Komiks „Trawka. Jak zdelegalizowano marihuanę” Boxa Browna w bardzo przystępny sposób przybliża, jak z niemalże świętych roślin konopie stały się w oczach elit źródłem wszelkiego zła.
Dzieje marihuany to niestety nie piękna opowieść o tym, jak pewna znana od stuleci w Azji roślina rozprzestrzeniła się na cały świat szlakami handlowymi, a potem była stosowana jako środek na różne bolączki przez ludzi wszystkich kultur. To historia o hipokryzji, rasizmie i ekonomicznej opresji.
Używanie marihuany wciąż jest transgresją, a jej stosowanie przez jazzmanów, bitników, hippisów czy raperów sytuowało ich samych jako buntowników i wywrotowców. Jaranie to przecież nie rozrywka praworządnych obywateli. Wiemy, że to nieprawda, ale idę o zakład, że nawet u tych, którzy to wiedzą, stereotypy trzymają się dobrze. Proponuję szybki eksperyment myślowy. Wyobraźcie sobie przeciętnego Amerykanina i przeciętnego palacza konopi. Jeśli te wyobrażenia nie są zbieżne, to oznacza duże szanse, że i wy jesteście ofiarami kampanii amerykańskiego rządu toczonej od początku XX wieku przeciwko tej używce.
czytaj także
Odkąd marihuana trafiła do Stanów Zjednoczonych, kojarzona jest przede wszystkim z Afroamerykanami i Meksykanami. Nawet wyprodukowany rok temu przez Netflix serial dokumentalny o nieżyjącym już latynoskim futboliście Aaronie Hernandezie sugeruje, że marihuana była jedną z głównych przyczyn popełnienia przez niego morderstwa. Trudne dzieciństwo czy wpojone przez ojca błędne pojmowanie męskości zostały zrównane z faktem, że w weekend zabójstwa palił jointy.
Samo słowo „marihuana”, z wyraźnie podkreślonym „h”, zastąpiło pierwotnie funkcjonujące w oficjalnym dyskursie określenie „cannabis”, by roślina kojarzyła się z Meksykanami. W rzeczywistości spożycie marihuany nie jest zależne od koloru skóry. Ma on natomiast wpływ na kary, które można dostać za raczenie się tą używką. Afroamerykanie są bowiem czterokrotnie częściej aresztowani za posiadanie marihuany niż biali.
czytaj także
Gdyby sięgały po nią mniejszości, możliwe, że establishment by ją jakoś przełknął, ale gdy palić skręty zaczęły także białe dzieciaki, trzeba było powiedzieć wyraźne „stop” postępującej deprawacji amerykańskiej młodzieży. Człowiekiem, który postanowił zadbać o to, by płuca białych dzieciaków pozostały nieskalane słodkawym dymem, był Harry Anslinger, nieukrywający swych rasistowskich poglądów szef FDA (Federalnego Biura do spraw Narkotyków, późniejszego DEA).
W obronie białej rasy
To on jest głównym antagonistą komiksu Boxa Browna Trawka. Jak zdelegalizowano marihuanę wydanego właśnie przez wydawnictwo Marginesy. Rysownik w prosty i zrozumiały sposób pokazuje, jak roślina historycznie osadzona w kulturze hinduskiej stała się zakazana nawet w kraju, gdzie uważana jest za świętą. Co prawda mało kto się tym zakazem przejmuje, jednak w świetle prawa nawet w Indiach marihuana jest nielegalna. Autor ośmiesza nie tylko wątpliwe motywacje przeciwników legalizacji, ale też metody, jakie doprowadziły do zakazów. Marihuana nie uzależnia w takim stopniu jak chociażby legalny alkohol, nie prowadzi do przemocy, może stanowić natomiast ukojenie na fizyczny i psychiczny ból. Nie są to współczesne odkrycia, wiedział o tym już Anslinger, ale wolał poświęcić prawdę w imię narzucenia innym swoich ksenofobicznych poglądów.
Stanowisko dyrektora FDA Anslinger objął w 1930 roku i szybko wszedł w komitywę z szefami koncernów farmaceutycznych, początkowo zajmując się ściganiem użytkowników heroiny i kokainy. Ponieważ stanowili oni nieliczny odsetek populacji, a pod koniec 1933 roku zniesiono prohibicję, Anslinger musiał znaleźć w miarę szybko nowego wroga, żeby utrzymać wysokie stanowisko i uzasadnić istnienie swojego biura. Za cel obrał marihuanę i wykorzystując fałszywe informacje, które dzisiaj nazwalibyśmy pewnie fake newsami, powiązał spożycie konopi z przemocą wśród ubogich mniejszości. Rozpasanie młodego pokolenia i rodzącą się fascynację „czarną” muzyką przypisywał zgubnemu wpływowi tej stosunkowo niewinnej używki. To nie była nagonka na sam narkotyk, lecz istna wojna kulturowa przeciwko wszystkiemu co inne. Anslinger uważał jazz za muzykę diabła, a marihuanę za podstawowe zagrożenie dla utrzymania segregacji rasowej.
Fake newsy sprzed stu lat
„Meksykańskie zioło”, jak również określano wówczas konopie, pojawiało się w fabrykowanych historiach o szaleństwie i przemocy jako przyczyna nieracjonalnego zachowania pozornie normalnych obywateli. Wśród różnych historii przytoczonych przez Browna szczególnie wybija się ta o meksykańskiej wdowie i czwórce dzieci, którzy zjedli cały krzak konopi i oszaleli. Marihuana miała być przyczyną gwałtów i morderstw, spowalniała czas, prowadziła do nieróbstwa. Karmieni propagandą waszyngtońscy politycy w 1937 roku przegłosowali ustawę o podatku od marihuany. Jak pokazuje Brown, w Kongresie sama roślina nie była przedmiotem dyskusji – bardziej chodziło o zapobiegnięcie krzyżowaniu się ras, do którego miało dochodzić na narkotykowym haju.
Niebezpieczna, przez wielu po dziś dzień uważana za „narkotyk wprowadzający” do innych, cięższych używek – co też jest skutkiem propagandy Anslingera – od tej pory marihuana mogła być uprawiana tylko przez nielicznych w celach leczniczych. Czytające niemal codziennie o okropieństwach, jakich dopuszczali się palacze, społeczeństwo mogło wreszcie odetchnąć z ulgą. Anslinger zaś dopiął swego i wreszcie bez żadnych oporów oddał się nagonce na czarnych muzyków jazzowych. Na jego celowniku znaleźli się dosłownie wszyscy, od Louisa Armstronga przez Billie Holiday po Duke’a Ellingtona. Ponownie odwoływał się do strachu, o ile jednak pierwotnie był to strach przed psychopatycznymi palaczami, teraz zdecydował się wprowadzić terror za pośrednictwem niesamowicie wysokich wyroków za posiadanie.
Zbyt pozytywna, dlatego zakazana?
Pierwszego, odpowiednio nagłośnionego aresztowania dokonano jednak na tzw. zwykłych obywatelach. Popularna narracja głosi, że 58-letni Samuel Caldwell i 26-letni Moses Baca zostali zatrzymani z dwoma skrętami, pierwszy je sprzedawał, drugi kupował. Gdy stanęli przed sądem, dostali przerażające, również z dzisiejszej perspektywy, wyroki. „Dilerowi” zasądzono tysiąc dolarów kary i skazano go na cztery lata ciężkich robót, „narkoman” trafił do więzienia na półtora roku. Wydający wyrok sędzia nazwał zaś marihuanę „najgorszym ze wszystkich narkotyków”. Na jakiej podstawie? Nie wiadomo po dziś dzień.
O ile wyroki się zgadzają, o tyle w rzeczywistości Bacę zatrzymano dwa dni przed Caldwellem. Brown nie tylko błędnie łączy obydwa wydarzenia, ale nie pisze też nic o przeszłości obydwu mężczyzn. Biały Caldwell był znanym przemytnikiem, który zaledwie kilka miesięcy przed aresztowaniem przerzucił się na handel marihuaną, Latynos Baca był natomiast sprawcą przemocy wobec kobiet. Nie jest więc tak, że pierwsi aresztowani byli praworządnymi obywatelami, którzy znaleźli się w złym miejscu o niewłaściwym czasie. To uproszczenie można jednak zrzucić na karb konwencji, jaką przyjmuje rysownik. Browna interesuje przede wszystkim klarowność przesłania, delegalizacja ma być zaprezentowana jako całkowicie bezsensowna, stąd też użytkownicy marihuany to niewinne ofiary urzędniczej głupoty.
czytaj także
Jego rysunki są proste, minimalistyczne, ale bardzo wymowne, emocje odmalowujące się na twarzach postaci bardzo czytelne. Bogata bibliografia wskazuje na stosowne zgłębienie tematu przez Browna i chociaż można się czepiać samej selekcji materiału, jak również zbyt częstego przymykania oka na negatywne efekty stosowania marihuany, łatwo zrozumieć podejście autora.
W USA za przestępstwa związane z konopiami jeszcze do niedawna aresztowało się około 850 tysięcy osób rocznie, 80 preocent tej liczby zaś za posiadanie. Wśród nich w latach 90. był również autor, mający w momencie aresztowania zaledwie 16 lat. Obecnie 33 stany zalegalizowały jej wykorzystanie w celach leczniczych, a 11 z nich zezwoliło na rekreacyjne użycie. Zmiany następują, ale bardzo powoli. Komiks Browna pokazuje, jak absurdalne jest to, że w ogóle wprowadzono zakazy, które teraz trzeba odkręcać.