Ataki Donalda Trumpa na Meksyk i Meksykanów stanowią dobry przykład tego, jak wzmacniane przez polityków lęki mogą uruchamiać zmiany kulturowe w społeczeństwie i testować wytrzymałość demokratycznych instytucji państwowych.
Ale zacznijmy od podstaw: Meksyk to kraj o liczbie ludności 120 milionów i powierzchni równej terytorium Francji, Niemiec i Włoch razem wziętych. Rozmiar meksykańskiej gospodarki kwalifikuje ten kraj do grona G20. Każdego dnia prawie 1,5 miliarda dolarów wymiany handlowej przepływa przez wspólną granicę Meksyku i USA – długą na 3 tysiące kilometrów, przekraczaną legalnie przez tysiące ludzi każdego dnia. W 2015 roku ówczesna ambasador Stanów Zjednoczonych w Meksyku Roberta Jacobson podkreśliła strategiczne znaczenie współpracy pomiędzy oboma państwami. „W całej gamie interesów Stanów Zjednoczonych w Ameryce Łacińskiej, Meksyk posiada siłę przyciągania grawitacyjnego” – mówiła Jacobson.
Casus belli
Oczywiście ambasador opisywała w ten sposób bilateralne stosunki Stanów Zjednoczonych i Meksyku w czasach przed prezydentem Trumpem. Istotą tej relacji było wówczas partnerstwo z równym podziałem obowiązków, a jej punktem centralnym – ludzie. Meksykanie żyjący w Stanach Zjednoczonych czują się jak u siebie w domu: jakieś 10 procent wszystkich Amerykanów (ponad 33 miliony osób) to ludzie meksykańskiego pochodzenia.
Duża liczba Meksykanów w Stanach Zjednoczonych mieszka i pracuje. Ich obecność jest nie tylko skutkiem kilku fal migracyjnych, które miały miejsce w XX wieku, ale też wojny i amerykańskiego najazdu. Przypomnijmy, że ogromna część terytorium straconego przez Meksyk na rzecz swojego anglofońskiego sąsiada w latach1835-1838 była zamieszkana przez rdzenną ludność oraz Meksykanów.
Ten imperialistyczny epizod w historii Stanów Zjednoczonych jest kluczowym elementem do zrozumienia, dlaczego dzisiejsza meksykańska tożsamość, kultura i język są trwale związane z miejscami takimi, jak na przykład Kalifornia, Kolorado, Arizona, Newada czy Teksas. Amerykanie Meksykańskiego pochodzenia nie przekraczali żadnej granicy. Oni są u siebie.
Jedyną pozytywną stroną zajadłych, przypuszczonych przez Trumpa ataków na Meksyk i Meksykanów jest to, że jego retoryka… ponownie otwiera dyskusję na temat niesprawiedliwości wojny amerykańsko-meksykańskiej z lat 1846-1848 roku, a także kończącego ją traktatu Guadalupe-Hidalgo.
W Meksyku społeczeństwo obywatelskie – na czele z lewicowym weteranem Cuauhtémociem Cárdenasem – zaapelowało do prezydenta Enrique Peña, żeby zrobił odważny krok i wniósł skargę do Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości odnośnie utraconego na skutek traktatu i wojny terytorium.
Trump jako duce
Minione wybory prezydenckie w USA i zwycięstwo Trumpa odnowiły tę część amerykańskiego etosu, która skrywa w sobie groźny imperatyw: utrwalenie tzw. rasy dominującej oraz odrzucenie nie-białej „mniejszości”. Rasa dominująca podbiła narody (rdzenni Amerykanie), zniewoliła je (Afroamerykanie) i najechała terytorium (Meksyk). Powrót do czasów republiki białych chrześcijan o europejskim pochodzeniu w kampanii prezydenckiej Trumpa dopełniła atmosfera bigoterii i ksenofobii.
Jeszcze przed wyborami, jako telewizyjny celebryta i biznesmen, Trump powątpiewał w to, czy Obama posiada amerykańskie obywatelstwo, a następnie zakwestionował legalność jego prezydentury. Trumpowska kampania oszczerstw stanowiła jawną dyskryminację prezydenta Obamy z powodu jego przynależności rasowej (Afroamerykanin), pochodzenia (syn Kenijczyka) i jego domniemanej religii (islam).
Drugi, bardzo zresztą podobny atak Donald Trump przypuścił na Meksykanów latem 2015. Wystąpienie, podczas którego ogłosił swoją kandydaturę na prezydenta USA, zostało użyte jako nośnik do wyrażenia agresywnej stygmatyzacji przeciwko Meksykanom i Meksykowi. Przekaz głosił odrzucenie ich z powodu pochodzenia i przynależności rasowej, a przedstawiony plan zbudowania muru wzdłuż granicy z Meksykiem i deportacja imigrantów o „meksykańskim” wyglądzie zdobył niezachwiane poparcie ponad sześćdziesięciu milionów wyborców.
Ruch „Make America Great Again”, który przeniósł tzw. białą supremację z obrzeży amerykańskiej polityki do samego jej centrum, to bardzo widoczna forma faszyzmu. Prezydent Meksyku Enrique Peña porównał dojście Trumpa do władzy do tego, w jaki sposób zdobyli władzę Hitler i Mussolini. W wystąpieniu przez Radą Praw Człowieka ONZ Peña potępił odnowienie tego populistycznego ultranacjonalizmu oraz wielokrotnie powtarzał, że budowanie muru pomiędzy narodami rodzi nietolerancję i ekstremizm.
Ten zbiera burzę
Czy konflikt między USA a Meksykiem jest możliwy? Czy ze szczególną uwagą należy pochylać się na przykład nad wypowiedzią senatora Teda Cruza, udzieloną skrajnie prawicowemu portalowi Breibart: „Stany Zjednoczone powinny użyć swojego wojska przeciwko meksykańskim, transnarodowym kartelom”? Albo nad tym, jak w 2014 roku ewangelicki kaznodzieja, a jednocześnie członek amerykańskiej Izby Reprezentantów i republikanin z Północnej Karoliny Bradley Mark Walker nauczał o konieczności wojny z Meksykiem? Ten ostatni podczas wiecu nawoływał do porzucenia skrupułów przed rozpoczęciem konfliktu zbrojnego, a jego słuchacze nie uznali go za szaleńca i nagrodzili gromkimi brawami.
Również w 2014 roku Anne Coulter, którą biali supremacjoniści uznają za osobę wyrażającą ich poglądy, podczas wywiadu dla Fox News wyznała, że chciałaby aby Benjamin Netanyahu, premier Izraela, został prezydentem Stanów Zjednoczonych, ponieważ „potrafiłby rozwiązać problemy z granicami kraju tak, jak robi to u siebie”, radząc przy okazji, aby Stany Zjednoczone wzięły przykład z „rządów twardej ręki” w sprawie „bezpieczeństwa granic”.
Premier Netanyahu nie wydawał się być urażony takim podziwem anglofońskich supremacjonistów, przeciwnie, zrewanżował się chwaląc pomysł Trumpa i zatweetował: Prezydent Trump ma rację. Ja zbudowałem mur wzdłuż południowej granicy Izraela. Zatrzymało to nielegalną imigrację. Wielki sukces. Świetny pomysł.
President Trump is right. I built a wall along Israel’s southern border. It stopped all illegal immigration. Great success. Great idea ????
— Benjamin Netanyahu (@netanyahu) January 28, 2017
Być może warto się temu przysłuchiwać, bo podobne głosy nie są odosobnione. Politycy i polityczni komentatorzy swoimi negatywnymi uwagami kreują sprzyjające środowisko dla coraz bardziej niepokojących wypowiedzi Trumpa na temat Meksyku i Meksykanów. Ostatnie wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych dały zielone światło formom politycznym mającym wspólne cechy z faszyzmem. Nie powinniśmy o tym zapominać i przymykać na to oczu.
**
Na deser to: