Filmy o ludziach wielkich mają tendencje do hagiografizowania. „Maria Skłodowska-Curie nie ulega tej pokusie”.
Serce roście patrząc na te czasy, kiedy w polskich kinach co chwilę możemy oglądać filmy o silnych kobietach. Przed chwilą mieliśmy premierę Sztuki kochania o Wisłockiej, po niej Pokot o wspaniałej Duszejko, a teraz Skłodowska. Wreszcie na ekranach mamy opowieści o reprezentantkach tej połowy społeczeństwa, które dotąd grały głównie rolę żon, kochanek, partnerek, sekretarek.
czytaj także
Wiadomo, o kim jest Maria Skłodowska-Curie Marie Noelle. O wspaniałej fizyczne i chemiczce, pierwszej kobiecie, która dostała Nagrodę Nobla, jedynej kobiecie z dwoma Noblami, jedynej osobie, która otrzymała dwa Noble w dwóch różnych dziedzinach nauk przyrodniczych. Jedynej kobiecie, która była kiedykolwiek na polskim banknocie – o tym akurat w filmie nic nie ma, ale to coś, co część z nas może pamiętać z codziennego życia.
Marię Skłodowską poznajemy w momencie, kiedy mieszka już we Francji, pracuje nad swoimi badaniami, wychowuje dwoje dzieci, jest szczęśliwie zakochana w swoim mężu. Pierre Curie jest jednocześnie jej partnerem w pracy, wspólnie badają pierwiastki radioaktywne, przeprowadzają eksperymenty. Chcąc rozwijać się naukowo, Maria musiała opuścić Królestwo Polskie, bo pod koniec XIX wieku, kiedy studiowała, nie mogła kontynuować nauki w rodzinnych stronach. Wybrała Sorbonę. Ale i tam nie było jej łatwo. Mogła oczywiście studiować i dokonywać ważnych odkryć, ale wciąż nie traktowano jej tak, jak traktowano mężczyzn.
Film o Skłodowskiej jest oczywiście feministyczną opowieścią, bo wątek nierówności płciowych jest w nim jednym z najważniejszych. Trudno się zresztą dziwić. Oglądając opowieść o kobiecie odnoszącej sukcesy i niemogącej się rozwijać tylko dlatego, że nie jest facetem, łatwo zrozumieć, na czym polegają nierówności płciowe. Nie jest tak, że Maria jest głupsza niż Pierre, że ma gorsze pomysły. Widzimy doskonale, że w niczym nie ustępuje swojemu życiowemu i naukowemu partnerowi. No, ale nie ma siusiaka. A bez siusiaka może zapomnieć o zaszczytach. W jednej z pierwszych scen widzimy przemawiającego Pierre’a Curie. Opowiada o odkryciach, których dokonał wspólnie z Marią, ale to on mówi, a ona siedzi na widowni. Widownia składa się oczywiście z mężczyzn i wygląda jak odcinek programu Rymanowskiego. Dodaję tę uwagę, żebyśmy nie myśleli, że wszystko się zmieniło i czasy nierówności minęły bezpowrotnie. Nie minęły.
czytaj także
Po tragicznej śmierci męża Maria stara się o katedrę, którą tamten prowadził na uniwersytecie. W odpowiedzi słyszy, że „tytułów profesorskich nie przekazuje się w spadku po małżonku”. Nigdy nie została przyjęta do Francuskiej Akademii Nauk. I raczej nie dlatego, że nie miała wystarczających osiągnięć naukowych, a dlatego, że nie miała penisa. Skłodowska traktowana jest nie jak samodzielna naukowczyni, ale jak żona naukowca. Seksistowskie docinki są na porządku dziennym. Celuje w nich Émile Amagat grany przez Daniela Olbrychskiego. Amagat z cygarem w dłoni sypie rubaszne komentarze, które muszą dziś żenować i które, mam nadzieję, każą pomyśleć chwilę o tym, czy przypadkiem podobnych nie wypowiadają dzisiaj panowie. Słyszeliście państwo Janusza Korwin-Mikkego głoszącego w Parlamencie Europejskim, że „kobiety muszą zarabiać mniej niż mężczyźni, bo są słabsze, mniejsze, mniej inteligentne, no, muszą zarabiać mniej, takie jest życie”. Oczywiście można powiedzieć, że Korwin-Mikke to nie jest poważny facet, ale jednak to europoseł, który swoje seksistowskie mądrości opowiada w europarlamencie.
Skłodowska traktowana jest nie jak samodzielna naukowczyni, ale jak żona naukowca. Seksistowskie docinki są na porządku dziennym.
Po śmierci męża Maria kontynuuje badania. Poświęca się im bez reszty. Ale nie samą nauką człowiek żyje. Skłodowska wdaje się w romans z żonatym fizykiem Paulem Langevinem. Kiedy dowiadują się o tym media, Maria zostaje oskarżona o rozbicie rodziny. Oczywiście to ona płaci większą niż Langevin cenę za całą sytuację. Aha, dla tych, którzy znów chcieliby powiedzieć, że tak było kiedyś, a dziś jest inaczej, przypomnę tylko, że po „aferze z Maderą” to posłanka Joanna Schmidt straciła funkcję wiceprzewodniczącej, a nie Ryszard Petru funkcję przewodniczącego Nowoczesnej.
To także film o Polsce. „Najwyższy czas, żeby Polska znów była niepodległa i żeby znów można było mówić po polsku w kraju” – mówi Maria, przeglądając gazetę.
Polska jest dla Skłodowskiej ważna. Pamięta, skąd pochodzi. We Francji jest razem z siostrą. Często rozmawiają po polsku. Ale nie jest tak, że Maria ma świra na punkcie ojczyzny. Raczej nie ma. Wie, że pracować może tylko poza nią.
Maria Skłodowska-Curie Marie Noelle pokazuje paradoks: z jednej strony w ówczesnym świecie rozwija się nauka, mamy nowoczesne rozwiązania – kolej śmiga po Europie, Maria wszędzie jeździ rowerem niczym Joanna Erbel, Pierre ginie w wypadku drogowym, a pod domem naukowczyni wystają szukający sensacji dziennikarze kolumn plotkarskich. Z drugiej strony to świat nierówności płciowych. Rozwój praw człowieka nie nadąża za rozwojem nauki. I znów można się zastanowić, czy dziś wygląda to inaczej. Sporo się zmieniło, ale szału nie ma.
Filmy o ludziach wielkich mają tendencje do hagiografizowania. Maria Skłodowska-Curie nie ulega tej pokusie. Bohaterka jest i genialną naukowczynią, i zakochaną kobietą, osobą bardzo racjonalnie myślącą, i zmagająca się z emocjami, choćby po śmierci męża. Jest w tym filmie lekkość i wdzięk, jakkolwiek infantylnie to brzmi. Maria chodzi w tych ciężkich sukniach do ziemi, panowie są zapięci pod samą szyję, ale kiedy idą plażą i żartują, są bardzo współcześni i tacy „codzienni”.
Sceny z plaży to sceny spotkania Marii z Albertem Einsteinem. Gra go znakomity Piotr Głowacki, najciekawszy dziś aktor w polskim kinie. (Dygresja: Piotr Głowacki przemyka na drugim planie to tu, to tam, i wszystkie jego role, nawet jeśli nieduże, są „charakterne”, dopracowane. Tylko dla nich warto obejrzeć część z filmów, w których gra role drugoplanowe). W filmie o Skłodowskiej wątek jej przyjaźni z Einsteinem, w powszechnej, nawet popkulturowej świadomości funkcjonującym jako genialny fizyk, pokazuje, jak wybitną naukowczynią była Skłodowska. Einstein się jej radzi, ciekaw jest jej opinii. Jeśli film pokazuje geniusz Einsteina, to ten geniusz polega nie na odkryciach fizycznych, a na dostrzeżeniu wielkości Marii Curie. On się na niej poznał.
Premierze filmu towarzyszy akcja Poczuj chemię do Skłodowskiej. W tym roku obchodzimy 150. rocznicę urodzin noblistki. Te wszystkie okazje – film, urodziny – są pretekstem do przybliżania postaci wybitnej naukowczyni. Szczególnie do przybliżenia jej biografii, która jest fascynująca – to nie tylko te pierwsze Noble, ale też to, że jako jedna z pierwszych kobiet zrobiła prawo jazdy, a w podróż poślubną pojechali z mężem na rowerach. Taka nowoczesna babka.
Ciekawe, że także premierze Sztuki kochania towarzyszyła kampania. Tamta – Kochanie to sztuka – ma przełamywać wstyd przed mówieniu o życiu seksualnym. Jak widać, biografie kobiet to nie tylko świetny materiał filmowy, ale też dla twórców filmów okazja do wymyślania akcji czy kampanii społecznych. Gdybym chciała to nadinterpretować, powiedziałabym, że zawsze, kiedy się opowiada o kobiecie, jakoś tak się dzieje, że ta opowieść dotyka istotnego problemu społecznego – w tych przypadkach nierówności płciowych czy braku edukacji seksualnej. Może to różni filmy o paniach od filmów o facetach. Te drugie przez lata przedstawiano jako „uniwersalne historie o człowieku”, te pierwsze uświadamiają, że tak uniwersalnie to jednak na świecie nie jest.