Film

5 najważniejszych wydarzeń filmowych. Ostatni taki rok?

Zimna wojna. Fot. Łukasz Bąk, materiały promocyjne

Co w tym bardzo udanym roku było w polskim kinie kluczowym wydarzeniem? Oto pięć typów wybranych przez Jakuba Majmurka.

Kilka lat po uchwaleniu ustawy o kinematografii powołującej do życia PISF, mniej więcej pod koniec poprzedniej dekady, zaczął się najlepszy w historii III RP okres polskiego kina. Tej świetnej passy nie przerwał rok 2018. Polskie kino ciągle radziło sobie w nim znakomicie – zarówno w wymiarze artystycznym, jak i frekwencyjnym. Rosła liczba Polaków i Polek chodzących do kina, już w połowie grudnia sprzedano więcej biletów kinowych niż w całym 2017 roku.

Dwa najważniejsze wydarzenia to międzynarodowy sukces Zimnej wojny Pawła Pawlikowskiego oraz krajowy Kleru Wojciecha Smarzowskiego. Kler i Zimna wojna to dwa płuca polskiego kina w 2018 roku. Pierwsze podbija festiwal w Cannes, drugie gromadzi w polskich kinach prawdziwe tłumy. Jedno zgarnia Europejskie Nagrody Filmowe, dyskusja wokół drugiego staje się społecznym i politycznym fenomenem.

Cannes

Zimna wojna to pierwszy od czasu Pianisty (2002) Romana Polańskiego film polskiego reżysera nagrodzony na festiwalu w Cannes. Canneński sukces był czymś, czego polskiemu kinu ostatnich lat wyraźnie brakowało. Bo niezależnie od tego, jak cieszą nas sukcesy Polek i Polaków w takich miejscach jak Berlin, czy Locarno, to właśnie Cannes jest najważniejszym europejskim festiwalem. Jak żadna inna impreza filmowa Cannes zdolne jest namaszczać twórców na wielkich autorów filmowych, śledzonych przez kinofilską publiczność na całym globie. Francuski festiwal pomógł zbudować globalną rozpoznawalność Michaela Haneke, braci Dardenne, Larsa von Triera, skupił uwagę świata na rumuńskiej nowej fali.

Pawlikowski od początku miał świetną recepcję w Cannes, relacjonująca festiwal prasa wymieniała go jako kandydata do Złotej Palmy. Wyjechał w końcu z nagrodą za reżyserię, ale to był dopiero początek sukcesów światowych Zimnej wojny. Niedawno film zgarnął komplet „europejskich Oscarów”, wkrótce przekonamy się, jak poradzi sobie z nominacjami do tych amerykańskich. Amerykańscy dystrybutorzy Zimnej wojny walczą nie tylko o nominację w kategorii „najlepszy film nieanglojęzyczny”, ale także o nominację reżyserską dla Pawlikowskiego, nominację za zdjęcia i dla odtwarzającej jedną z głównych ról Joanny Kulig.

Nigdzie nie w domu [Majmurek o „Zimnej wojnie”]

Jakkolwiek zakończy się ta kampania, Zimna wojna otwiera uczestniczącym w jej tworzeniu artystom niezwykłe perspektywy międzynarodowej kariery – pozostaje tylko mieć nadzieję, że przynajmniej częściowo pozostaną one związane z Polską.

Ostrołęka

Kler królował z kolei na krajowym podwórku. Film rozpoczął kinową eksploatację od ustanowienia polskiego rekordu otwarcia (ponad 900 tysięcy widzów w pierwszy weekend) i w każdym kolejnym tygodniu rozpowszechnienia bił kolejne rekordy. Według ostatnich danych, produkcję Smarzowskiego obejrzało 5,2 miliona widzów. Czyni to z niego najpopularniejszy film wyświetlany w polskich kinach w tym stuleciu – historia trzech księży pobiła wszystkie globalne franczyzy (Gwiezdne wojny”, Harry Potter, adaptacje Tolkiena) oraz królujące na ogół w polskich kinach rodzime komedie romantyczne i produkcje Patryka Vegi.

Ten frekwencyjny sukces był w pełni zasłużony – nie tylko ze względu na artystyczną jakość filmu. Smarzowski wykazał się genialnym słuchem społecznym. Rozpoznał tłumiony w polskim społeczeństwie antyklerykalny impuls, potrzebę rozliczenia problemu kościelnej pedofilii, wreszcie konieczność renegocjacji relacji między państwem, społeczeństwem obywatelskim a Kościołem w Polsce. Dla wielu widzów pójście do kina na Kler miało charakter politycznej manifestacji, oczyszczającego, katartycznego gestu.

Jaki kler, taki antyklerykalizm

Kler sprowokował także bliską rządowi prawicę do ośmieszająco nieproporcjonalnej reakcji. Choć po Wołyniu bliskie PiS media brały Smarzowskiego na sztandar, to po Klerze ostro go zaatakowały. Czymś zupełnie bez precedensu było poświęcenie filmowi kilku minut materiału w głównym wydaniu „Wiadomości” po premierze obrazu na festiwalu Gdyni. Kler od gniotów wyzywali tam tak wybitni i szanowani szeroko przez środowisko kinomanów krytycy, jak Tomasz Sakiewicz i Jacek Kurski. Związany z PiS prezydent Ostrołęki usiłował zakazać wyświetlania filmu w jedynym w mieście, kontrolowanym przez samorząd kinie.

Spóźniony „Kler”

Jak się można spodziewać, krucjata prawicy przyniosła dokładnie odwrotny efekt. Prezydent Ostrołęki (niech imię jego słusznie będzie zapomniane) przegrał wybory samorządowe. Widzowie nie posłuchali Jacka Kurskiego. Niezależnie od tego, jak często Piotr „Człowiek Wolności” Gliński powtarzał, jak złym dziełem jest Kler, film już ma wybitne miejsce w historii polskiej kultury – w przeciwieństwie do ministra Glińskiego.

Polska rewolucja serialowa

Za kinem po raz pierwszy w tym roku zaczęła nadążać telewizja. A z tym do tej pory było kiepsko. Choć wszyscy dziś oglądają seriale i o nich rozmawiają, polska kultura przed rokiem 2018 nie była w stanie stworzyć żadnej naprawdę jakościowej produkcji, za wyjątkiem Artystów Pawła Demirskiego i Moniki Strzępki. Wszystkie Pakty i Watahy można było od biedy obejrzeć, a nawet „na zachętę” dla twórców pochwalić, ale żadną z tych produkcji nie sposób się było zachwycić.

Dyrektorka teatru ogląda „Artystów”

czytaj także

Teraz się to wreszcie zmieniło. Najpierw poprzeczkę bardzo wysoko zawiesił Rojst Kaspra Bajona i Jana Holoubka. Osadzony w realiach prowincji późnego PRL czarny kryminał dawał wreszcie telewizję dla dorosłego, wyrobionego estetycznie widza – nawet jeśli w ostatnich dwóch odcinkach trochę zbyt szybko i nie zawsze satysfakcjonująco zamykają się w nim niektóre wątki. Pierwsze odcinki to jednak absolutne perełki scenariuszowej konstrukcji. Do tego dochodzi świetna reżyseria, zbudowany z wielką troską o szczegół świat przedstawiony oraz wybitne role Andrzeja Seweryna i Dawida Ogrodnika.

Wysoko zawieszoną przez Rojst poprzeczkę z zapasem przeskoczyli jednak twórcy Ślepnąc od świateł – tu naprawdę mamy poczucie, że obcujemy z czymś, co tworzy historię polskiej telewizji. Krzysztof Skonieczny i Jakub Żulczyk wykreowali serial ostentacyjnie artystycznie bezczelny, niesilący się na imitację cudzych formatów, tylko przetwarzający różne filmowe i telewizyjne inspiracje z cechującą tylko największych dezynwolturą. Nie ma sensu rozpisywać się nad genialnymi rolami Frycza, Chabiora czy Więckiewicza, bo pewnie sporo już o tym państwo czytali.

Sztywniutko? Raczej ładniutko

Do 2018 roku zastanawiałem się, czy serialowa rewolucja kiedykolwiek się w Polsce wydarzy. Czy jest dla niej widownia, czy są umiejący zrobić dobry serial twórcy i stacje gotowe w to zainwestować pieniądze. Jak widać – są. Miejmy nadzieję, że Rojst i Ślepnąc od świateł to dopiero początek.

Debiuty i debiutantki

Ten rok potwierdził też, że wielkim zasobem polskiego kina są młodzi twórcy urodzeni na przełomie lat 70. i 80. Poza Zimną wojną to właśnie ich dzieła – na ogół debiuty i drugie filmy – były tym, co najciekawsze w kinach w 2018 roku.

W styczniu premierę miał znakomity debiut Pawła Maślony – Atak paniki. Brawurowo zrealizowana czarna komedia z mrocznym humorem doskonale diagnozowała obawy polskiej klasy średniej – narastający pod powierzchnią codziennych rytuałów i pozornie ustabilizowanego życia lęk, gotowy w każdej chwili wybuchnąć z wielką siłą.

W marcu do kin weszła Wieża. Jasny dzień Jagody Szelc – jak dla mnie polski film roku, lepszy nawet od Zimnej wojny. Podobnie jak Maślona reżyserka diagnozuje lęki klasy średniej, podobnie jak Smarzowski rozlicza się z polskim katolicyzmem – robi to jednak w zupełnie inni sposób niż ci twórcy. Szelc kontynuuje tradycję takich artystów rodzimego kina jak Mariusz Grzegorzek czy Grzegorz Królikiewicz. Nie traktuje kina jako narzędzia opowiadania historii. Bardziej od anegdoty interesuje ją nastrój, to, co niewerbalne, pozadyskursywne. By to wyrazić, Szelc odważnie eksperymentuje z filmową formą – nie było w polskim kinie w tym roku tak przemyślanego wizualnie i dźwiękowo filmu jak jej debiut.

Fakt, że młode polskie kino stoi postaciami wyrazistych reżyserek, potwierdza Fuga – drugi film Agnieszki Smoczyńskiej-Konopki.

Nie uciekajmy do lasu, dziewczyny!

Reżyserka nakręciła film w zupełnie innych rejestrach niż rewelacyjne Córki dansingu. Zamiast fantastycznej historii o syrenach w Warszawie ery PRL otrzymujemy współczesny obraz o kobiecie, która po dwóch latach amnezji powraca do męża i syna – dziś dla niej zupełnie obcych. W tej pozornie prostej, „telewizyjnej” historii Smoczyńskiej-Konopce udaje się odcisnąć swoje reżyserskie piętno – jest w filmie kilka wspaniałych scen, jakie nie mogłyby wyjść spod ręki kogoś innego. Wśród nich ostatnia – pełna emancypacyjnej energii, tak potrzebnej w obecnym politycznym klimacie.

Puste szuflady

Ostatnie wydarzenie, to w zasadzie nie-wydarzenie – brak kina dobrozmianowego.

Pamiętacie pewnie państwo, jak od lat PiS i podpięci pod niego artyści narzekali, że PISF kino patriotyczne sekuje, talenty blokuje, a finansuje tylko „pedagogikę wstydu”. Dobra zmiana miała tu dokonać korekty.Tymczasem od trzech lat prawica ma kontrolę nad pieniędzmi z ministerstwa kultury, z TVP, spółek skarbu państwa, od roku w PISF rządzi bliski obecnemu obozowi władzy prezes – a wartego uwagi prawicowego kina jak nie było, tak nie ma. I to mimo tego, że rocznica 1918 roku jak znalazł nadawałaby się na serie poświęconych temu wydarzeniu superprodukcji.

Tymczasem wiele wskazuje, że szuflady narzekających na własne zblokowanie twórców były od zawsze puste. Ci zaś, którzy w końcu dostali dostęp do pieniędzy, z ich wydawaniem radzą sobie słabo – jak producenci planowanych na jesień tego roku Legionów, którzy z filmem spóźnią się co najmniej o rok.

Jeśli PiS przegra następne wybory, „konserwatywno-patriotyczny” zwrot w polskim kinie skończy się, zanim się zacznie. Ja oczywiście kibicuję i najbardziej konserwatywnym twórcom, jeśli tworzą dobre filmy, o przyszłość kinematografii przy drugiej kadencji obecnego układu mam jednak spore obawy – takie projekty jak Ida czy Kler będą miały coraz mniej szans na publiczne wsparcie. Choć kondycja krajowego kina nie jest kluczowym kryterium, na podstawie którego większość z nas dokonuje politycznych wyborów, polecam państwu, by dokonując w roku 2019 własnych, także o nim pamiętać. Szkoda byłoby, gdyby 2018 był ostatnim rokiem tak świetnej passy polskiego kina.

Maciej Musiał i Kamień Filozoficzny

czytaj także

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij