Teatr

Manifesty, protesty i kim jesteś, widzu

Zamiast układania list „top ten” i „must see” – ćwiczenia z pamięci. Powspominajmy. Bez nostalgii, wybiórczo i tendencyjnie. Teatralne podsumowanie roku 2012.

Jacek Głomb zainaugurował rok 2012 „teatralnym manifestem kontrrewolucyjnym”, postulując „teatr opowieści uniwersalnych, bliskich każdemu człowiekowi”, teatr, który „nie wstydzi się emocji”, taki, który umożliwia „identyfikowanie się z historią”. W manifeście i towarzyszącej mu medialnej wymianie zdań z adwersarzami dyrektor legnickiej sceny dyskredytował teatr „który odrzuca i uznaje za banał historie z początkiem, środkiem i końcem, posiadające bohatera i uchwytny rozumowo sens”, teatr „dekompozycji, kolaży, performansów, jaj”. 

Już dwa miesiące później barykady rozstawione przez Głomba (i wiele innych, budowanych latami) spektakularnie runęły – ludzie teatru z różnych (choć nie wszystkich) obozów zwarli szyki, protestując przeciw nieodpowiedzialnej, niekompetentnej polityce kulturalnej zmierzającej prostą drogą do pełnej komercjalizacji polskich scen. Kroplą, która przelała czarę, był pomysł Marszałka Województwa Dolnośląskiego, by do trzech podlegających mu instytucji – Opery Wrocławskiej, Teatru Polskiego we Wrocławiu i świeżo nawróconego na „kontrrewolucję” legnickiego Teatru – wprowadzić menadżerów nadzorujących ich finanse.

Minęły kolejne trzy miesiące i stało się jasne, że mobilizacja środowiska teatralnego wytraca impet, a urzędnicza machina miele nas wszystkich po staremu, tylko jeszcze bardziej perfidnie i mściwie. Warszawskie władze, stosując subiektywne kryteria i procedury na granicy legalności połączyły dwa teatry: na Woli i Dramatyczny i oddały skonstruowany w ten sposób pierwszy stołeczny teatralny multiplex w ręce Tadeusza Słobodzianka, nieco później do pakietu dorzucając – w ramach bonusu? – Warszawskie Spotkania Teatralne. Nagroda dla Słobodzianka była zarazem karą dla dyrektora Instytutu Teatralnego, Macieja Nowaka, który jako szef WST i wieloletni patron nowego, politycznego teatru pełnił rolę gospodarza protestu. 

Grudzień przyniósł nowe puenty marcowo-kwietniowego zrywu: Marszałek Dolnośląski zapowiada, że o finanse Teatru Polskiego zadba jednak profesjonalista – menadżer. Grzegorz Jarzyna w akcie desperacji ogłasza społeczną akcję składkową „Kup sobie teatr”, która ma uchronić TR Warszawa od wylądowania na bruku. Zagrożone jest istnienie Śląskiego Teatru Tańca w Bytomiu. Nowy Teatr prowadzony przez Krzysztofa Warlikowskiego wciąż jest bezdomny. Wyliczanka teatrów, którym obcięto dotacje, uniemożliwiając tym samym realizację zaplanowanych premier, zajęłaby dłuższy akapit.

Cóż – wygląda na to, że wracamy z tej bitwy na tarczy. Można się tylko pocieszać, że w 2012 roku teatr wtargnął do debaty publicznej z tematami, które daleko wykraczają poza estetykę, recenzenckie gwiazdki i partykularne, środowiskowe interesy. I że tych tematów już się nie da zepchnąć pod dywan. 

Wspominając te wszystkie burzliwe wydarzenia, natrafimy na jeszcze jeden temat, pozornie poboczny: sprawę widza. Wróćmy na chwilę do dyskusji wywołanej manifestem Głomba. W wywiadach gniewnie przeciwstawiał on swój projekt „teatru ludowego” – modnemu, nagradzanemu i promowanemu na festiwalach teatrowi elitarnemu, tworzonemu dla kolegów z branży i akademików. W jego wystąpieniach wyraźnie pobrzmiewało echo argumentacji od lat używanej przez władze, od których zależy byt teatrów: teatr powinien być „dla ludzi”, dbać o tzw. „przeciętnego widza” (który – w domyśle – generuje wysoką frekwencję, a więc przychody). Nie bez kozery manifest Głomba kończył się prowokacyjnym wezwaniem „Niezblazowani widzowie z całej Polski, łączcie się!”.

Hasło wiosennego protestu również odwoływało się do widza, tym razem jednak zamiast apostrofy zastosowano tryb oznajmujący: „Teatr nie jest produktem. Widz nie jest klientem”. Pod listem protestacyjnym widnieje ponad 4 tysiące nazwisk: twórców i teoretyków teatru, dyrektorów, krytyków, pracowników technicznych i administracyjnych. Podpisywali się też widzowie. Ale to również widzowie – realni i potencjalni – stali się w tym sporze kartą przetargową. Czy protest rzeczywiście odbywa się w ich imieniu, czy może chodzi wyłącznie o interesy artystów i dyrektorskie posady? – dociekali dziennikarze w imieniu „przeciętnych” odbiorców kultury. Ależ oczywiście, że widz jest klientem – słychać było głosy – kupuje w końcu bilet do teatru i ma prawo wymagać w zamian produktu, który spełni jego oczekiwania. Miliony rozdawane teatrom to luksus w kraju, w którym nie działają autostrady, szpitale, przedszkola i uniwersytety. Artystyczne eksperymenty to fanaberie dla elit, „człowieka prostego” to wszystko nie dotyczy. Tego rodzaju komentarze – wypowiadane pod nazwiskami w mediach i anonimowo w internecie – w ferworze marcowo-kwietniowej walki wydawały się dowodem hipokryzji i złej woli, w najlepszym razie – ignorancji. Z perspektywy kilku miesięcy widać, że pytania o to, dla kogo tworzy się teatr roboczo nazywany przez protestujących artystycznym nie da się zbyć deklaracjami o kulturze jako paliwie gospodarki, spoiwie społeczeństwa i niezbędnym warunku rozwoju państwa. Pytanie o widza jest kluczowe już choćby dla losów kolejnych protestów, które (niestety? na szczęście?) nadejdą i których zasadność (i skuteczność) będzie mierzona m.in. składem protestujących. A co, jeśli wypełni się najczarniejszy scenariusz i teatry, jeden po drugim, definitywnie zostaną odcumowane i zepchnięte na szerokie, wolnorynkowe wody? Lojalny, świadomy widz okaże się niezastąpiony, kiedy przyjdzie nam robić zrzutkę na kolejny teatr zagrożony bezdomnością albo bankructwem.   

Widzu, kim jesteś? To pytanie wyartykułował ostatnio w złośliwy, autoironiczny i zarazem wzorowo nieprzyjemny dla publiczności sposób Paweł Demirski jako Dario Fo w spektaklu zrealizowanym przez Monikę Strzępkę w Komunie Warszawa w ramach projektu RE//MIX. Świetnie się tu razem czujemy, w naszym światłym, lewicowym gronie, podczas, gdy nasi naturalni wrogowie z prawicy siedzą w aresztach – judził polski Fo, policzkowany przez Agnieszkę Kwietniewską w roli przedstawicielki klasy robotniczej i Andrzeja Kłaka jako polskiego papieża. Śmiechu co niemiara, ale pytanie pozostaje poważne. Kim jesteś, widzu? Z jakiego powodu tu przyszedłeś? I czy wystarcza ci, że jesteś widzem? 

Z takich pytań, zadawanych całkiem serio można wyciągnąć skrajnie różne wnioski. Można na przykład realizować partycypacyjne, społeczno-artystyczne projekty, takie jak Wielkopolska: Rewolucje – kuratorowana przez Agatę Siwiak seria wydarzeń realizowanych przez kilka miesięcy ze społecznościami lokalnymi kilku podpoznańskich miast, miasteczek i wsi. Można, jak Krystian Lupa w Mieście snu, podstawić publiczności pod nos lustro i pokazać, że nie ma w nim żadnego odbicia. Albo, jak Krzysztof Garbaczewski i Marcin Cecko w opolskiej Iwonie, księżniczce Burgunda, zakwestionować wszelkie istniejące dotąd między sceną i widownią kody komunikacji i na bieżąco, stojąc nad przepaścią, tworzyć nowe. Można, jak Paweł Świątek (i jego współpracownicy) w dwóch fantastycznych krakowskich spektaklach: Pawiu Królowej ze Starego Teatru i dyplomie aktorskim Helter Skelter od pierwszej do ostatniej sekundy trzymać widzów mocno w garści, nie podsuwając im zarazem żadnych sprawdzonych rozwiązań. Można też, tak jak to zrobili Strzępka i Demirski w swoim wałbrzyskim spektaklu „O dobru”, zwabić publiczność do ogniska i przymusić do gremialnego śpiewania You’ll never walk alone, oferując im na kilka chwil słodki sen o wspólnocie, która – gdyby tylko była realna – miałaby moc zatrzymywania groźnych pociągów, ocalania ofiar show biznesu od śmierci z przedawkowania (koncertów i narkotyków), wywłaszczania bankierów i detronizowania prezydentów. Niestety, wspólnota widzów jest iluzoryczna i ma kłopoty z rozpoznaniem swojej potencjalnej mocy.

Widz 2013 roku będzie sobie radził ze wszystkimi rodzajami iluzji, a z każdym kolejnym spektaklem będzie mądrzejszy. Nie będzie zblazowany (albo przynajmniej będzie się starał nie być). Nie będzie myślał o sobie jako o kliencie. I nie będzie musiał wykupywać żadnego teatru – wystarczą mu bilety, niedrogie. Czego życzę sobie i wszystkim wokół.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij