Film

Piętrowe oszustwo, czyli z Instagrama do realu i z powrotem

Zamiast rajskiej plaży – żużel. Zamiast ekskluzywnych willi – namioty dla powodzian. Zamiast wymyślnego cateringu suchy chleb, resztki sałaty i plasterek sera podany w styropianie. A zamiast rzetelnego dokumentu – wybielanie współsprawców wielkiego przekrętu.

Na pierwsze śmiertelne strzały nie trzeba długo czekać. Dokładnie siedem i pół minuty. Po takim czasie główny bohater serialu Zabójstwo Versace: American Crime Story, Andrew Cunanan, wyciąga z plecaka broń i mierzy do Gianniego Versace. Oddaje jeden strzał, następnych już nie słyszymy. Jaśniej nie da się zakomunikować, kto jest złoczyńcą, a kto ofiarą.


Odcinek za odcinkiem cofamy się w chronologii wydarzeń śladem psychopatycznego mordercy. Przed finałem sezonu widz ma wszystkie niezbędne elementy układanki, które pozwalają zrozumieć niewyobrażalną zbrodnię na schodach willi w Miami Beach z 1997 roku. Głównym bohaterem nie jest tu słynny Versace, tylko mitoman, oszust i zabójca Cunanan.

Scenarzysta i reżyser Ryan Murphy dorwał wyjątkowo demoniczną postać, która żeruje na naiwności swoich ofiar. Ujmuje je życzliwością, erudycją i atrakcyjnością, żeby za chwilę je osaczyć i zamordować. Cunanan działa w pojedynkę i realizuje tylko i wyłącznie swoje potrzeby. Na wskroś zła, drapieżna jednostka kontra jej ofiary.

„Vice”: zdrowe obywatelskie wkurzenie

Posługując się tym samym schematem, Netflix do spółki z VICE opowiada w filmie dokumentalnym historię wielkiego oszustwa przy organizacji festiwalu Fyre. Dramaturgicznie wszystko trzyma się kupy – w jednej z pierwszych scen poznajemy wielkiego złoczyńcę, Billy’ego McFarlanda, który oszukał klientów i podwykonawców na blisko 100 milionów dolarów. A w następnych scenach ofiary McFarlanda opowiadają, jak dały się zwieść jego sprzedażowej bajerze.


Między Cunananem a McFarlandem jest jednak zasadnicza różnica, i nie dotyczy ona tylko tego, że pierwszy był seryjnym mordercą, a drugi seryjnym oszustem. Cunanan rzeczywiście działał w pojedynkę, McFarland nie. Kto mu pomógł? Jego rzekome ofiary.

Co (nie) wydarzyło się na Bahamach?

Dostępny na Netfliksie Fyre: Najlepsza impreza, która nigdy się nie zdarzyła, to niejedyny film dokumentalny poświęcony feralnej imprezie na Bahamach. Niemal w tym samym czasie platforma Hulu wypuściła swój dokument o nazwie Fyre Fraud. Trudno się dziwić, że powstały aż dwa filmy. W zasadzie to nie byłbym zdziwiony, gdyby spektakularna klęska na Bahamach doczekała się jeszcze komiksu, powieści, opery i przedstawienia kukiełkowego – jest o czym opowiadać.

McFarland nie działał w pojedynkę. Kto mu pomógł? Jego rzekome ofiary.

Młody przedsiębiorca z Nowego Jorku Bill McFarland szuka pomysłu na biznes, który zapewni mu życie na poziomie światowego 1%. Próbuje nie po raz pierwszy, więc zna już trochę biznesowo-celebryckie towarzystwo. Razem z raperem Ja Rule zapowiadają aplikację, która uporządkuje biznes rezerwowania muzyków na prywatne koncerty. Ostatecznie nigdy nie realizują tego pomysłu, ale na promocyjnych występach opowiadają, że ma to być taki Tinder kojarzący fanów z artystami. A nic nie wypromuje apki do prywatnych koncertów lepiej niż jeden wielki, kilkudniowy koncert – czyli festiwal muzyczny. Chcą przebić Coachellę, Burning Mana, a historycznie przyćmić nawet legendarny Woodstock.

Wynajmują kilkanaście topmodelek, prywatne samoloty, jachty i jadą na wyspy Exuma na Bahamach. Tam chleją, wciągają i pływają w lazurowo czystej wodzie. Dziewczyny w bikini skaczą z jachtów, opalają się i rzucają uwodzicielskie spojrzenia do kamer. Podnieceni kolesie pływają na odrzutowych skuterach, palą cygara, kąpią się ze szczęśliwymi świniami, popijają szampana. Tak trzeba żyć! Świat z Instagrama odegrany na żywo.


Z tego idyllicznego tygodnia powstaje film promocyjny. Ujęcia z wyspy zostają przetkane fragmentami z koncertów i szumnymi sloganami: „dwa weekendy przemiany”, „wyspa, która należała kiedyś do Pablo Escobara”, „na granicy niemożliwego”. Agencja reklamowa Jerry Media pompuje event w mediach społecznościowych. Zaprasza do współpracy influencerów, w tym Kendall Jenner – o określonej godzinie wypuszczają do sieci tajemnicze posty, pomarańczowe kwadraty z opisem zachwalającym festiwal Fyre.

To wystarczy. Bilety rozchodzą się na pniu. A nie są tanie. Nocleg w ekskluzywnej willi, przelot prywatnym samolotem, wejściówki na koncerty. Cena, w zależności od standardu, od kilkuset dolarów nawet do kilkuset tysięcy dolarów. To nie miał być festiwal w namiocie z przemyconą piersiówką, tylko prawdziwe święto pięknych, młodych i naprawdę bogatych.

Beyoncé nie dla wszystkich jest autorytetem [rozmowa z Karoliną Krasuską]

Schody zaczynają się, kiedy festiwal trzeba, no, zorganizować. Czasu jest mało, a ekipa nie ma doświadczenia przy tego typu wydarzeniach. Gdy w końcu McFarland zatrudnia fachowców od imprez masowych, jest już o wiele za późno, żeby ten logistyczny kolos sprzedany dzięki napompowanej promocji mógł stanąć na nogach.

Billy McFarland wzbija się na wyżyny naginania rzeczywistości i bajery domokrążcy. Kiedy zaczyna brakować pieniędzy, urabia kolejnych inwestorów, wymyśla sposoby na wyciągnięcie kolejnych dziesiątków tysięcy od superbogatych klientów, którzy już kupili bilety. Im bliżej do festiwalu, tym mniej prawdopodobne, że dojdzie on do skutku. A kiedy sfrustrowani pracownicy zaczynają zgłaszać wątpliwości, Billy wchodzi w rolę coacha-mentora i „wymagającego szefa” – w jego słowniku nie ma takich słów jak „nie da się”.

Dzień przed festiwalem na wyspie nie ma nic z obiecanych luksusów. Zamiast rajskiej plaży – żużel. Zamiast ekskluzywnych willi – namioty dla powodzian. Zamiast wymyślnego cateringu suchy chleb, resztki sałaty i plasterek sera podany w styropianie. W kilka godzin wyspa staje się miejscem dantejskich scen: rozwścieczeni, pijani bogacze wyrywają sobie z namiotów materace, obsikują swój teren (dosłownie) i plądrują bagaże.

Niech ktoś powie, że nie ma tu materiału na dwa dokumenty, operę i powieść.

To nie jest dokument

Ani materiał Netfliksa, ani Hulu nie są jakimi perłami dokumentalistyki. W zamyśle mają to być dwie bardzo różne produkcje. Film Fyre: Najlepsza impreza, która nigdy się nie zdarzyła został wyprodukowany przez Netflix, VICE i Jerry Media. Jeśli czytaliście uważnie, to w tekście już raz pojawiła się nazwa tego trzeciego producenta – przy opisie promocji festiwalu Fyre. Osoby odpowiedzialne za dmuchanie promocyjnego balona, który musiał pęknąć z hukiem, są nie tylko producentami filmu dokumentalnego, ale również jego głównymi bohaterami i narratorami. Czy dowiadujemy się tego w czasie filmu? Nie. W rozmowach zupełnie nie problematyzują swojej podwójnej roli. Dlaczego to karygodne? Producent wykonawczy inwestuje pieniądze lub inne zasoby niezbędne do powstania filmu. Czy komuś takiemu można zadać niewygodne pytania? W dokumencie dostępnym na Netflixie na pewno nie padają. Spece od reklamy z Jerry Media mogą mówić, co im się żywnie podoba.

Netflix nie wyprodukował filmu dokumentalnego, tylko przyłożył rękę do PR-owego eventu firmy Jerry Media. Są tu gadające głowy, są wywiady, są materiały zza kulis, jest wciągająca historia, ale to tylko wygląda jak film dokumentalny. Podobnie jak zdjęcia dostępne na Flickrze Kancelarii Prezydenta czy Premiera to jedynie imitacja fotoreportażu, wykonana za pieniądze i na zlecenie głównych bohaterów. Ich celem nie jest opowiadanie rzeczywistości, tylko przedstawienie zleceniodawców w jak najlepszym świetle.

Netflix nie wyprodukował filmu dokumentalnego, tylko przyłożył rękę do PR-owego eventu firmy Jerry Media.

Nie po raz pierwszy dziennikarskie metody zostały skopiowane i zaprzęgnięte w służbę promocji. Od lat znamy takie zagrania z prasy biznesowej czy dziennikarstwa sportowego. Netflix udostępnił niedawno na swojej platformie „film dokumentalny” o Conorze McGregorze, najpopularniejszym zawodniku MMA na świecie. Jest tam bardzo dużo wysokiej jakości materiałów zza kulis przygotowań do wielkich walk i nagrań z prywatnego archiwum. Cała prawda o wielkim sportowcu. Tylko że nie, bo producentem filmu jest jego główny bohater – o czym dowiadujemy się w napisach końcowych.

W przypadku filmu o festiwalu Fyre intencje twórców mają ogromne znaczenie. Oszustwo na sto milionów dolarów to nie dzieło jednego człowieka, który rozpoznał najgłębsze potrzeby superbogatych millenialsów. Jego współpracownicy musieli wiedzieć, że promują festiwal, który nie może się udać. Jeśli nie na samym początku, to na kilka tygodni przed wielkim otwarciem. Mimo to dalej wykonywali zlecenia i liczyli na zysk. Czy rzeczywiście są ofiarami psychopatycznego geniusza sprzedaży, czy raczej są współodpowiedzialni? To są pytania, które powinny paść zza kamery.

„Brexit”: psychodeliczna groteska

czytaj także

Platforma Hulu postawiła sobie bardziej ambitny cel i rzeczywiście zamierzała wyprodukować dokument z prawdziwego zdarzenia. Ostatecznie udaje się twórcom posadzić przed kamerą nawet głównego winowajcę, Billy’ego McFarlanda, ale nic sensownego z niego nie wyciągają. Na bardziej kontrowersyjne pytania odpowiada milczeniem bądź odmową komentarza. Za możliwość przeprowadzenia tego wywiadu McFarland otrzymał podobno od Hulu wynagrodzenie, co z kolei ściągnęło gromy krytyki na producentów dokumentu. Bohaterowie filmu Netflixa są w produkcji Hulu zupełnie nieobecni, a niemal całą historię promocyjnej kuchni poznajemy z opowieści byłego pracownika Jerry Media, który nadaje na swoich dawnych współpracowników. W efekcie tutaj też nie padają istotne pytania i nie ma ich nawet komu zadać.


Kto jest winny?

Od Netflixa dostajemy bardzo ładny film, który jest zakamuflowaną próbą oczyszczenia się z zarzutów przez agencję reklamową. Hulu dostarcza kadłubkowy dokument o spektakularnej porażce, który sam jest niestety porażką filmową i dziennikarską. I to byłoby nawet do pewnego stopnia zabawne. Łatwo robić sobie jaja, że przecież na biednych nie trafiło, a jeśli ktoś ma kilkaset tysięcy dolarów, żeby je wydać na festiwal na Bahamach, to widocznie nie były mu te pieniądze potrzebne. Jednak na końcu tego łańcucha zależności są tysiące pracowników, którzy stawiali sceny, namioty i przygotowywali kanapki z serem. Czy oszukał ich jeden demoniczny sprzedawca marzeń z Instagrama, czy pomogli mu w tym social media ninja z Jerry Media?

Mokry sen o edukacji seksualnej

Historia festiwalu Fyre ma dużo więcej wspólnego z piramidą finansową niż opowieścią o samotnym psychopacie podobnym do Andrew Cunanana czy Teda Bundy’ego. Ale przecież nic nie sprzedaje się lepiej niż historie o seryjnych mordercach, oszustach i kanciarzach.

***

W pierwotnej wersji tekstu znalazła się informacja, że ceny biletów wahały się między kilkudziesięcioma, a kilkuset tysiącami dolarów. Najtańsze bilety na festiwal Fyre można było kupić już za kilkaset dolarów. Uczestnicy festiwalu wpłacali na bransoletki, którymi mieli płacić w festiwalowych barach i sklepach nawet kilkaset tysięcy dolarów.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Dawid Krawczyk
Dawid Krawczyk
Dziennikarz
Dziennikarz, absolwent filozofii i filologii angielskiej na Uniwersytecie Wrocławskim, autor książki „Cyrk polski” (Wydawnictwo Czarne, 2021). Od 2011 roku stale współpracuje z Krytyką Polityczną. Obecnie publikuje w KP reportaże i redaguje dział Narkopolityka, poświęcony krajowej i międzynarodowej polityce narkotykowej. Jest dziennikarzem „Gazety Stołecznej”, warszawskiego dodatku do „Gazety Wyborczej”. Pracuje jako tłumacz i producent dla zagranicznych stacji telewizyjnych. Współtworzył reportaże telewizyjne m.in. dla stacji BBC, Al Jazeera English, Euronews, Channel 4.
Zamknij