Jest porozumienie – zatrzymanie globalnego ocieplenia na poziomie poniżej 2 st. Celsjusza. Czy to wystarczy?
Jędrzej Brzeziński: Zdaniem Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu (Intergovernmental Panel on Climate Change, w skrócie IPCC), laureatów pokojowej Nagrody Nobla , nasza przyszłość – bądź jej brak – leży między 1,5°C a 4,5°C globalnego ocieplenia. Czy mógłbyś wytłumaczyć, czym są te liczby i dlaczego są tak ważne?
Sebastien Kaye: Gdyby odnieść rzecz do codziennego doświadczenia, to różnica między 1,5°C a 4,5°C wydaje się mała. Ale dla średnich temperatur globalnych jest to już niewiarygodnie dramatyczna różnica. Sama różnica połowy stopnia między 1,5°C a 2°C ma ogromne konsekwencje, natomiast ocieplenie na poziomie rzędu 4°C lub więcej życie ludzkie, jakie znamy teraz, przestanie być możliwe. Nowe opracowanie, przeprowadzone przez Jamesa Hansena i innych, bierze pod uwagę napędzanie się sprzężonych efektów, co przy 4°C może podnieść poziom mórz i oceanów o nawet 9 metrów. Konsekwencje są trudne do pomyślenia. Szanghaj – miasto o ponad 24-milionowej populacji – zostaje wtedy zalane niemal całkowicie. A to tylko jedno z wielu tysięcy miast położonych w strefach nadbrzeżnych – szacuje się, że mieszka tam dziś około 1/3 ludzkości. A miasta te nie były projektowane z myślą o takim wzroście poziomu wód.
Mówi się, że na chwilę obecną wygenerowaliśmy już wzrost temperatury o około 0,85°C.
To dane z 2010 roku. W roku 2015 osiągnęliśmy 1°C wzrostu temperatury w porównaniu z poziomem przedindustrialnym. Naukowcy dowodzą, że osiągnięcie granicy 1,5°C nie zajmie nam wiele czasu. Aby zapobiec wzrostowi o 1,5°C, co uratowałoby wiele państw położonych na wyspach Pacyfiku, musielibyśmy wstrzymać 100% emisji gazów cieplarnianych już dziś. Może to brzmieć zaskakująco, bo politycy wciąż mówią o granicy 1,5°C jako o realnym celu. Jednak stan rzeczy, jaki opisuje dziś nauka, jest właściwie poza dyskusją na COP21, został zastąpiony przez polityczne deklaracje i często nazbyt optymistycznie oceniane możliwości państw.
By zrozumieć, jak bardzo ogrzewa się atmosfera, trzeba zmierzyć, ile molekuł dwutlenku węgla na milion molekuł suchego powietrza (ppm – parts per milion) zawiera. Aktualnie przekroczyliśmy już granicę 400 ppm, co oznacza, że w powietrzu jest już o jedną trzecią więcej CO2 niż w epoce przedindustrialnej. Średni wzrost w ostatnich 10 latach oscylował około 2.06 ppm rocznie, co znaczy, że poziom 2°C ocieplenia, odpowiadające mniej więcej 450 ppm, osiągniemy już za 24 lata! Co ciekawe, istnieje NGO zaangażowany w wiele akcji w obronie klimatu, który nazywa się 350.org – ta nazwa wzięła się właśnie z faktu, że 350 ppm jest naukowo ustaloną wartością bezpiecznego stężenia gazów cieplarnianych w atmosferze, której nie powinniśmy przekraczać. Ale już to zrobiliśmy, i to dość poważnie!
Dowiadujemy się coraz więcej, ale nie wydaje się, byśmy stawali się bardziej świadomi.
Niestety. Problem dotyczy też języka, używanego przez polityków i ustawodawców do opisu sytuacji. Oni mówią: do roku 2030 zamierzamy ograniczyć skalę naszych emisji o – powiedzmy – 30 % w odniesieniu do roku 1995. Ale co to tak naprawdę znaczy? Jeśli odcyfrować taką wypowiedź i przeliczyć to, co się za nią kryje, okaże się, że nie wynika z niej właściwie nic. Znaczy to dokładnie tyle, że poziom wzrostu emisji będzie tylko trochę niższy. Politycy nie mówią więc nawet o ustabilizowaniu poziomu emisji, a co dopiero o jego redukcji. Używają takiego języka jak zasłony dymnej. Tymczasem naukowcy mówią jasno: aby zatrzymać wzrost globalnych temperatur na poziomie 2°C, możemy wyemitować jeszcze tylko 790 gigaton CO2. Mierząc od teraz. Z obecną prędkością produkcji pułap ten osiągniemy w roku 2035.
Zatem biorąc pod uwagę, że już wzrost o 1,5 °C jest niebezpieczny, negocjowany na COP21 limit wydaje się niewystarczający.
Istotnie. Należy pamiętać, że naukowcy chcieli, aby to 1°C był limitem, a nie 1,5 ani 2. Niektórzy badacze, jak np. dr Benjamin Strauss, ekspert w tej tematyce, twierdzą, że wzrost temperatury o 2°C spowoduje konieczność przesiedlenia 300 milionów osób.
300 milionów osób?!
Tak, a mówimy na razie tylko o wzroście poziomu wód – jasne jest jednak, że zmiana klimatu znaczy dużo więcej. Żeby to zrozumieć, musimy najpierw pojąć, czym jest klimatyczna równowaga. Polega ona na tym, że Ziemia otrzymuje od Słońca tyle samo energii, ile wypuszcza z powrotem w przestrzeń kosmiczną.
Ta równowaga została zaburzona przez wywołaną przez człowieka emisję gazów cieplarnianych, co sprawia, że Ziemia dostaje więcej energii, niż jest w stanie zwrócić. 2°C są tu wartością ekstremalnie znaczącą, bo stanowią jednocześnie próg, po przekroczeniu którego z dużym prawdopodobieństwem wydarzyć się może wiele naturalnych katastrof.
A te mają skłonność do wzajemnego napędzania się – wytwarzając prawdziwe błędne koło i zamieniając Ziemię w puszkę Pandory. Weźmy przykład, który każdy zna – arktyczne lodowce. Nie tylko utrzymują one ogromne masy wody w stanie stałym, ale także odbijają promienie słoneczne z powrotem poza atmosferę. Kolejnym efektem jest więc roztapianie wiecznej zmarzliny, bardzo starych połaci lodu w północnych regionach świata. Pod tym lodem zaś uwięzione są olbrzymie masy metanu, gazu cieplarnianego, który pod względem zatrzymywania ciepła okazuje się 50 razy bardziej szkodliwy dla atmosfery niż dwutlenek węgla! Oceany, które pochłaniają gazy cieplarniane, będą stawać się coraz bardziej zakwaszone, co z kolei wywoła masową zapaść morskich ekosystemów. Tu kolejne sprzężenie – śmierć takiej ilości ryb spowoduje olbrzymią wyrwę w łańcuchu pokarmowym, katastrofalną z punktu widzenia bioróżnorodności, a zatem także dla ekosystemu całej planety. Także na powierzchniach lądowych nie będziemy narzekać na brak problemów, takich jak pustynnienie, susze, huragany, wzrost zachorowalności na takie choroby, jak malaria… Nie trzeba dodawać, że opłakane skutki, jakie to wywoła, będą dotkliwe dla ekonomicznej stabilności, zaopatrzenia w żywność, problemu.
Czy politycy naprawdę nie są tego świadomi?
W Ramowej konwencji Narodów Zjednoczonych w sprawie zmian klimatu (UNFCCC), wokół której organizowane są konferencje COP, wyraźnie zapisany jest ich cel. W punkcie drugim czytamy: „celem jest stabilizacja procesu gromadzenia się gazów cieplarnianych w atmosferze na takim poziomie, który powstrzyma niebezpieczny wpływ człowieka na system klimatyczny”. W ciągu 20-letniej historii tych spotkań nie udało się ONZ osiągnąć tego celu. Od pierwszego szczytu w Berlinie w 1995 aż do ostatniego w Peru w zeszłym roku możemy mówić jedynie o porażce i destabilizacji, a nie o „stabilizacji”. To znaczy, że mimo całej pracy wykonanej wokół UNFCCC i wszystkich szczytów COP, stale powiększamy emisje węgla, zmierzając w stronę niebezpiecznego poziomu. Efekty negocjacji nie korespondują z efektami produkcji przemysłowej. Powtórzmy – 2°C nie jest bezpiecznym poziomem ocieplenia, a my najwyraźniej zamierzamy go przekroczyć. To właśnie nas nagli, by sprawę nagłaśniać, naszym celem jest zapewnienie wiedzy o tym, żeby politycy nie mogli wykiwać ludzi. Mamy dwuznaczny przywilej obserwowania tych zmian, ale nasze dzieci urodzą się już w zupełnie innym świecie.
Jest popularna odpowiedź na takie prognozy: w czasie, który potrzebny jest, aby klimat rzeczywiście się zmienił, ludzie na pewno wynajdą sposób, by efekty zmian odwrócić. Co o tym sądzisz?
Fakty wyglądają tak, że nie mamy odnośnie tego żadnej wiedzy. Istnieją pewne metody, by związać małe ilości CO2, ale to w żaden sposób nie zbliża nas do ilości, która mogłaby być jakimkolwiek rozwiązaniem. Ta niemal naiwna wiara w naukę, jako niezawodny środek dostarczający rozwiązań, na które musimy tylko trochę poczekać, okazuje się rewersem równie powszechnej ignorancji odnośnie tego, co nauka istotnie stwierdza. Tymczasem najważniejsi naukowcy, którzy poświęcili całe życie na badanie globalnego ocieplenia, mówią, że nie ma tu mowy o żadnej realistycznej alternatywie. Jedynym środkiem jest natychmiastowa redukcja emisji gazów cieplarnianych.
Nie chcę bronić polityków, ale może jest jakaś logika w strategii małych kroków? Być może wynegocjowanie czegokolwiek teraz pozwoli pójść dalej na następnym szczycie klimatycznym?
Nawet jeśli negocjacje będą wiążące, to i tak nie będzie gwarancji, że nawet mały krok zostanie rzeczywiście przez wszystkich zrobiony. Nawet największy sukces negocjacyjny nie może nie pociągnąć za sobą żadnej istotnej zmiany. Ta strategia rozciągania procesu decyzyjnego w czasie po prostu nie działa (co można stwierdzić oceniając rezultaty poprzednich szczytów) – sprowadza się do wiecznego odkładania faktycznych redukcji na jakieś niewiadome później. To politycy i ich sposób załatwiania tego problemu są odpowiedzialni – to oni składają obietnice, które miałyby być zrealizowane w momencie, gdy ktoś inny będzie już pełnić ich urząd.
Czy da się wskazać kraje, które najbardziej winne są obecnej sytuacji?
Nie możemy zapomnieć, że powinniśmy zawsze przeliczać emisje per capita. By to zilustrować, wyobraźmy sobie takie porównanie: powiedzmy, że limitowi 2°C odpowiada ograniczenie do 100 km na godzinę. W takim układzie można powiedzieć, że Chiny jadą z prędkością 400 km/h, co już jest dużym przekroczeniem, ale Europa w tym samym czasie grzeje 800 km/h, a USA 1200 km/h! Jeśli każdy zachowywałby się tak, jak USA, to osiągnęlibyśmy katastrofalny poziom ocieplenia już dawno temu. Nazbyt często słyszy się, jak media obwiniają o wszystko Chińczyków: „Chiny emitują najwięcej, to wszystko ich wina!”. Nie zapominajmy jednak, że tam także mieszka największa ilość ludzi. Zgadza się, Chiny zanieczyszczają najwięcej, ale jeśli ujmować sprawę w kategoriach równościowych, wtedy zgodzić się trzeba, że każdy człowiek powinien mieć prawo do takiej samej ilości powietrza, które zanieczyści. Należałoby wówczas przyznać, że to my, obywatele świata zachodniego, okazujemy się dużo gorsi.
To wszystko brzmi rzeczywiście niewesoło. Znajdujesz jakieś pozytywy szczytu COP21?
Jakimś sukcesem jest to, że Francois Holland zdołał zgromadzić reprezentacje 140 państw z całego świata i każdy z nich jasno powiedział mniej więcej to samo: „globalne ocieplenie jest problemem i musimy coś z tym zrobić”. Jest więc ogólna zgoda na międzynarodową zmianę. Oczywiście pewnym krajom zależy na niej dużo bardziej, zwłaszcza krajom położonym na wyspach Pacyfiku, których obywatele wkrótce będą musieli emigrować, jeśli zostaniemy kontynuować będziemy aktualne trendy. Premierzy lub prezydenci tych krajów będą musieli zwrócić się do władz innych krajów z prośbą o przyjęcie ich obywateli, co jest sytuacją absolutnie bezprecedensową, a także tragiczną. Wyobrażasz sobie premiera jakiegoś kraju, który dzwoni do premiera innego kraju z pytaniem, czy ten nie mógłby przyjąć u siebie jego obywateli? Ale kraje Pacyfiku to nie jedyny przypadek. Poważne zalania będą również problemem takich krajów, jak Holandia. Hipotetycznie Holendrzy mogliby zbudować tamę, która powstrzymałaby zalew podnoszących się wód. Czy jednak sądzisz, że ktoś rzeczywiście chciałby mieszkać w miejscu, które jest tak naprawdę bardzo głęboką miską? Wyobraź sobie, że ktoś detonuje bombę na tej tamie… a to wszystko jest problematyczne już przy 1 metrowym wzroście – a on należy raczej do sfery optymistycznych prognoz.
Jakie są pesymistyczne?
W pesymistycznym scenariuszu kontynuujemy emisję CO2 na takim poziomie, na jakim robimy to teraz. Doprowadza to wcześniej czy później do ocieplenia rzędu 4°C, które zresztą rośnie dalej. Oczywiście im wyżej ta wartość rośnie, tym trudniej zatrzymać zmiany. Należy uświadomić sobie, że nie chodzi tu o pytanie czy przestać wydobywać paliwa kopalne, lecz o to, kiedy przestać. I nawet to jest w zasadzie pytanie retoryczne, odpowiedź jest bowiem jasna: ten czas już nadszedł. Czarny scenariusz jest taki, że 4°C wzrostu globalnej temperatury wywołują w końcu podniesienie poziomu morza o 10 metrów. Naukowcy oceniają, że każde sto centymetrów generuje konieczność przesiedlenia miliona ludzi. Pomyśl też o wrażliwych ekosystemach, na których polegamy i które są dla nas źródłem pożywienia, materiałów itd. – one wszystkie po prostu przestają istnieć. Czysta woda staje się rzadkim towarem. Widzieliśmy już w wieku XXI wojny o ropę, ale pomyśl o perspektywie wojen o wodę – to naprawdę zaczyna przypominać „Mad Maxa”!
Sebastien Kaye – aktywista, badacz i działacz klimatyczny. Pracował w wielu organizacjach społecznych zajmujących się zmianami klimatycznymi i ochroną środowiska. W Homo Sapiens Foundation opracowuje raporty badające poziomy emisji gazów cieplarnianych i eksploatacji zasobów naturalnych.
**
CZYTAJ NASZ SPECJALNY SERWIS O SZCZYCIE KLIMATYCZNYM W PARYŻU: RELACJE / KOMENTARZE / ANALIZY / FILMY / INFOGRAFIKI
Serwis przygotowany dzięki wsparciu European Climate Foundation.
NOWOŚĆ!
Autorzy: Edwin Bendyk, Urszula Papajak, Marcin Popkiewicz, Michał Sutowski
Polska stoi węglem, to jasne jak słońce. Wydobycie węgla daje miejsca pracy, tanią energię, bezpieczeństwo energetyczne. Z czystym powietrzem już gorzej, ale za to wiatr nie zawsze wieje, a słońce w nocy nie świeci – nic nie jest doskonałe. Tak czy inaczej, zamykanie kopalń czy podporządkowywanie się unijnej polityce klimatycznej jest nie tyle niezrozumiałe, co szkodliwe. W końcu USA też trują, a Chiny? Szkoda gadać. A, jeszcze wiatraki szpecą krajobraz.
**Dziennik Opinii nr 347/2015 (1131)