Świat

Bernardyn: Wybory w kraju Allaha

„Jedność w różnorodności” – tak brzmi narodowe motto Indonezji. A jaka jest praktyka?

Był 11 marca tego roku. Megawati Sukarnoputri, przewodnicząca Demokratycznej Partii Indonezji-Walka, przerwała wizytę we wschodniej części Jawy i o północy wyruszyła na drugi kraniec wyspy do miejscowości Bogor, by pomodlić się przy grobowcu swojego ojca Sukarno, pierwszego prezydenta niepodległej Indonezji. Towarzyszył jej Joko Widodo, burmistrz Dżakarty, zwany popularnie Jokowi. Choć oficjalny komunikat pojawił się dopiero kilka dni później, to sygnał był jasny: Jokowi, bohater najbardziej niezwykłej kariery politycznej w Indonezji ostatnich lat, dostał od Megawati, w imieniu jej partii, oficjalne błogosławieństwo na start w wyborach prezydenckich 9 lipca.  

Gdyby Jokowi, lat 52, urodził się w którymś z krajów Zachodu, jego kandydatura na najwyższy urząd w państwie byłaby naturalnym zwieńczeniem zawodowej kariery. Przez dwadzieścia lat prowadził niewielki biznes meblarski, potem wszedł do lokalnej polityki, by w 2012 roku wygrać, z dużą przewagą, wybory na burmistrza Dżakarty. W Indonezji jednak po upadku dyktatury Suharto 16 lat temu scenę polityczną zdominowały elity wywodzące się w większości z poprzedniego reżimu. Oligarchowie i dawni wojskowi wymieniają się, w ramach istniejących partii, władzą po kolejnych wyborach. System jest skostniały i skorumpowany, a dla kogoś z zewnątrz nie było w nim dotąd miejsca.

Jokowi pierwszy raz zwrócił na siebie uwagę w 2011 roku, gdy otrzymał tytuł „Najlepszego burmistrza Indonezji”. Sprawował wtedy ten urząd w 500-tysięcznym Solo, w centralnej Jawie, wybrany na drugą kadencję z 90-procentowym poparciem. Ukrócił tam korupcję, uporządkował centrum miasta, skutecznie objął pomocą najbiedniejszych. Potem, na dużo większą skalę, zaczął robić to samo w stolicy. Urzędnicy magistratu dowiedzieli się, że powinni przychodzić do pracy codziennie – i to na osiem godzin. Firmom umożliwiono składanie zeznań podatkowych przez internet, co miało zmniejszyć korupcję. Dzieci z biedniejszych rodzin otrzymały tzw. Jakarta Smart Card, na którą kupić mogą sobie, do 60 złotych miesięcznie, przybory szkolne i jedzenie. Nowy burmistrz ruszył też dwie największe bolączki 12-milionowej metropolii: zaniedbany transport publiczny i brak ochrony przed regularnymi powodziami.  

Jokowi nie stałby się jednak tak popularny, gdyby nie styl jego polityki. Dżakarta nie miała jeszcze burmistrza, który codziennie wychodzi spotykać się z ludźmi: do sklepów, slumsów, w autobusie. Wysłuchuje ich problemów, proponuje rozwiązania, robiąc to bez żadnej pozy, czy wymuszonej naturalności. Niełatwo też znaleźć dzisiaj w Indonezji polityka, na którym nie ciąży nawet cień podejrzeń o korupcję i który swoje spotkania w czasie pracy każe nagrywać i zamieszcza je na YouTube.

Ale ani treść polityki, ani jej forma nie wystarczyłyby, żeby polityka z prowincji zaprowadzić do miejsca, w którym jest dziś. Drzwi uchyliły się, gdy wewnątrz elit w Dżakarcie doszło do konfliktu i w wyborach w 2012 roku sięgnięto – przeciw urzędującemu burmistrzowi – po czystą i popularną twarz z zewnątrz. Rękę przyłożył wówczas do tego generał Prabowo Subianto, który teraz jest rywalem Jokowi w walce o fotel prezydencki.

Generał z przeszłością

Prabowo wywodzi się z rodziny ministrów i bankierów. Ten były zięć Suharto, wyedukowany za granicą, od wczesnych lat przeznaczony był do sprawowania najwyższych urzędów. Droga to tego wiodła wówczas często przez armię. Gdy Jokowi sprzedawał jeszcze meble w swojej firmie, generał Prabowo dowodził elitarnymi jednostkami specjalnymi. Wtedy była to nobilitacja, w demokratycznej Indonezji jednak taki życiorys może przeszkadzać w politycznej karierze. Tym bardziej, że nawet na tle ówczesnej armii Prabowo wyróżniać się miał brutalnością. W czasie zamieszek towarzyszących upadkowi reżimu Suharto jego oddziały podejrzewano o porywanie demonstrantów, z których kilkunastu nigdy nie zostało odnalezionych. 

Dwa miesiące przed wyborami wypłynęła kopia dokumentu z 1998 roku, w którym Prabowo zostaje zwolniony z armii za niesubordynację i naruszanie praw człowieka. Generał odpowiada, że nigdy mu niczego nie udowodniono, a  jako żołnierz wykonywał tylko rozkazy. Co ciekawe w obecnych wyborach część byłej generalicji stanęła przeciw Prabowo, twierdząc, że jest niestabilny emocjonalnie i ma dyktatorskie zapędy.  

Przed wyborami Prabowo był drugi w sondażach, ale jego strata do Jokowi malała, zbliżając się do granicy błędu statystycznego. Skąd zatem ta popularność?

Niemało Indonezyjczyków uwierzyć musiało w przekaz, który Prabowo serwuje im w czasie wieców wyborczych: „Indonezyjska elita za długo już okłamuje ludzi, okłamuje naród i samych siebie. Wszyscy są skorumpowani! Wszyscy nasi przywódcy chcą być kupieni!”. Nawet jeśli słowa te nie są dalekie od prawdy – Indonezja jest na 114. miejscu w światowym rankingu korupcji – to mówi je człowiek będący przecież kwintesencją tej elity, otoczony oligarchami finansującymi mu kampanię i dającymi dostęp do mediów. Prabowo powtarza, że kraj, wykorzystywany przez obcych, jest w niebezpieczeństwie, potrzebuje więc silnego człowieka na ratunek. Potrafi jednocześnie grać umiejętnie na nostalgii za czasami Suharto. Przychodzi mu to o tyle łatwiej, że żadna z ówczesnych zbrodni nie została rozliczona, nawet mord w 1965 roku na 500 tysiącach ludzi podejrzewanych o komunistyczne sympatie. Jedna trzecia ludności ma dziś mniej niż 15 lat i nie zna tamtych czasów, a część starszych woli pamiętać, że żyło się wtedy spokojniej, bez ekstremizmu religijnego, a cynizm codziennej polityki i korupcja, przy braku wolnych mediów, nie kłuły w oczy tak jak dziś.

Prabowo nie oszczędza też swojego rywala w wyborach, zarzucając mu polityczną naiwność i brak doświadczenia. Spoty wyborcze podkreślają różnicę klas obu konkurentów, z których tylko jeden ma mieć prezydencki format. Istotnie, nie każdemu leży zapewne styl Jokowi, który lubi nosić się nieformalnie i powtarza wyborcom, że jest „normalnym facetem”.Ta część elektoratu może wybrać majestat w postaci generała w białym stroju na gniadym wierzchowcu. 

Ale to nie polityczny makijaż przesądził chyba o utracie popularności Jokowi w końcówce kampanii. Swoje zrobiły raczej plotki, podchwycone przez tabloidy, że Jokowi kamufluje swoją tożsamość i tak naprawdę nie pochodzi z muzułmańskiej, tylko z chrześcijańskiej rodziny, a na dodatek jest pół-Chińczykiem.

Hałaśliwa mniejszość

„Jedność w różnorodności” – tak brzmi narodowe motto Indonezji. Konstytucja gwarantuje wolność religijną, ale tylko w obrębie sześciu wyznań: islamu, protestantyzmu, katolicyzmu, hinduizmu, buddyzmu i konfucjanizmu. Biorąc pod uwagę, że 88 procent z 250 milionów mieszkańców Indonezji stanowią muzułmanie, ustrój polityczny kraju, zwłaszcza na tle innych państw islamskich, jest tolerancyjny. Większość Indonezyjczyków ma umiarkowane poglądy religijne, a główne siły polityczne, przy wszystkich swoich wadach, mają sekularystyczny charakter. Partie islamskie dostają w wyborach łącznie około 20 głosów.

Bycie chrześcijaninem nie powinno więc stanowić powodu do tłumaczenia się. A jednak Jokowi chodził po szkołach islamskich, pokazując zdjęcia z pielgrzymek do Mekki, i powtarzał, że jest muzułmaninem z dziada pradziada. Wiedział że kłamstwa na temat wyznania mogą zaszkodzić mu w kampanii wyborczej. O ile bowiem w ostatnich latach spadło zagrożenie terrorem islamskim w Indonezji, o tyle notuje się tam coraz więcej przykładów braku tolerancji religijnej. Prym wiodą niewielkie, ale hałaśliwe organizacje fundamentalistyczne, z których najważniejszą jest Front Obrony Islamu (FOI). Odwołują się one do agresywnej retoryki, szantażu religijnego, zastraszania i fizycznej przemocy, potrafią narzucić wolę umiarkowanej większości. 

Reżim Suharto trzymał fundamentalistów pod kontrolą. Po 1998 roku, korzystając ze swobód demokratycznych, mogą oni otwarcie już głosić swoje poglądy. Skorzystali też na decentralizacji kraju. W kilkudziesięciu dystryktach i  prowincjach udało im się wprowadzić do lokalnego prawodawstwa elementy szariatu. Chodzi zwykle o zakaz sprzedaży alkoholu, uprawiania prostytucji i homoseksualizmu, o ubiór kobiet, zamyka się też salony piękności i bary nocne. Zakazy te stoją często w sprzeczności z prawem wyższego rzędu, ale Trybunał Konstytucyjny może jedynie wydać opinię o ich zgodności z ustawą zasadniczą. Prezydent jest  władny mocą dekretu cofnąć lokalne akty prawne, ale czyni to niezwykle rzadko.

Problem sięga jednak dalej. Bezkarnie na ogół uchodzi fundamentalistom przemoc fizyczna, także ze skutkiem śmiertelnym, wobec innowierców i mniejszości szyickiej. Rośnie liczba incydentów palenia kościołów chrześcijańskich i zrywania nabożeństw. A ponieważ konstytucja narzuca niejako obywatelowi Indonezji wiarę w boga, ateizm jest tematem tabu – przyznanie się do niego grozi pobiciem. W 2012 roku odnotowano w całym kraju 170 przypadków, gdy rodzina porzucić musiała, z powodów religijnych lub etnicznych, miejsce zamieszkania.

Nawet jeśli uznać te przykłady za margines w 250 milionowym kraju, to okazuje się, że garstka fanatyków potrafi również skutecznie wpływać na władze i główny nurt społeczeństwa.

Dwa lata temu członkowie FOI wymusili odwołanie koncertu Lady Gagi w Dżakarcie mimo wyprzedanych biletów. Mówili, że osoba promująca „szatańską wiarę” nie ma wstępu do Indonezji, grożąc, że wedrą się na pas startowy, by uniemożliwić jej opuszczenie samolotu. 

Ekscesy te mają miejsce w społeczeństwie, które w swoim zrębie i tak jest już konserwatywne. 70 procent Indonezyjczyków uważa homoseksualizm za „głęboko niemoralny”, a umiarkowany Jokowi chce w szkołach podstawowych uczyć dzieci więcej dyscypliny i „kształtowania charakteru”, kosztem przedmiotów ścisłych i języka angielskiego. Ustępowanie radykalnej mniejszości przesuwa więc centrum debaty dalej na prawo. Gdy fundamentaliści zażądali w zeszłym roku odwołania konkursu Miss World na Bali, stanął kompromis, że kandydatki zamiast strojów kąpielowych nosić będą tradycyjne sarongi, i to mimo że po plażach Bali przechadzają się codziennie tłumy kobiet w bikini, a w Dżakarcie nie dziwi nikogo widok dziewcząt w minispódniczkach.

Kończący swoje dwie kadencje prezydent Yudhoyono nie potrafił albo nie chciał przeciwstawić się rosnącej nietolerancji. Antagonizowanie fundamentalistów może się już dziś politycznie nie opłacać. Nie jest też tajemnicą, że FOI ma oparcie w części aparatu państwowego. W WikiLeaks można było przeczytać, że służby specjalne sponsorują tę organizację, by wywierać wpływ na polityczny establishment. Formalnie FOI chce Szariatu w całym kraju, w praktyce jednak kieruje się często mafijnym pragmatyzmem, pobierając swoją działkę od domów publicznych czy salonów piękności. 

Indonezja idzie po swoje

Żaden z dwóch prezydenckich kandydatów nie zmieni protekcjonistycznych nastrojów dominujących ostatnio w Indonezji. Generał Prabowowo może być bardziej bombastyczny w swojej retoryce, powtarzając opowieści o kraju ograbianym z surowców i miliardach dolarów „wyciekających” za granicę, ale Jokowi też opowiada się za ochroną własnego rynku.

W latach 2013-2014 uchwalono nowe, restrykcyjne wobec zagranicy prawo przemysłowe i handlowe. „Indonezja nie przyjmuje całkowicie zasad wolnego handlu.  (…) Szukamy równowagi między efektywnością rynku a ochroną lokalnych interesów” – mówił wiceminister handlu Bayu Krisnamurthi. W praktyce oznacza to, że państwo blokować może import i eksport wybranych towarów, kierując się interesem narodowym. 

Surowce naturalne będą mogły być eksportowane tylko po ich uprzedniej rafinacji na miejscu, co nadać ma wymianie handlowej większą wartość. Kłopot w tym, że w pobliżu kopalni będą musiały powstać wtedy huty, na co mniejszych firm nie stać. Jednocześnie zagranicznym inwestorom ograniczono okres eksploatacji rodzimych złóż do 10 lat, potem przejść muszą w ręce Indonezji. Restrykcje objęły też handel żywnością i obce inwestycje w sektor bankowy.

Nietrudno zgadnąć, że partnerzy handlowi Indonezji i międzynarodowe koncerny wydobywcze nie byli zachwyceni nową polityką Dżakarty. Agencja Standard and Poor’s pisała w raporcie o „obsunięciu ” (ang. slippage) w polityce gospodarczej kraju, krytykując wprost protekcjonizm. Przy słabszej koniunkturze na świecie, a teraz w klimacie niepewności inwestycyjnej, pogorszył się bilans płatniczy, wartość tracić zaczęła indonezyjska waluta, ustały niemal poszukiwania nowych złóż surowców.  

Polityka rządu nie jest zapewne całkiem pozbawiona sensu, pod warunkiem jednak, że oparta zostanie na przemyślanej strategii uczynienia gospodarki bardziej konkurencyjną. Indonezja jest w światowej czołówce producentów: oleju palmowego, węgla, złota, miedzi, boksytów, niklu i innych metali. Eksploatacją złóż zajmują się jednak często obce koncerny. A ponieważ gospodarka, napędzana eksportem surowców i konsumpcją, rosła w ostatniej dekadzie średnio o 5,5 procent rocznie, dało to Indonezyjczykom więcej asertywności wobec zagranicy. Pamięć o kolonializmie, ale też zachowanie polityków i rodzimych, niekoniecznie efektywnych koncernów, to poczucie wzmacniają. Indonezji wciąż daleko do zamożności. 100 milionów ludzi żyje tu poniżej 2 dolarów na dzień, boleśnie brakuje zwłaszcza nowoczesnej infrastruktury. Prognozy są jednak obiecujące i działają na wyobraźnię. Firma McKinsey szacuje, że w 2030 roku Indonezja będzie siódmą gospodarką na świecie, wyżej niż Niemcy i Wielka Brytania. I nawet jeśli agencje ratingowe krytykują dziś rząd w Dżakarcie, to inwestycje zagraniczne w Indonezji rosną o kilkadziesiąt procent rocznie. Pokusie 250-milionowego rynku, taniej siły roboczej i bogatym złożom surowców tudno się oprzeć. 

Strategia protekcjonizmu i wzrostu opartego o eksport surowców, które kiedyś ulegną wyczerpaniu, niesie ze sobą zagrożenia.

Łatwe pieniądze rozleniwiają i zamiast iść na rozwój nowych technologii, budowę dróg czy kanalizacji, zostać mogą w rękach rodzimych oligarchów żyjących w symbiozie z władzą. 

Wszystkie te i wiele innych problemów czekają już na kolejnego prezydenta. Warto przyglądać się, jak pokieruje on 250 milionowym krajem, próbującym, raz lepiej, raz gorzej, godzić demokrację z islamem i nowoczesną gospodarką.

***

Trzecie wybory prezydenckie w Indonezji odbyły się 9 lipca 2014, oficjalne wyniki ogłoszone zostaną 22 lipca. Wyniki exit polls wzkazywały na zwycięstwo Joko Widodo.

Piotr Bernardyn – dziennikarz, autor książki „Słońce jeszcze nie wzeszło. Tsunami. Fukushima”, która ukazała się w styczniu tego roku nakładem wydawnictwa Bezdroża. 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij