Film

„Alice Júnior”: w poszukiwaniu radości

Alice Junior

Obejrzałam film. O młodzieży i dla młodzieży. Brazylijski. Nakręcony w jasnych, rześkich barwach. Dużo świeżego powietrza. Trochę sypiącej się, kolonialnej architektury, ale też wizualnego brokatu sieci – nastoletnia bohaterka jest wideoblogerką. Jest też trans, bardzo out i bardzo proud. Właśnie przeprowadza się z wielkiego miasta na prowincję.

Nazywa się Alice Júnior i taki jest też tytuł tego w gruncie rzeczy bardzo radosnego filmu stworzonego przez brazylijskiego reżysera Gila Baroniego (rocznik 1979) i pokazywanego na ostatnim Berlinale.

Musiałam jednak obejrzeć ten film dwa, właściwie trzy razy, aby w ogóle zdefiniować sobie, na czym polega przenikająca Alice Júnior radość, ta jasność w kontrze do naszej pandemicznej jesieni, trumniastej wilgoci za oknem, sinusoidy emocji i izolacji, w ogóle straszności, szczególnie gdy jest się młodzieżą, do tego młodzieżą w Polsce. Dlaczego jest to radość, która – wbrew wszystkim znakom na niebie i ziemi – nie kłamie?

Kino o ambicjach emancypacyjnych jest niemal zawsze dialektycznym tańcem pomiędzy kinem reprezentacją, analizą doświadczenia, i kinem, które pozwala sobie wyobrazić inny (lepszy?) świat. Jest też kinem, nad którym ciążą często podwójne, potrójne wymagania. Na mapie kina LGBT i kina queerowego kino trans zajmuje zresztą miejsce szczególne, wiszą nad nim czarne chmury uprzedzeń, nasza wesoła gromadka krytyków filmowych bezmyślnie wysysa ze swoich cisowych paluszków założenia dotyczące tego, czym to kino jest i mogłoby być, potwierdzając, że łatwiej jest wzdychać i współczuć niż zobaczyć. Łatwiej boleć nad akademickimi lepami pokroju Dziewczyny z portretu, która była passé jeszcze przed wejściem do kin, a dzisiaj może jedynie inspirować krytyczno-miłosne eseje, niż, dajmy na to, uznać za kino trans właściwie całą twórczość sióstr Wachowskich, już od ich pierwszego filmu. (Przykład trochę przypadkowy, a trochę nie, bo chyba dość zadziorny i ze świeżej publicystyki, która mi coś uruchomiła, przestawiła i pracuje z tyłu głowy).

Jednym z uprzedzeń wysysanych z cisowego palca jest przekonanie o nieuchronnym dla transnarracji cierpieniu. Napisałam o radości i mam odruch, by natychmiast się z niej wytłumaczyć – dlaczego właściwie? Nie oszukujmy się: w tym odruchu chodzi bardziej o hasztagi i keywordy niż o sam w film. W filmie zaś jest różnie. Alice, grana przez charyzmatyczną Anne Celestino, wychowywana jest przez owdowiałego ojca, troskliwego miśka, dumnego z wyszczekanej córki. Ojciec wymyśla perfumy, to jakaś klasa średnia, chyba nawet wyższa (apartament w nowym wieżowcu, wynajem dużego domu nad jeziorem). Przeprowadzka na drugi kraniec kraju jest dla Alice tymczasowym, ale gwałtownym wyrwaniem z sieci wsparcia i przyjaźni, z transspołecznością nagle rozpaczliwie daleko, po drugiej stronie facetime’a. Nowa szkoła sprawia wrażenie spowitej gigantyczną pajęczyną, wejścia strzeże tam śliczna, ale bardzo smutna Maryjka. (Polskim nastolatkom powinno się spodobać!)

Szramy. Jak niszczymy nasze dzieci

czytaj także

Dla Alice, z jej dumą, garderobą i ciętym językiem, a także po prostu całkiem ułożonym dziewczęcym życiem, jest to jak podróż w czasie, gdzie obcy ludzie podważają niepodważalne, wyczytywane z dziennika stare imię wrzyna się w uszy, rówieśnicy obracają się plecami, nowe koleżanki blokują wejście do toalety, pęcherz kłuje. To przemoc, bardzo konkretna i bardzo banalna dla tego, kto ją zadaje.

Główną osią akcji staje się więc sprzeciw wobec instytucjonalnej i rówieśniczej przemocy – pierwsze przyjazne relacje z rówieśnikami i gesty solidarności, dziwaczka z radiowęzła (czy raczej samozwańcza szkolna podcasterka, ale wiecie, o kogo chodzi), która uważa, że Alice jest cool, i nawiedza ją ciągle z nerdowskim entuzjazmem, wycieczka do lasu z dziewczyną, która prawdopodobnie ma crusha na Alice, i jej ślicznym chłopakiem, na którego z kolei crusha ma Alice (gdyż: #nastolatki, #życie), w końcu obrona „klasowego geja” przez Alice (prześladowany chłopiec wcześniej kazał Alice spadać, aby jej towarzystwo nie pogrążyło zupełnie jego pozycji wśród homofobicznych kolegów). Jest też scena, która przypomina, a jednocześnie przebija brawurą odcinki o dziewczyńskiej solidarności z Sex Education – ale i tak już zdradziłam za dużo.

Mokry sen o edukacji seksualnej

Pytanie, co z tą radością? Wszystko, o czym tutaj opowiadam, mieści się w gatunku dramatu społecznego, mogłoby zostać nakręcone na smutno i na surowo. A jednak nazwanie Alice Júnior licealną komedią przyjacielsko-romantyczną nie jest nadużyciem, film od pierwszego ujęcia rozkłada szeroko brokatowe skrzydła, rozwiewając wszelkie zagrożenie estetyką martyrologii i smętu. I najciekawsze jest właśnie to, jak konwencja pogodnego licealnego filmu, zamiast trywializować ból i przemoc, z jednej strony staje się metodą terapeutyczną, a z drugiej pozwala bardziej zbliżyć się do bohaterek i bohaterów, pokazać przemoc w jej paskudnej specyfice, ale bez poczucia nieuchronności.

Alice Júnior daje poczucie głębokiego zanurzenia w konkretnym mikroświecie konkretnej nastolatki, pełnego namacalnych szczegółów, popkulturowych skojarzeń, bycia i myślenia mocno osadzonego w sieci. Dużo tu przenikania ekranów, film oddycha vlogerską estetyką i dowcipem – bez szalonych eksperymentów, tylko lekko, intuicyjnie, jakby od niechcenia. Alice robi do kamery minę à la skwaszony piesek z memicznej formatki, na ekran spływają emoji i podrygujące błyskawice, koszmary senne przybierają postać zacinającej się pikselozy, spowolnionego internetowego łącza.

W samotnym miejscu [o serialu „Dare Me”]

Ale przede wszystkim queer jest tutaj wszechobecny – Alice może i jest jedyną wyoutowaną transdziewczyną w szkole, ale nie jest jedynym nienormatywnym dzieciakiem, jej wzrok, uzbrojony w tęczowy radar, rozpoznaje i wychwytuje pęknięcia w licealnej heteronormie. Dominującym językiem jest tutaj trans-queerowy idiolekt i chyba właśnie dlatego pozytywna energia tego filmu nie wydaje się szachrajstwem. Oczywiście jest tu też haj nastoletniej solidarności (głównie dziewczyńskiej, ale porywającej także chłopców). Jest też rozprucie konwencji mainstreamowego kina LGBT, które zwykle stawia opowieści o miłości i seksie nad opowieści o przyjaźni i społeczności – Alice marzy o pierwszym pocałunku, ale i tu film delikatnie stawia klisze komedii romantycznej na głowie, przepisując je w opowieść o nieprzewidywalności nastoletniego queeru i dojrzewania w ogóle, z myślą, że tak, ta nieprzewidywalność może być wspaniała.

Ale przecież to wszystko nie wymazuje historii przemocy. Przeważenie szali na stronę radości jest możliwe, bo bez względu na doświadczaną krzywdę Alice nigdy nie zostaje wyalienowana ze swojej własnej opowieści, nie traci fundamentalnej sprawczości w nazywaniu siebie i świata, dobra i zła (nie wspominając o doborze emoji). I to ona, Alice, pokazuje nam, wymyśla i współtworzy jakiś nowy, trochę lepszy świat.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Klara Cykorz
Klara Cykorz
Kulturoznawczyni, krytyczka filmowa
Kulturoznawczyni, krytyczka filmowa. Laureatka Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2018). Na łamach „Dwutygodnika” prowadzi autorski cykl „Gadanie” poświęcony serialom telewizyjnym.
Zamknij