Film

„Królowa” od Netflixa okazała się fałszywą sojuszniczką

Krzyczenie o tym, że tworzy się progresywny serial, wcale nie sprawi, że naprawdę będzie on progresywny.

Królowa jest promowana jako serial, który złoży hołd dragowi i przeniesie go do polskich realiów górniczego miasteczka. Każdy, kto dał się na to złapać, teraz rwie sobie pewnie włosy z głowy. Ja również.

Krzyczenie o tym, że tworzy się progresywny serial, wcale nie sprawi, że naprawdę będzie on progresywny. Wystarczyłoby się chwilę dłużej zastanowić nad scenariuszem, i mielibyśmy coś o wiele bardziej empatycznego, ponieważ aktualnie dostaliśmy jedynie wydmuszkę, która pozuje na powiew świeżości i akceptacji, ale w rzeczywistości nie porusza żadnego ważnego tematu. Dodatkowo wszystko to wygląda, jakby nie rozgrywało się w prawdziwym świecie, tylko jakimś fantastycznym uniwersum, w którym jedna chwila wystarczy, aby zmienić swój światopogląd.

Główny bohater serialu, Sylwester (Andrzej Seweryn) jest w Paryżu królem dragu, ale właśnie dowiaduje się, że jego córka, Wioletta (Maria Peszek), której nigdy dotąd nie poznał, potrzebuje przeszczepu nerki. Tylko on może jej pomóc. Wyrusza zatem do Polski, żeby oddać córce nerkę. Okazuje się jednak, że to wcale nie jest ta Polska, którą dobrze znamy.

Dalej będzie kilka spojlerów. Co prawda niemal wszystkie zdradzono w trailerze serialu, ale na wszelki wypadek uprzedzam.

Wiolettę poznajemy jako raczej twardą kobietę. Nic dziwnego, samodzielnie wychowuje córkę, choruje, ma sporo na głowie. Spodziewamy się zatem, że wątek jej niechęci wobec ojca będzie rozbudowany i poruszający. Niestety, twórcy co rusz wykazują się myśleniem magicznym i sądzą, że jeśli sami są tolerancyjni, to każdy homofob również stanie się tolerancyjny, kiedy tylko pozna osobę nieheteronormatywną. A tak niestety w realnym świecie nie jest. Mimo to Wioletcie wystarcza zaledwie kilka dni, żeby odrzucić nienawiść do ojca i z pełnym zapałem zaprosić go do wesołego występu przed tysiącami osób.

Pozwólcie decydować!

Coming outy w tym serialu to coś, co mierzi na potęgę. Po pierwsze, Sylwester postanawia wyoutować się przed córką jako drag queen poprzez ucharakteryzowanie się w swój sceniczny wizerunek. Staje więc przed Wiolettą jako Loretta. I akurat w momencie, kiedy w pełnej krasie pokazuje się córce, następuje wstrząs. Prawdziwe tąpnięcie. Ciarki żenady przechodzą po plecach. Ziemia zatrzęsła się akurat, kiedy mężczyzna „przebiera się” za kobietę! Zwieńczenie coming outu katastrofą w kopalni nie jest chyba najlepszym wyjściem. Ani to przyjemne do oglądania dla osób z tęczowej społeczności, ani z pewnością dla osób, które doświadczyły podobnej tragedii jak ta w kopalni. Aż trudno uwierzyć, że serial miał być jakąkolwiek laurką dla społeczności queerowej.

Kolejny coming out, który aż mrozi krew w żyłach, to ten, który został wymuszony. Wioletta, bez wcześniejszej konsultacji z ojcem, postanawia przy obcych ludziach, których poznaliśmy wcześniej jako raczej agresywnych wobec gejów, zapowiedzieć, że podczas wielkiej imprezy charytatywnej może wystąpić Loretta!

Sylwester nie wydaje się zachwycony tym pomysłem, i nic dziwnego. To, kiedy pokaże innym swój drag i czy w ogóle będzie miał na to ochotę, powinno zależeć wyłącznie od niego. Paryski przyjaciel Sylwestra Corentin (Kova Réa) nie widzi w tym wszystkim żadnego problemu, więc czemu mieliby go zobaczyć widzowie? Twórcy serialu bardzo życzeniowo podeszli do rzeczywistości, z którą zmagają się członkowie społeczności LGBTQ+. Stawianie kogoś pod ścianą i ujawnianie jego tożsamości nie jest czymś, co powinno być promowane w serialu, który miał być sojuszniczy.

Również rasizm jest tu potraktowany jako śmieszna ciekawostka, a nie realny problem. Bo Wioletta jest rasistką – możemy to wywnioskować z rozmów, które Sylwester prowadzi ze swoim przyjacielem Corentinem. Wioletta poznaje Corentina i ewidentnie czuje się speszona jego obecnością. I znowu, wystarczyło kilka scen, żeby Wioletta nie miała już żadnego problemu z kolorem skóry Corentina i traktowała go niemal jak członka rodziny. Ach, gdyby to tak właśnie wyglądało, że można cały rasizm świata zniwelować w kilku cięciach montażowych!

Taniec lekiem na wszystko

Bolączką Królowej jest także to, że próbowano w niej poruszyć dwa bardzo trudne problemy i ostatecznie obydwa zostały potraktowane po macoszemu. Drag odchodzi w odstawkę prawie całkowicie aż do wielkiego finału, ponieważ dochodzi do wypadku w kopalni, która jest kluczowym miejscem pracy dla wielu mieszkańców miasta.

Od tego momentu najważniejsze jest zorganizowanie koncertu charytatywnego dla rodzin ofiar. Brakuje jednak refleksji i szacunku dla owych rodzin. Oglądamy scenę, z której dowiadujemy się, że śmierć jednego z bohaterów sprawiła, że kilkuosobowa rodzina straciła całkowicie źródło dochodów. Może warto byłoby zagłębić się bardziej w problem górnictwa, zbliżyć do rodzin, ukazać ich sytuację i wytłumaczyć, co właściwie się dzieje. Na to jednak nie ma miejsca. Może byłoby w osobnym serialu, ale tutaj łapiemy wszystkie sroki za ogon. Niestety, każda ucieka.

Bardzo powierzchowne pokazanie poważnych problemów to brak szacunku do osób, które zmagają się z wykluczeniem ekonomicznym. Królowa wmawia nam, że wystarczy zorganizować zbiórkę pieniędzy i wszystkie kłopoty w magiczny sposób przestaną istnieć. Otóż nie, ale o tym nie możemy się więcej dowiedzieć, ponieważ nie zobaczymy, co dzieje się z żyjącymi ofiarami katastrofy po kilku miesiącach. Pokażą nam jedynie sielankowe życie, do którego Sylwester wrócił w Paryżu.

„Stranger Things”: Straszniejsze niż potwór

Górnicy po wypadku i zorientowaniu się, że jedyne wsparcie, na jakie mogą liczyć, to koncert charytatywny, na którym mają tańczyć, buntują się. Przy kuflu piwa postanawiają zastrajkować. To, jak pokazano cały proces decydowania o strajku i sam strajk, jest niesamowicie szkodliwe. Serio, organizacja strajku to proces, w który zaangażowane są w realnym świecie związki zawodowe, który trwa. W serialowej fantazji wystarczy rozmowa przy kuflu piwa.

Kiedy już grupa górników postanawia okazać swój sprzeciw, jest to bez przerwy piętnowane i ukazywane jako nieskuteczne. Wszyscy próbują ich przekonać, że są lepsze sposoby na walkę z systemem. Jednym z tych sposobów ma być taniec. Nie walka i stawianie oporu, ale właśnie taniec, do którego choreografia jest przygotowywana na koncert charytatywny. Ktoś, kto wpadł na pomysł zastąpienia strajku tańcem, oglądał chyba za dużo Disney Channel. Takie podejście do zmian jest splunięciem w twarz wszystkim osobom, które walczą o swoje prawa, wychodząc na ulicę oraz strajkując w miejscach pracy. A mogłyby przecież pójść zatańczyć.

Zasłużony „szacunek”

Na koniec serialu padają jeszcze słowa „Drag queen uratowały polskich górników”. Można mieć po takim zdaniu wrażenie, że serial chce nam przekazać, że drag queens i cała społeczność queerowa musi jakoś wkupić się w łaski „zwykłych śmiertelników”, żeby zasłużyć na choć trochę tolerancji. To brzmi jak robienie sobie maskotek z prawdziwych ludzi i ich realnych problemów.

„Emily w Paryżu” wkurza, ale i tak oglądamy

Jeśli ktoś miał jakiekolwiek oczekiwania wobec serialu Królowa, to bardzo przykro mi to mówić, ale wielu mocno się przeliczy. Cała ta farsa bardziej przypomina wesolutką i bezrefleksyjną Emily w Paryżu aniżeli dzieło, które z szacunkiem traktuje społeczność, o jakiej chce opowiadać. Można zrobić przyjemny serial o LGBTQ+ bez krzywdzenia niczyjego wizerunku, ale trzeba się chwilę zastanowić nad scenariuszem. W Królowej niestety tego zabrakło.

**

Paulina Okuńska – absolwentka filmoznawstwa na Uniwersytecie Łódzkim. Pisze o filmie dla Stowarzyszenia Filmowego FilmETER, a także prowadzi audycje w Studenckim Radiu ŻAK Politechniki Łódzkiej.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij