W blisko 3,5 milionowej Armenii każdego roku nie rodzi się około 1.400 dziewczynek. Te, które się rodzą, muszą mierzyć się z tradycyjną rolą kobiety w zdominowanym przez mężczyzn społeczeństwie. Zjawisko aborcji selektywnej – aborcji ze względu na płeć płodu – jak w soczewce skupia problemy armeńskiego społeczeństwa. Najnowsze rozwiązania prawne pogarszają i tak trudną sytuację kobiet w Armenii.
Teściowa jest za. Zapytałam ją, bo wypada. Poza tym wiem, że chce mojego dobra. Zaraz po ślubie usłyszałam od niej: „Teraz ja będę o ciebie dbała, a kiedyś, kiedy upadnę, ty zadbasz o mnie”. I rzeczywiście, nie mogę narzekać. Ale decyzję podjęłam razem z mężem. Nie jest to łatwe, ale staramy się rozmawiać. Także wcześniej o antykoncepcji. Trochę się wstydziłam, kiedy mąż pytał, wyjeżdżając do miasta: „Jeśli będą prezerwatywy, to kupić?” […]. Tak to jest między nami. Ale lepiej w ten sposób niż w ogóle. Nie, nie chodzi o to, że prezerwatyw nie było i dlatego zaszłam w ciążę. Teraz chcieliśmy dziecka. Mąż zarobił trochę pieniędzy za granicą, może później znowu pojedzie. Planowaliśmy syna, kolejny raz. Miałam nadzieję, że w końcu się uda, bo już mamy dwie córki. Chodzi o to, że na czwórkę dzieci na pewno nie będzie nas stać, dlatego trzeci i ostatni musi być chłopiec. Tak naprawdę to sama jestem przeciwko aborcji, ale ponieważ mój mąż chce syna, chcę spełnić jego życzenie.
Chodzi o to, że na czwórkę dzieci na pewno nie będzie nas stać, dlatego trzeci i ostatni musi być chłopiec.
Ruzan bardzo boi się bólu i operacji, jednak mąż przekonywał ją, że żony innych ludzi miały wiele aborcji. Siostra męża też nagabuje: „Na co ci tyle dziewczynek?”. W Armenii młoda żona przeprowadza się do rodziny męża i staje się jej częścią. Ruzan boi się samotnej starości, chciałaby patrzeć na dorastające wnuki. Myśli o swoich rodzicach: „Jakby sobie poradzili, gdybym nie miała brata? Bratowa jaka jest, taka jest, ale zajęła się matką po operacji, ugotowała, posprzątała. Ja nie miałam jak doglądać rodzinnego domu, musiałam być w swoim”.
Ostatecznie Ruzan postanawia umówić się na zabieg. Takie rzeczy zostają w rodzinie, nie prosi o radę koleżanek. One w ogóle nie wiedzą o dziecku. Kiedy Ruzan zaczęła podejrzewać, że jest w ciąży, powiedziała tylko w domu. Miała nadzieję, że na świętowanie jeszcze przyjdzie czas, gdy się okaże, że oczekuje chłopca.
W Armenii aborcja na życzenie jest legalna do 12. tygodnia ciąży. Płeć dziecka z całą pewnością można potwierdzić dopiero kilka tygodni później. Dlatego na pierwszej wizycie kontrolnej Ruzan poprosiła, aby nie rejestrować jeszcze ciąży. Dało się to zrobić za małą opłatą.
USG jest standardową, niezbyt drogą procedurą, dlatego kiedy nadszedł wyczekiwany 16. tydzień, umówiła się na badanie w najbliższym miasteczku. Ale zabiegu już tam nie wykona. Teściowa wie, u kogo podpytać o namiary na lekarza w Erywaniu. W szpitalu rejonowym mogliby odmówić, poza tym w stolicy liczy na większe bezpieczeństwo i dyskrecję.
Choć Ruzan nie istnieje, jej los jest losem wielu kobiet w Armenii.
Aborcja selektywna jest w tym kraju nielegalna. Między 12. a 22. tygodniem ciąży wciąż można wykonać zabieg, jeśli zachodzą tzw. specjalne okoliczności. Należą do nich wskazania medyczne – wady płodu, zagrożenie życia matki – i kwestie społeczne, w tym ekonomiczne, jednak ich dokładnej definicji próżno szukać w ormiańskim prawie. Płeć płodu nie wpisuje się w żadną z tych kategorii.
Na oficjalne statystyki rejestrujące aborcje selektywne nie ma co liczyć, jednak stosunek liczby narodzin chłopców do dziewczynek – 115 do 100, podczas gdy zazwyczaj ta proporcja wynosi 105 do 100 – daje obraz skali problemu. Według szacunków Funduszu Ludnościowego Narodów Zjednoczonych do 2060 roku w Armenii „zabraknie” 100 tys. kobiet. Sytuacji nie poprawia fakt, że Ormianie stale emigrują, zasilając 8-milionową diasporę rozsianą po całym świecie.
Węzeł
O aborcji ze względu na płeć płodu w Armenii zrobiło się głośno w zeszłym roku w związku ze zmianą prawa. Między deklaracją kobiety, że chce wykonać aborcję, a zabiegiem wprowadzony został trzydniowy okres oczekiwania. W trakcie tych trzech dni kobieta jest zobowiązana odbyć spotkanie informacyjne z pracownikiem służby zdrowia. W założeniu to odpowiedź władz Armenii na alarmujące prognozy ONZ – jeśli nienaturalnie wysoka liczba narodzin chłopców będzie się utrzymywać, państwu temu grozi klęska demograficzna.
Nowe prawo spotkało się ze sprzeciwem organizacji pozarządowych i środowisk feministycznych. Wprawdzie podobne regulacje funkcjonują w wielu krajach i uznaje się, że dają możliwość podjęcia w pełni świadomej decyzji, w armeńskim kontekście mogą jednak działać zupełnie inaczej. Tu nie ma protokołu dotyczącego takich spotkań, przeszkolonej kadry medycznej, co pozostawia przedstawicielom służby zdrowia pełną dowolność wyboru ich formy i treści.
Zdaniem Ani Jilozian, działaczki z Centrum Wsparcia Kobiet (Women’s Support Center) w Erywaniu, rządowe programy informacyjne nasilają zjawisko stygmatyzacji kobiet dokonujących zabiegów przerwania ciąży. Ich celem jest zwiększenie dzietności Armeńczyków, która, zdaniem konserwatywnych polityków i działaczy, spada z powodu dostępności aborcji.
– Oddziaływanie rządowych kampanii jest ogromne. W konsekwencji prowadzi również do uprzedzeń wśród pracowników służby zdrowia, którzy prowadzą konsultacje. To, w połączeniu brakiem protokołu i systemu kontroli, skutkuje ograniczaniem praw reprodukcyjnych ormiańskich kobiet – uważa Jilozian.
Zjawisko aborcji ze względu na płeć płodu przypomina węzeł, w którym skupia się wiele problemów społeczeństwa w Armenii. Chwytając jeden wątek, natrafiamy wciąż na kolejne powiązane ze sobą kwestie.
Za ile?
W Armenii fakt, że coś nie jest legalne, nie znaczy, że nie jest do zrobienia. Są różne sposoby na obejście prawa. Pytanie tylko za ile. Z doświadczeń pielęgniarki środowiskowej: – Jedna kobieta poprosiła mnie, żebym nie rejestrowała jeszcze jej ciąży. Chciała poczekać, czy to będzie chłopiec, bo jeśli dziewczynka, to pójdzie na aborcję. Powiedziała, że na pewno nie może mieć dziewczynki. Jej rodzina na to nie pozwoli.
W raporcie „Giving Woman a Voice” czytamy, że nie wszyscy lekarze przystają na propozycje niezgodne z prawem, ale wielu ginekologów zgadza się na nielegalny zabieg. Ukrywają go, wpisując do historii choroby pacjentki inne procedury medyczne. Można także ostatecznie dokonać aborcji na życzenie po 20. tygodniu, powołując się na szczególne okoliczności – na przykład problemy natury ekonomicznej.
– To wszystko wciąż się odbywa głównie w państwowych szpitalach. Są oczywiście przypadki, kiedy pacjentki udają się do prywatnych klinik lub poddają się aborcji w domu. Na razie to margines, jednak uważam, że w związku z rosnącą stygmatyzacją kobiet dokonujących aborcji i wymogiem konsultacji przed zabiegiem sytuacja ulegnie zmianie i wzrośnie liczba zabiegów wykonywanych poza szpitalami, w mniej bezpiecznych warunkach. To tak działa, jest na to wiele przykładów z innych krajów – mówi Ani Jilozian.
Prezerwatywy DIY, aborcja raz na jakiś czas
Zgodnie z danymi Women’s Support Center 17% kobiet z jednym dzieckiem i aż 60% kobiet z dwójką dzieci deklaruje, że przynajmniej raz w życiu usunęło ciążę. Wśród kobiet, które wykonały aborcję, 36% poddało się zabiegowi raz, 47% dwa lub trzy razy, 12% cztery lub pięć, 5% zaś sześć lub więcej.
Popularność aborcji i brak zaufania do nowoczesnej antykoncepcji to pamiątka z czasów ZSRR. Poza okresem stalinizmu aborcja była wtedy dostępna na życzenie do 12. tygodnia ciąży, a w latach 80., w wielu przypadkach medycznych (później również pozamedycznych), nawet do 28. tygodnia. W zależności od wielkości płodu refundowało ją państwo lub była dostępna za bardzo niewielką opłatą. Tymczasem nowoczesna antykoncepcja była prawie nie do zdobycia pigułki demonizowano, uznając je za szkodliwe dla zdrowia kobiety, prezerwatywy zaś były reglamentowane.
Ta mentalność wciąż jest w Armenii żywa. W ostatnim raporcie dotyczącym antykoncepcji pojawia się na przykład dość szeroko rozpowszechniona tu opinia, głosząca, że hormonalna antykoncepcja to wynalazek Zachodu, a jego celem jest krzywdzenie kobiet, pozbawianie ich płodności. W ciągu ostatnich kilku lat zwiększyła się liczba kobiet deklarujących stosowanie prezerwatyw i wkładek domacicznych, jednak wciąż jest ich relatywnie niewiele. Status quo podtrzymuje również bariera ekonomiczna – kwestie finansowe odgrywają niebagatelną rolę w społeczeństwie z prawie 18-procentową stopą bezrobocia. Chirurgiczne usunięcie ciąży w szpitalu kosztuje około 20 tys. dram (około 200 złotych) lub odrobinę więcej, w zależności od wielkości płodu.
– Jest to suma, którą właściwie każda zainteresowana osoba jest w stanie w razie konieczności zdobyć. Oczywiście odwiedzającym nasze Centrum kobietom zalecamy stosowanie antykoncepcji jako bezpieczniejszej, mniej inwazyjnej metody planowania rodziny. Niestety, rzadko kto może sobie na nią pozwolić, a refundacji leków w Armenii nie ma – mówi Ani Jilozian. Kilka testów ciążowych i aborcja są tańsze niż regularne stosowanie nowoczesnych środków antykoncepcyjnych przez rok.
Wiele kobiet korzysta też z darmowej i niewywołującaej lęku o własne zdrowie metody kalendarzykowej – często stosując ją bez większej znajomości własnego organizmu – oraz, zwłaszcza na terenach wiejskich, z domowej roboty prezerwatyw i globulek. Zaufanie do takich sposobów prowadzi wiele kobiet w Armenii prosto na zabieg.
Silna Armenia na ołtarzach
Zdecydowana większość społeczeństwa deklaruje przynależność do Apostolskiego Kościoła Ormiańskiego. Jest to element tożsamości narodowej, która z kolei, w świetle historii politycznej regionu, jest elementem scalającym społeczność. Choć wcale nie oznacza to, że wszyscy Ormianie są religijni. Niewiele osób regularnie bierze udział w życiu Kościoła i kieruje się na co dzień jego wartościami, zasadami i dogmatami, w tym też nie postrzega aborcji jako grzechu. Apostolski Kościół Ormiański jest z założenia przeciwny usuwaniu ciąży, jednak nie wypowiada swojego oficjalnego stanowiska w sprawie aborcji jako takiej – jego hierarchowie są natomiast bardziej wylewni, jeśli chodzi o aborcję selektywną. Uważają, że doprowadzi ona do narodowego kryzysu demograficznego.
To, że ormiańscy duchowni biją na alarm jest ściśle związane z tradycjonalistyczną narracją, według której Ormiański Kościół powinien dbać o wspólnotę wiernych, wspierać powrót do wielkiego, silnego narodu sprzed wieków.
„Chłopcy idą na wojnę”
Chłopcy są silni, a siła liczy się zawsze – podczas pokoju i na wojnie. Syn pomoże na co dzień ojcu w ciężkiej pracy, będzie dla niego podporą. A kiedy trzeba, ochroni też kobiety i ojczyznę. Na Kaukazie wojna to nie abstrakcyjny koncept. W Armenii panuje atmosfera ciągłego zagrożenia. W granicach państwa żyje ponad 3 miliony ludzi, poza nim – prawie 8 milionów. Z czterech sąsiadów ten mały kraj utrzymuje stosunki dyplomatyczne tylko z dwoma – Gruzją i Iranem. Od ludobójstwa dokonanego na Ormianach w 1915 relacje z Turcją nie należą do prostych. W 1993 została zamknięta granica armeńsko-turecka. Od 1988 roku Armenia prowadzi z Azerbejdżanem nieustanny spór o Górski Karabach, choć jego korzenie są wcześniejsze. W latach 1988–1994 państwa te prowadziły regularną wojnę, następnie konflikt został zamrożony, jednak do dziś się tli. Co jakiś czas dochodzi do zbrojnych incydentów, strzały słychać było także w tym roku.
Siły zbrojne w takiej sytuacji to jeden z filarów państwa. W październiku 2016 wprowadzono program „Nation Army Concept”, który zakłada głęboką integrację armii i społeczeństwa. Levon Mkrtchian, minister edukacji i nauki, tłumaczył na inauguracji tego projektu: – Broń musi być kochana i pielęgnowana, a nie tylko wyciągana w razie potrzeby. Żyjemy w kraju, w którym każdy jest potencjalnym żołnierzem, i naturalnie wpływa to na system edukacji.
Każdy, czyli każdy mężczyzna. Sytuacja wojny realnie wpływa na wartościowanie płci przez społeczeństwo Armenii.
Od czasu do czasu pojawiają się nieśmiałe głosy zachęcające kobiety do służby wojskowej. Kilka lat temu odbyła się głośna debata zwolenników i przeciwników obowiązkowej służby dla kobiet. – Większość osób zabierających głos w dyskusji wyśmiała tę propozycję. Oczywiście głównie mężczyźni. […]Nikt nie wierzy w to, że kobiety są w stanie służyć w armii – i, co ważniejsze, one nie muszą służyć, my – mężczyźni, możemy je ochronić. Ci ludzie nie wierzą, że kobiety mogą być równe, nawet na poziomie praw. One są słabe i należy je chronić – mówi Garik Gevorgian, ekonomista po służbie wojskowej.
W badaniu dotyczącym postrzegania selektywnej aborcji kobiety, odpowiadając na pytanie, dlaczego lepszy jest męski potomek, powoływały się na kwestie narodowe. „Chłopcy przekazują płomień”, mówiły. To mężczyźni kontynuują linię rodową i jednocześnie przechowują narodowe dziedzictwo.
Dziewczynka nie wystarczy
Kto bardziej życzy sobie męskiego potomka – kobieta czy rodzina? Czasem trudno dociec, gdzie jest początek tej historii. Każda teściowa – a w ormiańskim domu to kobieta-instytucja – kiedyś sama była młodą mężatką, na którą otoczenie wywierało presję. Również miała „dać chłopca”. Jeśli najpierw urodziła córkę, to życie obu stawało się trudne. Taka dziewczynka dorastała w domu, w którym bracia byli faworyzowani lub wciąż wyczekiwało się chłopca. W ten sposób rozwijała w sobie przekonanie, że ona sama rodzicom nie wystarczy. Dom, żeby był domem, potrzebuje małego mężczyzny. Stając się matką, dziewczynka przekazuje to dziedzictwo następnemu pokoleniu; przekazują je również jej bracia.
– Ja sam, jak miałem z 16 lat, uważałem, że nigdy nie chciałbym mieć córki. To byłaby dla mnie katastrofa. Gdybyśmy rozmawiali siedem czy osiem lat temu, powiedziałbym ci dokładnie, dlaczego źle mieć córkę. Teraz to już nie jest dla mnie takie oczywiste. Ale wiesz, jest duża presja społeczna – mówi Garik. Warto pamiętać, że ten tradycjonalizm ma na Kaukazie także podłoże ekonomiczne. Na życie na własną rękę młodzi zazwyczaj nie mają szans, rodzice też ostatecznie potrzebują na starość finansowego wsparcia.
Kolejnym problemem z dziewczynkami jest wstyd. Kobieca seksualność to tabu. Posiadanie córki wiąże się z ryzykiem, że okaże się „niemoralna”. Jej nieodpowiednie zachowanie może zniszczyć dobre imię całej rodziny. – Jeśli masz syna, to nie jest problem, on może robić, co chce, mężczyzna jest dominujący. Rodzina nie będzie oceniać życia seksualnego syna. Będą za to oceniać córkę – tłumaczy nam Garik.
W tej dusznej atmosferze często się zdarza, że przemoc wykracza poza formę symboliczną. Według medialnych doniesień i raportów organizacji pozarządowych wiele aborcji selektywnych jest na kobietach wymuszanych. Zdarzają się historie z gorzkim happy endem, kiedy przyszłej matce udaje się uciec od znęcającego się nad nią męża, częściej jednak kobieta nie ma, gdzie szukać schronienia. Tak było w przypadku 23-letniej dziewczyny ze wsi w okolicach Wanadzoru. Została przedstawiona przyszłemu mężowi w wieku 17 lat, niecały rok po ślubie urodziła dziewczynkę. Kiedy w drugiej ciąży USG pokazało, że nosi żeński płód, od męża usłyszała: jedną dziewczynkę ci wybaczyłem, drugiej nie wybaczę. Jej własna rodzina nie okazała pomocy – nie po to ją wydali, żeby teraz wracała z dziećmi. Mąż skopał kobietę, mierząc w rosnący brzuch. Dopiął swego, wywołał u niej ciężki krwotok, który skończył się poronieniem.
– W sytuacjach przemocowych kobiety mają bardzo niską moc decyzyjną, są całkowicie zależne od swoich partnerów. Do naszego centrum przychodzą kobiety, które doświadczały przemocy domowej, którym zabraniano używania antykoncepcji. Jednak jest to grupa bardzo specyficzna, z pewnością nie należy jej traktować jako reprezentacji ogółu ormiańskiego społeczeństwa. Bywa tak, że to teściowe przyprowadzają kobiety na kontrolę do szpitala, czasem zmuszają je do wykonania selektywnej aborcji – opowiada Ani.
Alternatywa?
Nowe regulacje to tylko maskowanie przyczyn tego problemu. Być może wzorem Korei, Chin, Indii i Azerbejdżanu lekarze w Armenii dostaną zakaz wyjawiania płci dziecka. Jak jednak byłby on respektowany przy obecnym poziomie korupcji, pozostaje pytaniem czysto retorycznym.
Zjawisko selektywnej aborcji jest bardzo złożone, musimy je stanowczo oddzielić od praw reprodukcyjnych kobiet. Usunięcie płodu z powodu jego żeńskiej płci jest dyskryminacją. Ta praktyka jest powszechna i utrwala nierówności płciowe w społeczeństwie. Nowe przepisy nie doprowadzą do ukrócenia procederu selektywnych aborcji, ale do ograniczeń w dostępności aborcji jako takiej. W naszej pracy kierujemy się podejściem feministycznym, opartym na gruncie praw człowieka, nie kwestionujemy integralności cielesnej kobiet, ich autonomii, prawa do dokonywania wyboru. Tym byłaby próba ograniczenia dostępu do zabiegów przerywania ciąży – mówi Jilozian.
Być może do problemu selektywnych aborcji należałoby podejść miękko – skupiając się na edukacji antydyskryminacyjnej na szeroką skalę, edukacji seksualnej, niezależnym od rządu wsparciu medycznym i psychologicznym dla kobiet. W ten sposób można by nie tylko ograniczyć liczbę zabiegów i poprawić bezpieczeństwo kobiet, ale także budować równe i respektujące ich prawa społeczeństwo.
**
Olga Plesińska: absolwentka Instytutu Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego, fotografka, weganka. W ramach wolontariatu EVS pracowała w Armenii z młodzieżą o ograniczonych szansach ekonomicznych.
Martyna Włosowicz: absolwentka komparatystyki i filologii rosyjskiej na UJ. Związana z NGO, aktualnie w ramach EVS pracuje w Gruzji w organizacji działającej na rzecz pokoju i wyrównywania szans edukacyjnych dzieci i młodzieży.