Kto zagłosował na partię Tsiprasa?
Sukces Syrizy przykuwa uwagę mediów na całym świecie. Partia, która jeszcze pięć, sześć lat temu odnotowywała poparcie na poziomie 4,5%, zdobyła władzę w Grecji. Zgromadziła poparcie ponad jednej trzeciej wyborców, o 8,5% wyprzedzając drugą partię, rządzącą centroprawicową Nową Demokrację.
Czy jej sukces oznacza radykalny zwrot Grecji na lewo? I tak, i nie. Lepsze wyniki odnotowali w tych wyborach także komuniści i antykapitalistyczna, kontestująca Syrizę z lewa koalicja Antarsya. Jednak jak zauważył w „The Guardian” Paul Mason, „fakt, że Syriza zdobyła władzę, wcale nie oznacza, że grecka opinia publiczna nagle nawróciła się na marksizm. Zwycięstwo Syrizy dowodzi trzech rzeczy: kryzysu sfery euro, systemowego skorumpowania tradycyjnych greckich elit politycznych i nowego sposobu myślenia młodych”. Zdaniem dziennikarza głos na Syrizę był przede wszystkim głosem młodej, aspirującej klasy średniej, „pokolenia sieci społecznościowych”, niegodzącego się na panujące w Grecji stosunki.
Diagnoza Masona wymaga oczywiście dokładniejszych badań, ale warto zadać sobie pytanie, w jaki sposób w tak krótkim czasie Syrizie udało się zbudować poparcie? Komu odebrała wyborców? Jakie grupy społeczne na nią głosowały? I na ile ten sukces można powtórzyć w innych warunkach?
Ze skłotów i fakultetów
Syriza jest szeroką koalicją kilku partii, organizacji młodzieżowych i ruchów społecznych. Jak w wywiadzie dla „Jacobina” twierdzi jej działacz, Stathis Kouvelakis, liczy dziś około 36 tysięcy aktywistów. Czyli mniej więcej tyle, ilu członków ma Sojusz Lewicy Demokratycznej, trochę mniej niż Platforma Obywatelska.
Trzonem koalicji jest Synaspismós, ugrupowanie powstałe na początku lat dziewięćdziesiątych w wyniku rozłamu w Greckiej Partii Komunistycznej. Secesjoniści zarzucali partii dogmatyzm, brak elastyczności, stalinowskie nostalgie i sztywną, hierarchiczną strukturę. Komuniści z kolei do dziś uważają Syrizę i stojącego na jej czele Tsiprasa za zdrajcę „komunistycznej sprawy”. Synaspismós dostarcza Syrizie większości kadr. Liczy dziś około 16 tysięcy członków, jej organizacja młodzieżowa kolejne kilka tysięcy.
Syrizę tworzy także wiele mikropartii wywodzących się z różnych nurtów radykalnej lewicy: maoistycznych, trockistowskich itd. W działania zaangażowane są związki zawodowe i mniej lub bardziej zinstytucjonalizowane ruchy społeczne. Reprezentują one bardzo różne platformy, interesy i tożsamości. Są wśród ruchy zajmujące się tematyką LGBTQ, ale także organizujące bezrobotnych czy pozbawionych ubezpieczenia zdrowotnego. Ważnym składnikiem koalicji, mobilizującym wokół niej wielu młodych, jest ruch antyrasistowski, walczący o prawa migrantów i przeciwstawiający się skrajnej prawicy.
Synaspismós, a także Syriza przed 2012 rokiem były głównie ugrupowaniami „kontrkulturowej klasy średniej”. Ich baza wyborcza ograniczała się przede wszystkim do sektora publicznego (głównie nauczycieli i akademików) oraz drobnych przedsiębiorców i przedstawicieli wolnych zawodów o radykalnych poglądach (zwłaszcza związanych ze światem sztuki). Częściowo też przyciągały młodzież studencką, choć dynamiczny rozwój organizacji młodzieżowych wokół Syrizy jest kwestią ostatnich lat. Mimo obecności związkowców czy młodych działaczy do dziś bardzo istotną rolę w Syrizie odgrywają nieortodoksyjni profesorowie uniwersyteccy, często robiący karierę poza ojczyzną.
Takie poparcie umożliwiało tej partii przekraczanie progu wyborczego (w Grecji wynosi on 3%), ale eliminowało ją z walki o władzę.
Co takiego się stało, że partia Tsiprasa mogła wyjść z wydziałów nauk społecznych, z filozofii i filologii, z galerii, alternatywnych księgarń i skłotów, by wypłynąć na szerokie wody polityki?
Odpowiedź jest prosta: katastrofa, jaką okazała się wdrażana w Grecji od 2010 roku polityka cięć i oszczędności.
Samoorganizacja w miejsce państwa
Ula Lukierska i Michał Sutowski pisali już o makroekonomicznej klęsce polityki austerity. Cięcia podkopały siłę nabywczą klasy średniej i pogłębiły grecką recesję. W efekcie PKB spadł o jedną czwartą w porównaniu z rokiem 2009, a bezrobocie wzrosło prawie trzykrotnie, osiągając poziom 26% (wśród młodych dobiło do 60%). Bez pracy pozostaje 1,3 miliona Greków. Większość z nich nie ma prawa do zasiłków. Ci, którzy pracują, też nie mają powodów do szczęścia. Pensje spadły o 38%, emerytury o 45%, dochód przeciętnego gospodarstwa domowego zmniejszył się o jedną czwartą.
Wszystko to doprowadziło do sytuacji, którą politycy Syrizy nie bez przesady określają mianem „katastrofy humanitarnej”. Jak w „The Guardian” wylicza Jon Henley: 32% populacji żyje poniżej granicy ubóstwa, 18% ma problemy z zaspokojeniem podstawowych potrzeb żywnościowych. Poziom biedy wśród dzieci sięgnął 40%. W wyniku oszczędności zaostrzono także kryterium dostępu do ubezpieczenia zdrowotnego, przez co poza systemem opieki znalazło się 3,1 miliona Greków.
Sytuacja ta uderzyła także w klasę średnią – zdziesiątkowała ją i zdeklasowała wielu jej przedstawicieli. Zwłaszcza klasę średnią sektora publicznego, która padła ofiarą cięć pensji i etatów. Owszem, greckie państwo słynęło z przerostu administracji i wiele cięć było racjonalnych. Ale trudno bronić racjonalności zwolnień urzędników, gdy greckie państwo ciągle wypłaca pensje i emerytury ponad dziesięciu tysiącom duchownym greckiego Kościoła prawosławnego.
Dezintegracja państwa zaowocowała samoorganizacją społeczeństwa, próbującego jakoś łagodzić skutki cięć. Zaczęły powstawać oddolne inicjatywy, takie jak niezależne kliniki, gdzie korzystając z leków i sprzętu od darczyńców, lekarze oferują pomóc osobom bez ubezpieczenia. Jak grzyby po deszczu zaczęły pojawiać się banki żywności i spożywcze kooperatywy kupujące żywność bezpośrednio od rolników i sprzedające ją w miastach taniej niż nawet duże sieci dyskontów.
To, co wcześniej było hipsterską rozrywką na skłotach, w trakcie kryzysu stało się atrakcyjną ekonomicznie alternatywą dla mas.
Syriza jest silnie obecna w tym oddolnym, zastępującym państwo ruchu. Po wyborach w 2012 roku 72 deputowanych tej partii przeznaczyło 20% swoich pensji na wsparcie tego typu inicjatyw. Wielu jej działaczy aktywnie działa zwłaszcza w ruchu spółdzielczym. Zakorzenia to koalicję społecznie, buduje bezpośredni kontakt z wyborcami. Kilka lat takiej pracy przyniosło wyniki w ostatnią niedzielę.
Głos pracującej Grecji
Trudno się dziwić, że sytuacja społeczna w Grecji wywołuje pragnienie zmian. Dwie dotychczas najważniejsze partie – centroprawicowa Nowa Demokracja i centrolewicowy PASOK – nie były w stanie go zaspokoić. Dlatego zyskiwały nowe siły. Tak było w wyborach w 2012 roku, gdy Syriza zdobyła drugie miejsce i 26,9%, dystansując PASOK (12,3%) i komunistów (4,5%) oraz przegrywając o niecałe trzy punkty procentowe z Nową Demokracją.
Syrizie po raz pierwszy udało się wtedy zdobyć masowe poparcie przemysłowej klasy robotniczej, głównie dawnych wyborców socjaldemokratów i komunistów. Najlepszy wynik w skali kraju koalicja osiągnęła w portowym Pireusie – uważanym za najbardziej robotniczy i „czerwony” w całej Grecji. Koalicja okazała się też skuteczna w mobilizacji bezrobotnych, często ofiar polityki austerity. Zdobyła wśród nich 37% głosów, wygrywając wybory w tej grupie – socjaldemokracja cieszyła się w niej zaledwie 5% poparcia, komuniści 4%.
Jeśli przyjrzymy się dokładnie wynikom wyborów z 2012 roku, rozpisanym wedle różnych demograficznych zmiennych, zauważymy, że między Syrizą i Nową Demokracją istniały dwie główne osie polaryzacji: wiek oraz miejsce zamieszkania.
Głos Syrizy w 2012 roku był głosem młodych. Partia najlepiej poradziła sobie w grupie wiekowej 18-24 (37% głosów); im starsza grupa wiekowa, tym jej wyniki były gorsze. Gdyby trzy lata temu głosowali wyłącznie Grecy do 55 roku życia, Syriza już wtedy wygrałaby wybory. Dopiero w grupie 55-64 Nowa Demokracja wygrywała z Syrizą, a wśród wyborców 65+ centroprawica zupełnie ją miażdżyła (w stosunku 48 do 13%). Syriza w 2012 roku wygrała z Nową Demokracją na terenach miejskich, ale przegrała na podmiejskich i na wsi. Jedynym obszarem wiejskim, gdzie partia odnotowała dobry wynik, był region Ksanti na północy Grecji – zamieszkany przez ludność tureckojęzyczną, która wybrała do parlamentu tureckojęzycznych działaczy koalicji.
Jeśli przyjrzymy się z kolei strukturze zawodowej głosujących w wyborach sprzed trzech lat, zauważymy, że Nowa Demokracja zdecydowanie wygrała z Syrizą tylko w dwóch grupach: wśród emerytów (42% do 18%) i gospodyń domowych (37% do 23%). We wszystkich innych kategoriach (bezrobotni, pracownicy sektora publicznego, prywatnego i studenci) wygrała partia Tsiprasa. Nawet wśród osób samozatrudnionych i pracodawców partie w zasadzie zremisowały. Syrizie udało się także wygrać wśród wyborców z wyższym i średnim wykształceniem – przegrała z centroprawicą wśród tych z podstawowym.
We wspomnianym wywiadzie dla „Jacobina” Kouvelakis stawia tezę, że w 2012 roku Syrizie udało się stać główną reprezentacją miejskiej, ekonomicznie aktywnej populacji: od wypchniętych przymusowo z rynku bezrobotnych, przez salariat, po drobnych przedsiębiorców i specjalistów. Naprzeciw nich stał centroprawicowy blok złożony z emerytów, pracujących w domu kobiet, ludności wiejskiej oraz najbogatszych.
Zdobyć wieś i klasę średnią
„To klasa średnia odegra kluczową rolę w zwycięstwie Syrizy” – mówił w niedzielę „Guardianowi” grecki analityk polityczny Dimitris Keridis. I rzeczywiście, o ile sukces w 2012 roku koalicja ta zawdzięczała przejęciu głosów lewicowych wyborców z klas pracujących, o tyle przynajmniej od czasu wyborów europejskich usiłowała zawalczyć o klasę średnią. Tsipras wyraźnie grał na zbudowanie szerokiego frontu ludowego, który połączy jego dotychczasową wyborczą bazę z bardziej konserwatywną częścią klasy średniej, głosującą do tej pory na Nową Demokrację.
Tę samą klasę średnią próbował przestraszyć perspektywą zwycięstwa Syrizy odchodzący premier Antonis Samaras. Tsipras jednak wyraźnie złagodził retorykę w porównaniu z tą sprzed dwóch lat, uprzedzając obawy wahających się wyborców. Koalicja jasno zadeklarowała, że nie chce wystąpienia Grecji ze sfery euro, jednostronnego bankructwa kraju czy jego wystąpienia z NATO. Podczas jednego z wieców tuż przed wyborami Tsipras miał powiedzieć: „Premierowi Samarasowi wydaje się, że posiada na własność konserwatywne głosy klasy średniej. Ale pokażemy mu, że jest inaczej. […] Mali i średni przedsiębiorcy, rolnicy, rzemieślnicy nie są głupi. Wielokrotnie obdarzyli już Nową Demokrację zaufaniem i się zawiedli. Teraz są gotowi na zmiany, na to, by głosować inaczej”.
Sądząc po wynikach niedzielnych wyborów, klasa średnia dała się skusić.
Zagrożona deklasacją, dalszymi cięciami i recesją, okazała się otwarta na zmiany. Jak zauważa Mason, Tsiprasowi pomogła też niechęć do ekonomicznej oligarchii, która „nie płaciła podatków w czasach dyktatury Metaxasa, nazistowskiej okupacji, dyktatury pułkowników, rządów Papandreu i nie zamierza się też dokładać do greckiej austerity”. Obie główne partie były wobec niej bezradne: „I socjaliści, i centroprawica są częścią tej samej klasy co my” – mówił Marii Malagardis jeden z bohaterów jej reportażu o Kolonaki, najbogatszej dzielnicy Aten. Tymczasem Tsipras jest człowiekiem spoza tego układu i daje nadzieję na jego rozbicie. Zubożała klasa średnia nie aspiruje już dłużej do świata dziedzicznych fortun armatorów i magnatów budowlanych, chce, by ktoś w końcu je opodatkował, choćby skromnie.
W pisanym na gorąco po wyborach komentarzu Kouvelakis stwierdził, że Syriza zdecydowanie „wyszła z miast”. Zdobyła szereg wiejskich terenów, kolejne bastiony PASOK-u (Kreta), cały północny Peloponez. Z partii pracujących (bądź marzących o pracy) miast stała się partią faktycznie ogólnonarodową (przynajmniej w geograficznym sensie).
Grecki wyjątek?
Czy doświadczenie greckie można zuniwersalizować? Wielu komentatorów twierdzi, że gospodarcza i społeczna katastrofa wywołana cięciami jest wyjątkowa i dlatego druga Syriza w Europie nie jest możliwa. W pewnej mierze mają rację. Ale Syriza, a za nią Podemos, mogą być pierwszymi kamykami uruchamiającymi lawinę zmian w na kontynencie.
Sukces ich obu pokazuje jedno: lewica XXI wieku musi porzucić dwudziestowieczne ideologiczne łatki i języki. Musi budować nowy front ludowy: szeroki sojusz klasy średniej, prekariatu, studentów, bezrobotnych i tego, co zostało z klasy robotniczej. Polska, Niemcy, Bułgaria, Hiszpania, Grecja w tym jednym – przy całym znaczeniu ich lokalnej specyfiki – aż tak się od siebie nie różnią.