Muzyka

Z kosmosu z nowym niepowtarzalnym stylem

Poza Chicago o footworku długo prawie nikt nie słyszał. Dopiero teraz wychodzi debiutancka płyta 41-letniego fundatora tego gatunku. O RP Boo pisze Jakub Bożek.

Another RP Track, Heavy Heat, Godzilla track – pod tymi nazwami krąży w sieci pierwszy kawałek w stylu footwork. Jeśli zapytacie jego producenta, RP Boo, o prawdziwy tytuł odpowie, że to 11-47-99. 47 to miejsce, 47 ulica w południowej części Chicago, 99 to rok, a 11 to godzina (po południu), o której został nagrany – jak każdy dobry footworkowy track, ten również nie wymagał dużego nakładu pracy, choć w żadnym wypadku nie jest to zarzut. Jego szkicowość przekłada się na siłę uderzeniową: całość składa się wyłącznie z samplowanych trąb, wyjętych z głośnego w tamtym czasie hip-hopowego klasyka Simon Says Pharaoh Moncha, chaotycznych wokalnych fraz i zmutowanego ghetto-house’owego rytmu. Mutacja była zresztą dość radykalna, RP zrezygnował z stałego pulsu, zamiast niego wprowadził triolowy rytm i synkopowane werble. Trudno sobie wyobrazić, że ktoś mógłby chcieć do tego tańczyć, numer przypomina raczej ścieżkę dźwiękową do ataku epilepsji. A jednak wszystkie ekipy taneczne w Chicago zwariowały na punkcie tego kawałka. Godzilla sprawdzała się nie tylko w tanecznych bitwach, przez długi okres czasu niszczyła też parkiety w Detroit, co było o tyle niecodzienne, że kanały komunikacji między tymi dwoma miastami nie były szczególnie drożne. Każde z miast miało swoją muzykę (Chicago – ghetto house, Detroit – ghettotech), swój taniec (Chicago – footwork, Detroit – jit), swoich DJ-ów, i tak dalej

 

 

Footwork przez dłuższy czas pozostawał zjawiskiem stricte lokalnym, poza Chicago prawie nikt o nim nie słyszał. Właściwie trudno się dziwić. To muzyka utylitarna, nieodłączna od niezwykle wymagającego tańca. Poza klubem albo salą taneczną sprawdza się raczej tak sobie, jest chaotyczna, ma w sobie tak wiele energii, że żadna konwencjonalna forma muzyczna nie jest w stanie jej opanować. Melodie i hooki są szczątkowe. W dodatku chicagowscy DJ-e byli niezbyt zainteresowani światową ekspansją. Swoje produkcje trzymali pod kloszem, w obawie o to, że ktoś może je skopiować i niezasłużenie przypisać sobie ich autorstwo. Najnowsze single nie funkcjonowały więc w sieci, w radiu. Lokalsi niezbyt ciepło myśleli też o zapaleńcach z Europy i Japonii, którzy jakimś cudem docierali do trudno dostępnych winyli i próbowali zaszczepić gatunek w Szwecji albo we Francji.

 

A jednak od roku 2010 footwork zyskał szaloną popularność na całym świecie. Przede wszystkim za sprawą dwóch Anglików: Antony’ego Williamsa, który zaskoczył europejskie parkiety singlem Footcrab nagranym jako Addison Groove, oraz Mike Paradinasa, szefa wytwórni Planet Mu, który zainspirowany filmikami z YouTube’a zaczął wydawać footworkowe single i albumy. Co ciekawe, w Chicago działalność Paradinasa nie wzbudziła powszechnego entuzjazmu. To prawda, że przedstawił footwork światu i przyczynił się do jego popularności, jak nikt inny. Jednocześnie oskarżano go o przedstawienie muzyki w krzywym zwierciadle, czego chyba trudno uniknąć przy tego rodzaju muzycznej antropologii. Paradinas nie wiedział zbyt wiele o footworku, o jego pionierach i kulturze. Trudno mu się dziwić, bo mógł opierać się na niezbyt obfitych źródłach, właściwie musiało mu wystarczyć to, co znalazł na YouTubie i gdzie indziej w sieci. Dlatego jego pierwsze strzały, czyli single i album DJ-a Nate’a, w samym Chicago uznano za co najmniej kontrowersyjne. W jednym z wywiadów DJ Spinn, jeden z najbardziej uznanych producentów gatunku, pytał: „Kto to jest DJ Nate? Nikt nie tańczy do jego muzyki, nikt go tutaj nie zna”.

 

Najnowsze footworkowe wydawnictwo Paradinasa, czyli album Legacy RP Boo, na pewno nie wzbudzi podobnych kontrowersji. To debiutancki album 41-letniego producenta (tak!), legendy tanecznej muzyki z Chicago, który u wszystkich młodych kotów wzbudza wyłącznie szacunek. Prywatnie RP Boo jest bardzo miłym facetem. Mam szansę się o tym przekonać podczas godzinnej rozmowy na Skypie, podczas której Kavain Space – bo tak się naprawdę nazywa – opowiada mi o trudnych początkach, lewych transakcjach i planach na przyszłość.

 

Jego historia jest nieodłącznie związana z historią kultury tanecznej rodem z Chicago. Space niemal jak każdy tamtejszy DJ zaczynał jako tancerz. Bo Chicago to miasto tańca oraz tanecznych pojedynków między grupami reprezentującymi osiedla i dzielnice. Najbardziej popularną z nich była House-O-Matics. „Mój znajomy miał grupę taneczną – mieszkał dwie przecznice dalej. Zawsze chciałem być DJ-em, ale on chciał, żebym do nich dołączył jako tancerz. Pomyślałem: OK, zawsze mogę poćwiczyć. To był rok 1990. Już wtedy słyszałem o House-O-Matics, ale bałem się do nich zbliżyć ze względu na różne szalone historie, które krążyły po mieście. No dobra, powiem wprost: słyszałem o nich, że są homo. Ludzie mówili: Nie idź tańczyć dla House-O-Matics. Ci goście są bi albo homo. Dziś myślę, że to była miejska legenda. Pomyślałem: Kim jestem, żeby kogokolwiek oceniać. W końcu poszedłem ich zobaczyć w akcji i byłem w szoku, nie tylko ze względu na ich ruchy i rutyny, ale też na muzykę, do której tańczyli. To był przede wszystkim ghetto house z Dance Manii [kultowa wytwórnia płytowa z Chicago – J.B.]: DJ Deon, DJ Milton. DJ Deon robił im mikstejpy, nagrywał też dedykowane im numery, np. House-O-Matics. To było to, next level. Pomyślałem, że mam gdzieś, co mówią na mieście i postanowiłem do nich dołączyć. Udało się w roku 1993. Poznałem wszystkich najlepszych DJ-ów, którzy wydawali w Dance Manii: Deona, Miltona, Waxmastera, Funka. W końcu zacząłem robić dla nich mikstejpy, zostałem oficjalnym DJ-em House-O-Matics, wreszcie poznałem DJ-a Slugo i sam wciągnąłem się w produkcję. Miał maszynę perkusyjną Rolanda R-70 i mały mikser Gemini. Zacząłem robić tracki w 1996 roku, to był czysty ghetto house. Pół roku później moje dwa numery ukazały się w wytwórni Paula Johnsona, Underground Construction, ale nikt o tym nie wiedział – na obwolucie był tylko DJ Slugo, który odpowiadał za sample w tym tracku”.

 

 

Ghetto house był muzyką Chicago, przede wszystkim z południowej części miasta, zamieszkanej głównie przez czarnych. To prosta muzyka, szybka, brudna, z wokalami na granicy porno. Przy ghettohouse’owych sloganach czerwieniłby się nawet Larry Flynt. Niedawno wznowiony All Night Long Parrisa Mitchela powie wam, o tej muzyce więcej niż tysiąc słów.

 


 

Inne całkiem reprezentatywne single to: Hit It From the Back DJ-a Clenta czy Butterfly Paula Johnsona. Lepiej nie odpalać w pracy i miejscach publicznych (w każdym razie nie przed godziną 23). Największy ghetto house’owy hit, czyli Percolator, to wezwanie do kręcenia tyłkiem – naturalnie przez kobiety.

 

 

 


Ghetto house’owa polityka płci nie wszystkim jednak pasowała. „Ghetto house był na czasie – wszyscy tego słuchali, ta muzyka była bardzo popularna i bardzo wyuzdana. Prawdę mówiąc, hasła skandowane na trackach były niesamowicie obraźliwe dla kobiet. To dobrze się sprzedawało, ale dla mnie było też rodzajem dźwiękowego reportażu z trudnego życia chicagowskiej ulicy. Po pewnym czasie zrozumiałem, jednak że nie mogę już robić takich tracków. To, co mówisz poprzez muzykę, może zranić czyjeś uczucia, a ja nie chciałem tego robić”.

 

Nie sądzę, żeby impulsem do powstania footworku, była wyłącznie genderowa wrażliwość, ale fajnie znać tę historię. Od tego czasu muzyka Space’a stała się bardziej abstrakcyjna, mniej booty. Opowiada mi, że chciał się skupić na opowiadaniu historii i na realizacji swoich dziwnych pomysłów. Faktycznie zaczął z wysokiego C, bo jego pierwszym kawałkiem w nowym stylu był Ice Cream Track, w którym zmiksował house’owy rytm z melodyjką z samochodu lodziarza i dziecięcym śpiewem. 

 


 

RP Boo zagrał go po raz pierwszy w Cavalini’s, klubie postawionym w opuszczonym magazynie, w którym urządzano pierwsze footworkowe imprezy. „Kiedy pierwszy puściłem ten track, jeden gość powiedział: Kto do cholery wpuścił tu lodziarza! – myślał, że ktoś wjechał do klubu ciężarówką”. Nowy styl przyjmował się powoli: „Potem zrobiłem Baby Come On z zsamplowanym Ol Dirty Bastardem i kolejne tracki. Ktoś powiedział mi wtedy: Jesteś za bardzo do przodu, ludzie tego nie zrozumieją”.

 

Faktycznie RP Boo miał problem z oficjalnym wydaniem swojej muzyki, jego numery były chyba zbyt awangardowe dla Dance Manii i innych chicagowskich wytwórni: „Dance Mania miała wydać mój numer, Take It Like A Good Girl. To byłby hit, ale skończyło się tylko na 15 próbnych tłoczeniach. Nie wiem, dlaczego zrezygnowali”. Nie oznacza to, że trzymał muzykę w szufladzie, jego single były wydawane jako white labele (czyli anonimy) albo sygnowane ksywą jego mentora, DJ-a Slugo. Slugo nie zawsze był w porządku w stosunku do swojego protegowanego. „Slugo przyszedł raz do mnie i pyta: «Masz jakieś nowe tracki? Mam człowieka w Detroit, nazywa się DJ Godfather, mógłby to wypuścić». Powiedziałem, że nie ma sprawy i dałem mu parę numerów, m.in. 11-47-99, czyli Godzilla track. Miałem parę próbnych tłoczeń, bo kawałek był dość popularny, jedno z nich dałem Slugo, bo chciał zrobić remiks. Później okazało się, że przywłaszczył sobie Godzillę. W dodatku ludzie w Detroit szaleli za nim, to był pierwszy numer na liście przebojów. Tylko że ja nie miałem o tym pojęcia – o popularności Godzilli dowiedziałem się dopiero od Spinna i Rashada, którzy grali na imprezie u Godfathera. Nie miałem nawet czasu pojechać do Detroit, bo byłem zbyt zajęty pracą. Nie zobaczyłem z tego ani grosza. Byłem strasznie wkurzony, ale po latach i tak jestem wdzięczny Godfatherowi, a nawet Slugo, za to, że wypuścili ten track w świat”.

 

Jakiś czas potem cała scena taneczna w Chicago przeżyła ogromny wstrząs, Dance Mania ogłosiła upadłość – jej właściciel od lat migał się od płacenia podatków. „Kiedy Dance Mania się zamknęła, ghetto house wrócił na ulicę. Wielu DJ-ów utrzymywało się tylko dzięki kontraktowi z wytwórnią. Nikt nie spodziewał się, że biznes się zawali. Za jedną katastrofą przyszły kolejne. Zamknęły się Cavalini’s i Dolton Expo, drugie miejsce, w którym kręciliśmy footworkowe imprezki. Straciliśmy infrastrukturę oraz kanały dystrybucji. Mogliśmy tylko robić miksy na CD-kach i dystrybuować je na ulicy. Scena była martwa przez cztery lata. Ja mogłem zostać przy muzyce, bo miałem stałą pracę w warsztacie samochodowym, gdzie pracowałem przez 15 lat. Muzyką zajmowałem się w wolnym czasie. W tamtych czasach scene footworkową ożywiała tak naprawdę tylko garstka zapaleńców: Spinn, Rashad, Traxman i Clent. Nie było łatwo, bo nikt nas nie wspierał. Radiostacje nas nie grały, footworkowe walki przeniosły się na przedmieścia”.

 

Wygląda na to, że sytuację na dobre odmieniło dopiero odkrycie footworku przez hipsterów z Europy. Z pewnością zmieniło to sytuację Space’a. „O tym, że footwork jest popularny w Europie dowiedziałem się od Spinna i Rashada. To oni namówili mnie, żebym pogadał z Mikiem i podpisał kontrakt z Planet Mu. Mike od dawna chciał mnie wydać, trzy lata temu mu odmówiłem, bo nie miałem odpowiedniego materiału. Ale teraz jestem gotowy. Poza tym wreszcie przylecę do Europy, wygląda na to, że we wrześniu. Zagram gdzieś na Litwie, w Berlinie, i nie pamiętam gdzie jeszcze (śmiech)”.

 

Na koniec parę słów o Legacy. To album zupełnie inny niż te nagrane przez innych pionierów gatunku, Spinna i Rashada. Styl Space’a jest bardziej abstrakcyjny, jego kawałki to kolaże bitów, pomysłów, strzępków wokali, które prześladują słuchaczy jak duchy. Pytam RP o jego styl: „W trackach opowiadam historie za pomocą sampli. Robię sobie prywatną burzę mózgu, czasem mam pomysł, ale realizuję go dopiero po latach. Na Legacy zrobiłem dwa tracki dla grup tanecznych 187 i Havoc Devastation. 187 chcieli, żebym wykorzystał sample z Cry Me A River Justina Timberlake’a, zrobiłem to, ale po swojemu. Na parkiecie sprawdza się niesamowicie!”.

 

Miłośnikom kosmicznych lotów spodoba się zaś Area 72, w którym RP Boo obwieszcza, że jego styl jest z kosmosu. Czy to kolejna historia warta opowiedzienia? „Zsamplowałem Philla Collinsa Easy Lovers – zawsze chciałem to zrobić. Urodziłem się w 1972 roku, a nazywam się Kavain Space. W 1992 roku mój szef opowiedział mi dowcip: „Jak się nazywa czarna dziura w kosmosie? Cave-in-space (nieprzetłumaczalna gra słów – J.B.). Stąd mój pomysł: opowiadam historię o tym, że przychodzę z kosmosu z nowym niepowtarzalnym stylem. Najpierw puściłem track Rashadowi. Niedługo potem dostałem telefon od Traxmana: Człowieku, potrzebuję tego numeru, Area 72. Potem zadzwonił do mnie Crossfire: «Człowieku, właśnie zagrali Area 72 w JustJam. Ludzie na twisterze dostali pierdolca». Potem dzwoni Mike [Paradinas – J.B.]: «Musimy zrobić ten album!». I zrobiliśmy”.

 

Legacy ukaże się nakładem Planet Mu 13 maja 2013 roku w wersji CD, 2×12 i MP3


__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Bożek
Jakub Bożek
Publicysta, redaktor w wydawnictwie Czarne
Publicysta, redaktor inicjujący w wydawnictwie Czarne, wcześniej (do sierpnia 2017) redaktor prowadzący w Wydawnictwie Krytyki Politycznej. Absolwent Centrum Kształcenia Międzynarodowego Politechniki Łódzkiej i socjologii na Uniwersytecie Łódzkim. Redagował serwis klimatyczny KP. Otrzymał drugą nagrodę w konkursie w Koalicji Klimatycznej „Media z klimatem!”. Współtworzył Klub Krytyki Politycznej w Łodzi.
Zamknij