Ruch La Nuit debout próbuje wypełnić polityczną pustkę.
Dzisiejsza, niedzielna data w Paryżu to 55 marca – tak przynajmniej utrzymują uczestnicy ruchu La Nuit debout, którego nazwę można by luźno przetłumaczyć jako „Noc na stojąco” albo „Powstań nocą”. Od 31 marca, noc w noc, gromadzą się oni na paryskim Placu Republiki, by manifestować przeciwko projektowi reformy kodeksu pracy, zaproponowanemu przez minister Myriam El Khomri, który sprowadza się do „uelastycznienia” stosunków zatrudnienia i ograniczenia puli zabezpieczeń przysługujących dotychczas pracującym we Francji. To oficjalny i główny powód sprzeciwu, szybko jednak okazało się, że spraw do załatwienia jest dużo więcej. Szybko też ruch wyszedł poza obwód placu – „stojące noce” organizowane są już w kilkudziesięciu francuskich miastach, a także w Hiszpanii, Belgii, Niemczech, Grecji i wielu innych krajach. Organizatorzy zachęcają do globalizacji sprzeciwu i symultanicznych manifestacji 15 maja we wszystkich krajach.
Metoda „alterdatowania”, będąca tu jednym z wielu spontanicznie powstających symboli ruchu, wzywa do kontynuowania rozpoczętej 31 marca mobilizacji. Przede wszystkim jednak jest wyrazem sprzeciwu wobec oficjalnego kalendarza, gdzie dni „wolne” są tylko dopełnieniem niekończącego się ciągu dni roboczych.
Od ponad dwóch tygodni, co wieczór na Plac przychodzi od kilku do kilkuset tysięcy osób ze wszystkich możliwych środowisk. Swoje stanowiska mają tu punkty pomocy prawnej, wydawnictwa, związki zawodowe, sprzedawcy kebabów i piwa, odbywają się projekcje, imprezy i koncerty – z wczorajszym występem pełnej orkiestry symfonicznej włącznie. W jego centrum ustawia się prowizoryczna mównica, z której wygłaszane są opinie i proponowane dalsze kroki ruchu. Siedzący po turecku słuchający za pomocą ustalonych gestów wyrażają poparcie, sprzeciw, lub komunikują, że kwestia była już poruszana.
Zakres tematów jest szeroki – walka z prekaryzacją, globalne ocieplenie, tematyka LGBT, dochód podstawowy, alternatywne waluty, sytuacja uchodźców i osób „nielegalnych” (sans-papiers).
Nie wybiera się liderów, ani reprezentantów – każdy przemawiający ma do dyspozycji pięć minut nieuprzedzonej, ale czujnej uwagi zgromadzenia. Na tym etapie widać już jednak dwie tendencje obecne w ruchu Nuit debout, które umownie nazwać można „demokratyczną” i „rewolucyjną”. Ta pierwsza podkreśla otwartość na pluralizm, chce rozmawiać o wszystkich problemach, akcentuje otwartość ruchu i jego zdolność do wytwarzania kwestionujących podziały „tymczasowych stref autonomicznych”. Druga upomina pierwszą za marnowanie czasu i odwracanie uwagi od głównego zadania, czyli zmuszenia władzy do całkowitego wycofania się z projektu reformy prawa pracy. Grzechem frakcji „demokratycznej” jest narcystyczna celebracja samoorganizacji dla samej samoorganizacji, autonomii, która festiwalowo wypala się po kilku dniach lub tygodniach, bez osiągnięcia żadnych konkretnych rezultatów. Przypomina się tu ostrzeżenie, jakie Slavoj Zizek sformułował pod adresem uczestników Occupy Wall Street : „Nie zakochujcie się w sobie samych. Wszyscy spędzamy tu przyjemny moment. Pamiętajcie jednak, że karnawały nie kosztują wiele. To, co się liczy, to dzień jutrzejszy, dzień powrotu do zwyczajnego życia. Liczy się, czy i w nim zajdą jakiekolwiek zmiany.”
47 marca (16 kwietnia) plac Republiki odwiedził Yanis Varoufakis – były minister Grecji, założyciel DIEM 25, który wzywał Francois Hollanda do zaprzestania dewaluacji pracy, co – jak powiedział – „robi aktualnie cała Europa, a co tylko pogłębia kryzys”. W wywiadzie dla kanału telewizyjnego założonego na prędce przez manifestujących stwierdził też, że tylko zjednoczona, równościowa, oddolna i bezpośrednia forma uprawiania demokracji jest dziś w stanie uchronić Europę przed grożącą jej powtórką katastroficznego scenariusza lat trzydziestych. Francuski prezydent – mimo że reprezentuje Partię Socjalistyczną – pozostaje obojętny na te wezwania. Według niego Francja ma się nie tylko dobrze, ale „coraz lepiej”.
Varoufakis nie jest jedynym intelektualistą, który zabrał głos w ramach protestów. Najbardziej kuriozalne było jednak „wystąpienie” Alaina Finkielkrauta, jednego z tzw. „nowych filozofów” (grupy medialnych intelektualistów o wyjątkowo mylącej nazwie – nie reprezentują oni bowiem nic nowego, a popularność swą wciąż zawdzięczając głównie reakcyjnej, moralizującej krytyce maja ‘68, i z filozofią wiele wspólnego nie mają.) Wieczorem 16 kwietnia, Finkielkraut, autor patetycznych odezw na temat „zagubionej ludzkości”, „islamskiego zagrożenia”, „niepokojącej ekstazy Internetu” i „zidiocenia młodzieży”, etatowy moralista radia i telewizji, pojawił się na placu Republiki „by posłuchać” – został jednak masowo wygwizdany i zmuszony do jego opuszczenia. Wystarczyło mu to, by stwierdzić, że Nuit debout „wynajduje nowy totalitaryzm” i dało idealny temat zastępczy wielu mediom. Media polskie, w których mowa jest jedynie o aktach wandalizmu i przemocy wobec policji, względnie o 500 milionach euro obiecanych ostatnio przez premiera uniwersytetom, wpisują się w tę samą logikę dezinformacji.
Wracając jednak do tematu – to właśnie totalna zdrada założeń jakkolwiek rozumianej polityki prospołecznej ze strony rządzących socjalistów wydaje się boleć Francuzów najbardziej.
Projekt ustawy El Khomri to zwieńczenie procesu osłabiania pozycji pracowników. Mówiąc szczerze, trudno jest doszukać się jakiegokolwiek „lewicowego” dokonania rządu Hollanda i Manuela Vallsa.
W zamian za to, pochwalić się oni mogą takimi osiągnięciami, jak stały wzrost bezrobocia, ograniczenie wydatków na edukację, walka ze związkami zawodowymi, likwidacja dziesiątek tysięcy miejsc pracy w szpitalach, przemyśle lotniczym, w urzędach kontroli fiskalnej i inspekcji pracy, prywatyzacja lotnisk, części infrastruktury (na przykład radarów drogowych), przywileje i redukcja podatków dla najbogatszych, uznanie licencji typu Creative Commons za „zbędne, niebezpieczne, niefortunne i destabilizujące” z punktu widzenia regulacji prawa autorskiego, transfer odpowiedzialności za problemy banków na ich klientów – ta lista mogłaby się ciągnąć długo.
„Praca w niedziele to więcej wolności, a wolność jest wartością lewicy” – mówi minister gospodarki, przemysłu i cyfryzacji Emanuel Macron . Rzeczywiście, nowy kodeks pole wolności znacznie poszerzy – chodzi jednak wyłącznie o wolność przedsiębiorców. Zgoda zarządu będzie wystarczająca dla całego szeregu decyzji, dotychczas wymagających aprobaty inspektora pracy. W ten sposób – mimo braku zasadniczej zmiany w maksymalnym tygodniowym wymiarze godzin (35 godz./tyg) – jego podwyższenie do 46 godzin tygodniowo wymagać będzie tylko zgody zarządu. Jeśli chodzi o dzienny wymiar pracy wygląda to podobnie – tu także zgoda zarządu wystarczy, by podwyższyć go do 12 godzin (zamiast 10).
Dużo więcej wolności przysługiwać zarządom także w kwestii zwolnień: pracownicy niezdolni do pracy będą mogli być zwalniani bez okresu ochronnego, podobnie jak ci, którzy nie będą akceptować proponowanych im zmian w kontraktach albo konieczności przeprowadzki z powodu relokacji firmy. Ograniczone będą też ich prawa do usług lekarskich i odwołań od decyzji zarządów, a regulacje minimalnej wysokości odszkodowań w razie nieuzasadnionego zwolnienia zostaną usunięte. Zarządy będą decydować o wysokości stawek za nadgodziny, będą też mogły forsować swoje decyzje nawet wobec 70% związkowców głosujących przeciw. Oczywiście, to tylko bardzo skrótowa rekapitulacja projektu El Khomri – ale znów trudno się w nim doszukać choćby jednej propozycji na korzyść pracowników.
Zasadniczym argumentem rządu jest konieczność walki z bezrobociem. Zdaniem El Khomri, jeśli pracodawca będzie mógł łatwiej zwolnić pracownika, to także chętniej go zatrudni, nie będzie się musiał bowiem obawiać kosztownego przywiązania. Założenie to jednak dość naiwne. Niedawne przykłady przedsiębiorstw takich, jak Sanofi czy Michelin pokazują, że nawet niespodziewanie wysoki wzrost notowań i zysków może przełożyć się na… falę zwolnień. Oczywiste jest bowiem, że zarządy wolą zamienić dywidendy na swoje własne podwyżki, niż przeznaczyć je na pensje dla zatrudnionych. Partia Socjalistyczna chce im ten proces ułatwić.
Nielogiczne wydaje się też, że odpowiedzią na wysokie bezrobocie ma być zwiększanie wymiaru godzin pracy. Jeśli pracy nie jest wystarczająco dużo, to czy nie powinno się nią raczej dzielić, zamiast kazać pracować jeszcze więcej aktualnie zatrudnionym?
Czy nie chodziłoby raczej o to, aby pracować mniej, po to, aby pracować mogli wszyscy? W epoce, kiedy coraz większa część pracy wykonywana jest mechanicznie (por. słynny Fragment o maszynach Karola Marksa) zwiększanie czasu pracy ludzi wydaje się wyrachowanym zabiegiem, mającym na względzie tylko jeszcze większe oszczędności przedsiębiorców, którym wystarczało będzie zatrudnienie jednego pracownika, zamiast płacić dwóm (czy – jak dawniej – kilkudziesięciu). A przede wszystkim, skąd ten reformatorski zapał, skoro – jak twierdzi prezydent – kraj ma się „coraz lepiej”? Gołym okiem widać, że proponowane prawo, powołując się na konieczność uproszczenia i odświeżenia skomplikowanego tekstu aktualnej ustawy, chce odchudzić ją wyłącznie o prawa pracownicze. Oczywiste jest także to, że pod pretekstem walki z bezrobociem „socjaliści” proponują jedynie prekaryzację zatrudnienia i „uberyzację” rynku pracy.
Nie jest więc dziwne, że 7 na 10 Francuzów jest temu przeciwna. Od końca lutego w całej Francji miało miejsce już kilkaset demonstracji. „Okupacja” placu Republiki ma jednak bardziej złożoną symbolikę. Po pierwsze, przypomina akcje ruchu Occupy Wall Street, zajęcie placu Syntagma w Atenach w 2011 roku, czy działania hiszpańskich Indignados (a raczej ruchu 15M – od 15 maja 2011; łatkę „oburzonych” przykleiły im dopiero media, którym łatwiej sprzedawać dyskurs moralizatorski, niż polityczną analizę). Tu jednak nikt nie mówi o formalizacji ruchu w formie partii. Manifestanci nie nawiązują do „wartości republikańskich”, haseł zużytych przez cyniczną retorykę rządzących i dla celów, które mało mają wspólnego z jakąkolwiek „rzeczą wspólną” (Republikanie to skądinąd nowa nazwa partii Nicolasa Sarkozy’ego – dawnej Unii na rzecz Ruchu Ludowego). Ogromna statua na środku placu zyskała w ostatnim półroczu nowe konotacje. Najpierw, obłożona kwiatami, zniczami i pamiątkami, stała się symbolicznym grobowcem zamordowanych w listopadowych zamachach. Niedługo później policja, działając na mocy zakazu zgromadzeń w czasie stanu wyjątkowego, brutalnie wyrzuciła stamtąd tysiące pokojowo demonstrujących w sprawie szczytu klimatycznego COP21. Dziś kolektyw uczestników Nuit debout akcentuje właśnie „pustkę” placu – „pustkę, pewną” dostępność, „gdzie wydarzyć się może to, co niezrealizowane. Nie musieliśmy wcale stwarzać tej otaczającej nas pustki – mówią – wszyscy żyjemy w niej od dawna. Pusta jest legitymacja władzy i w pustce tej podejmuje się dziś prawie wszystkie decyzje. To pustka władzy politycznej, której słowa dudnią jak od dawna spróchniały pień, która jednak we Francji, za sprawą Hollanda i Vallsa, osiągnęła bezprecedensowy poziom czczości.” Ta pustka – jak wierzą wszyscy na Placu – robi jednocześnie miejsce, by spróbować nauczyć się znowu działać razem.
Mobilizacja Paryża nie zamyka się jednak w obrębie Placu Republiki.
Związki studenckie – będące jednym z najbardziej aktywnych aktorów – organizują akcje informacyjne i blokady na wielu wydziałach. Blokady te, ze względu na okres sesji egzaminacyjnej i częste sprzeciwy części studentów, która chce spokojnie zaliczyć rok, okazywały się raczej krótkotrwałe, ale dały przynajmniej pracownikom uniwersytetu możliwość opuszczenia swych odseparowanych stanowisk i wspólnej dyskusji. Także licealiści przyłączają się do akcji, blokują szkoły i zakładają komitety. Studenci, na zaproszenie kolejarzy, zorganizowali akcje informacyjne na wielu dworcach kolejowych. Mimo pozytywnego przyjęcia przez pracowników, manifestacje przerywane były przez specjalne oddziały policji CRS (Republikańskie Kompanie Bezpieczeństwa), które rozpuściły gaz wewnątrz budynku dworca St. Lazare i przeganiały uczestników akcji. SNCF (francuskie PKP) zapowiedziało już jednak ogólnokrajowy strajk na 26 kwietnia. Frédéric Lordon – wykładowca w paryskiej Wyższej Szkole Nauk Społecznych (EHESS), intelektualista najbardziej aktywnie i zdecydowanie popierający ruch Nuit debout – na zgromadzeniu generalnym studentów Sorbony mówi o koszmarze, jaki przeżywa władza na widok takiej mobilizacji studentów – a także o „koszmarze do kwadratu, którym jest dla niej sojusz studentów i pracowników”: „Chodzi o sojusz wokół fundamentalnego pytania: kto tu potrzebuje kogo?! Pośród właścicieli kapitału i pracowników – kto bardziej potrzebuje drugiego? Nie jest to nowe pytanie. Postawiły je już lata 60.i to z dużą intensywnością – nie straciło jednak nic ze swej aktualności. To zresztą nie tylko pytanie – to sedno problemu i kryterium jego rozwiązania.”
Lordon nie jest jedynym, który porównuje dzisiejsze manifestacje do francuskiego maja ‘68. Aktywiści Nuit debout starają się zresztą wprost odwoływać do tamtych wydarzeń, nie tyle jednak z potrzeby symbolicznej identyfikacji, ale raczej szukając w nich konkretnych sposobów działania. Mobilizacja studentów aktywnie poszukujących sojuszów z klasą pracującą jest tu pierwszym z podobieństw. Na wielu wydziałach zbierają się zgromadzenia generalne i powstają komitety mobilizacyjne. 19 kwietnia ponad sto osób w ramach akcji zorganizowanej przez Commission Grève Générale rozdawało ulotki i przekonywało pracowników fabryki Renault do przyłączenia się do strajku generalnego. Takich oddolnie powstających akcji jest wiele, ale odpowiedź sporej części związków zawodowych pozostaje zachowawcza. Istnieją jednak inne, bardziej zasadnicze różnice – które mogą zagrać tyleż na korzyść, co na szkodę ruchu Nuit debout. Pierwsza – to media społecznościowe. Twitter @nuitdebout pęcznieje od informacji, na Youtube ruszył kanał TvDebout, o Facebooku nie wspominając. Bez wątpienia narzędzia te dostarczają możliwości nieznanych w latach 60.; niewykluczone jednak, że jako platformy reprezentacji mogą nie tylko wspierać, ale także zastępować bezpośrednie zaangażowanie, sprowadzając je do podpisywania internetowych petycji i śledzenia tweetów.
Po drugie, różna jest też sytuacja ekonomiczna – protesty w maju ’68 były raczej rewoltą kontrkulturową, niż sprzeciwem wobec złych warunków pracy. Lata 60. we Francji to okres dynamicznego wzrostu gospodarczego i pełnego zatrudnienia. Francja dzisiejsza zupełnie tego obrazu nie przypomina – to kraj zmieniony przez neoliberalną ideologię, która wytworzyła mnóstwo nieznanych wcześniej patologii i bardzo konkretnych powodów do frustracji. Dlatego władza istotnie ma się czego obawiać, zwłaszcza jeśli do protestów dołączą się mieszkańcy francuskich banlieues – od lat systematycznie wykluczani nie tylko poza obręb miasta, ale także systemu ekonomicznego. Z drugiej jednak strony – hegemonia garstki najbogatszych nie jest dziejowym przypadkiem, ale efektem kilku dekad zarządzania skupionego na instalacji urządzeń prawnych, finansowych, społecznych, technologicznych, itp., niwelujących siłę sprzeciwu, jeśli nie wręcz możliwość jego wyobrażenia.
Ruch Nuit debout wydaje się świadomy zarówno zagrożeń ze strony koalicji władzy i kapitału, jak i pułapek wynikających z błędów w samoorganizacji.
Wkłada się tu wiele wysiłku w wywołanie „konwergencji walk”, kooperacji demokratycznych i rewolucyjnych tendencji i zgrania między poszczególnymi grupami zawodowymi. Celem krótkoterminowym jest strajk generalny w bardzo wielu branżach sektora prywatnego i publicznego, zapowiedziany na 28 kwietnia. Następnym – masowe protesty 1 maja. Najbardziej radykalne ze związków wzywają do przejścia od jednodniowego strajku generalnego, do ogólnego „strajku do odwołania” i blokad w zakładach pracy, trwających dopóki PS nie odwoła swoich planów. Wobec nowo przybranej strategii rządu, który wyraźnie chce przeczekać okres protestów i mimo wszystko uchwalić reformę, wydaje się, że los milionów pracowników zależy już tylko od siły i skali mobilizacji protestujących. Trudno przewidzieć, czy im się to uda, czy przeciwnie – „socjalistyczna” władza państwowa po raz kolejny okaże nieustępliwa w swej misji sprzyjania interesom wielkiego kapitału.
***
Jędrzej Brzeziński – urodzony w Białymstoku, studiuje filozofię na Uniwersytecie Warszawskim i Université Paris 1 Panthéon-Sorbonne
Zdjęcia: Bobby Morin
**Dziennik Opinii nr 115/2016 (1265)