Muzyka

Italo disco to nie tylko Sabrina

Włoska muzyka pop kojarzy się z niezłym dziadostwem. A jednak na początku lat 80. powstawała tam naprawdę całkiem udana odmiana muzyki tanecznej.

Gdy przekopywałem się przez bazę allmusic.com w poszukiwaniu informacji o italo disco, usłużny automat skierował mnie do znakomitych wytworów włoskiej myśli muzycznej: Zucchero, Erosa Ramazzottiego, Andrei Bocelliego. Pomyślałem, że sami są sobie winni. Włochy to matecznik Berlusconiego, velin i ekipy z New Jersey. Nic dziwnego, że ich muzyka popularna też kojarzy się z dziadostwem (Sabrina!). A jednak na początku lat 80. to właśnie tam powstawała bardzo udana mieszanka muzyki tanecznej, popu oraz innych mniej oczywistych gatunków. 

Koniec lat 70. nie był najlepszy dla amerykańskiej muzyki tanecznej, scena była wyniszczona przez narkotyki, legendarne kluby upadały jeden po drugim – symbolicznym gwoździem do trumny było niesławne homofobiczne Disco Demolition Night na stadionie Chicago White Sox, podczas którego kontrowersyjny prezenter radiowy Steve Dahl wysadził winylowe płyty z disco w powietrze. W tym trudnym czasie disco znalazło bezpieczny azyl w Europie, szczególnie we Włoszech.

Dyskoteki nie były niczym nowym dla Włochów. W latach 70. jedna z najpopularniejszych znajdowała się dwie przecznice od rzymskiej Via Veneto, jej stałymi bywalcami byli m.in. Onassisowie. Koniec lokalu był przewidywalny, policja wszczęła śledztwo w sprawie narkotyków. Nie obyło się też bez interesującego zwrotu akcji, okazało się, że właściciele lokalu byli powiązani z rynkiem kradzionych dzieł sztuki.

Prawdziwa historia włoskiego disco zaczęła się jednak mniej więcej w połowie lat 70., w klubie Baia Degli Angeli w Gabicce, niedaleko Rimini. Jego rezydentami było dwóch amerykańskich DJ-ów, którzy czarowali imprezowiczów selekcją filadelfijskiego disco i funku, nagrań niedostępnych we Włoszech. W roku 1977 jeden z Amerykanów wrócił do domu i przekazał rezydencję Danielowi Baldelliemu. Po latach ten ostatni wspominał: „Graliśmy w szklanej windzie, mogłem więc patrzeć na wszystkie parkiety – trzy wewnątrz klubu i dwa na zewnątrz, przy basenie” (cytuję za Turn the Beat Around, świetną historią muzyki disco, autorstwa Petera Shapiro).

Następną rezydencją Baldelliego był klub Cosmic, wzorowany na legendarnym Studiu 54 oraz na Odysei kosmicznej 2001. Tylko że w przeciwieństwie do pierwowzoru, Cosmic był bardzo egalitarny. Zresztą trudno, żeby było inaczej. Studio 54 to Nowy Jork, a Cosmic to Lazise, niewielkie miasteczko, niedaleko Werony.

Baldelli nie hołdował jednak codziennemu gustowi przeciętnego zjadacza pigułek: „Na jednym kanale miałem Bolero Ravela, a na drugim muzykę ludu Mandinka albo T-Connection razem z Moebiusem i Roedeliusem. Albo Cata Stevensa i Lee Ritenoura, albo grałem Depeche Mode na 45 obrotów na sekundę. Miksowałem 20 afrykańskich piosenek z jednym rytmem z maszyny perkusyjnej Korga. Nakładałem efekty z syntezatorów na wokale Miriam Makeby, Jorge Bena i Feli Kutiego”.

Ta mieszanka stała się zaczynem italo disco, tanecznej muzyki o szerokich horyzontach, przebojowej i melancholijnej zarazem. Kariera Baldelliego była też bezpośrednim impulsem do powstania rdzennie włoskiej muzyki tanecznej. Każdy DJ potrzebuje nowej muzyki, żeby utrzymać uwagę wymagającej publiczności. Tymczasem importy z Wielkiej Brytanii lub Stanów były drogie, poza tym nowych płyt z muzyką taneczną było jakby mniej – początek lat 80. to przecież punk. Zapotrzebowanie należało więc zaspokoić lokalnie.

Na szczęście dzięki technologicznym innowacjom nowe europejskie disco mogło powstać szybko i tanio. A jeszcze na początku lat 70. była to dość droga impreza. Ukochane przez Baldelliego filadelfijskie disco było nagrywane przez całe orkiestry, bogate aranżacje na instrumenty smyczkowe, wibrafony i inne atrakcje wymagały godzin czasu studyjnego i doświadczonych muzyków sesyjnych. Muzyków nie tak łatwo było jeszcze zastąpić syntezatorami, bo te również były bardzo kosztowne. Przekonał się o tym Giorgio Moroder, jeden z pionierów syntetycznego disco, który przeżywa teraz drugą młodość. Na początku lat 70. Moroder w syntezator Moog 3 zainwestował 10 tysięcy dolarów, czyli ponad 50 tysięcy dzisiejszych dolarów. To nie była zabawka dla każdego i z pewnością trafna ta inwestycja w dużej mierze zadecydowała o estymie, jaką do dziś cieszy się sympatyczny Giorgio. Oczywiście Love To Love You Baby albo I Feel Love Donny Summer wyprodukowane przez Morodera to klasyki. Szczególnie ten drugi epicki kawał syntetycznego disco inspirował późniejszych twórców italo. Moroder udowodnił bowiem, że można zrobić hita posługując się wyłącznie syntezatorem. Gdy w latach 80. te stały się przystępniejsze cenowo, otworzył się nowy rozdział w historii disco.

Jednak pierwszych numerów, które uosabiają ducha italo należy szukać nie we Włoszech tylko w Francji. To stamtąd pochodzi zespół Space, autorzy słynnego Magic Fly, kawałka, który pożenił ze sobą disco, marzenia o lotach w kosmos, brzmienia z analogowych syntezatorów oraz matematyczną precyzję i rozmach progresywnego rocka.

To ostatnie skojarzenie nie jest tak bardzo dziwaczne, jak mogłoby się wydawać. Urokowi syntetycznego disco uległ na przykład Claudio Simonetti, klawiszowiec włoskiego Goblina, autor ścieżki dźwiękowej do wiekopomnej Nocy żywych trupów. Jego dyskotekowe nawrócenie było wynikiem nocnych doświadczeń zebranych w rzymskich klubach. Simonetti przekuł nocne szaleństwa na wiele, wiele hitów. Wyprodukował m.in. Fear Easy Going oraz Give Me a Break Vivien Vee. To jedna z gałęzi italo, kosmiczna i luksusowa, muzyka oprószona gwiezdnym pyłem i kokainą.

Ten sam naiwny futurystyczny sznyt można znaleźć m.in. u muzyków z Koto. Jednak moim ulubionym singlem wywodzącym się z tego nurtu jest Spacer Woman Charlie – to najlepszy kawał nieco melancholijnego i romantycznego disco nagrany kiedykolwiek. Nie ma tu żadnego zbędnego fragmentu – monotonne arpeggio basu hipnotyzuje, minorowe akordy rozczulają, jak wspomnienia o Pi i Sigmie z Matplanety. Sama Charlie jest zaś archetypiczną wokalistką italo, to diwa nieobecna, nierzeczywista tak, jak hologram 2Paca podczas zeszłorocznej Coachelli.

O dziwo, ta dość dziwna muzyka uchodziła za komercyjną. Z tego powodu od italo odżegnywał się np. Baldelli: „Claudio Simonetti, Gazebo, Mario Boncaldo – nie lubiłem ich, cała włoska muzyka była zbyt komercyjna. […] Wolałem elektroniczną muzykę z Niemiec”.

Przeciwwaga dla „komercji” pojawiła się jednak też w samych Włoszech. Na przykład rodzinny duet Krisma łączył szkieletowe gitarowe riffy, nieobecne wokale i kosmiczne efekty dźwiękowe, a efekt tego był naprawdę bliski temu, co nagrywali choćby The Cars.

Wreszcie italo stało się tak popularne, że dotarło nawet do Stanów. I jak to często bywa, Amerykanie odkryli rdzennie amerykańską muzykę dzięki importowi artystów z Europy. Italo było np. bardzo popularne w Chicago, legendarny Frankie Knuckles puszczał włoskie single w legendarnym klubie Warehouse, od którego wzięła swoją nazwę muzyka house. Prawdziwym hitem było tam np. Dirty Talk grupy Klein & MBO – nowofalowe disco o protohouse’owej rytmice i surowym syntezatorowym riffie. Singiel inspirował nie tylko chicagowskich producentów, zafascynowani byli nim np. muzycy z New Order. Mówi się, że Blue Monday to hołd dla Dirty Talk. Italo dotarło także do Detroit. Jak donosi Dan Sicko, autor książki Techno Rebels, na licealnych imprezach puszczali je Juan Atkins, Kevin Saunderson i Derrick May, słynne „trio z Belleville” (przedmieście Detroit) – późniejsi twórcy Detroit techno. Detroitowski klasyk Sharevari A Number of Names był studyjną interpretacją zabaw młodych DJ-ów z nagraniami italo, m.in. Holly Dolly w wykonaniu Kano.

Chyba faktycznie w latach 80. prawdą było, że Włosi robili to lepiej. Dziś przypominają o tym choćby Johnny Jewel i Mike Simonetti (niespokrewionony z Claudio), których wytwórnia nazywa się właśnie Italians Do It Better. Warto się o tym przekonać na własne uszy, szczególnie że Jewel niedawno udostępnił najnowszą kompilację artystów związanych z labelem całkowicie za darmo. O tutaj.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Bożek
Jakub Bożek
Publicysta, redaktor w wydawnictwie Czarne
Publicysta, redaktor inicjujący w wydawnictwie Czarne, wcześniej (do sierpnia 2017) redaktor prowadzący w Wydawnictwie Krytyki Politycznej. Absolwent Centrum Kształcenia Międzynarodowego Politechniki Łódzkiej i socjologii na Uniwersytecie Łódzkim. Redagował serwis klimatyczny KP. Otrzymał drugą nagrodę w konkursie w Koalicji Klimatycznej „Media z klimatem!”. Współtworzył Klub Krytyki Politycznej w Łodzi.
Zamknij