Czytaj dalej, Ziemowit Szczerek

Polska kaczych marzeń [Szczerek czyta Kaczyńskiego]

Czytając „Polskę naszych marzeń”, zaczynam tęsknić za Jarosławem Kaczyńskim z roku 2011, choć przecież już wtedy uchodził on, nie bez podstaw, za toksycznego dziadersa. Ziemowit Szczerek recenzuje książkę Jarosława Kaczyńskiego.

Trudno mieć już wątpliwości, w którą stronę zmierza pisowskie państwo. III RP zniknęła, pojawiła się natomiast miękka (na razie), autorytarna quasi-republika, w której sądy podporządkowane są funkcjonariuszowi politycznemu, telewizja zieje partyjną propagandą, instaluje się kult autorytetu przywódcy, nawisającego nad państwem w roli überdziadka, który czasem pochwali, a czasem przywali.

W 2011 roku, zanim Kaczyński zdobył władzę, wydał dość zabawną książkę zatytułowaną Polska naszych marzeń. Dziś, gdy wciąż trwa niekończący się Blue Monday pisowskiej władzy, warto sięgnąć po nią i popatrzeć, jaka miała być Polska, o której marzył wtedy Kaczyński, a jaka jest.

Shiny happy people na Żoliborzu

W Polsce 2011 roku, jaką widział Kaczyński, „jest kolorowo, czysto, są wyremontowane albo nowoczesne fasady, widać ładne samochody, dobrze ubranych, atrakcyjnie wyglądających ludzi, szczególnie młodych” – pisze. No, chyba na Żoliborzu. Bo w na prowincji raczej trudno było dostrzec – jak pisze Kaczyński – że „ikonosfera naszych miast i miasteczek, a coraz częściej także wsi, przypomina tę z Zachodu”. I kto tu jest odklejony.

Trochę się czepiam, bo to przecież Kaczyński przebił balon platformianej propagandy sukcesu i „zielonej wyspy”, ale passusy takie jak ten pokazują, że przebijał ten balon raczej nie z powodu zatroskania rzeczywistością, bo tej chyba specjalnie nie rozpoznawał. A wiadomo skądinąd, że i ten „Zachód”, który rzekomo przypominać miały nasze „miasta i miasteczka”, bardziej sobie Kaczyński wyobrażał, niż znał.

Ale owszem, balonik Kaczyński ukłuł i ten pękł. Kłuł Jarosław, narzekając w książce na istniejące „jednak spore obszary biedy”, na infrastrukturę, „bo wiele inwestycji powinno być już ukończonych, a nie jest”, oraz „jakość polskiego państwa, jakość demokracji oraz jakość życia”. Osobliwie wzrusza z obecnej perspektywy ta troska o jakość demokracji w Polsce. Ale cóż, gdyby czytać fragmenty Polski naszych marzeń, nie wiedząc, kto jest ich autorem, można by odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z jakimś zaginionym dziełem kogoś z partii Razem.

Na przykład, proszę sobie wyobrazić, zachwyca się Kaczyński Skandynawią. Na przykład we fragmencie o „niewidocznym, lecz skutecznym państwie”, które jest „w razie potrzeby zawsze pomocne i w razie potrzeby bardzo silne oraz stanowcze. A jednocześnie jest bardzo przyjazne obywatelowi”. Polska, która wyrosła z marzeń Jarosława jest, cóż poradzić, wyjątkowo widoczna, bo propagandy pisowskiej wszędzie jest pełno, a politycy tej partii klepią na okrągło niestrawne, pompatyczne manifesty i akty strzeliste. Jest przyjazne głównie zwolennikom partii rządzącej, wszystkich pozostałych regularnie mieszając z błotem. Silne to by chciało być, ale od czterech z okładem lat PiS głównie Polskę osłabia, a nie wzmacnia, skłócając ją z sojusznikami i wpychając w ramiona przeciwników.

Ale te zachwyty Kaczyńskiego nad Danią, Szwecją i ich szczęśliwymi obywatelami wzruszają: dla Jarosława A.D. 2011 państwa te nie były jeszcze, widocznie, zamordystycznymi, prześladującymi prawicowców lewackimi tyraniami. Które zresztą już nie istnieją, bo wskutek swojej samobójczej polityki zostały zalane przez przenoszących zarazki imigrantów.

Moralna klęska nacjonalizmu

Wzruszają też narzekania Kaczyńskiego nad losem nieprzychylnych „salonowi” dziennikarzy wyrzuconych z telewizji i radia, po tym, co PiS zrobił publicznym mediom i jakie urządził polowania na nieprawomyślnych po przejęciu władzy. I nad losem internauty, twórcy prostej gry na stronie antykomor.pl, w której można było zabić Komorowskiego – po tym, jak w pisowskiej już Polsce ruszyło, na przykład, śledztwo policyjne przeciwko autorowi napisu „Andrzej Dupa” w szkolnej toalecie.

Tak, Jarosław 2020 w porównaniu z Jarosławem 2011 to radykał. Kto na przykład w 2020 roku mógłby zgadnąć, że to Kaczyński 9 lat temu pisał o „moralnej i politycznej klęsce nacjonalizmu”? Otóż tak, powiedział to nie kto inny, jak najbardziej znany po Muńku Staszczyku mieszkaniec Żoliborza!

„Nacjonalizm – wywodził Kaczyński w 2011 – który przechodził z jednej strony w ubóstwienie, a z drugiej w jakieś nieracjonalne myślenie, które przypisywało Polsce możliwości eschatologiczne, prowadził do popadania w mistycyzm narodowy. Wszystko to było oderwane od jakichkolwiek realiów. Nie miało empirycznego sensu. Dlatego określam to jako porażkę intelektualną, polityczną i moralną”.

Czytając Polskę naszych marzeń, zaczynam tęsknić za tamtym Jarosławem ’11, a przecież już wtedy uchodził on, nie bez podstaw, za toksycznego dziadersa. Dziś ludzie, którzy jeszcze dekadę temu byli tą „porażką intelektualną, polityczną i moralną”, siedzą w pisowskich ministerstwach, w państwowych mediach, we wszystkich przejętych instytucjach. A mistycyzm narodowy Radia Maryja nikomu nie przeszkadza.

Albo taki fragment, pierwszy z brzegu: Polska Jarosława ’11 miała się nie godzić na „mały realizm ciepłej wody w kranie”, a prowadzona być „tak, żeby cały kraj równomiernie i szybko się rozwijał, żeby nie było żadnych grup czy miejsc wykluczonych. Tak jak nie powinno być żadnych grup i miejsc uprzywilejowanych w wyniku politycznych decyzji”. W Polsce Jarosława ’20 uprzywilejowana jest w wyniku politycznych decyzji właśnie ta grupa, która w 2011 roku była „porażką intelektualną, polityczną i moralną”, a ponad połowa narodu jest gnojona przez państwową propagandę.

Ale cóż: kiedyś to były czasy. Dawno temu PiS prowadził kampanię przedstawiającą na bilbordach „obywateli IV RP”: wyglądali ci ludzie sympatycznie i ogólnie pokojowo. Nie przypominali tłumu z największego marszu patriotycznego organizowanego w Polsce Jarka ’20 przez skrajnych nacjonalistów:

Jarek ’11 opisywał swojego idealnego Polaka tak: „To ktoś […] otwarty na świat, świetnie wykształcony, z łatwością poruszający się w dziedzictwie światowej kultury i jej współczesnych osiągnięciach, znakomicie zorientowany w nowoczesnych technologiach”.

Dziś zostało z tego chyba tylko szanowanie wyjątkowo toksycznej części tradycji i dość bezrefleksyjna duma narodowa połączona z chowaniem trupów z powrotem w szafy. Dziedzictwo światowej kultury nie wydaje się dla dzisiejszego PiS-u szczególnie ważne, a często jest lekceważone, wskutek wypowiedzi takich osób jak była posłanka Pawłowicz czy sam Kaczyński, opowiadający dyrdymały o tym, jak to cały świat zwariował, a tylko Polska pozostaje normalna.

Piotrowicz i Pawłowicz jako prezent pod choinkę

Z wykształceniem też kiepsko: słynna jest ta krótka ławka PiS-u, który ważne i wymagające rzetelnej wiedzy resorty poobsadzał ludźmi miernymi, ale wiernymi. Nowe technologie – tak, tu uczyniono ważny krok. Nowymi technologiami posługują się na przykład farmy trolli hodowane w Ministerstwie Sprawiedliwości. A pomysł premiera Morawieckiego na inwestycje w przemysł samochodów elektrycznych poszedł się paść na zatruwane przez węglowe opary pastwiska.

Premier Morawiecki reprezentował w Brukseli lobby paliw kopalnych, nie zwykłych ludzi [rozmowa]

Taki Polak w Polsce marzeń Kaczyńskiego, jak czytamy ogarnięci pustym śmiechem, „może zaufać policjantowi czy prokuratorowi”. Policjantowi, jasne – szczególnie temu, który wynosi go sprzed Sejmu zagrodzonego przez PiS płotem i szpalerem glin; niektórzy z nich noszą na kamizelkach dumne przypinki z napisem „śmierć wrogom ojczyzny”.

Albo prokuratorowi, który nie służy sprawiedliwości, tylko Ziobrze. Patrząc na polityczne naciski w działaniach służb, na podporządkowywanie sądów, na zatrudnianie policjantów do ochrony prywatnych żałobnych marszów Kaczyńskiego połączonych ze spektaklami nienawiści i tak dalej, bo wyliczać, jak wiemy, można długo, widać, że Prawo i Sprawiedliwość prowadzi do degrengolady zarówno prawa, jak i sprawiedliwości w Polsce. Polska Jarosława Kaczyńskiego jest ziejącym zaprzeczeniem tezy, że nasza część świata nie potrzebuje zachodnich wzorców i standardów, żeby porządnie funkcjonować.

Szkoła jak w Skandynawii, mieszkania jak w Austrii

Jarek ’11 również i w tej dziedzinie widział wzór dla Polski właśnie w odsądzanej dziś od czci i wiary Skandynawii.

„Finlandia jest nam […] bliższa choćby z tego powodu, że startowała z niskiego pułapu […]. Finlandia ma obecnie najlepszy w Europie model edukacji na poziomie średnim i podstawowym […]. Tam też istnieje najlepszy system równania w górę poziomów edukacji między miastem a wsią, między dziećmi z biedniejszych i bardzo dobrze sytuowanych rodzin, między uczniami z rodzin inteligenckich a tych gorzej wyedukowanych” – pisał Jarek ’11, choć równie dobrze mógł to napisać Adrian Zandberg.

O tym, jak Finowie reformowali swoje szkolnictwo… i dlaczego im się to udało

No i cóż. Skok do 2017 roku i PiS rzeczywiście wziął się za reformowanie oświaty. Jaka wyszła z tej reformy masakra, wykazał zeszłoroczny raport NIK. Eksperci powołani przez ministrę edukacji Zalewską pochodzili już spoza tej krótkiej ławki prawicowych specjalistów, ale coś takiego jak brak kompetencji nie przeszkodziło partyjniakom wyznaczyć czynowników z klucza politycznego. Tylko 20 procent ekspertów tworzących programy było fachowcami, a nie politycznymi królikami z kapelusza. Jak twierdzi NIK, króliki te zostały powywlekane z nor w sposób często niemający wiele wspólnego z odpowiednimi procedurami.

Szkoły podstawowe, które powróciły do systemu ośmioklasowego, nie wytrzymują obciążenia: są przeładowane i uczą na odwal się. Zdarza się, że WF odbywa się na korytarzach. Pracownie specjalistyczne są niedoposażone. Jeśli chodzi o metodykę nauczania, to również tu widać starą, dobrą konserwatywną szkołę, które rozumie konserwatyzm wyłącznie jako brak rozwoju. Lekcje prowadzi się za pomocą cepa wbijającego dzieciom do głów formułki, które mają być recytowane z pamięci, a nie rozumiane. Stare, dobre „Słowacki wielkim poetą był” nigdzie się stąd nie ruszyło.

Ta reforma ma stworzyć człowieka na modłę PiS: posłusznego, biernego nacjonalistę

To tyle, jeśli chodzi o tę rozwojową, nowoczesną, idącą do przodu i wydobywającą Polskę z zakurzonego zaścianka Europy szkołę, o której marzył Jarosław ’11. Nie takie były piękne marzenia Jarka ’11 snute w żoliborskim bliźniaku należącym do szeregowego posła, przy którym człowiek idący ulicą nie może się dziś nawet zatrzymać, bo od razu z budki, która wcześniej była chyba warzywniakiem, wyłazi napakowany klops i zaprasza, by wypierdalać.

Polska w ruinie

W Polsce naszych marzeń Kaczyński grzmi, że „do 2020 r. powinniśmy 2–3-krotnie zwiększyć udział przemysłu nowych technologii w tworzeniu PKB i strukturze eksportu”. I tu znów, jak Zandberg jakiś, powołuje się Jarosław na „fiński albo szwedzki model (bo tam te sprawy rozwiązano nie tylko najlepiej w Europie, ale modelowo dla świata) całej gospodarki, całej nauki i szkolnictwa wyższego oraz edukacji na niższych szczeblach nauczania”.

Rzeczywistość jednak skrzeczy i tutaj. Raport Europejskiego Rankingu Innowacyjności pisze, że w 2018 pod względem innowacyjności Polska w UE przegania wyłącznie Rumunię, Bułgarię i Chorwację. I tu więc rządy PiS kontynuują chwalebną tradycję poprzedników, która polega na absolutnej lamerce w dziedzinie innowacyjności, okraszanej zabawną, choć żenującą propagandą sukcesu Morawieckiego, który mówił zaskoczonym Amerykanom, że Polska jest „nową Doliną Krzemową”.

Nierówności w Polsce największe w Europie czy też nie?

Albo na przykład rynek mieszkaniowy. Jarka ’11 bierze czasem w Polsce naszych marzeń na wspominki, jak to jego obóz „[…] chciał zastosować austriacki pomysł budowania mieszkań na wynajem […]. Te mieszkania stopniowo przechodziłyby na własność, co by powodowało, że bogatym nie opłacałoby się w to angażować. Poza tym byłby wymóg zamieszkiwania w takim lokalu. Gdybyśmy nadal rządzili i wdrażali ten program, sądzę, że wielu ludzi powiedziałoby sobie, iż zamiast trzech starych samochodów w rodzinie wolą jeden, a za to odkładaliby po 800, 900 złotych miesięcznie na mieszkanie”.

No cóż: ogłoszony przez PiS program „Mieszkanie plus” i szumne zapowiedzi oddania do końca 2019 roku stu, a nawet, co tam, dwustu (jak zapowiadał Morawiecki) tysięcy mieszkań leżą i płaczą. Do końca 2019 roku mieszkań oddano niecałe dziewięćset.

Razem: Mieszkanie plus to ściema

Kijek Kaczora vs czołg Tuska

Jaro ’11, oceniając rządy poprzedników PiS, nie zostawiał również suchej nitki na kwestii bezpieczeństwa Polski. „Warto, by Polska była państwem bezpiecznym – tak na zewnątrz, jak i wewnątrz, z poczuciem bezpieczeństwa obywateli – pisał. – Za naiwne, jeśli nie dziecinne, trzeba uznać przekonanie […], że skoro od 1999 r. jesteśmy w NATO, a od 2004 r. w Unii Europejskiej, to już nic nam nie grozi. To dowodzi kompletnego niezrozumienia długofalowych procesów politycznych i gospodarczych” – tu następuje wyliczenie prac politologów o znanych nazwiskach, których najwidoczniej wyszperał mu w guglach Radek Fogiel, bowiem z praktyki politycznej PiS nic nie wskazuje na to, by Kaczyński zrozumiał cokolwiek z Huntingtona czy Wallersteina. Jarek ’11 zarzucał PO, że prowadzi strategię „krótkiego oddechu”, czyli „formułowanie celów na dziś, a co najwyżej na jedną kadencję”. PO, według Kaczyńskiego, „nie bierze pod uwagę żadnych scenariuszy ewoluowania Unii Europejskiej i NATO czy nawet ich poważnego kryzysu”.

Dziś wiemy, że Kaczyński się do tego poważnego kryzysu mocno przyczynił, wspierając sojusznika Kremla – Viktora Orbana, który próbuje montować koalicję z przeciwnikami UE oraz niszczy Unię od środka, instalując w jej granicach państwo upodabniające się do państw coraz bardziej wrogich Zachodowi, jak Rosja czy Turcja. I posługując się retoryką o „zgniłym Zachodzie”, identyczną jak retoryka Putina czy Erdogana.

Jeśli chodzi o bezpieczeństwo, to nigdy chyba od 1999 nie byliśmy tak bardzo traktowani jako ciało obce w UE i NATO. Rozwalenie trójpodziału władzy i upartyjnianie państwa drażni już nie tylko UE, ale i Amerykanów. A z jaką ochotą Zachód pomaga krajom, które niby są jego sojusznikami, pokazał 1939 rok. Wtedy Polska, niby demokracja na wzór zachodni, ale coraz bardziej upodabniająca się do krajów faszystowskich, nie doczekała się wsparcia z Zachodu. Polska Kaczyńskiego A.D. 2020 z wierzchu znów jest demokracją na wzór zachodni, ale coraz bardziej wygląda jak putinowska Rosja.

Bardzo zabawnie jest też, gdy Jarek ’11 roku ocenia politykę wschodnią prowadzoną za Tuska, podkreśla zasadę solidarności z Ukrainą i innymi państwami poradzieckimi, by w końcu wciągnąć je do zachodniego obozu. Jarek ’20 ma zniszczone stosunki z Ukrainą, a do Białorusi bardziej sam upodabnia swój kraj niż Białoruś do standardów panujących w UE.

Duda nie będzie powoływać sędziów neo-KRS. Lewica: To nie wystarczy, by zażegnać kryzys

Unia to kolejny piękny rozdział, zatytułowany przez Kaczyńskiego wdzięcznie: „Tańcząc z Brukselą”. Ten taniec, który w 2011 roku wspominał Jarosław, wyglądał na przykład tak: „Jako szef rządu musiałem mieć specjalne relacje z szefem Komisji Europejskiej Jose Barroso. Uważałem, że trzeba Barroso podbudowywać jako samodzielny czynnik polityczny, bo to nas trochę wzmacnia wobec nacisków silniejszych od nas partnerów”.

Gdy jednak przewodniczącym Rady Europejskiej został Donald Tusk, nagle się okazało, że nasz strateg uznał, że takie specjalne relacje z europejską wierchuszką nie mają znaczenia, i z powodu osobistej niechęci i partyjnego interesu spalił z Tuskiem wszystkie mosty. Zamiast wykorzystywać pierwszego Polaka na tym stanowisku do tego, by Polska stała się, jak to ujął Jarek ’11, „samodzielnym czynnikiem politycznym”, Kaczyński przeprowadził słynną szarżę z kijkiem na czołg, którą przegrał 27 do 1, jako jedyny chyba w historii polityk, który nie dość, że zignorował wielką szansę powiększenia znaczenia Polski, to jeszcze aktywnie ją niszczył. Wyłącznie z prywatnych powodów.

„Dyplomatyczne samobójstwo PiS”. Opozycja nie może przespać tego momentu

Donald Tusk w swojej przezabawnej quasi-książce Szczerze pisał, że większość decyzji w UE podejmuje się w wąskim gronie. Jaro ’11 też sobie z tego zdawał sprawę: „Wspomniałem o rozmowach telefonicznych z Barroso, gdyż w Unii Europejskiej telefony między liderami odgrywają ogromną rolę. Premier Polski nie jest niestety w głównym obiegu telefonicznym. Ten główny obieg to: Angela Merkel, Nicolas Sarkozy i za moich czasów Tony Blair. Oczywiście oni dzwonią też do Barroso. Większość spraw załatwia się przez telefon”.

Ale gdy to Tusk był szefem Rady Europejskiej, to zamiast wykorzystać tę jedną na milion sytuację, że reprezentant Polski znalazł się w tym wąskim obiegu, Kaczyński wolał niszczyć reputację Tuska na krajowym podwórku. To, trzeba przyznać, niesamowite, że taki szkodnik jest nadal na prawicy traktowany jako mąż stanu, a prawicowi dziennikarze, którzy patrzą na niego jak myszy na kobrę, jeszcze go za to europejskie samospalenie Polski chwalą.

Jarkowi ’11 ewidentnie podobała się pozycja Wielkiej Brytanii w UE, która wprowadzała może „10 procent dyrektyw”, ale nikt jej z tego nie rozlicza, bo jest silna i „ma tam cztery razy większe wpływy niż Włosi z ich euroentuzjazmem. Można powiedzieć, że Brytyjczycy potrafili się ustawić. I to nie jest tylko kwestia ich siły, ale także ich umiejętności”.

Rzecz w tym, że Polska Kaczyńskiego ’20 ani nie jest silna, ani nie umie się ustawić. Kaczyński zresztą z rozbrajającą szczerością przyznaje, że on tego, jak działa Unia, najzwyczajniej w świecie nie rozumie i sobie w niej nie radzi. Na przykład takie wspomnienie: „Z moich brukselskich doświadczeń wynika, że na obradach Rady Europejskiej w jej różnych wariantach trzeba bardzo uważać, trzeba patrzeć na boki, bo nagle jest dyskusja i ogłaszają, że już podjęto uchwałę”.

Kaczyński jednak uważa, że to nie on nie ogarnia. „Obraz Rady Europejskiej jako grupy przyjaciół jest dość daleki od rzeczywistości” – pisze w 2011. „Donald Tusk mówi wprawdzie co innego, ale on nie bardzo rozumie, jak się tam gra, żeby coś załatwić”.

I mimo że Polska Tuska, jak i sam Tusk, radziła sobie w UE milion razy lepiej niż Polska Kaczyńskiego, Jarek ’11 jeszcze tego nie wie i grzmi: „Tusk płynie z prądem, natomiast ci liczący się nie płyną z prądem, tylko walczą o swoje. Z kolei mniejsi gracze pracowicie zabiegają o swoje nisze, żeby ich interesy nie były naruszane”.

Wszystkie obsesje Jarosława

Polska Kaczyńskiego ’20 jednak nie bardzo walczy o interesy polskie, tylko o kaczyńskie, czyli o władzę partii nad sądami, o ręczne kierowanie państwem, o przekonanie, że wola prezesa jest ważniejsza od prawa. A gdy już walczy „o swoje”, to w imię obrzydzającego wszystkim Polskę egoizmu, jak w przypadku uchodźców czy spraw klimatycznych. A jeśli chodzi o to, co naprawdę Polska mogłaby zyskać – czyli stojących murem za nią sojuszników albo unijną pomoc finansową – to akurat Kaczyński kładzie.

Poza tym luźne uwagi zawarte w Polsce naszych marzeń bardzo rozkosznie mówią, jak Kaczyński ’11 widzi unijną politykę: „Umówiłem się tylko z Leszkiem, że on obsługuje różne ważne wizyty, bo po pierwsze – lubi i umie, po drugie – niekiedy, jak w relacjach ze Stanami Zjednoczonymi, przemawiają za tym względy protokolarne, po trzecie – prezydent musi w końcu coś robić, nie jest to w Polsce urząd o charakterze ceremonialnym”.

Łętowska: Tego „wygaszenia” już się nie da odkręcić

W ogóle na punkcie Niemiec, jak wiadomo, Kaczyński ma sporą obsesję. Nie tylko sugeruje, że Angela Merkel została wybrana nieprzypadkowo, że Kohl straszył go (tak to Jarosław zrozumiał) rewizją granic i chciał rzekomo udawać, że w 1939 roku Polskę napadły tylko Sowiety. „Nie cieszyłbym się tak bardzo z niemieckich inwestycji w zachodniej Polsce” – pisał Jarek 11. – Bo oczywiście gazety, np. »Gazeta Wyborcza«, będą pisały, że mamy wspólną Europę, ale jeśli się myśli w kategoriach państwa narodowego, a tak działają Niemcy, a nie z punktu widzenia państwa wspólnej Europy, to jest to z naszej perspektywy szkodliwe”.

Według Jarka ’11 Niemcy powinny więc się rozwiązać, żeby zadowolić „Polskę jego marzeń”. Ale Jarek ’20 nie ma co się martwić: jak tak dalej pójdzie i kolejne narody będą wstawać z kolan w polskim stylu, to u władzy niebawem znajdzie się niemiecki bliźniak PiS-u, czyli AfD, i relacje polsko-niemieckie ulegną zasadniczej zmianie. Takiej mianowicie, że dopiero wtedy Kaczyński zobaczy, jak Niemcy myślą w kategoriach państwa narodowego i jak wraca kwestia zachodniej granicy.

Kaczyński w swojej książce zauważa ponadto, że Niemcom warto się stawiać, ale w taki sposób, żeby „nie wyrobić sobie opinii oszołoma i niemcofoba”.

No, to się udało.

Kaczyński może nas niechcący wyprowadzić z Europy

Im dalej w lekturę, tym więcej obsesji: Jarosław ’11 rozwodzi się nad Polską rządzoną przez bezpiekę i postbezpiekę, nad elitami, które nie były wystarczająco polskie. Tu już Jarek ’11 mocno się zbliżył mentalnie do Jarka ’20.

Mamy wiec elity i kontrelity, dywagacje na temat tego, kto w którym punkcie ostatniej historii Polski te elity tworzył, kto je przejmował, co za nimi stało, i tak dalej. Bez zrozumienia tej obsesji Kaczyńskiego nie można zrozumieć PiS-u. Kiedy patrzy się na polską klasę średnią sprzed 2015 roku, liberalną i proeuropejską, ale widzi się jedynie produkt kolaborującej z komunistami inżynierii społecznej, to nie można myśleć inaczej niż Jarek ’20 i jego pokłonni.

Czasem jednak Kaczyński myśli zaskakująco trzeźwo. Tam, gdzie nie sięgają jego obsesje związane z pozycją środowiskową w ramach tej czy innej elity, nie zawsze jest opętanym nacjonalistycznymi ideami mistykiem narodowym. Prezes jest w stanie na przykład zauważyć, że „naród nie jest czymś danym obiektywnie, jak pewne cechy biologiczne”, tylko jest „tworem historii, jest tworem otwartym i zmiennym”, czego na przykład nie był w stanie zrozumieć jego akolita Andrzej Duda, gdy zżymał się na koncepcję „wspólnoty wyobrażonej” i przeczył myśli swojego szeregowego szefa. Można oczywiście uznać, że jest to dowód na pluralizm i wolność wypowiedzi w PiS, ale nie jest. Jest to raczej dowód na to, że Kaczyński, przy wszystkich swoich obsesjach, jest jednak najtrzeźwiej myślącym przywódcą pisowskiej grupy ludzi o średniej jakości intelektualnej, nad którymi objął władzę po to, by jak warchoł-rokoszanin poprowadzić to pospolite ruszenie na Polskę.

Jakie czasy, taki Piłsudski

Czy Kaczyński ’20 uważa, że sytuacja, w której PiS rządzi dziś wszystkimi elementami kraju – od kultury po wojsko – jest w porządku? Możliwe, gdyż w Polsce naszych marzeń sam głęboko wierzył, że poprzednie elity – na czele z Michnikiem, Kuroniem i Geremkiem – chciały stworzyć ideowo-polityczną monostrukturę, właściwie absolutny system władzy w Polsce, poza którym nie dało się nawet odetchnąć.

Choć i tu Jarek ’20 nie jest bardzo konsekwentny, bo jeszcze Jarek ’11 pisał tak: „[…] gdy się wchodzi do ministerstwa czy urzędu, tworzy się własną ekipę, a tych starych zostawia, ale tylko do funkcji administracyjnych, oczywiście traktując ich z pełną kurtuazją. Natomiast decyzje zapadają tylko w gronie nowych”. Owszem, decyzje w pisowskiej Polsce zapadają dziś w gronie nowych, ale ani starych niemal nie zostawiono, ani po kurtuazji nie ma śladu.

No ale właśnie. Kaczyński albo jest cynikiem, albo się starzeje i zgredzieje, albo jedno i drugie. Bo człowiek, który rządzi całym państwem i pozwala, by główną uroczystość szumnie obchodzonego stulecia polskiej niepodległości organizowały nacki i zamieniały ją w quasi-faszystowski rynsztok, raczej nie napisałby: „Nie przyjmuję poglądu, że naród jest wartością prymarną, niedyskutowalną, że główny wymiar egzystencji jednostki jest wewnątrz narodu, a inne wymiary są drugorzędne, że zobowiązania wobec narodu są poza jakąkolwiek dyskusją”. Nie zalecałby, by patrzeć na naród z perspektywy, która „jednak uwzględnia prymarny charakter jednostki, jej praw, wartości jednostki samej w sobie”.

Wolna od Żydów, katolicka, militarna, męska – to faszystowski ideał, który spełnia się w Polsce

Człowiek który – jak Jarek ’11 – długo i nawet przekonująco wywodzi, jakim to jest wielkim demokratą i jak bardzo demokracja jest ważną częścią państwa narodowego, nie powinien na przykład tolerować udzielnego księstwa Ziobry na Ministerstwie Sprawiedliwości i instytucjach prawniczych, quasi-państwa z armią trolli, własnym skarbcem, z którego płaci własnym mediom przekuwanym we własną MABENĘ.

Ale ma Kaczyński i swój urok. W Polsce naszych marzeń pojawia się ta niedająca się z niczym pomylić fraza Jarosławowa, to „myśmy mu dawali”, ta gawędziarska czasem swada, szczególnie tam, gdzie wchodzi w tematy, które go naprawdę przejmują, czyli gdy opowiada o tym, jak to go Niemcy upokarzali i jak go upokarzały elity. Jego, oczywiście, i naród polski przy okazji. Bo dziś to jedno i to samo.

Czasem w tej swadzie jest Kaczyński ’11 już tak rozkosznie rozpędzony, że nie patrzy na boki, tylko leci na oślep i tworzy na przykład tak olśniewające kwestie jak ta, w której odkrywa, że „naród jest też bardzo istotnym współczynnikiem państwa narodowego”. Czasem jest mocno zabawny, jak na przykład wtedy, gdy w 2011 roku załamuje ręce nad łamaniem konstytucji w Polsce, pisząc, że „nie może być tak jak wtedy, gdy Lech Kaczyński występował jako głowa państwa z orędziem i mimo że nie wolno po orędziu prezydenta prowadzić dyskusji, to ją prowadzono, łamiąc konstytucję”.

Trybunał Stanu dla prezydenta Dudy?

czytaj także

Dlaczego warto przeczytać w 2020 roku to, co myślał Jarek w 2011

Część Polski naszych marzeń jest oczywiście programem z propozycjami politycznymi z 2011 roku, które dziś są już tylko dość żałosną karykaturą samych siebie. Część to radosny opis własnej niekompetencji w sprawach europejskich oraz gorzkie żale na temat Niemiec, Tuska i elit. Część to rozmyślania utrzymane w formie pogadanki wuja przy kolacji, który próbuje tej pogadance, ku utrapieniu współbiesiadników, nadać formę wykładu.

Czasem Jarek’11 wpada wręcz w manię Turkmenbaszy z ambicją opisania wszystkich aspektów życia i wypowiedzenia się na każdy temat, koniecznie w sposób pełen dziaderskiej mądrości. Jak na przykład w tym zajmującym fragmencie.

„Kiedy mam do wyboru interes złego i dobrego dziecka, to wybieram interes tego dobrego. Nie chodziło o to, że chłopcy się zawsze trochę tłuką w szkole i jest jasne, że nie należy przesadzać ze ściganiem tego. Ale nam nie chodziło o to, by z chłopców robić aniołki. Tylko że teraz tłuką się też dziewczęta i to jest zjawisko niedobre, i w jakieś mierze sztuczne, narzucone przez kulturę masową. Skutki są takie, że mamy ciężkie pobicia wśród dziewcząt. Raz czy dwa w młodości widziałem, jak się dziewczyny wściekły na siebie i pobiły, ale to było raczej śmieszne i nie spowodowało poważniejszych szkód. A teraz bywa, że dziewczyna jest nieprzytomna po takiej bójce”.

Chcesz dla dziecka jak najlepiej? Wychowuj je jak psa

Ale cóż – ogólnie warto po Jarka ’11 sięgnąć, choć raczej nie poleciliby wam jego książki Justyna Sobolewska ani Michał Nogaś. Jest to rzecz ujmująca, wylewająca czytelnikowi w zasadzie pod nogi zawartość mózgu i duszy Jarosława Kaczyńskiego i mówiąca o wiele więcej o nim i o pisowskich porządkach w Polsce niż książki o Kaczyńskim autorstwa Krasowskiego i innych.

I pokazuje dobitnie, że Kaczyński, który potrafi być i ciekawym gawędziarzem, i drażniącym zasklepionym obsesjonatem, i dość trzeźwo myślącym wujem, i zgredem-pierdołą, cierpi na to samo, co wielu innych ludzi: inny jest w swoim wyobrażeniu o samym siebie, a zupełnie inny, kiedy przychodzi do konkretu i praktyki działania.

To zaś pokazuje, jak bardzo polska polityka jest wodzowska, jak cała klasa polityczna służalczo dopasowuje się do charakteru jednego człowieka. Ale jeśli Szczerze Tuska było reklamowym folderem, który udaje pamiętnik, to książka Kaczyńskiego jest reklamowym folderem, na którego marginesach Jarosław ’11 próbował udowodnić światu, że jest nie tylko empatycznym politykiem, ale i wybitnym intelektualistą.

Nie jest jednak ani jednym, ani drugim, a w związku z tym książka ta jest wielkim wałem, polegającym na zachwalaniu produktu, którego opis ma się nijak do tego, co zostało nam sprzedane w rzeczywistości. Polska naszych marzeń była próbą opchnięcia Polakom rozpadającej się i zagrażającej bezpieczeństwu pasażerów starej łady, opisywanej na łamach książki jako mercedes spod igły. I co gorsza – była to próba udana.

Make Life Tusker! [Szczerek recenzuje pamiętniki Tuska]

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Ziemowit Szczerek
Ziemowit Szczerek
Dziennikarz i prozaik
Dziennikarz i prozaik, autor książek „Siódemka”, „Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian”, „Rzeczpospolita Zwycięska”, „Tatuaż z tryzubem”, „Międzymorze. Podróże przez prawdziwą i wyobrażoną Europę Środkową” oraz współautor zbioru opowiadań „Paczka radomskich”. Laureat Paszportu „Polityki”. Pisze dla „Polityki”, „Nowej Europy Wschodniej” i „Tygodnika Powszechnego”.
Zamknij