Jakiś czas temu Miedwiediew był z wizytą na Ukrainie. Jeden ze studentów zapytał go, co lubi czytać ze współczesnej rosyjskiej literatury. Miedwiediew odpowiedział, że Czechowa. Nie mam nic przeciw Czechowowi, ale jednak Miedwiediew nie jest prezydentem Czechowa. Z Aleksandrem Iwanowem, założycielem wydawnictwa Ad marginem, rozmawia Jakub Majmurek.
Jakub Majmurek: Kieruje Pan małym, niezależnym rosyjskim wydawnictwem Ad marginem, znanym z publikacji zarówno najgłośniejszych nazwisk współczesnej rosyjskiej prozy (Sorokin, Szyrianow, Limonow, Prilepin), jak i przekładów na rosyjski klasyków powojennej francuskiej filozofii (Derrida, Foucault). Jak powstało Pana wydawnictwo?
Aleksander Iwanow: Zaczęliśmy działać w 1993 roku. Ja sam wcześniej pracowałem jako redaktor w jednym z państwowych wydawnictw, nazywało się Kultura. Był to nowy projekt, powstały na fali polityki ostatnich lat rządów Gorbaczowa. Prezes tego wydawnictwa został zresztą później ministrem kultury a następnie szefem drugiego kanału telewizji państwowej. Byłem też wtedy związany z Wydziałem Filozofii Uniwersytetu w Moskwie. Można powiedzieć, że zostałem „oddelegowany” przez kolegów filozofów, takich jak Michaił Jampolski, Michaił Rychlin czy Walerij Podoroga, żeby zająć się wydawaniem książek – w Rosji był wielki problem z dostępnością współczesnej filozofii, strukturalizmu, poststrukturalizmu, nie było tłumaczeń, trochę tekstów wyszło w obiegu zamkniętym do „wewnętrznego użytku” osób zajmujących się zawodowo filozofią. Grupa znajomych z uniwersytetu ustaliła koncepcję serii pierwszych książek, jakie mieliśmy wydawać. Część z nich miała się później stać znanymi intelektualistami. Jampolski wykłada teraz na Uniwersytecie Nowojorskim, zajmuje się kinem. Podoroga – zajmuje się fenomenologią i myślą wywodzącą się od późnego Heideggera.
Nie chodziło jednak o to, by wydawać tradycyjne, ciężkie rozprawy filozoficzne, interesowały nas teksty działające na pograniczu filozofii, krytyki artystycznej, literatury pięknej. Jedną z pierwszych książek, jakie wydaliśmy, był esej Deleuze’a o Sacher-Masochu. Wydaliśmy go w tomie razem z esejem Freuda o masochizmie i Wenus w futrze samego Sacher-Masocha. Nakład wynosił 100 000 egzemplarz. Sam Deleuze (żył jeszcze wtedy) był tym zdziwiony – to był chyba największy nakład, jaki miał w historii. Inną naszą publikacją z tego okresu był zbiór teksów wokół markiza de Sade – nie jego własne prace, ale komentarze Klossowskiego, Barthes‘a i innych. Potem zaczęliśmy szukać naszych własnych autorów. Jednym z pierwszych był rosyjsko-gruziński filozof Merab Mamardaszwili, opublikowaliśmy jego wykłady o Prouście.
Skąd brał Pan na to wszystko pieniądze?
Głównie z francuskiej ambasady. Oni mają specjalny program wspierania tłumaczeń francuskiej literatury, w Rosji nazywa się to Program Puszkin. W każdym razie dali mi mnóstwo gotówki na początek, pamiętam to było niesamowite, walizka pięknych, świeżych banknotów z Kartezjuszem i Saint-Exupérym (śmiech). Potem dodatkowe fundusze przyszły z fundacji Sorosa.
Publikowaliście także O gramatologii Derridy czy Nadzorować i karać Focuault. Jak te pozycje były odbierane w Rosji po upadku ZSRR? W Polsce po 1989 roku część nie-prawicowej inteligencji sięgnęła po tą myśl, interpretując ją w perspektywie ponowoczesnego, indywidualistycznego, liberalizmu. Wstęp do pierwszego polskiego wydania Historii seksualności ustawiał Foucault w roli liberalnego ironisty i orędownika wolności, całkowicie politycznie kastrując tę myśl. Czy w Rosji recepcja wyglądała podobnie?
Podobnie. W Rosji postrzegano Foucault czy Barthesa jako nowinki z liberalnego Zachodu, nie jako autorów krytycznych wobec tamtego porządku. Na początku lat 90. Derrida, Foucault, Deleuze należeli do szczytu intelektualnej mody. Czytało się ich, bo tak wypadało, ich myśl nie miała szczególnie głębokiej recepcji.
Czy to się jakoś zmieniło? U nas zaczęło w ciągu ostatnich kilku lat, pojawiło się tłumaczenie wykładów Foucaulta o narodzinach neoliberalizmu, badacze z roczników 70. i 80. zaczęli zajmować się bardziej polityczną lekturą tej myśli.
Dziś filozofia strukturalistyczna czy poststrukturalistyczna stała się częścią kanonu filozoficznej edukacji, mało kto traktuje ją jako punkt wyjścia do własnych badań. Może za wyjątkiem Deleuze’a, czasem Foucaulta. My staramy się ożywić zainteresowanie tą filozofią. Wkrótce wydamy niepublikowane nawet we Francji wykłady o Spinozie i Kancie. Tym nie mniej dla młodych intelektualistów ciekawszy jest np. Hardt z Negrim czy Žižek.
Wydaliście jego Rewolucję u bram. Krytyka Polityczna też zaczęła swoją działalność wydawniczą od tej publikacji. Ciekawi mnie, jakie były reakcje na nią w Rosji. Reakcje były różne, jednak spora część odbiorców tej książki albo pukało się w głowę „jak można publikować totalitarystę Lenina” albo traktowało to jako nieśmieszny żart.
W Rosji sytuacji wyglądała podobnie. Książkę wydaliśmy za pieniądze Komunistycznej Partii Federacji Rosyjskiej. Nawiązaliśmy wcześniej kontakt z jej młodzieżówką, która wydawała się skupiać trochę bardziej kompetentnych i otwartych ludzi niż beton z „dorosłej” partii. Namówiłem ich na serię książek na nowo podejmującej próbę nad refleksją nad Leninem jako myślicielem. O ile w Rosji jeszcze można dziś poważnie traktować Marksa, to na pewno nie Lenina. Dla sierot po ZSRR jest on świętą mumią z mauzoleum, dla reszty komunistycznym zbrodniarzem. A moim zdaniem warto się przyjrzeć tej myśli. Za pieniądze komunistów wydaliśmy Lenina i filozofię Althussera i Rewolucję u bram Žižka. Ale ta współpraca szybko się urwała, ze starszymi towarzyszami współpracować się nie dało, książka Žižka zupełnie do nich nie trafiła, kompletnie nie zrozumieli po co ona i o co w niej chodzi i przestali nas finansować.
A jak w ogóle wyglądał rynek wydawniczy w Rosji po upadku ZSRR?
Gdy zaczynaliśmy, rynek to była pustynia. Nie było nic: literatury pięknej, klasyki. Żywa za to była tradycja inteligencka, w ramach której nie można było nie czytać książek. Na tej pustyni, jak kilka wielbłądów, rozsianych było wiele małych wydawnictw. Zaczęło się to zmieniać około roku 2000. Dziś dwie wielkie firmy kontrolują ponad połowę rynku. Kryzys mocno uderzył w małych wydawców, w księgarnie. Od roku, dwóch widać oznaki polepszenia sytuacji. Pojawiła się moda na małe, niezależne księgarnie. W samej Moskwie działa ich ponad 20. Powstają także na prowincji, np. w Permie działa księgarnia Piotrowski, założona przez dwóch intelektualistów z miejscowego uniwersytetu. Księgarnia nazwana została na cześć polskiego zesłańca z czasów carskich, który otworzył pierwszą księgarnię w Permie.
Jak wyglądają relacje literatury i władzy w Rosji Putina? W Polsce wiele osób związanych z literaturą narzeka, że choć w okresie PRL była cenzura, to przynajmniej władza przejmowała się słowem pisanym, bała się go, traktowała poważnie. Dziś władza nie zakazuje niczego pisać, czy publikować – zupełnie ją to nie obchodzi. W Rosji jest podobnie?
Jest dokładnie tak samo, władza zupełnie nie przejmuje się dziś literaturą, poza zupełnie marginalnymi wyjątkami. Władza nastawiona jest na biznes, gdyby któryś pisarz sprzedawał tyle książek i zarabiał tyle, co J. K. Rowling, to władza by się nim zainteresowała, jako kimś, kto robi prawdziwe pieniądze. Jakiś czas temu Miedwiediew był z wizytą na Ukrainie, wygłaszał wykład w Kijowie. Jeden ze studentów zapytał go, co lubi czytać ze współczesnej rosyjskiej literatury. Miedwiediew odpowiedział, że Czechowa. Nie mam nic przeciw Czechowowi, ale jednak Miedwiediew nie jest prezydentem Czechowa, tylko takich pisarzy jak Bajan Szyrianow. A o Szyrianowie pewnie nawet nie słyszał.
Wasze wydawnictwo miało kłopoty przez prozę Szyrianowa. A wcześniej Sorokina.
Tak, te kłopoty zaczęły się prawie dokładnie 10 lat temu, w czerwcu 2002 roku. Na początku lat dwutysięcznych władza eksperymentowała z „oddolnymi” protestami przeciw niektórym pisarzom, urządzała je putinowska młodzieżówka „Idący razem”. Protestujący sięgali wtedy po figurę „prostego człowieka”, który nie lubi narkotyków, nie lubi pornografii, bliskie są mu wartości rodzinne. I w imię tego „prostego człowieka” członkowie prorządowej młodzieżowki demonstrowali przeciw zepsutej literaturze. Najbardziej dostało się wtedy właśnie Sorokinowi. Idący Razem organizowali demonstracje przeciw jego książkom, złożyli na nas skargę do sądu. Musieliśmy bronić książki przed zarzutami o pornografię, zorganizowaliśmy przychylne nam opinie ekspertów – na pewno czuliśmy presję. Druga strona zorganizowała swoje ekspertyzy, zupełnie kuriozalne. Ich eksperci drobiazgowo analizowali, w jaki sposób proza Sorokina jest ukrytą propagandą homoseksualizmu. Ale równie szybko się to skończyło, jak nagle się zaczęło.
Dlaczego tak nagle się to skończyło?
Moim zdaniem była to odgórna decyzja Władisława Surkowa, wtedy głównego ideologa Kremla. Surkow uznał, że tego typu akcje jednak nie służą władzy.
A jak było z książką Szyrianowa Niższa szkoła jazdy?
Narkotyki, o których pisze Szyrianow, to dziś najbardziej niebezpieczny temat w Rosji. Były nawet naciski na wycofanie z księgarń tekstów Baudelaire’a o haszyszu czy Wyznań angielskiego opiumisty De Quinceya. Gdy wydaliśmy Niższą szkołę jazdy, dostaliśmy oficjalne pismo z naszego ministerstwa ds. mediów, zawiadamiające, że jeśli dalej będziemy publikować takie książki, to zabiorą nam naszą licencję wydawniczą. Podobne ostrzeżenie wysłali do naszej drukarni, mimo że zgodnie z prawem to nie drukarnia odpowiada za drukowane treści. Właścicielami drukarni byli Niemcy, ich prawnicy sprawdzili, jak wygląda sytuacja i wysłali ministerstwu oficjalną odpowiedź, że nie mogą być pociągnięci do odpowiedzialności za druk ani tej, ani żadnej innej książki.
Jak ta sytuacja skończyła się dla was?
Po prostu nagle się skończyła, bez żadnych wyjaśnień, nagle, jak ze sprawą Sorokina. Zjadło nam to trochę nerwów, do naszego wydawnictwa przez pewien czas ciągle przychodzili milicjanci – ale był to też rodzaj bezpośredniej, ulicznej krytyki literackiej (śmiech).
Jaki jest dziś status obu tych pisarzy w Rosji? To ciągle jest głęboki underground i kontrkultura?
Na pewno Szyrianow. On w ogóle nie jest zawodowym pisarzem. Po prostu opisuje swoje bardzo osobiste doświadczenia. Odwrotnie wygląda sytuacja z Sorokinem. W ostatniej dekadzie zmienił wydawnictwo, jego książki osiągają teraz nakłady zbliżone do 100 tysięcy, ma piękny dom na wsi pod Moskwą. W tym domu filmuje się często w pokoju, gdzie stoi fortepian, a na ścianie wisi portret Tołstoja – Sorokin gra na fortepianie, wpatrując się w Tołstoja, czy raczej Tołstoj patrzy na niego (śmiech).
Wydał Pan także dwie książki Eduarda Limonowa, napisane w wiezieniu, gdzie odsiadywał wyrok za próbę nielegalnego zakupu broni i zorganizowania armii mającej – zgodnie z brzmieniem zarzutów – nielegalnie napaść na Kazachstan. Skąd pomysł współpracy z Limonowem?
Gdy Limonow siedział w więzieniu, skontaktował się ze mną jego asystent z Partii Nacjonal-bolszewickiej. Prawnik Limonowa przekazał nam rękopisy jego dwóch książek napisanych w więzieniu: Księgi wody i Świętych potworów. To były naprawdę zachwycające teksty. Nie wahałem się ani chwili, to była świetna literatura – zwłaszcza Księga wody. Gdy wyszedł z więzienia, poznaliśmy się osobiście.
Traktuje Pan jego i jego politykę poważnie?
To dziwna osoba, bez dwóch zdań. Nie ma nic wspólnego z typowym rosyjskim pisarzem.
A jaki jest typowy rosyjski pisarz?
Siedzi w książkach, należy do związku pisarzy, funkcjonuje w całej tej posowieckiej infrastrukturze pisarskiej, pisuje do branżowych magazynów, walczy o nagrody literackie. Limonow na to wszystko jest zbyt dekadencki, jest zupełnie poza tą strukturą, to flaneur, wieczny „idiota w rodzinie”. Wynika to w dużej mierze z jego zachodniego doświadczenia, nie tylko doświadczenia życia na Zachodzie, ale także funkcjonowania w tamtejszym obiegu literackim, przede wszystkim we Francji. On tam podchwycił sposób pisania charakterystyczny dla francuskiej i amerykańskiej prozy lat 70. Jeśli chodzi o jego politykę – to on zmienia zdanie co kilka lat. Dziś on sam przyznaje w prywatnych rozmowach, że jego wyprawa na wojnę w byłej Jugosławii, strzelanie do oblężonego Sarajewa, zadawanie szyku partyzanta-playboya było błędem. Tak samo jak nazwanie partii „narodowo-bolszewicką”. To na pewno bardzo oryginalna postać. Ma wielki wpływ, literacki, na wielu pisarzy młodego pokolenia.
Np. na byłego członka partii Limonowa, Zachara Prilepina, którego także wydajecie?
Nie, Prilepin bardziej wypływa z tradycji psychologicznej radzieckiej prozy ery późnego Gorbaczowa – niestety. W ostatnich opowiadaniach to się jakoś zaczyna zmieniać, jego proza staje się mniej dosłowna, mniej bezpośrednia, o wiele bardziej interesująca. Politycznie bardziej niż członkostwo w partii Limonowa ukształtował go udział w wojnie w Czeczenii, gdzie służył jako milicjant, to było ciężkie doświadczenie. Prilepin dopiero po Czeczeni zaczął studiować filologię na uniwersytecie, czytać literaturę, to połączenie czeczeńskiego doświadczenia i późniejszej edukacji miało na niego największy wpływ.
A jak w ogóle rosyjscy pisarze określają się dziś wobec polityki? Pytam, gdyż w Polsce po ‘89 roku literatura bardzo wycofała się w sferę prywatną. Argumentowano, że skoro mamy już demokrację i wolność, to literatura nie musi przemawiać w imieniu całego społeczeństwa, pisarze mogą wrócić do swoich problemów, swoich małych ojczyzn, małych dramatów itd. W ostatnich latach to się bardzo wyraźnie zmienia, ale tak wyglądało przez pierwsze dziesięć lat po PRL. Czy w Rosji po upadku Związku Radzieckiego nastąpił – ogólnie rzecz mówiąc – podobny proces?
Pisarze są dziś w Rosji postaciami zupełnie marginalnymi. Część z nich, zwłaszcza w Moskwie, wzięła udział w demonstracjach antyputinowskich. Np. jeden z naszych autorów, German Sudołajew, Rosjanin czeczeńskiego pochodzenia, piszący o życiu Czeczenów w Rosji. On w ogóle jest bardzo lewicowy, radykalny, socjalistyczny. Inny przykład to Borys Akunin, bestesellerowy autor kryminałów, jeden z najbogatszych rosyjskich pisarzy. Na protesty do Moskwy przyleciał ze swojej wiejskiej rezydencji we Francji. Akunin przedstawia się jako rzecznik liberalnej inteligencji przeciwstawiającej się władzy Putina. W jego wypadku to bardziej zaangażowanie obywatelskie, niż polityczne, o polityce nie ma pojęcia – powtarza w kółko slogany o demokracji i wolności, jakby nigdy nie słyszał o neoliberalizmie i problemach z jego oligarchiczną, rosyjską wersją.
No właśnie, a jak nowa rosyjska klasa panująca, oligarchowie i obsługująca je klasa średnia podchodzi do literatury? Jest im ona do czegoś potrzebna? Mają swoich pisarzy, który piszą o ich świecie i problemach?
To nie jest jednorodna grupa. Np. miliarder Aleksander Mamut niedawno kupił brytyjską sieć księgarń Waterstone – oni mają tą słynną, sześciopiętrową księgarnię na Piccadilly Circus. I w tej księgarni, w samym centrum Londynu wydzielił miejsce dla działu książki rosyjskiej. O jego zorganizowanie poprosił mojego przyjaciela, współwłaściciela małej, niezależnej moskiewskiej księgarni Falanster. Kilka lat temu grupa oligarchów zrzuciła się na jedną z najbardziej prestiżowych nagród literackich w Rosji – Nagrodę Wielkiej Książki (Bolszaja Kniga).
Zwycięzca dostaje 100 tysięcy dolarów, 50 tysięcy zdobywca drugiego miejsca. Michaił Prochorow założył fundację, kierowaną przez jego siostrę, która prowadzi wydawnictwo poświęcone publikacjom wyrafinowanych prac z teorii literatury, krytyki literackiej itd. Jednak dla wielu przedstawicieli elit literatura jest po prostu jednym z bogactw narodowych Rosji – takich jak ropa i gaz, które można w podobny sposób eksploatować.