Do 2015 roku ukraińska władza planuje zakończyć prywatyzację. Cały państwowy majątek znajdzie się w rękach kilku obywateli. Analiza Denysa
Horbacza.
Do 2015 roku ukraińska władza planuje zakończyć prywatyzację, ten „społeczno-ekonomiczny projekt” – jak poinformowali prezydent Wiktor Janukowycz i premier Mykoła Azarow. Ostatecznie państwo przekaże cały swój majątek kilku wybranym obywatelom.
O co toczy się gra?
Większość najbardziej atrakcyjnych obiektów przekazano w ręce prywatnych osób w ciągu minionego dwudziestolecia – prywatyzacja na Ukrainie zaczęła się w 1992 roku. Z wielkich i niesprzedanych przedsiębiorstw ostały się Odeski Zakład Przyportowy (bez powodzenia próbowano go sprzedać podczas prezydentury Wiktora Juszczenki), Krzyworoski Kombinat Wzbogacania Rud Utlenionych, Turboatom (charkowski zakład, który produkuje turbogeneratory i silniki trakcyjne), zakład czołgowy im. Malyszewa, Antonow i inne przedsiębiorstwa przemysłu lotniczego, mikołajowski kompleks Zoria-Maszproekt (monopolista na rynku Wspólnoty Niepodległych Państw w produkcji turbin gazowych dla okrętów wojskowych), KB „Piwdenne”, które działa w gałęzi rakietowo-kosmicznej, Ukrhazwydobutok i Czornomornaftohaz – firma, która wydobywa i bada złoża naftowo-gazowe w kraju. Wszystko to w najbliższym czasie rząd planuje sprzedać. Kupnem zainteresowanych jest kilku ukraińskich oligarchów, Dmytro Firtasz czy Konstiantyn Hryhoryszyn, a także rosyjski kapitał.
Jednocześnie energetyczną gałąź „zgarnia” Rinat Achmetow. W listopadzie ubiegłego roku jego holding DTEK nabył 45 procent akcji firmy Zachidenerho, w styczniu dołączył 25-procentowy pakiet Dniproenerho – to dwie ostatnie z pięciu największych firm elektrociepłowniczych, w których państwo ma pakiet kontrolny. DTEK ma ponad 35 procent rynku – stał się oficjalnie monopolistą. Korporacja kontroluje też Wyspę Bursztyńską (elektrownię na zachodniej Ukrainie), przez którą Ukraina eksportuje energię elektryczną na Zachód.
W latach 2012–2014 rząd planuje pozbyć się udziałów jeszcze w 13 przedsiębiorstwach energetycznych oraz 48 obwodowych i miejskich gazowniach. Ciekawe, że początkowa cena kontrolnego pakietu akcji Zakarpattiaoblenerho wynosiła 135 milionów hrywien, trzynaście razy mniej niż londyński apartament Rinata Achmetowa.
Poczekać do końca kryzysu
Twierdzenie Janukowycza, jakoby najpierw prywatyzowano przedsiębiorstwa, które przynoszą starty nie odpowiada – delikatnie mówiąc – rzeczywistości: na początek pod młotek idą najbardziej „smaczne” kąski, do tego po umiarkowanej cenie. Oczywiście pretekstem jest kryzys.
Wiele osób proponowało, by przynajmniej go przeczekać i sprzedać przedsiębiorstwa drożej – jeśli nie zrezygnować z prywatyzacji w ogóle. Ale mało prawdopodobne, by w najbliższym czasie kryzys się skończył, a pieniądze w budżecie państwa są potrzebne już teraz. Dlatego Mykoła Azarow, który zawzięcie karcił poprzedników za „przejadanie budżetu”, teraz planuje zrobić to samo: sprzedać za bezcen wszystko, co zostało w posiadaniu państwa, żeby załatać dziurę budżetową.
To dla Ukrainy nic nowego: w latach 2008–2009, kiedy Kijów był na skraju bankructwa, jego ówczesny mer, bankier Leonid Czernowecki, przygotował projekt prywatyzacji miejskich wodociągów i pomieszczeń Opery Narodowej, planował także wprowadzenie opłat za wejście na teren miejskich cmentarzy.
Granice tego, co dozwolone
Fundusz Skarbu Państwa Ukrainy (FSP) dostał pozwolenie na sprywatyzowanie kopalń soli, przedsiębiorstwa produkującego wino i wódkę, zakładów produkcji i remontu pojazdów szynowych i szeregu przedsiębiorstw przemysłu obronnego. Rząd pozwolił na prywatyzację przedsiębiorstw, które wydobywają metale kolorowe. Zainteresowany nimi jest Dmytro Firtasz (na marginesie: przewodniczący Federacji Przedsiębiorców Ukrainy, która lobbuje za drakońskim kodeksem pracy).
To jeszcze nie koniec – według przewodniczącego FSP Ołeksandra Riabczenki planuje się wykreślenie prawie 700 przedsiębiorstw z listy nieprzeznaczonych do prywatyzacji. Przy czym często chodzi o sprzedaż nie tyle przedsiębiorstwa, ile ziemi, na której się znajduje.
Intensywnie omawia się prywatyzację 18 portów handlowych – każdy z nich ma już faktycznie właściciela, więc oficjalna prywatyzacja tylko zalegalizuje istniejący stan rzeczy. Rząd szykuje się do prywatyzacji przemysłu węglowego – ostatniego bastionu państwowej własności na Ukrainie. Na razie ze 141 działających kopalń prywatnych jest tylko 28. Niedługo większość z nich przejdzie w ręce Rinata Achmetowa, biznesmena ze środowiska prezydenta – Jurija Iwaniuszczenki i starszego syna Janukowycza Ołeksandra.
W zeszłym roku Prokuratura Generalna wytoczyła wojnę Federacji Związków Zawodowych Ukrainy: zaskarżyła przekazanie FZZU związkowego majątku na początku lat 90. Przewodniczący FZZU Wasyl Chara tę wojnę przegrał i pod koniec minionego roku zrezygnował z posady. To, czego nie zdążył zrobić on sam i jego poprzednicy, zrobi państwo. Bez wątpienia FSP bardzo szybko sprzeda za bezcen osobom prywatnym „zapuszczone” budynki i ziemię pod nimi.
Planuje się wreszcie, że korporacjami staną się naturalni monopoliści – koleje państwowe Ukrzaliznyca i NAK „Enerhoatom”. To pierwszy etap przygotowania do prywatyzacji; w przypadku Ukrzaliznycy „reformowanie” zaszło już dość daleko. W ramach podniesienia „efektywności” i „inwestycyjnej atrakcyjności” przewoźnika państwo kasuje niedochodowe połączenia i podnosi taryfy na przewozy pasażerskie (do tej pory były one dotowane z przewozów towarowych). Szykuje się „optymalizowanie” etatów, czyli masowa redukcja zatrudnienia i zwiększenie wymagań wobec pozostałych pracowników.
Ukraina pozostaje państwem „narodowego kapitału”, gdzie nie mogą się przebić ponadnarodowe korporacje. Wcale to jednak nie poprawia życia ukraińskich pracowników. Częściej jest na odwrót – warunki pracy zazwyczaj są lepsze w zagranicznych firmach, mocniej kontrolowanych przez państwo, z którym trudniej im znaleźć wspólny język.
*Denys Horbacz – dziennikarz, działacz organizacji pracowniczej Awtonomnoji Spiłky Trudiaszczych
Przełożył Paweł Pieniążek