Tokarczuk na nowo wprawia w ruch rzeczy oswojone i udomowione, dobitnie udowadniając, że – na dobre i na złe – od dziwności świata oddziela nas jedynie cieniutka warstwa codziennego języka. O „Opowiadaniach bizarnych” Olgi Tokarczuk pisze Michał Sowiński.
Po spektakularnym sukcesie Ksiąg Jakubowych oczekiwania czytelników (i zapewne również krytyków) były ogromne. Tokarczuk dokonała jednak sprytnej wolty i po prawie czterech latach wydała dzieło objętościowo skromne, składające się z dziesięciu na pierwszy rzut oka zupełnie różnych od siebie historyjek. Opowiadania bizarne – zgodnie z tytułem mają jednak wspólny mianownik w postaci celebrowania dziwności świata, w którym słychać niewyraźne echa anglosaskiej tradycji „opowieści niesamowitych”.
czytaj także
Po monumentalnej i wielowątkowej powieści taki ruch nie dziwi, ale z pewnością nie tylko o literacki płodozmian tu chodzi. Nawet pobieżny rzut oka na dorobek literacki Tokarczuk pozwala dostrzec, że fascynacja dziwnością świata towarzyszy jej nie od wczoraj i powraca nieustannie w najróżniejszych kostiumach – czasem w historycznym, kiedy indziej w metafizyczno-religijnym albo społecznym. Tym razem pisarka zdecydowała się na gest odważny i odrzuciła dotychczasowe konwencje literackie, które często krępowały jej wyobraźnię i styl. W efekcie otrzymujemy oryginalny i bardzo udany zbiór opowieści, w którym to, co u Tokarczuk najlepsze, serwowane jest wprost, bez literackich wypełniaczy.
Nawet pobieżny rzut oka na dorobek literacki Tokarczuk pozwala dostrzec, że fascynacja dziwnością świata towarzyszy jej nie od wczoraj.
Czym jest tytułowa bizarność, której autorka przygląda się uważnie, obchodząc ją ostrożnie z wielu storn? W języku angielskim i francuskim słowa tego używa się na trudno uchwytną dziwaczność, nietypowość danej rzeczy bądź sytuacji. Trudno jednak o bezpośrednią definicję, dlatego najlepiej sięgnąć po metaforę – w tym przypadku przestrzenną. Bizarność to kondycja, w którą popada rzeczywistość w miejscach granicznych i stanach przejściowych, gdzie słabną oddziaływania rozmaitych, często przeciwstawnych sił. W opowiadaniu Zielone dzieci, które rozgrywa się na XVII-wiecznym Wołyniu, takim miejscem są rubieże targanej wojnami Rzeczpospolitej, tereny odległe od zachodnich stolic rozumu i porządku:
Zasada jest prosta: im bliżej środka, tym bardziej wszystko wydaje się prawdziwe i namacalne, im dalej zaś, tym mocniej świat jakby się rozłazi, jak zetlałe płótno w wilgoci. I jeszcze – ten środek świata jest jakby nieco uniesiony, tak że idee, mody, wynalazki, wszystko spływa zeń na boki. Najpierw nasiąkają tym bliskie kręgi, potem kolejne, lecz już słabiej, a do miejsc najdalszych dociera tylko mała część treści.
Aby jeszcze spotęgować efekt obcości, narracja opowiadania prowadzana jest z perspektywy francuskiego lekarza. Wiedziony ciekawością naukowca i odkrywcy udał się do dziwnego i dalekiego kraju, gdzie przydarzyć się mogą rzeczy w jego ojczyźnie nie do pomyślenia. Podobnie jak sama Tokarczuk, bada on napotkane po drodze dziwy – w tym przypadku tajemnicze zielone dzieci, które „miały w sobie coś roślinnego”. Stałe i dobrze znane pojęcia zaczęły go zawodzić, a granice gdzie indziej uważane za nieprzekraczalne zatarły się. Choćby te wytyczające człowieczeństwo, które zainfekowane zostało poprzez królestwo roślin. Zielone dzieci, zrodzone gdzieś na mrocznych bagnach albo w przepastnych puszczach, są nie tylko ciekawą z punktu widzenia nauki anomalią, ale stanowią również zagrożenie, bo podkopują fundamenty bezpiecznego, dobrze znanego świata. Do tego stopnia, że trzeba przed nimi szybko uciekać:
I znowu zmierzałem do centrum, tam gdzie od razu wszystko nabiera sensu i układa się w spójną całość. I spisuję teraz to, com na rubieżach zobaczył, uczciwie, tak jak było, niczego nie dodając, niczego nie ujmując; i liczę, że Czytelnik pomoże mi pojąć, co się tam wtedy wydarzyło i co mnie zrozumieć trudno, jako że peryferia świata naznaczają nas na zawsze tajemniczą niemocą.
czytaj także
W innych opowiadaniach również pojawiają się granice, czasem dosłowne, czasem metaforyczne. Na przykład starość, rozumiana jako stan przejściowy między życiem i śmiercią, który w niepokojący sposób wytrąca ze swojskości, zarażając obcością najbardziej codzienne rzeczy. Kiedy indziej chodzi o niepokojąco umowną granicę między tym, co ludzkie i zwierzęce. Ten rodzaj bizarności, dobrze znany choćby z Prowadź swój pług przez kości umarłych, nieustannie nawiedza cały ten zbiór. Z kolei w opowieści zatytułowanej Wizyta odwrotnie – pojawia się rzadki u Tokarczuk niepokój związany z nowymi technologiami. Historia o wyodrębnionych i toczących niezależny żywot częściach świadomości przypomina momentami dziwaczny odcinek Black Mirror.
czytaj także
W dwóch ostatnich historiach – najbardziej rozbudowanych (dlatego też może najlepszych) pojawia się wątek dobrze znany, znak firmowy prozy Tokarczuk, czyli dziwaczni święci, patroni rzeczy bizarnych. To heretyckie z ducha majstrowanie w chrześcijańskiej metafizyce obecne w Domu dziennym, domu nocnym czy Prawieku, przybiera tu nieco inną, bardziej niepokojącą formę. O ile wcześniej stawką było poszukiwanie alternatywnych kanałów artykulacji duchowych potrzeb każdego, komu duszno w patriarchalno-nacjonalistycznym chrześcijaństwie, o tyle opowiadanie Góra wszystkich świętych to raczej afirmacja wszystkiego, co może zamaskować bezsensowny, mechaniczno-biologiczny charakter ludzkiej egzystencji. Dlatego handel fałszywymi relikwiami ma tu podobnie zbawienną moc jak psychologia nieudolnie podpierana nauką. Nawet najbardziej naiwna bizarność, zdaje się mówić Tokarczuk, może chronić przed brutalną banalnością ziejącej pustki.
Szczególnie dobrze widać to w ostatnim opowiadaniu, Kalendarzu ludzkich świąt, gdzie widzimy dziwaczny świat z nieodległej przyszłości, skoncentrowany wokół ciała swojego boga (czy też wyższej istoty z jakiejś odległej rzeczywistości). Nie jest to jednak forma absolutu znana z jakiejkolwiek religii czy wizji, ale kruche i schorowane ciało, które od setek lat regularnie umiera i zmartwychwstaje, balansując na bardzo cienkiej granicy życia i śmierci. Niewiele wiemy o jego opiekunach-wyznawcach, gdyż Tokarczuk, podobnie zresztą jak w pozostałych tekstach, kreśli te dziwaczne światy jedynie kilkoma szybkimi ruchami, pokazując nam niewiele, jeszcze mniej tłumacząc. W tych dynamicznych przebitkach ze świata do złudzenia przypominającego nasz, widzimy sceny niepokojące – tym bardziej, że z ich ostatecznego sensu zostają nam jedynie powidoki.
czytaj także
Wszystkie opowiadania z tego tomu zbudowane są na prostym, ale skutecznym pomyśle, czyli udosłownieniu tego, co w naszym imaginarium ma status wyświechtanej metafory. Tokarczuk na nowo wprawia w ruch rzeczy oswojone i udomowione, dobitnie udowadniając, że – na dobre i na złe – od dziwności świata oddziela nas jedynie cieniutka warstwa codziennego języka.
Jest coś przyjemnie staroświeckiego w takim myśleniu – zarówno o rzeczywistości, jak i o literaturze. Żyjemy w epoce, w której pisarze i scenarzyści brutalnie licytują się na spektakularne i pełne zwrotów akcji dystopijne wizje degeneracji społecznych. Najnowsza książka Tokarczuk jest w tym kontekście jednocześnie podobna, ale i orzeźwiająco inna. Być może momentami zbyt dobroduszna, ale za to zręcznie odkurzająca zapomniane (niesłusznie) tradycje i pokłady dziwności, które niejednokrotnie idą w poprzek obowiązującym chwilowo trendom. A czy w ten sposób mówi nam to coś nowego o naszym świecie? W 2018 być może warto powiedzieć czasem coś starego.
*
Olga Tokarczuk, Opowiadania bizarne, Wydawnictwo Literackie 2018