Film

„Berlin Alexanderplatz”: Na dnie w Berlinie

Nie brakuje głosów, że nowy „Berlin Alexanderplatz” to dzieło wybitne, arcydzieło na współczesne czasy, które na zawsze zapisze się w historii kina. Czy rzeczywiście tak jest?

Nowa filmowa wersja Berlin Alexanderplatz w reżyserii Burhana Qurbaniego – Niemca afgańskiego pochodzenia – bardzo swobodnie obchodzi się z literackim pierwowzorem, powieścią Alfreda Döblina. Z Berlina końcówki Republiki Weimarskiej przenosimy się do współczesnego: stolicy Niemiec Angeli Merkel, czołowej metropolii jednego z najbogatszych, najlepiej urządzonych i uchodzących za najbardziej sprawiedliwe społecznie państw Unii Europejskiej.

Dobre rządy i sprawiedliwość społeczną (ani jakąkolwiek inną) niespecjalnie jednak widać z perspektywy, z jakiej na niemiecką stolicę patrzymy w filmie. Miasto oglądamy w nim bowiem z punktu widzenia nieudokumentowanego uchodźcy z Afryki Zachodniej, Francisa – który w ramach integracji z niemieckim społeczeństwem przyjmuje imię Franz. Nie wiemy, skąd Francis się wziął w Europie, dlaczego musiał uciekać z Gwinei Bissau, z której pochodzi. Poznajemy go, gdy mieszka w obskurnym, zamieszkanym głównie przez czarnoskórych ośrodku dla uchodźców, położonym w lesie, gdzieś na obrzeżach miasta.

Film składa się z pięciu części, w każdej Francis porusza się w przestrzeni, w której normalne prawo Republiki Federalnej nie działa, panuje przemoc, wyzysk i codzienny rasizm – gdzie nikt nie słyszał o wychwalanej przez jednych, a wyklinanej przez drugich otwartej na uchodźców i migrantów niemieckiej Willkommenskultur.

W pierwszej części to place budowy, gdzie niemiecki przedsiębiorca nielegalnie zatrudnia czarnych, których wyzywa od małp. W drugiej – świat ulicznych handlarzy narkotykami: czarni sprzedają towar w parku w Neuköln, biali niemieccy gangsterzy nadzorują ich pracę i biorą dla siebie większość zysków. W trzeciej – świat pracy seksualnej z wpisaną w niego przemocą.

Francis nie daje się złamać tej rzeczywistości. Podnosi się po kolejnych ciosach, jakich doświadcza od nowej, przybranej ojczyzny. Jest zdeterminowany, by znaleźć sobie – a jeśli trzeba, wywalczyć – miejsce w Niemczech. Najpierw mniej więcej legalnie, potem pracowicie pnąc się po szczeblach przestępczej hierarchii.

W przestępczym półświatku mentorem Francisa jest niezrównoważony gangster Reinhold. Przyjmuje uchodźcę pod swój dach, rekrutuje go do swojego gangu, w końcu czyni swoim równoprawnym wspólnikiem. Ta relacja cały czas ma w sobie coś głęboko toksycznego: przyjaźń łączy się z zazdrością i nienawiścią, pomoc z mechanizmami psychicznego uzależnienia, współpraca z oszustwem – a wszystko to w dodatku naznaczone jest homoerotyczną dynamiką, widoczną zwłaszcza po stronie Reinholda. W jakimś sensie w relacji Francisa/Franza z Reinholdem odbija się cała relacja uchodźcy z Niemcami, Europą, Zachodem.

Aktorzy odtwarzający role Franza i Reinholda tworzą naprawdę wielkie role. Reinhold w kreacji Albrechta Schucha jest tyleż przegięty, przestraszony, paranoiczny, uległy, co niebezpieczny, diabelski, zdolny do wybuchów przemocy. Pochodzący z Gwinei Bissau portugalski aktor Welket Bungué tworzy rolę, która ciągnie cały film, doskonale oddaje wszystkie przemiany i emocjonalne stany bohatera, do końca utrzymuje zagadkę tej postaci.

Uchodźcy jak powódź albo natarcie wrogich armii. Język w służbie nieludzkiej polityki

Wbrew tytułowi Berlin Alexanderplatz nie jest kinem szczególnie „miejskim”. Poza kilkoma scenami w parku prawie w ogóle nie widać w nim miasta: jego gwaru, ruchu, anonimowego tłumu przemierzającego ulice, wylewającego się ze stacji metra. Francis jest zagubiony w największej metropolii Unii Europejskiej, ale społeczna i fizyczna przestrzeń, w której się porusza, jest dość klaustrofobiczna: ośrodek, mieszkanie Reinholda, mieszkanie seksworkerki Mieze, z którą się wiąże, kilka barów i klubów.

Qurbani rezygnuje nie tylko z obrazów miasta, ale także z naturalistycznej poetyki kina społecznego, która wydawałaby się naturalna w przypadku takiej historii. Zamiast naturalizmu dąży do tego, by pokazywaną przez siebie historię maksymalnie odrealnić, nadać jej oniryczny, halucynacyjny wymiar.

Film otwierają wizyjne obrazy niczym z koszmaru sennego. Akcje przerywają sceny wyglądające, jakby pochodziły z afrykańskiej przeszłości Francisa – nie wiemy jednak, czy to wspomnienia, sny, koszmary, czy zwidy głównego bohatera. Przez historię Francisa prowadzi nas powracający w kluczowych momentach tekst czytany z offu. Pełno w nim mitycznych odniesień, język jest podniosły, mniej lub bardziej dosłownie biblijny. Powracający jak refren głos z offu nie tylko nadaje filmowej opowieści hipnotyczny rytm, ale przenosi ją na inny, ponadrealistyczny plan: mamy wrażenie, że tak jak Francis walczy o swoją pozycję w mrocznym, przestępczym podbrzuszu Berlina, tak o jego duszę toczą walkę większe od człowieka, pradawne, boskie i diabelskie siły.

„Minari”: Czuły portret męskości

Oniryczne szarże osadzone są przy tym w solidnym szkielecie filmowego rzemiosła. Qurbani czuje kino, umie zarządzać uwagą i emocjami widza za pomocą jego gatunkowych konwencji. W filmie znajdziemy odniesienia do współczesnego kina gatunków, ale także niemieckiego kina lat 70., w tle czuć też wpływy francuskiego neobaroku. Niektóre sceny nie są odległe od klimatów kręconego we Francji kina Andrzeja Żuławskiego z lat 80.

Adaptacja powieści uznawanej za arcydzieło literatury Republiki Weimarskiej jest też bardzo „anglosaska”. Francis wygląda w wielu miejscach jak bohater amerykańskiego kina gangsterskiego, cały jego dramat ma szekspirowski wymiar – anglosaska krytyka porównywała relacje w trójkącie Francis–Reinhold–Mieze do tych Otella, Desdemony i Jagona.

Niektórym niemieckim krytykom ten miks przeszkadzał. Narzekali, że nowa adaptacja za bardzo podąża za współczesnymi modami filmowymi, że gubi to, co w prozie Döblina było prawdziwie awangardowe i przełomowe. Nie brakuje też głosów, że nowy Berlin Alexanderplatz to dzieło wybitne, arcydzieło na współczesne czasy, które na zawsze zapisze się w historii kina.

Choć miks mitu, Szekspira, neobaroku i tematyki społecznej, jaki serwuje Qurbani, bardzo mnie estetycznie przekonuje, z tak wielkimi słowami bym się wstrzymał. Nie mam wrażenia obcowania z dziełem filmowo przełomowym, które mówiłoby coś fundamentalnie nowego o migracjach, wykluczeniu, współczesnych Niemczech.

Ale nawet jeśli nowy Berlin Alexanderplatz mówi to, co już wiemy, to mówi to mądrze. Co najważniejsze, tworzy przy tym fascynujące filmowe widowisko – trzy godziny seansu nie dłużą się ani trochę.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij