Muzyka

Najgorsze okładki muzyczne 2013

Antoni Michnik omawia najgorsze okładki i pomysły na oprawę wizualną ubiegłorocznych albumów i singli.

Nawet w dzisiejszych czasach dobre zaprojektowanie okładki płyty jest dla niektórych zbyt wielkim wyzwaniem. Mimo że działa wielu świetnych projektantów, a do wyboru dostępnych jest morze estetyk, to w dalszym ciągu tak wiele może pójść źle na tyle różnych sposobów! Litościwie pozwólmy sobie przemilczeć autorów tych okładek – wystarczy pośmiać się z wytwórni, które je wypuściły oraz pochylić się w zadumie nad zespołami, których płyty są w ten sposób zdobione.

 

Przed państwem przekrojowy wybór najgorszych moim zdaniem okładek mijającego roku. Wybrałem te, które są nieudane nawet w kontekście własnych gatunkowych estetyk, które wszak same z siebie bywają co najmniej dziwaczne – z założeniem, że wybór samych okładek powermetalowo-seapunkowych byłby jednak pójściem na łatwiznę. Starałem się przy tym uchwycić różne odcienie niepowodzenia i żenady. Mam nadzieję, że każdy znajdzie tu coś dla siebie.

 

 

Action Bronson – Saaab Stories (Vice)

 

 

 

To jest tak żenujące, że nie wiem, co napisać. Gdybym miał wybrać jedną najgorszą, to bez wahania wskazałbym na tę.

 

 

Adema – Topple The Giants EP (Pavement Entertainment)

 

 

Sam nie wiem, czy gorsze jest takie wklejenie postaci w zdjęcie ruin zamku, czy logotypu zespołu w niebo. Chyba jednak to drugie… Swoją drogą zastanawiam się, jak ta okładka ma się do nazwy szacownej wytwórni.

 

 

The Arcade Fire – Reflektor (Merge)

 

 

Kiedy widzę, jak ten obrazek pojawia się w zestawieniach tegorocznych NAJLEPSZYCH okładek, to zaczynam się zastanawiać, czy jeszcze rozumiem kulturę popularną. Naprawdę? Tego chcemy od okładki najbardziej oczekiwanej płyty roku? Słabo wklejonego zdjęcia rzeźby Rodina na holograficznym tle? A przecież sam pomysł był doskonały – idea płyty jako holograficznego reflektora sama w sobie jest świetna i gdyby zespół sobie odpuścił rzeczony obrazek, prawdopodobnie efekt byłby wspaniały. Co zresztą dobrze opisuje całą płytę – żeby oni sobie trochę odpuścili… A tak gest Rodinowskiego Orfeusza jest najlepszą pointą całej płyty.

 

 

Paul Banks – Everybody on My Dick Like They Supposed To (własne wydawnictwo)

 

 

10 lat temu Paul Banks był frontmanem zespołu, który miał ożywić muzykę gitarową, dzisiaj próbuje solo rapować na wydanym przez siebie mixtapie o wstrząsająco żenującym tytule, który zajmuje połowę okładki. Czas jest okrutny, chyba pora zgasić te światła.

 

PS. Nie mogę się powstrzymać i nie dostrzec pewnej estetycznej konsekwencji.

 

 

Black Flag – What the… (SST)

 

 

Nie wiem, czy państwo wiecie, ale Greg Ginn, człowiek, który posiada prawa do nazwy Black Flag, w tym roku stworzył reunion band z kilku spośród ludzi, którzy przewinęli się przez grupę, bądź też i nie, na przestrzeni ostatnich 30 lat, po czym wytoczył proces drugiemu reunion bandowi, FLAG, w którym znalazło się więcej członków Black Flag niż w aktualnym Black Flag. Ginn wytoczył im proces o nieuprawnione wykorzystanie logotypu, przy okazji pozywając też zupełnie niezwiązanego aktualnie ani z Black Flag, ani FLAG Henry’ego Rollinsa. I po tym wszystkim wydał płytę, która ma to… coś… jako okładkę. Może Rollins, FLAG albo ktokolwiek inny powinien wytoczyć mu proces o niszczenie wspólnego uniwersalnego dobra kulturowego?

 

 

The Child of Lov – The Child of Lov (Double Six)

 

 

Rozumiem, że seapunk i vaporwave trochę przesunęły estetykę okładki muzycznej, zresztą w zeszłym roku zostałem skrytykowany za umieszczenie w analogicznym zestawieniu okładki $plA$h ¢LUB 7, których nawet nie potrafiłem dobrze zapisać. Dobrze, wobec tego w tym roku postanowiłem pokazać się zarazem jako orędownik postępu oraz przeciwnik relatywizacji. Tak więc, okładka The Child of Lov jest przykładem słabej okładki, ponieważ jest nijaka na tle tegorocznych osiągnięć we własnej estetyce, takich jak to, to, to, czy to. Szach mat.

 

 

Christopher Lee – Charlemagne: the Omens of Death (Charlemagne Productions Ltd.)

 

 

Christoper Lee jest oficjalnie bogiem metalu, ale nie znaczy to chyba, że okładki jego płyt muszą być takie złe. Czy jednak znaczy? Tym bardziej, że jednak Christoher Lee siedzący na tronie > Christopher Lee stojący pomiędzy dużą ilością kruków, zgliszczy oraz białych koni. Tak wyglądałby mainstream popkultury, gdyby Frodo nie wrzucił do ognia tego pierścienia.

 

 

Chrissy Murderbot – All Right Ep (Hyperboloid)

 

 

Bardzo lubię, kiedy muzyka klubowa ironicznie przegląda się we własnej przeszłości oraz minionych estetykach i np. bardzo kibicuję powstaniu tego filmu, ale człowiek-cheeseburger to dla mnie jednak za dużo.

 

 

Eric Clapton – Old Sock (Bushbranch/Surfdog/Polydor)

 

 

Tytuł mówi sam za siebie, a jakby tego było mało, podkreśla go zastosowana czcionka. Zdjęcie tylko dopełnia ten przygnębiający obraz. Ta okładka byłaby gorsza jedynie, gdyby w miejsce Claptona wstawić zdjęcie Zbigniewa Hołdysa (copyright na to sformułowanie: Klaudia Rachubińska).

 

 

 

Erasure – Snow Globe (Mute)

 

 

Weterani elektroniki wydali w tym roku płytę synthpopowych kolęd. Kolędy miały być „eerie”, poza tym muzycy chcieli pokazać „ciemną stronę” tego czasu w roku, ponieważ dla wielu ludzi jest to bolesny czas… I dlatego okładka tej płyty wygląda jak rodem z kreskówki? I dlatego jest różowawa? Cóż, wygląda na to, że wydanie świątecznej płyty ze znośną okładką to w dzisiejszych czasach zadanie niewykonalne. Erasure dołączają do Sufjana Stevensa, Cee-Lo Greena oraz wielu innych, którym się to nie udało.

 

 

Jazz-Iz-Christ – Jazz-Iz-Christ (Serjical Strike)

 

Proszę państwa, nazwa wytwórni jest w tym wypadku znacząca – oto debiut nowej formacji znanego i lubianego Serja Tankiana! Co ciekawe, jest to rzeczywiście płyta w zamierzeniu jazzowa. Jako laik w temacie nie będę się za bardzo wypowiadał na temat tego, czy Tankianowi się to udało, natomiast sfera wizualna tego projektu to coś, czego nie ogarniam, począwszy od rzeczonej okładki, a skończywszy na teledysku, który zestawia Plac Św. Marka z Placem Zamkowym.

 

 

Limp Bizkit – Ready to go (single) (Cash Money)

 

 

Limp Bizkit postanowili jeszcze raz wrócić, co jest pomysłem poniekąd rozczulającym. Żenująca estetyka okładki oraz teledysku (Fred Durst na sedesie, kobiety w bikini polewające się wodą) stanowiła nieodłączny element zespołu od lat 90. Ba, ten singiel jest tak najtisowy, że gościnnie udzielający się Lil Wayne rapuje o Reggim Millerze. Tylko dlaczego Durst stara się teraz wyglądać jak Damian Abraham z Fucked Up? Czy to znaczy, że mamy jednak rok 2013, a nie 1998?

 

 

Luke Eargoggle & Friends – Luke Eargoggle & Friends (Unknown to the Unknown)

 

 

Zastanawiam się, czy te wszystkie syntezatory są przeznaczone dla kolejnych przyjaciół Luke’a Eargoggle’a, czy też oddają ducha nazwy wytwórni.

 

 

Johnny Marr – The Messanger (Sire /ADA)

 

 

Marr wygląda na tej okładce cokolwiek niepewnie i nie wiadomo, czy dlatego, że jest to de facto jego solowy debiut, czy dlatego, że go w tę okładkę tak koszmarnie wklejono.

 

 

Christopher Owens – Lysandre (Turnstile/Fat Possum)

 

 

Jak słusznie wyłapał Stuart Berman, włosy stanowią ważny element wizerunku oraz twórczości Christophera Owensa. Z jego solowego debiutu spogląda nastolatek emo schowany za grzywką utkaną z młodzieńczego cierpienia. Powiedzieć, że jest to pretensjonalne zdjęcie, to nic nie powiedzieć – jednak już w klipie promującym pierwszy singiel z płyty można zobaczyć, że Owens ma rzeczoną grzywkę tylko z jednej strony głowy. Podwójna natura, schizofrenia czy cynizm?

 

 

Sasha Go Hard – Nutty World (własne wydawnictwo)

 

 

Nie wiem, dlaczego nadzieja kobiecego rapu z Chicago na okładce swojego mixtape’u wygląda jak zepsuty robot prowadzony przez pole kukurydzy przez kosmitów rodem z Dnia Niepodległości. Pandora? Koń Trojański? Wojna Światów? Prometeusz?

 

 

Strange Talk – Cast Away (Neon Gold/Fine Time/Sony/Wind-Up)

 

 

Jedną z rzeczy, których najbardziej nie lubię na okładkach płyt, jest estetyka łącząca „ejtisowy dizajn” z pseudosurrealizmem. Osobą odpowiedzialną za rozpowszechnienie tej plagi był sam Storm Thorgesom, który popełnił w tym stylu niektóre ze swych najsłabszych okładek. Cóż, wtedy przynajmniej to stanowiło jakąś ekscentryczną jakość, dzisiaj jedynie wątpliwą estetykę, do której trzeba umiejętnie podejść.

 

 

Team Ghost – Rituals (wSphere)

 

 

Nicolas Fromageau zakładał kiedyś z Anthonym Gonzalezem M83. Dzisiaj stara się robić różnorodną metamuzykę, która czerpie raz z techno, raz z indie, raz jeszcze z czegoś innego. Podstawą jest ewidentnie ironia, którą widać na tej okładce odsyłającej zarówno do klasycznej tradycji bluesa, jak i do heavy metalu, zarówno do dream popu, jak i Kraftwerku. A jednak warstw ironii jest w tym zdjęciu zbyt wiele – tym bardziej, że zawarta na płycie muzyka brzmi tak, jakby komponowana była na serio.

 

 

Yeah Yeah Yeahs – Mosquito (Dress Up/Interscope)

 

 

Uparcie bronię tegorocznej płyty Yeah Yeah Yeahs, ale okładki nie mam zamiaru. Podobno miała być ona zresztą podstawą do serii klipów wykorzystujących animację 3D. W tej estetyce powstał jednak tylko jeden – do kawałka tytułowego. I chyba dobrze, po pozostałe dwa są znacznie, znacznie lepsze. Być może nie jestem jeszcze gotowy na „subwersywną animację”, jaka miała towarzyszyć tej płycie, ale problem leży chyba w tym, że bardzo ciężko stworzyć animację, która pasowałaby do wizerunku, jaki przez lata stworzył zespół. Nie mówiąc już o tym, że pomysł, by Karen O reprezentowała „sexy and beatifully gross” komarzyca, jest mimo wszystko mało intuicyjny, przez co cały koncept na okładkę okazał się chybiony.

 

 

Wacka Flocka Flame – DuFlocka Rant 2 (1017 Brick Squad)

 

 

Jako wielki fan zarówno NBA, jak i muzyki popularnej, stanowczo sprzeciwiam się przeszczepianiu estetyki opakowań gier w stylu NBA 2k14 na okładki płyt.


__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Antoni Michnik
Antoni Michnik
Historyk kultury, badacz sound studies
Doktorant w Instytucie Sztuki PAN, absolwent Instytutu Historii Sztuki UW, historyk kultury, performer. Członek założyciel researchersko-performatywnej Grupy ETC. Od jesieni 2013 roku w redakcji magazynu „Glissando”. Publikował m.in. w „Kontekstach”, „Kulturze Popularnej”, „Kulturze Współczesnej”, „Kwartalniku Filmowym”, „Dialogu”, „Roczniku Historii Sztuki”, „Zeszytach Literackich”. Współredaktor książek „Fluxus w trzech aktach. Narracje – estetyki – geografie” Grupy ETC (Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2014) oraz „Poza Rejestrem. Rozmowy o muzyce i prawie autorskim” (Fundacja Nowoczesna Polska, 2015).
Zamknij