Manu Larcenet „Codzienna walka”, Austin Wright „Zwierzęta nocy”, Philip Roth „Amerykańska sielanka”.
Manu Larcenet, Codzienna walka, przeł. Wojciech Birek, Prószyński i S-ka, Wydawnictwo Komiksowe 2016
W dymku: …i dlatego postanowiłem przerwać terapię…
Gabinet psychoanalityka. Na leżance bohater komiksu (francuskiego), w podkoszulku i wymiętych spodniach. Ma za dużą głowę, niewielką bródkę i ogromny nochal. Dziecinne proporcje, zasygnalizowane problemy ze sobą, jakaś niezdarność – od razu wiemy, że nie będzie to komiks o supermanie. Chociaż jest o menie – wrażliwym, mało przebojowym i zdolnym do autorefleksji; jadącym na antydepresantach, lekach przeciwlękowych, palącym i niestroniącym od skrętów. Kiedy spotyka się z bratem, mówią do siebie „Georges”. Czemu? „Kiedy byliśmy dzieciakami, mama wypożyczyła na wideo film Myszy i ludzie i przez cały film John Malkovich mówił: Będę miał małego króliczka i nazwę go Georges i będę go tulił do serca”.
Marco jest fotografikiem. Zarobił sporo kasy, robiąc zdjęcia na różnych wojnach, ale nie chce robić tego dłużej. Wyprowadza się na wieś, gdzie żyją sobie dość sielsko razem z kotem, mimo że kot nazywa się Adolf. Jego życiowym celem nie jest sukces w kapitalistycznym wyścigu, żadne korpo, tylko samorealizacja. Albo przynajmniej minimum spokoju i komfortu wewnętrznego, o co toczy „codzienną walkę”. I dojrzewa. Musi sobie poradzić z „figurą ojca”, pogrzebać we własnych korzeniach, dorosnąć do związku z kobietą i do posiadania dziecka.
Ton bezpretensjonalnej szczerości, z jaką o tym opowiada, może skojarzyć się z późniejszą od tego komiksu Moja walką Knausgarda. Jest tu jednak też ważny wątek społeczny – upadająca stocznia, w której kiedyś pracował jego ojciec. Marco robi fotograficzne portrety pracowników, rozmawia z ludźmi, których zna od dzieciństwa, dokumentuje strajk, mający powstrzymać likwidację, chociaż wszyscy wiedzą, że jest ona nieuchronna. Stara się zrozumieć tych, którzy głosowali na Le Pena. Sięgnie też do historii wojny algierskiej.
czytaj także
Urocza książka, smutna na wesoło i wesoła na smutno. Bardzo polecam!
***
Austin Wright, Zwierzęta nocy, przeł. Jędrzej Polak, W.A.B. 2016
To wszystko zaczęło się od listu nadesłanego we wrześniu przez Edwarda, poprzedniego męża Susan Morrow. Edward napisał książkę, powieść. Może zechciałaby ją przeczytać?
Susan rozstała się z Edwardem przed dwudziestu laty. On chciał zostać pisarzem, a ona miała go w tym wspierać, ona pracowała, on przeżywał nieustanny kryzys twórczy i ich związek się rozpadł. Teraz Susan jest żoną znanego kardiochirurga, ma dom, trójkę dzieci, psa, kota, nie zrealizowała swoich ambicji, utknęła w roli żony i matki, a jej małżeństwo nie jest w najlepszym stanie. Edward ma żonę, poszedł w końcu do pracy, nie został pisarzem.
A jednak wreszcie coś napisał i jest to dobry, trzymający w napięciu psychothriller, który poznajemy w całości. To historia mężczyzny, którego życie nagle i dramatycznie się wali. Rzecz o słabości, winie i karze, rozpaczy, zemście… Susan czyta, przeżywa, wspomina, zastanawia się nad sobą i swoim związkiem, emocjami, które budzi w niej książka. Między książką i czytelniczką toczy się emocjonalny dialog, nie wiadomo do jakiego stopnia zgodny z intencjami, niejasnymi, nadawcy przesyłki. Ciekawe, niejednoznaczne…
Czy zamiast czytać lepiej pójść na film (prod. USA, reż. Tom Ford)? Chyba wciąż to grają. W filmie jest mocno zmieniony wątek Susan i przeplatająca się z nim powieść Edwarda. Tony’ego, jej bohatera, i Edwarda gra ten sam aktor, żeby było prościej. Powieść w filmie wypada całkiem nieźle, chociaż jest w niej dużo mniej psycho-, zostaje raczej sprawny thriller, ale to kino, łatwiej w nim pokazać akcję niż życie wewnętrzne. Niestety znikają też wszelkie subtelności gry między fikcją literacką a życiem. Wielowymiarowa Susan okazuje się po prostu burżujką, która sprzeniewierzyła się miłości, bo chciała wygodnego życia. I ma teraz za swoje. Będą też niemający odpowiedników w książce konserwatywni rodzice, brat-gej i aborcja – tanie chwyty. Może jednak warto przeczytać powieść?
***
Philip Roth, Amerykańska sielanka, przeł. Jolanta Kozak, Wydawnictwo Literackie 2017
Szwed. W czasie wojny, kiedy jeszcze chodziłem do podstawówki, było to u nas w Newark imię magiczne, nawet dla dorosłych o jedno raptem pokolenie oddalonych od starego getta na Prince Street, a więc nie tak doszczętnie zamerykanizowanych, żeby im miały imponować wyczyny szkolnego sportowca.
„Szwed” to przezwisko Seymoura Levova, który jest uosobieniem amerykańskiej sielanki, a może snu. Zasymilowany Żyd, błękitnooki, wysoki, multimilioner, żonaty z miss piękności. Jednak ten piękny obraz zostanie zakłócony, a sen pryśnie. Żaden idealny porządek nie jest możliwy i zawsze w końcu zostanie on zaatakowany przez siły chaosu. To oczywiście bardzo dobrze napisana i skonstruowana powieść, chociaż strasznie się wlecze, powiedzmy szczerze: przynudza. I, co jest dla mnie najbardziej podejrzane, podkopując mit, jednocześnie go buduje. Niby autor mówi nam, że ta dawna, dobra Ameryka, to utopia, a jednocześnie każe czytelnikowi tę retro utopię pokochać i za nią tęsknić. A nawet uwierzyć w jej realność – może nie wszystko było aż tak idealne, ale w jakimś stopniu amerykańska obietnica była spełniana.
Żaden idealny porządek nie jest możliwy i zawsze w końcu zostanie on zaatakowany przez siły chaosu.
Co się na nią składało? Można było ciężką pracą dorobić się majątku, od zera do milionera. Być dobrym fabrykantem, dbającym o pracowników i szanowanym przez nich, budując potęgę przemysłową swojego kraju. Albo – bardziej tradycyjnie – hodować rasowe bydło. Zasymilować się i z Żyda stać się indyferentnym religijnie Amerykaninem.
Żyć w wygodnym domu, w otoczeniu rodziny, i patrzeć na to, jak dzieci dochodzą jeszcze wyżej.
Co ją zniszczyło? Niepotrzebna wojna w Wietnamie, po co walczyć w cudzych wojnach? Radykalizacja młodzieży, która wykroczyła poza demonstracje antywojenne, zamieniła się w terror, nienawiść do całego imperialistycznego sytemu. Zamieszki rasowe (nie wiadomo, skąd się wzięły), które utrudniają prowadzenie interesów. Zdrada żony, która, w przeciwieństwie do zdrady męża, oznacza koniec rodziny.
Roth jest zbyt dobrym pisarzem, żeby nie zostawić nam miejsca na wątpliwości wobec całej tej opowieści. Można uznać, że jest to satyryczny obraz złudzeń, zarówno co do idealnej przeszłości, jak i przyczyn jej zepsucia. Jednak ogromna dawka zawartej w tym nostalgii jest mocno konserwatywna.
Jest też film, którego nie widziałam, może być ładny, mniej męczący – na pewno, ale nie wierzę, że idzie w stronę ironii. Może sprawdzę.