Muzyka

Bożek: Jak nie przegapić goryla?

Strategia Mike'a Paradinasa to rodzaj muzycznej antropologii, w której podstawowym narzędziem stał się YouTube.

Jest taki zabawny eksperyment. Dwóch amerykańskich – jakże inaczej – psychologów pokazało grupce ochotników film, na którym dwie drużyny, jedna w białych, a druga w czarnych koszulkach, podają sobie piłkę od kosza. Zadaniem badanych było policzenie liczby podań między drużyną „białych”. (Jeśli chcecie się sprawdzić, możecie przejść to samo badanie). Poprawną odpowiedzią było „15”, ale jeszcze lepszą: „O kurczę, czy naprawdę widziałem tam goryla?”. Bo gdzieś w połowie filmu wśród graczy pojawia się ktoś w kostiumie goryla i robi spektakularnego king-konga. O dziwo, prawie połowa badanych przegapiła niezapowiedzianego gościa. Ci mniej uważni wymyślili nawet teorię spiskową, sądzili, że taśmy zostały podmienione – w końcu, kto mógłby przegapić coś takiego. Jednak psychologia kognitywna mówi nam, że mógłby to być każdy z nas. Jeśli się czegoś nie spodziewamy, istnieje duża szansa, że tego nie zauważymy. Dla umysłu przyzwyczajenie jest prawie wszystkim.

 

Dla mojego też, bo ta historia przypomniała mi się przy okazji rozmowy z Mike’iem Paradinasem, który swój czas dzieli między prowadzenie wytwórni Planet Mu i nagrywanie muzyki jako μ-Ziq (choć miał też dziesiątki innych ksywek i projektów). Choć znam i cenię Planet Mu, nigdy nie powiedziałbym, że to moja ulubiona wytwórnia. Wydawało mi się, że brakuje im charakteru, spójności. Nigdy nie zadeklarowałbym się jako fan. Pewnie dlatego, że wytwórnia wytworzyła najbardziej spójną tożsamość w pierwszym okresie działalności, nie była to jednak tożsamość, z którą byłoby mi po drodze.

 

We wczesnych latach Planet Mu Paradinas wydawał dziwną, pokręconą elektronikę: od najbardziej nieznośnego drill’n’bassu (wiem, że Venetian Snares ma swoich fanów, ale nie starcza mi empatii, żeby ich zrozumieć) aż do okropnej mieszanki IDM („Intelligent Dance Music” – w tej nazwie jest tyle seksapilu, co w obróbce skrawaniem) z indie. Brrrrrrr. A może to po prostu nie moja bajka? W końcu Paradinas miał oddanych fanów, którzy kupowali wydawanego prze niego albumy. Koniec lat 90. i początek obecnej dekady były naprawdę bardzo dobre. „Na początku wydawaliśmy mało płyt – mówi Paradinas – 5 albo 6 rocznie, nie była to praca na pełny etat. Ale szło w miarę łatwo, bez problemu sprzedawaliśmy po 6–7 tysięcy egzemplarzy. Nasz drugi album, Spectrum Jegi, sprzedał się w takim nakładzie. Właściwie bez promocji czy większego wysiłku. Moje albumy też szły nieźle”.

 


 

Dzięki temu label rozwijał się szybko. Ale Paradinas nie był do końca zadowolony z kierunku, jaki przyjęło Planet Mu, chciał wydawać co innego, muzykę, której słuchał i którą grał na imprezach jako DJ. „Już w 1998 roku grałem breaki i garage, powinienem był spróbować wydać coś z tego nurtu, ale trzymałem się breakcoru, drill’n’bassu. To było proste. Scena garage’owa była zamknięta, mieli własne wytwórnie, jak Locked On czy Ice Cream Records, infrastrukturę klubową. Zarabiali dobre pieniądze. Byłem pewien, że nie będą zainteresowani moją wytwórnią i w efekcie nigdy nie zapytałem, czy chcieliby współpracować z Planet Mu”.

 

I tak Planet Mu dalej wypuszczało w świat kolejne IDM-owe strzały. Ale polityka wydawnicza uległa zmianie. Paradinas przestał liczyć wyłącznie na demówki, uczył się zapraszać artystów, których lubił i cenił. W wywiadzie dla „Resident Advisor” powiedział: „Przełomowy był dla mnie kontakt z Hellfishem i Producerem. Zdałem sobie sprawę, że mogę ich poprosić o nagranie czegoś dla mnie, zamiast czekać na kolejną IDM-ową demówkę od jakiegoś pryszczatego dzieciaka”.



 

Prawdziwym przełomem było jednak zaangażowanie się Paradinasa w dubstep i grime. W podboju nowego terytorium pomógł mu o dziwo kryzys na rynku muzycznym. „W 2004 było mniej wytwórni, rynek muzyczny zaczął się załamywać pod wpływem internetu. Scena dubstepowa potrzebowała wytwórni takich, jak nasza”. Nie chodziło tylko o biznes, bo Paradinasem kierowała autentyczna pasja – brytyjską basową muzykę śledził wytrwale od czasów jungle’u.( Potem spłacił swój dług wydając np. retrospektywę Bizzy’ego B, hardcore’owego klasyka). Zaczął wydawać grime (MRK1, Virus Syndicate) i dubstep (Vex’D).

 

 

 

Od tej pory strategią Paradinasa stało się odkrywanie nowych scen, rodzaj muzycznej antropologii, w której podstawowym narzędziem stał się YouTube. Największym odkryciem był naturalnie chicagowski footwork, na który Paradinas natrafił na jednym z muzycznych blogów. Później dzięki króliczej norze YouTube’a znalazł DJ Nate’a, za którego zresztą nieźle mu się dostało od lokalsów z Chicago. (Obecnie DJ Nate nagrywa hip-hop, jego Gucci Goggles jest nawet lokalnym hitem w Chicago. Paradinas mówi mi, że bardzo się cieszy z jego sukcesu, szczególnie że słyszał, że Nate ma podpisać kontrakt z jakąś dużą wytwórnią. Życzy mu kariery na miarę Wacka Flocky Flame’a).

 


 

Innym, mniej znanym, ale równie cennym znaleziskiem była holenderska scena bubbling. Paradinas wydał np. album 17-letniego Anti-G, chłopaka z Antyli Holenderskich. „Właściwie to nie była scena, tylko paru gości, którzy robili muzykę. Teraz robią już zupełnie inne rzeczy, Anti-G zmienił pseudonim i zwolnił tempo swoich kawałków”.



 

Ponieważ lubię spójne narracje, składam się poskładać historię Planet Mu do kupy. Mam wrażenie, że przez ogromny stylistyczny rozstrzał nie doceniałem wytwórni Paradinasa, nawet jeśli w ciągu ostatnich dwóch lat zarzynałem niemal każdy album, który wydawał: Severant Kuedo, room(s) Machinedruma albo Da Mind of… Traxmana znam na pamięć. Pytam więc Paradinasa o to, co łączy jego artystów. „Mój smak, wybieram artystów, których lubię.”. Jego gust jest zbudowany na muzyce elektronicznej nadawanej w telewizji końca lat 70.: „Moi rodzice nie słuchali muzyki w domu, oglądaliśmy za to telewizję. Uwielbiałem te dziwaczne tematy przewodnie, naiwne melodyjki, library music, brzmienie odstrojonych oscylatorów”. Słuchał też syntezatorowego popu w stylu OMD czy Heaven 17. Wszystko to inspiruje go nadal, jednak trudno tu mówić o naśladownictwie. U Paradinasa droga od źródłowego materiału do efektu końcowego jest pogmatwana i nieoczywista. Mówi mi, że jako μ-Ziq inspirował się rytmiką footworku, ale gdy słucham jego nowego albumu Chewed Corners, za cholerę tego nie słyszę.

 

Jest jednak inna rzecz, która sprawia że Planet Mu jest tak dobrą wytwórnią (choć być może trudną do pokochania). To niekryty entuzjazm Mike’a do muzyki, którą wydaje, oraz jego wiara w to, że na horyzoncie ciągle czeka coś nowego. Wydaje mi się, że to nie przez przypadek właśnie on najczęściej kojarzony jest z odkryciem sceny footworkowej – żeby coś znaleźć, należy mieć otwarte oczy. Mike z pewnością nie sądzi, że wszystko już było i dzięki temu ma szczęście. Poza tym ma dobre podejście do artystów. „Czasami wysyłam im jakieś kawałki. Jamie Teasdale’owi  [czyli Kuedo – przyp. J.B.] wysyłałem muzykę spektralną, a Young Space’owi – jungle”. Pomaga im przy układaniu tracklist, bo przykłada uwagę do tego, by album był nie tylko zbieraniną ścieżek. Czasami spełnia się w roli kuratora. „Szykujemy z Traxmanem drugą część Da Mind of…. Przysłał mi jakieś 1500 (!!!) ścieżek, postaram się wybrać najlepsze. Myślę, że to będzie lepszy album niż pierwszy”.

 

W dodatku wygląda na to, że jego dobra passa się nie kończy. Rok 2013 wygląda na bardzo zajęty, bardzo ucieszyłem się z wiadomości o współpracy Itala i Jamala Mossa jako Intergalactic Prophets (już niedługo premiera ich wspólnej 12”). W tym roku Paradinas planuje też roszerzyć bazę artystów Planet Mu o producentów z Afryki. „W Afryce jest mnóstwo świetnej muzyki. Wczoraj słuchałem CD, który mój przyjaciel kupił, gdzieś przy drodze podczas podróży po kontynencie. To bardzo ciekawy house, zupełnie różny od afro-house’u, który znamy. Znasz DJ’a Call Me? Niedługo też wydamy coś afrykańskiego, ale na razie nie mogę powiedzieć, co to będzie. Pitchfork ma wyłączność”.


 

Czekam na wszystko. Teraz już widzę, że Planet Mu było moim gorylem.

 

Mike Paradinas jako µ-Ziq wydał właśnie pierwszą od 6 lat płytę Chewed Corners, towarzyszy jej EP-ka XTEP. Poza tym nakładem Planet Mu ukazał się też niedawno album Heterotic, zespołu Paradinasa oraz jego żony Lary Rix-Martin.

 


__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Bożek
Jakub Bożek
Publicysta, redaktor w wydawnictwie Czarne
Publicysta, redaktor inicjujący w wydawnictwie Czarne, wcześniej (do sierpnia 2017) redaktor prowadzący w Wydawnictwie Krytyki Politycznej. Absolwent Centrum Kształcenia Międzynarodowego Politechniki Łódzkiej i socjologii na Uniwersytecie Łódzkim. Redagował serwis klimatyczny KP. Otrzymał drugą nagrodę w konkursie w Koalicji Klimatycznej „Media z klimatem!”. Współtworzył Klub Krytyki Politycznej w Łodzi.
Zamknij