Muzyka

Bożek: Techno i austriackie potwory

Ożywiane na płycie „Verstörung” monstra nie brzydzą, raczej ciekawią i intrygują.

Wybrałem się niedawno do pewnego muzeum. Choć nie można było robić w nim zdjęć, widziałem jak niektórzy turyści spiesznie cykali fotki swoimi komórkami. Niektórzy zapomnieli wyłączyć lampy i zawstydzeni kryli się przed znudzonymi ochroniarzami. Sam nie cierpię robić zdjęć, ale też chciałem coś zabrać na pamiątkę. W wysokim, marmurowym holu muzeum pewien artysta zamontował dźwiękową instalację – instrument przypominający wypatroszoną gitarę albo harfę po przejściach, z którego głównie zniecierpliwione dzieci wydobywały niskie, burdonowe tony. Wyjąłem telefon i zacząłem nagrywać swoje solo, ale za chwilę wyrósł przede mną dość niski ochroniarz. „Tu nie można…” – urwał w pół zdania, gdy zobaczył wykres fali dźwiękowej, który mu pokazałem. Pokiwał głową z mieszaniną niedowierzania i rozbawienia i poszedł ścigać niesfornych amatorów sztuki.

„To normalne, że gdy nagrywam, ludzie patrzą jak na wariatkę” – mówi mi Aleksandra Grünholz, która jako We Will Fail wydała właśnie album złożony ze znalezionych dźwięków. Ta graficzka, performerka i muzyk kolekcjonuje je od sześciu lat. „Pamiętam, że pierwsze nagrania, to były jakieś letnie ambienty. Skwar, hamowanie pociągu, szczekające psy. Rejestrowałam je, bo wydawało mi się ekscytujące, że można słyszeć nieco inaczej (przez mikrofon i słuchawki)”. W miarę rozrostu biblioteki – dziś znajdują się w niej między innymi „różnej jakości nagrania terenowe z podróży, nagrania eksperymentów dźwiękowych z udziałem różnych przedmiotów, fragmenty ze starych kaset znalezionych w komisach i ze ścieżek filmowych, zapisy rozmów” – pojawiła się potrzeba katalogowania. Każdy dźwięk ma więc swoją kategorię – analogowy, generowany, terenowy – oraz etykietę z datą i miejscem nagrania. A jeśli chodzi o zdziwione spojrzenia: „Mój rejestrator wygląda jak tandetne chińskie radyjko, więc raczej nie budzi sensacji”.

Choć Grünholz budowała swoją bibliotekę bez konkretnego celu, wkrótce zaczęła wykorzystywać zbiory w dźwiękowych performence’ach (jako członkini grupy OKO) i w muzyce (między innymi jako połowa duetu Tirips, który „opiera się na dziwacznym połączeniu techno z dźwiękami, które Piotr Tkacz wydaje za pomocą swojego «zepsutego» gramofonu”). Jednak to Verstörung, który właśnie ukazał się nakładem polskiej wytwórni Monotype, pozwala najgłębiej zanurkować w kolekcji Grünholz, która na tym albumie przyjęła dwojaką rolę – producentki muzycznej i kuratorki. „Szukam zestawień, które coś opowiadają lub wywołują. Staram się jednak, by dźwięki nie budziły jednoznacznych skojarzeń. Nawet jeśli używam nagrań terenowych, efekt końcowy jest abstrakcyjny”.

Faktycznie, Verstörung jest niesforny i odrealniony już od samego początku. W v.01 kolaż zgrzytów, szumu i chóralnego śpiewu (przyznaję, strzelam) jest trzymany w ryzach przez zdyscyplinowany, ale wciąż drugoplanowy, rytm. Znakomite v.03 przypomina dioramę – tajemnicze odgłosy nakładają się na siebie warstwami i tworzą przestrzenną ułudę. v.07 to z kolei techno noir, podobnie v.10 z syntetycznymi fanfarami nerwowymi, jak koniec miesiąca.

v.12 mogłoby być klubowym hitem, gdyby tylko ktoś podmienił imprezowiczom kokainę na barbiturany albo ketaminę. Bas w tym numerze brzmi jakby wpadł do k-hole, wymiaru dostępnego po zażyciu dostatecznie dużej dawki tej substancji.

Verstörung zwodzi – nigdy nie wiadomo, czy to, co słyszymy jest naprawdę, czy to tylko przesłuch, zaburzenie sygnału między głośnikiem a uchem.

Zaburzenia są zresztą głównym tematem tej płyty – jej tytuł pochodzi od powieści Thomasa Bernharda o tej samej nazwie (w Polsce ukazała się w roku 2009). Narrator wyrusza wraz ze swoim ojcem, lekarzem, na obchód po austriackiej prowincji i, jak to u Bernharda, napotyka rzeczy straszliwe. Tym rzeczom oczywiście winni są jeszcze gorsi Austriacy, wśród okropnej menażerii znajdują się między innymi: przemysłowiec żyjący w kazirodczym związku z siostrą; spotworniały muzyczny geniusz, którego rodzina zamknęła w klatce; wreszcie mroczny, obłąkany książę Saurau. „Zaburzenie czytałam pod koniec pracy nad albumem i poczułam, że to brakujący element układanki – mówi Grünholz. Ale pomysł na płytę miałam od początku dość sprecyzowany. Dużo myślałam o porażkach, o błądzeniu, o drobnych odchyleniach”.

Ostatecznie jednak Verstörung nie ma aż tak wiele wspólnego z „Zaburzeniem”. U Bernharda zaburzenie to zło. „Opisywany przez niego świat buzuje i przelewa się od nadmiaru ohydy. Najstraszniejszy, najgorszy, największy, bezgraniczny, najbardziej zgorzkniały – to jego ulubione określenia” – pisał Juliusz Kurkiewicz. Dla Grünholz z kolei zaburzenie wydaje się być czymś uwodzącym, producentka nawet najbardziej nieforemnym dźwiękom poświęca wiele troski i uwagi (proces twórczy opisuje jako „wiele zabawy, błędów i eksperymentu”). Monstra, które tworzy, nie brzydzą, raczej ciekawią i intrygują. To rzadka umiejętność, warto zapoznać się z tą menażerią.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Bożek
Jakub Bożek
Publicysta, redaktor w wydawnictwie Czarne
Publicysta, redaktor inicjujący w wydawnictwie Czarne, wcześniej (do sierpnia 2017) redaktor prowadzący w Wydawnictwie Krytyki Politycznej. Absolwent Centrum Kształcenia Międzynarodowego Politechniki Łódzkiej i socjologii na Uniwersytecie Łódzkim. Redagował serwis klimatyczny KP. Otrzymał drugą nagrodę w konkursie w Koalicji Klimatycznej „Media z klimatem!”. Współtworzył Klub Krytyki Politycznej w Łodzi.
Zamknij