Muzyka

Bożek: Co słychać w przestrzeni kosmicznej?

Tytuł debiutanckiego albumu duetu Kapital, „No New Age”, to dwuznaczna deklaracja. Czym jest ten „nowy wiek”?

Z jednej strony to czas po końcu historii, czas jednostronnego tryumfu kapitalizmu i liberalnej demokracji. W wywiadzie dla brytyjskiego „The Quiteus” jeden z członków grupy, Rafał Iwański, tłumaczył: „To nie żaden nowy wiek! Już raczej stary dobry feudalizm albo coś w tym guście”. Dorzućmy do tego garść inspiracji literackich Iwańskiego i Kuby Ziółka – drugiej połowy Kapital – wśród których znajdują się anarchista Hakim Bey, Baudrillard, Deleuze czy Burroughs, a dostaniemy… No właśnie, co? Album pełen antykapitalistycznych protest songów? Nic z tych rzeczy. Jeśli No New Age jest rodzajem demonstracji politycznej, to posługuje się wyjątkowo nietypowymi narzędziami. I tak zamiast sloganów, manifestów, ostrych i wyrazistych stanowisk pojawiają się powtarzalne riffy – jak ten w znakomitym otwierającym album Live On! – syntezatorowe świsty w rodzaju tych, jakie Brian Eno wydobywał ze swojego EMS VCS3 na dwóch pierwszych albumach Roxy Music, industrialne hałasy i szumy, kuśtykające i rozklekotane rytmy, o bóg wie jakiej proweniencji.

 

Nie jest to jednak muzyka buntu czy agresji, mnie samego wycisza tak jak nocne niebo umorusane gwiazdami. Skojarzenie ze space rockiem, niszą zaludnianą między innymi przez Hawkind czy Spacemen 3, jest absolutnie na miejscu. Jeśli w przestrzeni kosmicznej nie słychać ludzkiego krzyku, to dlatego że wypełnia ją basowe ciśnienie i gitarowe meandrowanie, takie jak z New Kind of Shit.

 

Kosmiczny trop odsyła jeszcze dalej, do psychodelii. Bob Stanley, członek Saint Etienne i autor ambitnej autorskiej historii popu Yeah Yeah Yeah, pisał, że początkiem psychodelii był moment, gdy współczesny rock odważył się zejść z parkietu. „Tak samo jak w beatowej literaturze – pisze Stanley – w muzyce psychodelicznej chodziło o ponowne odkrycie cudów i o poszukiwanie nowych źródeł ekscytacji zmysłów. To był skok w nieznane”. Te eksploracje nieznanego miały dwa przeciwstawne kierunki, jednym był bezkresny kosmos, drugim – równie bezkresna przestrzeń w głowie. „Próbuję szukać tego, co ukryte w materialnej rzeczywistości – mówił w rozmowie z Filipem Kalinowskim Kuba Ziółek – ale nie tego, co ponadnaturalne czy nie z tej Ziemi. Sądzę, że wszystko, z czym mamy do czynienia, dzieje się tu i teraz i ma przede wszystkim materialną formę”. Czy jednak żeby zobaczyć to, co obecnie jest niewidzialne, nie potrzeba nam jakichś protez: nauki, narkotyków, książek, medytacji, jednym słowem zmiany świadomości, przemeblowania przestrzeni w głowie?

 

Eksploracja nieznanego, transowość, psychodelia, rozwój świadomości – w ten sposób Kapital niebezpiecznie zbliża się do pewnej czarnej dziury, która wsysa wartościową twórczość. To ten drugi „nowy wiek”, przeklęty New Age, czyli muzyka dla hipisów z klasy średniej, śmierdzących kadzidłem, spoconych po jodze.

 

Nazwanie płyty No New Age było więc zabezpieczeniem tyłów, zapobiegliwą polemiką z tymi, którzy tak ja, być może spróbują poszukać podobieństw między muzyką Kapital a tym cholernym dźwiękowym barachłem. Iwański przed tą łatą broni się też w wywiadach. W „The Quietus” mówił, że metoda wykorzystania tradycyjnych instrumentów przez Hati, duet tworzony razem z Rafałem Kołackim, „nie ma nic wspólnego z podejściem new age’owym, jak myśleli niektórzy…”.

 

Z drugiej strony epifania, o której mówi w rozmowie, przypomina relację wielu muzyków kojarzonych właśnie z new agem. „W miarę jak poznawaliśmy gongi z Tajlandii czy Chin albo dęte instrumenty drewniane, takie jak ligawki – długie drewniane trąby z Polski wschodniej – […] zaczęliśmy mieć paranormalne doświadczenia słuchowe. Słyszeliśmy kosmiczną muzykę pełną częstotliwości harmonicznych […]”. Dla porównania wyznanie Iasosa, new age’owego psychonauty, autora klasycznego albumu Inter-Dimensional Music: „Przez kilka lat słyszałem rajską muzykę w głowie. Nie wiedziałem, skąd pochodziła”. Podobną historię mogliby opowiedzieć na przykład Edward Larry Gordon, czyli Laraaji, znany choćby ze współpracy z Brianem Eno (choć ten ostatni nie mógł ścierpieć new age’u, pewnie dlatego że ambient był tak do niego podobny), Aeoliah czy Constance Demby.

 

Wreszcie new age, zanim padł ofiarą różnej maści szemranych biznesmenów, również był kontrkulturowym, oddolnym ruchem wywodzących się z tych samych korzeni co psychodelia. Dla przykładu położony w malowniczym Big Sur Instytut Esalen, jedno z najważniejszych dla new age’u miejsc, początkowo miał być azylem dla ludzi nie radzących sobie z wymaganiami i zasadami opresyjnego społeczeństwa lat 50. Choć w popkulturowej optyce Esalen – dzięki filmom, takim jak Bob i Carol i Ted i Alice i artykułom w prasie – kojarzy się raczej z jacuzzi, nagością i wolnym seksem, ludziom, którzy go założyli i prowadzili, chodziło o coś zupełnie innego. W Following Our Bliss, historii nowej amerykańskiej duchowości autorstwa Dona Lattina, George Leonard, pomysłodawca ruchu potencjału ludzkiego, tłumaczy: „Nasz pomysł miał wiele wspólnego z ruchem praw obywatelskich. Z edukacją. Chodziło nam o niewykorzystane przez ludzi możliwości”. Michael Murphy, jeden z założycieli Esalen, chciał, by Instytut stał się sławny z sowiecko-amerykańskiego programu wymiany czy programu filozoficznego. Oczywiście jacuzzi wygrało, bo tak to jest z hipisami.

 

Kapital mogą więc mieć z new agem więcej wspólnego, niżby chcieli, zarówno filozoficznie, jak i brzmieniowo. Zona (Depressa) to psychodeliczno-dubowa medytacja rozpisana na gitarę i laserowe pistolety, perkusyjne In Vivo kojarzy się z najbardziej motorycznymi, brzękliwymi kompozycjami Laraajiego. Nie ma w tym nic złego, szczególnie gdy efekt jest tak dobry jak tutaj.

 

Jeśli tylko możecie, koniecznie idźcie na koncert albo kupcie płytę. Nadarza się ku temu znakomita okazja, bo już całkiem niedługo No New Age będzie można kupić nie tylko na kompakcie wydanym przez Bocian Records (dostępnym od jakiegoś czasu), ale też na kasecie z Sangoplasmo, na której znajdują się dwa frapujące remiksy Michała Kupicza.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Bożek
Jakub Bożek
Publicysta, redaktor w wydawnictwie Czarne
Publicysta, redaktor inicjujący w wydawnictwie Czarne, wcześniej (do sierpnia 2017) redaktor prowadzący w Wydawnictwie Krytyki Politycznej. Absolwent Centrum Kształcenia Międzynarodowego Politechniki Łódzkiej i socjologii na Uniwersytecie Łódzkim. Redagował serwis klimatyczny KP. Otrzymał drugą nagrodę w konkursie w Koalicji Klimatycznej „Media z klimatem!”. Współtworzył Klub Krytyki Politycznej w Łodzi.
Zamknij