wybrali właśnie „Charlie Hebdo”? W aktualnym, wchodzącym właśnie w środę do kiosków numerze na okładce znajdowała się karykatura Michela Houllebecqa. Ubrany w strój odpustowego wróżbity, pisarz mówi: „W 2022 roku będę przestrzegał ramadanu”.

Houllebecq właśnie wydał nową powieść, Soumission, przedstawiającą Francję w 2022 roku rządzoną przez partię islamistyczną. Publicyści znad Sekwany od tygodni czekali na premierę, licząc na to, że towarzyszyć jej będzie polityczny skandal, jaki Houllebecq „zaliczył” już zresztą po publikacji Platformy.

Na początku tygodnia pismo na swoim Twitterze opublikowało rysunek przywódcy Państwa Islamskiego, Abu Bakr al-Baghdadiego, składającego życzenia noworoczne: „Przede wszystkim zdrowia!”. Czy to mogło być przyczyną ataków?

Niekoniecznie. „Charlie” ma długą historię sporu z częścią muzułmańskiej społeczności. Wszystko zaczęło się w lutym 2006 roku, gdy tygodnik, jako jeden z niewielu tytułów we Francji, przedrukował głośne karykatury Mahometa z duńskiej prasy i zamówił kilka następnych u swoich współpracowników. Na okładce umieścił rysunek proroka zasłaniającego w rozpaczy oczy i mówiącego „ciężko jest być czczonym przez idiotów”. Pismo zostało wtedy pozwane przez kilka organizacji muzułmańskich, zarzucających mu nienawiść rasową. Wygrało.

W listopadzie 2011 roku „Charlie” wypuścił numer specjalny, którego „gościnnym naczelnym” miał być Mahomet. Pismo zmieniło wtedy tytuł na „Charia Hebdo” („Tygodnik Szariatu”), a na okładce umieściło proroka Mahometa mówiącego: „Sto batów kary dla tych, którzy nie będą umierać ze śmiechu”.

W tym samym czasie w paryskiej redakcji gazety podłożono bombę. Zostały z niej zgliszcza, choć nikt nie zginął. W odpowiedzi pismo na okładce następnego numeru zamieściło rysunek przedstawiający rysownika gazety i muzułmanina połączonych w namiętnym pocałunku, podpisany: „Miłość silniejsza od nienawiści”.

Kolejne karykatury proroka zamieściło rok później, w solidarności z twórcami amerykańskiego filmu Niewinność muzułmanów. Oburzeni nim islamiści atakowali amerykańskie placówki dyplomatyczne w kilku krajach islamskich. W obawie o bezpieczeństwo francuskich placówek MSZ Francji zamknęło je po publikacji.

Naczelny tygodnika, Charb, regularnie dostawał groźby śmierci i od kilku lat żył z policyjną ochroną. Jak twierdzą jego przyjaciele, raczej ją lekceważył. Miał mówić, że woli „umrzeć wyprostowany, niż żyć na kolanach”.

Obraz wolny, wolność ubezpieczający

Jaki był sens tych wszystkich prowokacji? W 2012 Laurent Fabius, szef francuskiej dyplomacji, potępił je jako „dziecinne”. Także duża część liberalnej i lewicowej opinii publicznej zarzucała pismu chęć prowokacji dla niej samej, brak wrażliwości na odczucia muzułmanów, nieprzystosowanie do wymogów wielokulturowego społeczeństwa.

Niektórzy posuwali się nawet do zarzutów o rasizm i orientalizm (powtarza je dzisiaj Richard Seymour w swoim komentarzu w „Jacobinie”). Uważam, że są one podwójnie nietrafione.

Po pierwsze, islam nigdy nie był jedyną religią, z jakiej naśmiewał się magazyn. „Charlie” miał sprawy sądowe ze środowiskami żydowskimi, dostawało się też Kościołowi katolickiemu. Podczas francuskiej debaty nad „małżeństwami dla wszystkich”, która wzbudziła gwałtowne protesty strony katolickiej, pismo umieściło na okładce rysunek Świętej Trójcy w trakcie gejowskiej kopulacji. Na cel brało też często papieży; na jednej z okładek widzimy Benedykta XVI, jak radzi przy spowiedzi kardynałowi-pedofilowi: „Rób filmy, jak Polański”.

Niesmaczny nieraz humor był od początku wizytówką pisma. W 1970 francuskie MSW zamknęło je po opublikowaniu na okładce bardzo grubego żartu o śmierci generała de Gaulle’a.

Po drugie, islam, jak wszystkie inne religie, jest światopoglądem. I jako taki podlegać musi w demokratycznym społeczeństwie dyskusji i krytyce. Fakt, że ten światopogląd jest częścią tożsamości grupy podporządkowanej, nie może zawieszać tej zasady. „Charlie” korzystał z tej wolności krytyki, posługując się specyficznym medium: satyrą rysunkową. Był przede wszystkim pismem rysowników, nie publicystów. Tak, rysunki z łam „Charliego” często bywały grube, niesmaczne i nie do końca śmieszne. Ale pamiętajmy, że taka właśnie satyra należała do retorycznego arsenału oświecenia.

Rysunki przedstawiające leniwych arystokratów, chciwych księży, zidiociałych monarchów czy przewracających się z obżarstwa i opilstwa mnichów więcej zrobiły w Europie dla wyzwolenia spod panowania króla i plebana niż uczone traktaty Hume’a czy barona d’Holbach.

Można się oczywiście spierać, czy taktyka „Charliego” nie była przeciwskuteczna. Czy nie wpychała części umiarkowanych muzułmanów w ręce sił politycznie radykalnych? Ale nawet jeżeli tak właśnie było, nie czyni to z jego redaktorów rasistów.

Pismo to odgrywało ważną rolę na francuskiej scenie publicznej: rolę błazna, któremu wolno mówić w towarzystwie to, czego innym nie wypada. Łączyło tradycję francuskiego wolnomyślicielstwa z jednej strony i kontrkulturowego dziedzictwa roku ’68 z drugiej. Zawsze chciało być przeciw. Pozostawało wierne swojemu anarchistycznemu, libertariańskiemu, antyautorytarnemu etosowi.

Dwa złe scenariusze

Jakie będą konsekwencje paryskiej masakry? Niestety, wydają się rysować dwa złe scenariusze. Po pierwsze, wzmocnienie języka „zderzenia cywilizacji” na prawicy. Po drugie, osłabienie liberalnej zasady wolności słowa na lewicy.

Wydarzenie, co oczywiste, wstrząsnęło francuską opinią publiczną. Wieczorem w środę w Paryżu i w innych miastach w całej Francji zgromadziły się tłumy manifestujące solidarność z ofiarami.

Jedna z wielu manifestacji we Francji po ataku na „Charlie Hebdo”. Fot. Frédéric Bisson, cc, Flickr.com

Ta masakra może się okazać „11 września Europy” – w sensie politycznych zmian, jakie przyniesie naszemu kontynentowi, a przynajmniej jego zachodniej części. Na pewno wzmocni poparcie dla zbrojnych interwencji w krajach islamu, zaostrzenia polityki imigracyjnej, autorytarnych działań państwa zabraniających muzułmanom i muzułmankom publicznego manifestowania ich wiary (budowa meczetów, noszenie burki itd.).

Jest to też idealny prezent dla i tak już rosnącej w siłę skrajnej, antyemigranckiej prawicy.

Przemówienie w sprawie masakry zdążyła już nagrać Marine Le Pen. Choć Front Narodowy często znajdował się na celowniku „Charlie Hebdo”, przywódczyni FN wciela się w nim obrończynię pisma, wolności prasy i wolności krytyki religii. Deklaruje też twardo, że „Francja ma prawo bronić się w wojnie, jaką jej wypowiedziano”. Dodaje przy tym, co prawda, iż „nie można stawiać znaku równości między sprawcami a milionami muzułmanów związanych z Republiką”, jednak środowe wydarzenia najprawdopodobniej uruchomią pseudonaukowe narracje o „konflikcie cywilizacji”. I obwinianie „islamu jako takiego”. Już w środę zrobił to na swoim profilu na Twitterze – mniej subtelny niż Marine Le Pen – Richard Dawkins.

Z drugiej strony, w odpowiedzi na narrację o konflikcie cywilizacji, lewica może zacząć traktować każdą krytykę islamu jak rasizm. Porzucając tym samym nie tylko fundamentalną zasadę wolności krytyki religii, ale także progresywną część muzułmańskiej opinii publicznej. Popełniono ten błąd już raz w sprawie Rushdiego, nie wolno go teraz powtórzyć.

To nie islam zabija

Sytuacja nie jest więc łatwa – trzeba przeciwstawiać się opowieściom o rzekomo zawsze skłonnym do przemocy i terroru islamie, a jednocześnie bronić prawa do nawet najbardziej wulgarnej tegoż islamu krytyki.

Problem alienacji, radykalizacji i skłonności do politycznej przemocy wśród młodych muzułmanów w Europie jest realny; nie możemy udawać, że go nie ma. Ale ma on złożone społeczne przyczyny i narracja „konfliktu cywilizacji” więcej tu zaciemnia, niż wyjaśnia. Linie frontu przebiegają gdzie indziej. Po jednej stronie znajdują się młodzi, zagrożeni prekeryzacją Europejczycy z Paryża i ich jeszcze głębiej wykluczeni koledzy z przedmieść. Po drugiej – Marine Le Pen i al-Baghdadi. Jeśli Europa źle tu rozpozna wroga, polityczne konsekwencje środowej tragedii mogą być jak najgorsze.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij