Maciej Sieńczyk „Wśród przyjaciół”, James Schuyler „Alfred i Ginewra”, Joanna Bator „Rok królika”, Margaret Atwood „Czarci pomiot”.
Kiedy płoną polityczne lasy, no może krzaki, nie warto zapominać o różach. Dlatego na początek „ładne książki”, last minute prezentowe, ale i w nich znajdziemy kolce, potem tych kolców będzie więcej… Przy okazji przypomnę – niedawno ktoś mnie spytał, co to za cytaty na początku – że są to pierwsze zdania, nuty, książek, o których piszę.
***
Maciej Sieńczyk, Wśród przyjaciół, Czarne 2016
Jakiś czas temu znajomy zaprosił mnie na imieniny, a że był prawie kimś z rodziny, nie mogłem odmówić. Podobno w dzieciństwie bawiliśmy się razem, bo moja matka lubiła jego rodziców.
Sieńczyka znamy – a jeśli ktoś nie zna, to warto poznać – jako twórcę komiksów czy też powieści obrazkowych. Tym razem to samo, ale w innej proporcji: opowieści, a tylko czasem ilustracja, ale nadal ten sam autor. Znacie, lubicie, to posłuchajcie. W gronie przyjaciół na dziwnie sennym przyjęciu rej wodzi Gospodarz, ale i inni uczestnicy dojdą do głosu i będą opowiadać o sprawach banalnych, tak jakby były niezwykłe, i niezwykłych, tak jakby były zupełnie banalne. O zbieraniu brukowej literatury i medycznych plakatów, o podróżach, codziennych wydarzeniach, o tym, jak Gospodarz nie dostał nagrody Nike, i przygodach z urzędem podatkowym – im dalej w książkę, tym więcej „prawdziwego” Sieńczyka.
Nieco staroświecka dobrotliwość, uważność, konwenanse, powolność i dystans sprawiają, że snujemy się wśród gości z poczuciem bezpieczeństwa i spokoju. Czemu więc się nie nudzimy? Bo ta kraina łagodności jest podminowana absurdem i poczuciem humoru. Nasze narracyjne przyzwyczajenia nieustannie narażone są na szwank – brakuje oczekiwanej puenty albo napięcia są rozłożone inaczej, niż moglibyśmy się spodziewać. Konwencjonalna niekonwencjonalność w przyjemny sposób kołysze i doprowadza do rozchwiania schematów, którymi posługujemy się na co dzień.
A skąd ta wyjątkowa wena Gospodarza (a kto wie, czy także nie autora)? Natchnienie, które pozwala mu napisać dwunastozgłoskowcem wiersz o pieszczeniu skroni (cudny), pojawia się po tym, jak narozrabiał i doznał przykrości, obrażał i został poniżony – czyli jednak nie ma róży bez kolców.
***
James Schuyler, Alfred i Ginewra, przeł. Marcin Szuster, PIW 2016
G.G., Ginewra Gates. Córka Samuela i Lucille Gatesów, mieszkańców tego miasta, nosząca imię pięknej legendarnej królowej.
To pierwsza z dwóch i pół powieści, które napisał James Schuyler, przede wszystkim amerykański poeta. Uroczy drobiazg złożony z samych dialogów między dzieciakami – starszą siostrą i braciszkiem. Fantazjują, czasem się wspierają, a czasem prawią sobie złośliwości, opowiadają straszne historie. Jest jednak coś, co wydarzyło się naprawdę, ale o tym właściwie nie mówią. I jest gdzieś, poza rozmową, poza kadrem, historia rodzinna, nie do końca jasna. Za lekką i wyrafinowaną formą czai się niewypowiedziane napięcie, które ma związek z dzieciństwem autora. O tym w posłowiu pisze jego przyjaciel, John Ashbery.
***
Joanna Bator, Rok królika, Znak 2016
Tamtego dnia przeczytałam o króliku, w którego weszła dusza jego opiekunki.
Julia Mrok postanawia porzucić dawną tożsamość i udaje się do Ząbkowic Śląskich (dawniej Frankenstein, naprawdę, ale czasami prawda to za dużo), ponieważ tam straszy nawiedzony królik… Nie brzmi to chyba zbyt przekonująco i niestety przekonujące nie jest. Zdaje się, że ta zabawa literacka wymknęła się autorce spod kontroli. Spróbujmy jednak uporządkować, o co w tym wszystkim chodzi.
Autorka romansów historycznych, chce umknąć przed niebezpieczeństwem grożącym jej ze strony dwóch cudownych kochanków, z którymi mieszka. Wpada jak Alicja w króliczą jamę, świat z sennego koszmaru. Świat ten zrobiony jest z postpeerelowskiego badziewia i sensacji z prasy brukowej.
Zdaje się, że zabawa literacka wymknęła się Joannie Bator spod kontroli.
Ta parodia świata kiczu i tabloidowych sensacji obejmuje nie tylko rozmaite gadżety, ale też całą strukturę powieści. Kiczowate są romanse pisane przez bohaterkę (tu trzeba przyznać autorce, że bardzo udatnie i zabawnie je podrabia), kiczowate jest jej wyzwolone warszawskie życie, kiczowaty pomysł zbyt prostego skojarzenia z Alicją w Krainie Czarów, kiczowate poszukiwania prawdziwej rodziny i siostra bliźniaczka Sandra Jasna, i wątek kryminalny, i szczęście odnalezione w w ciepłych krajach, oczywistość aluzji do polskiej pokracznej kultury pop i dęta powaga „prawdziwych problemów”, i japońskie odniesienia, i groteskowe postacie, które oczywiście pasują do Frankenstein, ale czasem są już nieznośnie przerysowane.
Teraz od dobrej woli czytelnika zależy, czy uzna to wszytko za dobrze pomyślaną parodię, czy za zabawę, której nie udało się autorce utrzymać w ryzach, jest zbyt wysilona i pozbawiona wdzięku.
Rok królika to też pisanie o pisaniu. I to może budzi mniej wątpliwości. Bator ładnie pokazuje, jak z realnych postaci skleja się bohatera literackiego i jak życie i opowieści wzajemnie się warunkują. Ucieczka bohaterki sprawia, że jej historia jest dalej pisana przez media, trwa, mimo że jej prawdziwych losów nikt nie zna. Widać, jak zmienia się narracja życiowa, kiedy odkrywamy nowe fakty z własnej biografii.
Jednak z tego nadmiaru rozmaitych atrakcji, pomysłów i konwencji nie udało się stworzyć autorce konsekwentnej i spójnej całości, Powiedzmy więc, że jest to interesująca literacka porażka.
***
Margaret Atwood, Czarci pomiot, przeł. Łukasz Witczak, Wydawnictwo Dolnośląskie 2016
SEANS
Środa, 13 marca 2013 roku.
Światła gasną, widownia cichnie.
NA DUŻYM EKRANIE PLAZMOWYM: poszarpane litery na czarnym tle:
BURZA
według Williama Shakespeare’a
z udziałem
Trupy Teatralnej Zakładu Karnego we Fletcher
Kolejna z serii powieści inspirowanych Szekspirem, po Zimowej opowieści, Poskromieniu złośnicy, Kupcu weneckim, teraz Burza, chyba najlepsza. Oparta na pomyśle dosyć prostym i dydaktycznym, który pozwala docenić oryginał, a jednocześnie wykazać jego aktualność. Stary reżyser teatralny, odsunięty od pracy przez „układ” (złe elity), reżyseruje Burzę w więzieniu, w ramach resocjalizacji osadzonych, a jednocześnie – tu mnóstwo nieprawdopodobnych intryg – mści się na dawnych kolegach. Sam oczywiście jest Prosperem w szacie uszytej z futerek pluszowych zwierzątek.
Jeśli ktoś nie zna lub słabo pamięta, o co chodziło w tym dramacie, to w przyjemny i zabawny sposób wzbogaci swoją erudycję. I nie ma się czego wstydzić, bo przecież reżyser tłumaczy wszytko prostym więźniom, a nie nam.