Epoki geologiczne trwają miliony lat. A przecież technologiczna i demograficzna eksplozja, którą zaczęto nazywać antropocenem, trwa zaledwie kilka, może kilkanaście ludzkich pokoleń. To nie epoka, a raczej krótkie, przejściowe zdarzenie, które radykalnie odmieni planetę.
W skład Międzynarodowej Unii Nauk Geologicznych wchodzi Podkomisja ds. Stratygrafii Czwartorzędu. To ona miała udzielić odpowiedzi na pytanie, czy rzeczywiście znajdujemy się w nowej epoce geologicznej, nazywanej antropocenem. Na początku marca podano do wiadomości, że członkowie podkomisji ów wniosek odrzucili. Nastąpiło to po wielu latach starań badaczek i badaczy zajmujących się naukami o Ziemi, którzy przekonywali, że ludzkość zmienia planetę w sposób, który w przyszłości będzie dla geologów oczywisty i bezsprzeczny – a nauka powinna to zjawisko formalnie potwierdzić.
Z początku przyjąłem tę wiadomość z rozczarowaniem. Pojęcia „antropocen” używam od lat. Miałem wrażenie, że główną przeszkodą w oficjalnym jego przyjęciu była niewiara wielu ludzi w to, że ludzkość nie jest w stanie zmienić ziemskich systemów w tak dużym stopniu, by miało to wpływ na kolejne tysiące czy miliony lat. Założenie, że ludzie są zbyt wątli, by znacząco przekształcić planetę, to psychiczny trop, którym często podążają osoby negujące zmianę klimatu, a jednocześnie wymówka, by nie próbować zapobiec piekielnym scenariuszom przyszłości.
czytaj także
Okazuje się jednak, że mniej więcej dwadzieścioro badaczek i badaczy obradujących w podkomisji nie ma wątpliwości, że człowiek Ziemię zmienia. Ich spór dotyczył jedynie tego, czy ten wpływ należy postrzegać jako początek nowej epoki, czy coś w rodzaju masowego wymierania lub zderzenia z asteroidą. Większość opowiedziała się za tym drugim ujęciem sprawy. I chociaż teraz podważa się prawomocność tej decyzji, uważam, że członkowie podkomisji ostatecznie mają rację.
Skutki ludzkich działań podejmowanych na przestrzeni kilku ostatnich dziesięcioleci będą miały dalekosiężny wpływ na przyszłość. Zarazem jednak konsekwencje tych działań, które dziś silnie wpływają na klimat, oceany i biota, zaczną owe działania ograniczać. W rezultacie gospodarka oparta na przemyśle, wzroście gospodarczym i paliwach kopalnych w ogromnej mierze, a nawet całkowicie ustanie jeszcze przed końcem obecnego stulecia.
Elity zawiodły w sposób katastrofalny. Trzeba ratować, co się jeszcze da
czytaj także
Prawdopodobnie na planecie będzie wówczas żyło mniej ludzi i będą oni dysponowali o wiele mniejszą ilością energii w przeliczeniu na mieszkańca. Ziemia po prostu nie ma wystarczających zasobów, aby możliwy był dalszy wzrost liczby ludności i ekspansja gospodarcza w obecnym tempie – te wskaźniki już niedługo zaczną spadać.
Będziemy mieli możliwość nieco kształtować owo spadanie – na korzyść, jeśli podzielimy się jego brzemieniem, bądź potęgując ból, jeśli będziemy walczyć ze sobą o resztki. Jednak technooptymistyczna wizja przyszłości, polegającej na nieustannym zwiększaniu się ludzkich mocy, jest niemożliwa do zrealizowania i dość niebezpieczna.
Lepiej zatem myśleć o obecnym geologicznym momencie (co najwyżej kilkusetletnim) ludzkiej technotransformacji i eksplozji populacyjnej jako o jednorazowym zdarzeniu – ogólnoświatowej pożodze – nie zaś jako o trwałym, nowym stanie rzeczy (epoki geologiczne zazwyczaj trwają kilka milionów lat). Skutki tego, że ludzkość wyrosła ponad miarę, będą odczuwalne jeszcze długo.
Jeśli jacyś ludzie będą żyli na Ziemi za dziesięć tysięcy czy nawet za milion lat, będą mogli dostrzec pozostałości XX i XXI wieku w warstwach nagromadzonych na całym świecie na dnach jezior. Oto moment, w którym nastąpiła zmiana ziemskiego klimatu, gdy toksyczne chemikalia rozpanoszyły się w atmosferze, w glebie i wodach, gdy stopniały lodowce, gdy za sprawą testów broni jądrowej do środowiska trafiły radioaktywne cząsteczki, gdy wyginęła nieprzebrana liczba zwierząt i roślin, gdy zmienił się przebieg prądów oceanicznych.
czytaj także
Kolejne pokolenia będą zamieszkiwały całkiem odmienny świat. Gdy sytuacja się ustabilizuje, będzie należał do nowej epoki geologicznej – teraz jednak jest za wcześnie, by ją nazwać. Nadal trwa to zdarzenie, za sprawą którego kończy się holocen, a zaczyna coś innego.
Może powinno się nadać nazwę temu zdarzeniu. Proponuję „rozpad antropiczny” albo „wielki pożar”.
**
Richard Heinberg jest analitykiem w Post Carbon Institute i autorem czternastu książek, z których najnowsza nosi tytuł: Power: Limits and Prospects for Human Survival (2021). Jego wcześniejsze książki to między innymi Our Renewable Future: Laying the Path for One Hundred Percent Clean Energy (2016), Afterburn: Society Beyond Fossil Fuels (2015) oraz Peak Everything: Waking Up to the Century of Declines (2010).
Artykuł opublikowany w magazynie Common Dreams na licencji Creative Commons. Z angielskiego przełożyła Katarzyna Byłów.