Muzyka

Bożek: Muzyka jest bronią przyszłości

Dziś wizja przyszłości to raczej 30 lat z kredytem niż latające samochody czy błyszczące roboty. O retrofuturyzmie w muzyce pisze Kuba Bożek.

Podobno muzyka jest bronią przyszłości – tak przynajmniej mówił Fela Kuti, nigeryjski twórca afrobeatu. Jeśli tak jest faktycznie, to w ostatnich latach z przyszłością jest trochę gorzej, niż było w XX wieku. Futurystycznych wizji jest jakby mniej, a jeśli już się pojawiają, to są raczej wariacjami na temat tego, jak ludzie wyobrażali sobie przyszłość kilkadziesiąt lat temu. Jest w tym coś niepokojącego, że łatwiej wyobrazić sobie zniszczenie świata, niż to, jak będzie on wyglądał za 50, 100 albo nawet 1000 lat.

W ciągu ostatnich kilku lat pojawiło się kilku artystów, którzy dźwiękami odtwarzają dawne utopie i antyutopie. Jednym z nich jest Jamie Teasdale, który jako Kuedo, miesza epickie kompozycje na analogowe syntezatory à la Vangelis z kinetyczną energią footworku i hip-hopowym swagiem. Krytycy muzyczni często porównują Severant do ścieżki dźwiękowej Łowcy androidów, ale dla mnie świat Kuedo jest pogodniejszy niż świat Philipa K. Dicka. Sądzę, że lepszym przewodnikiem byłby tutaj George Jetson niż Rick Deckard – w numerach, takich jak Ascension Phase albo Scissors wyczuwa się smak technologicznej utopii, w której nie ma wojen, głodu, zupełnie jak w marzeniach kandydatek na Miss Uniwersum.

 

Wpływ Deckarda jest bardziej widoczny na singlu, który ukazał się w rok po premierze Severant. Work, Live & Sleep In Collapsing Space to kosmiczny lot, trapowy bit i niesamowity basowe arpeggio, które jest równie nieustępliwe i zapierające dech w piersiach, co przemowy poseł Krystyny Pawłowicz. Jest mroczniej niż na albumie, a tytuł zmusza do zadumy nad prekariatu odwieczną tułaczką.

Podobne klimaty eksploruje Daniel Lopatin, czyli Oneohtrix Point Never. Niedawno ukazało się wznowienie jego pierwszego albumu (w rzeczywistości był to zbiór nagrań, które wychodziły już wcześniej), Rifts. To muzyka do podróży na księżyc rakietą z silnikiem parowym. Kompozycje są dość proste, akordy ciągną się długo, a arpeggia przebiegają szybciej niż Usain Bolt. Całość jest nostalgiczna i pełna emocji, to sentymentalny powrót do rzeczywistości jak z science-fiction. Czy jednak jest to coś więcej niż archeologia przyszłości?

 

Z jednej strony Lopatin pracuje na starych analogowych syntezatorach, jego ulubionym instrumentem jest Roland Juno-60, nazywa go Judy. Posługuje się też starym sekwencerem Rolanda i kilkoma podstawowymi efektami. Nie jest to tak bardzo niespotykany zestaw, szczególnie na niezależnej scenie amerykańskiej, ale nie jest to też najbardziej typowe instrumentarium współczesnych muzyków. Lopatin z reguły zastrzega, że nie chodzi o celowe postarzenie brzmienia. Ważniejsze są ograniczenia, które stawiają przed nim ulubione instrumenty: „Uwielbiam MSQ-700 i Juno-60, bo nie można na nich zrobić wszystkiego. Trzeba się trochę pomęczyć”. Poza tym pewną rolę odgrywa też to, że cały sprzęt odziedziczył po ojcu, inżynierze, który po godzinach grał w zespole rockowym.

Na szczęście Lopatin nie trzyma się ściśle jednego kursu. Każdy z jego albumów przynosił jakieś niespodzianki. A to piosenkę z Antonym Hegartym, a to samplowane kolaże, których nie powstydziłby się nawet DJ Premier. Lopatin wciąż korzysta z archiwów przeszłości, wiele jego sampli pochodzi z radiowych dżingli i telewizyjnych reklam. W sumie nic w tym dziwnego, kształcił się na bibliotekarza. Na szczęście przeszłość nie zaśmieca jego kawałków, ale futuryzm pozostał. Fajnie.

 

Inną twarzą retrofuturyzmu jest brytyjska hauntologia. To muzyka ulepiona ze ścieżek dźwiękowych do programów telewizyjnych nadawanych w latach 60. i 70., z płyt znajdowanych w charity shopach, na wyprzedażach garażowych itd. Sample z winylu przykryte są często industrialowym hałasem i dźwiękami z analogowych syntezatorów, wielkich jak trzydrzwiowe szafy. Całość brzmi trochę jak Cudowne lata – pod miłą fasadą, kryje się nostalgia i smutek końca lata.

Taką muzykę wydaje się w Ghost Box. To niewielka wytwórnia, z paroma artystami: The Focus Group, Roj, The Advisory Circle, Pye Corner Audio, Belbury Poly. Większość ich nagrań nosi hip-hopowy sznyt, stare jest zszyte z nowym, choć nie zawsze są to zestawienia doskonałe – np. niepokojące wypowiedzi telewizyjnych lektorów są ilustrowane muzyką pogodną jak Lazurowe Wybrzeże. Solówkom na elektrycznych organach wyjętych rodem z easy-listening towarzyszą dubowe hałasy albo sample rozciągnięte jak baletnica. Na stronie piszą, że inspiruje ich: „folklor, stara elektronika, library music, nawiedzone ścieżki dźwiękowe do programów TV”. Telewizja nie pojawia się tu bezpodstawnie. Sama nazwa wytwórni to wariacja na temat programu dla dzieci pod tytułem Picture Box. Współzałożyciel Ghost Boxu Julian House mówi: „Fascynują mnie działa elektronowe, powidoki, fosfor”. Na albumach i EP-kach wytwórni można przeczytać cytat z T. C. Lethbridge’a, brytyjskiego podróżnika i archeologa, który interesował się parapsycholgoią: „Obraz telewizyjny zamienia człowieka w ducha”.

Artyści Ghost Boxu mają też inne obsesje niż telewizja. Ich muzyka przywołuje wspomnienie Wielkiej Brytanii lat 60. i 70., kiedy jeszcze przywileje socjalne nie kojarzyły się z „darmowymi lanczami”. Były to czasy wielkich planów, utopijnego optymizmu, dużych inwestycji publicznych, o nie zawsze najlepszych skutkach. Ciemnych stron było więcej – technokratyzm, paternalizm – ale skoro „jest cień, musi się tu gdzieś palić światło”.  Przyszłość chyba była wtedy ciekawsza, w każdym razie na tyle, że opłacało się o niej pisać i myśleć. Dziś – szkoda gadać. Dla mnie wizja przyszłości to 30 lat z kredytem, a nie latające samochody i błyszczące roboty, które odkurzają i gotują. Podejrzewam, że dla wielu naszych czytelników też.

W tę wizję idealnie wpisuje się The Advisory Circle, projekt muzyczny, nazwany tak samo, jak wymyślone biuro rządowe, które doradza ludziom, jak zachować się w niemal każdej sytuacji. Ich agenda to: „Pamiętaj, nie zobaczysz ani nie usłyszysz elektryczności. Szkodliwe, niewidzialne siły otaczają nas wszędzie, gdzie jesteśmy. Na szczęście The Advisory Circle pomoże podjąć Ci właściwą decyzję”. Czasami przypomina to bardzo nieudaną kampanię społeczną. Frozen Ponds PIF to fragment audycji radiowej, która przestrzega przed beztroską zabawą na lodzie. „Dla dziecka zamarznięta sadzawka to nowe miejsce dla zabawy. Ale jeśli dziecko pójdzie za daleko…”. Pod koniec słychać tylko krzyk dziecka, przepuszczony przez staroświecki taśmowy pogłos.

Mimo to utopie są przyjemne. Szkoda, że żeby o tym sobie przypomnieć, musimy cofać się o 50 lat.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Bożek
Jakub Bożek
Publicysta, redaktor w wydawnictwie Czarne
Publicysta, redaktor inicjujący w wydawnictwie Czarne, wcześniej (do sierpnia 2017) redaktor prowadzący w Wydawnictwie Krytyki Politycznej. Absolwent Centrum Kształcenia Międzynarodowego Politechniki Łódzkiej i socjologii na Uniwersytecie Łódzkim. Redagował serwis klimatyczny KP. Otrzymał drugą nagrodę w konkursie w Koalicji Klimatycznej „Media z klimatem!”. Współtworzył Klub Krytyki Politycznej w Łodzi.
Zamknij