Kinga Dunin czyta

Islam a sprawa polska

To jest wojna i oni mogą ją wygrać! Kinga Dunin czyta „Islam. Jedenastą plagę” Hege Storhaug i „Moralistów” Katarzyny Tubylewicz.

Nie chcą integrować się z szerszą wspólnotą, którą uważają za złą i niemoralną – to inni powinni przyjąć ich wiarę i system wartości. Do swoich enklaw nie dopuszczają obcych, zachowują się wobec nich agresywnie, chcą żyć w homogenicznym społeczeństwie. Władzę w tych enklawach sprawują radykałowie i swoje wyobrażenia o właściwym życiu narzucają wszystkim współplemieńcom, a za odstępstwa grozi wykluczenie ze wspólnoty. Są bardzo religijni, a przynajmniej to deklarują, i uważają, że ich religia powinna znaleźć odbicie w prawie, przekonani, że prawo boskie stoi ponad prawem świeckim. Jeśli ktoś obrazi ich uczucia religijne, może zostać za to ukarany.

Nie przeszkadza im to brać pieniędzy z zewnątrz, również od tych, którymi pogardzają, ale jeśli je dostaną, rozdają je swoim kolegom na religijne projekty, a pozbawiają dotacji organizacje laickie. Są dobrze zorganizowani, budują wielkie świątynie, mają wiele organizacji, fundacji, stowarzyszeń, własne szkolnictwo religijne, również wyższe. Świetnie radzą sobie w nowych mediach. Potrafią prowadzić politykę, która przedstawia pozytywny obraz własnej grupy, i wtedy uważają na to, co mówią. Na zajętych przez nich terenach trudno przeciwdziałać przemocy wobec dzieci, kobiet czy osób odmiennych rasowo, bo jest ona powszechnie akceptowana. Swoje kobiety kontrolują i poddają męskiej władzy. Antysemityzm wyssali z mlekiem matki, a homofobia jest w ich społeczeństwie normą.

Już wiecie, o kim mowa? O dziwo, tym razem nie chodzi o polską prawicę, ale o islamistów albo po prostu wyznawców islamu.

Hege Storhaug, Islam. Jedenasta plaga, przeł. Anna Nikolewicz, STAPIS 2017

Stoimy znowu w obliczu wojny cywilizacji.

W książce norweskiej reporterki ten obraz wygląda jeszcze bardziej drastycznie, kiedy przejdziemy do konkretów. I nie zamierzam twierdzić, że nie ma to zupełnie żadnego związku z rzeczywistością. W dzielnicach-gettach śmieci walają się na ulicy, domy są zdewastowane, obcy atakowani są fizycznie, wobec kobiet stosuje się obrzezanie, zamykane są w domach, muszą się coraz bardziej zakrywać, właściwie całkowicie podlegają władzy mężczyzn, jednak wiele z nich to akceptuje i jest nie mniej radykalnych. Na porządku dziennym są zabójstwa honorowe, małżeństwa z nieletnimi. Dzieci indoktrynuje się od małego. Obcy atakowani są fizycznie i zmuszani do przeprowadzki. Policja boi się interweniować, atakowane są też karetki pogotowia, straż pożarna, pracownicy socjalni. W dzielnicach islamskich imigrantów panuje prawo szariatu, ludność żyje z zasiłków, handlu narkotykami, a jeśli nawet zajmuje je czymś innym, to i tak nie płaci podatków. Każda próba opanowania sytuacji kończy się zamieszkami.

Za wszystko, jak twierdzi autorka, w większym stopniu odpowiada kultura niż warunki ekonomiczne. A ta kultura to po prostu islam – barbarzyński i plemienny, który poddaje ona bardzo ostrej krytyce, wielokrotnie porównując z nazizmem i porównanie chyba jednak wypada na korzyść Hitlera. Jej zdaniem, prawie od początku, poza pierwszym okresem w Mekce, gdzie Mahomet nauczał małą grupę zwolenników, była to religia wojowników. Wyznawcy proroka mordowali okrutnie i bezwzględnie, stosowali praktyki ludobójcze szokujące nawet w tych dawnych czasach, ich celem był podbój jak największego terytorium, a walka z niewiernymi zawsze była święta. Dżihad. Mordownie bluźnierców, takich choćby jak redakcja „Charlie Hebdo”, fatwa rzucona na Salmana Rushdiego – to wciąż to samo, co w VIII wieku.

Krótka szansa na reformy, gdy Awerroes czy Awicenna próbowali wprowadzić do islamu Arystotelejski racjonalizm, zakończyła się fiaskiem, wygrała konserwatywna wizja al-Ghazaliego, niedopuszczająca niedosłownych odczytań Koranu (o sporze tym ładnie i nie tak jednoznacznie pisze w swojej powieści Dwa lata, osiem miesięcy i dwadzieścia osiem nocy Salman Rushdie).

Saksofon dla poszukujących mocy

I tak w zasadzie jest do dzisiaj. Stąd akty terroru, również wobec heretyków z własnej grupy, stąd ISIS i jego metody. Autorka ostrzega przed poważnym traktowaniem krytyki Państwa Islamskiego przez inne ugrupowania muzułmańskie – to tylko strategia, a poza tym są one równie fundamentalistyczne.

Czyni to wyznawców islamu ludźmi dogmatycznymi, niezdolnymi do autorefleksji i autokrytycyzmu, zdanymi na odwieczne rytuały. Podczas gdy inne religie – kiedyś też mające wiele na sumieniu – dostosowały się do współczesnego świata, islam pozostał religią plemienną, agresywną, okrutną i dogmatyczną. Jego prawdziwym celem jest stworzenie światowego kalifatu, zabijanie niewiernych to droga do świętości, a także metoda zastraszania. Walkę z tą obcą i wrogą kulturą już właściwie jest przegrana, również z powodów demograficznych. Po prostu czeka nas świat jak z Uległości Houellebecqa, tylko wszystko odbędzie się dużo bardziej brutalnie.

A ty? Zagłosowałbyś na Ben Abbesa?

***
Katarzyna Tubylewicz, Moraliści, Jak Szwedzi uczą się na błędach i inne historie, Wielka Litera 2017

– Historia socjaldemokracji i szwedzkiego państwa opiekuńczego zaczyna się od solidarności ludzkiej, od ruchów społecznych, od organizowania bibliotek, pomocy dla biednych, od tego, że lud szwedzki wspólnie zażądał równości względem prawa oraz praw socjalnych, a potem w sposób pokojowy przejął władzę – opowiada Thomas, wysoko postawiony pracownik biura partii socjaldemokratów.

Reporterska, oparta głównie na wywiadach, książka Katarzyny Tubylewicz opowiada o społeczeństwie szwedzkim i jego zderzeniu z problemami, jakie niesie duży udział imigrantów w populacji i napływ uchodźców w ostatnich czasach. W 10-milionowej Szwecji mieszka 1,6 mln. imigrantów w pierwszym pokoleniu, a z obecnej fali uchodźców przyjęto 160 tys.

To te same problemy, o których pisze norweska dziennikarka, tyle że nie mówi się o nich w tonie tak katastroficznym. Raczej jako o czymś, z czym trzeba będzie sobie poradzić, i w końcu tak się stanie. Więcej tu opowieści o kłopotach w obozach dla uchodźców – agresji wobec innych, roszczeniowości, niechęci do nauki, bierności oczekujących na azyl, ale większa też świadomość traum, których uchodźcy doświadczyli, i zrozumienia. I często powtarzana, jako coś oczywistego, deklaracja, że ofiarom wojny, ale także tym, którzy uciekają przed biedą i brakiem perspektyw, należy pomagać, nie pytając o poglądy.

Skąd takie podejście? Szwedzi to moraliści, a jak mówi autorka, tytuł ten jest nieco ironiczny, bo wszyscy moraliści są trochę hipokrytami. Pamiętajmy jednak o tym, ze hipokryzja to hołd, jaki występek składa cnocie.

Cnoty Szwedów to solidarność, opieka społeczna, demokracja, dbanie o prawa człowieka, równość płci – oficjalnie deklarowany feminizm jako część polityki, również międzynarodowej, dbałość o prawa dzieci, całkowita równość prawna mniejszości seksualnych – małżeństwa, adopcja dzieci, potępienie rasizmu, pomoc krajom biednym… Pragną być postrzegani jako kraj ludzi dobrych, przyzwoitych, humanitarnych. Nie są przywiązani do idei narodu czy patriotyzmu, cenią za to lojalność wobec państwa. Niezbyt religijni, a jeśli już, to w ramach kościoła, gdzie biskupem jest lesbijka, która ma żonę i dzieci.

Reporter i radioaktywny artysta, czyli wolność słowa w społeczeństwie wielokulturowym

Czemu to hipokryzja? Szwedki nadal narzekają na rozmaite patriarchalne obyczaje. Panuje segregacja mieszkaniowa: kiedy w okolicy jest około trzech procent imigrantów, Szwedzi zaczynają się wyprowadzać, podobnie jest ze szkołami. Trudno nawiązują kontakt z innymi i są rasistami językowymi – jeśli ktoś nie mówi po szwedzku całkowicie bez akcentu, jest z trudem akceptowany. Mają silną, zasiadająca w parlamencie partię – Szwedzkich Demokratów – antyimigrancką, faszyzującą i populistyczną. Najbardziej jednak wypominaną w tych rozmowach hipokryzją jest to, że nie dbają o tak powszechnie szanowane prawa – kobiet, dzieci i mniejszości – wśród imigrantów, jakby godząc się, że odmienność kulturowa polega właśnie na ich naruszaniu, nie reagują też wystarczająco mocno na antysemityzm islamistów oraz ich radykalne, sprzeczne z wartościami szwedzkimi wypowiedzi.

Grzechy te najbardziej obciążają lewicę i wszelkich zwolenników politycznej poprawności oraz wielokulturowości – tu rozmówcy Tubylewicz zgadzają się z diagnozami Storhaug. A Piotr Ibrahim Kalwas, który broni islamu we wstępie do Jedenastej plagi, pisze jednocześnie, że „poprawnie polityczni idioci mają na rękach krew niezliczonych krytyków islamu”. Mocniej już chyba nie można, ale w ogóle z obu tych prac można by wywnioskować, że za negatywne zjawiska związane z islamską imigracją odpowiadają głównie ci, którzy przez delikatność i chęć powstrzymania rasizmu zblokowali debatę na temat jej niebezpiecznych stron. Mało natomiast mówi się o ekonomii, wojnie, ISIS, wahabickiej Arabii Saudyjskiej wspieranej przez USA, błędach polityki międzynarodowej…

Walka, o której mowa, to nie jest po prostu wojna z terroryzmem, to walka z obcą kulturą, jaką jest radykalny islam, albo – to jest bardziej poprawne politycznie określenie i tak to ujmują Szwedzi – z islamizmem jako ideologią. Ma być ona toczona w imię naszych wartości europejskich i zarazem ogólnoludzkich: liberalizmu, Oświecenia, racjonalizmu, oddzielenia religii od państwa i zamknięcia jej w sferze prywatnej. Integracja imigrantów będzie możliwa jedynie, jeśli w pełni je zaakceptują (tak, jakby naprawdę akceptowali je wszyscy Europejczycy). Można powiedzieć, że jest to rodzaj swoistego oświeceniowego fundamentalizmu. Maciej Zaremba pytany o to, co by zrobił jako premier Szwecji, postuluje odebranie dotacji wszystkim organizacjom narodowym i związkom imigrantów. A do tego pozbycie się wszystkich polityków odpowiedzialnych za politykę tożsamości. „To nie jest tak, że geje, katolicy, czy kobiety mają wspólne interesy z racji swoich skłonności, wiary lub biologii” – twierdzi.

Szwecja – polityka migracyjna bez tabu

Jeśli tak wyznaczymy linie frontu, po tej samej stronie znajdą się zarówno bezkompromisowi obrońcy praw człowieka i emancypacji, jak i wszyscy, którzy bez względu na rasę i wyznanie wartości te podzielają, a swoją wiarę ograniczają do sfery prywatnej. Stąd dużo jest tu opowieści o dobrych muzułmankach, aktywistkach działających na rzecz kobiet; Storhaug sporo pisze o swoich przyjaciółkach w Pakistanie, a nawet o tym, jak – choć jest przeciwniczką imigracji – pomogła przyjaciółce zdobyć wizę, aby ta mogła z mężem wyemigrować do Europy.

Tak czy inaczej muzułmanie, którzy nie są dokładnie tacy jak my (racjonalni i oświeceniowi), wydają się po lekturze tych książek radykalnie obcy, jakby pozbawieni normalnych, ludzkich cech. Tu chciałabym ponownie polecić literaturę – Dzikusów Sabri Louataha, pisarza pochodzenia kabylskiego. Jest tam terroryzm, homofobia, podległość kobiet, odmienne zwyczaje, ale bohaterowie wciąż są ludźmi, których jesteśmy w stanie zrozumieć.

Lapońska wojna, japońska manga

Ważne wydaje się zatem pytanie, jak duża część imigrantów wywodzących się z kultur wyznawców islamu podlega wpływowi islamu radykalnego, wrogo nastawionego do nowoczesności. Z różnych badań, na które powołuje się Storhaug, wynikałoby, że około 50 procent, przy czym młode pokolenie jest bardziej podatne na radykalizację niż starsze. Nie podejmuję się w tym miejscu oceny rzetelności tych badań. Poza tym cała wymowa jej książki jest jednak mocno krytyczna wobec islamu jako takiego, więc nawet w wersji łagodnej to religia podejrzana. Zresztą jak wszelkie inne religie, których zaletą jest jednak to, że ewoluowały i w przeciwieństwie do islamu przystosowały się do nowoczesności. Czy wyobrażacie sobie chrześcijan, którzy domagają się karania za obrazę ich wiary? – pyta retorycznie autorka i dodaje: „zaczęłam się śmiać, kiedy napisałam to zdanie”. Zostawmy to zdanie bez komentarza.

Według różnych szacunków Europę zamieszkuje około 20 mln wyznawców islamu. W krajach, o których jest mowa we wspomnianych tu książkach, imigranci stanowią od kilku do kilkunastu procent populacji. I tego raczej nie da się zmienić, należy więc raczej pytać, co zrobić, aby integracja stała się możliwa i skuteczniejsza. Przyjrzyjmy się różnym odpowiedziom, chociaż Storhaug w kasandrycznym tonie oznajmia, że już jest za późno, a przeciwko nam działa też demografia, i możemy tylko patrzeć na to, jak Europa umiera.

Osobiście nie lubię argumentów z demografii w rodzaju: „zobaczcie, ile te Somalijki mają dzieci”. Nie spierając o się o to, jaki procent imigrantów jest skłonny do pełnej integracji, to tacy przecież też się zdarzają (szklanka jest przynajmniej w połowie pełna) i stają się Szwedami, Anglikami, Francuzami, Norwegami… Zatem rozważania, ilu ich będzie za 20 lat, uważam za czysto rasistowskie. Chociaż nie lekceważę niepokojów związanych z odmową integracji, jeśli związana jest z przestępstwami i naruszaniem praw kobiet bądź radykalizacją prowadzącą od terrorystycznych zamachów.

Powróćmy jednak do pytania: co robić? Po pierwsze nie padają tu właściwie odpowiedzi dotyczące polityki międzynarodowej, a Storhaug twierdzi, że po prostu kraje islamskie, ze względu na religijną kulturę, są tak biedne, nieinnowacyjne i bez szans rozwojowych, że zawsze będą skłaniały mieszkańców do emigracji.

Pierwszym zatem środkiem zaradczym jest powstrzymanie fali imigracji do Europy i deportowanie tych, których można deportować. Ciekawa jest koncepcja wprowadzenia parytetów, tak żeby przyjmować tyle samo mężczyzn i kobiet. Za część negatywnych zjawisk może odpowiadać zbyt wielka przewaga młodych mężczyzn wśród imigrantów, a mężczyźni, wiadomo, oznaczają większe kłopoty.

Poza tym – trzeba rozmawiać, przestać unikać drażliwych tematów, nie zamiatać problemów pod dywan, a to odbierze argumenty populistycznej prawicy. Miejmy nadzieję, że do jakiegoś stopnia jest to prawda, ale co dalej? Dużo ogólników. Należy edukować, przeciwdziałać dyskryminacji kobiet i mniejszości, zwalczać zwyczaje w rodzaju obrzezania kobiet i zabójstw honorowych – wszystko bez konkretów, jak to zrobić.

Nikt nie ma pomysłu, co zrobić z segregacją mieszkaniową. Trudno sobie wyobrazić, aby można było zabronić białym wyprowadzania się z dzielnic, w których pojawiają się kolorowi. Tym bardziej, kiedy charakter dzielnicy już się zdecydowanie zmieni i sami narażeni są na dyskryminację. Natomiast dziwne jest, że nie pojawiły się żadne pomysły na przeciwdziałanie segregacji szkolnej. Dowożenie autobusami?

Scheffer: Muzułmanom nie potrzeba tolerancji

Bardzo mało mówi się tu o przyczynach ekonomicznych. Chociaż w książce Tubylewicz słyszymy rady dotyczące rynku pracy. Na przykład taką, że aby wchłonął on więcej słabo wykształconych imigrantów, należałoby wprowadzić płacę minimalną niższą od poziomu płac wynegocjowanych przez związki zawodowe. Ale raczej nikt się na to zgodzi.

Innym ogólnym postulatem jest „bycie mniej opiekuńczym”, stawianie imigrantom wyższych wymagań. Mają zaakceptować nasze wartości, a jeśli nie, to np. należy odbierać zasiłki rodzinne tym, których córki nie chodzą na basen.

Storhaug ma bardziej radykalne propozycje. Należy zdelegalizować wszelkie oficjalnie działające instytucje i meczety, w których szerzy się obce nam poglądy i wspiera radykalne postawy. Uniemożliwić ich finansowanie ze źródeł zewnętrznych (głównie chodzi o bogate kraje arabskie). A do dzielnic, nad którymi państwo utraciło kontrolę, wprowadzić policję i wojsko, żeby zrobiły tam porządek. Jakoś trudno to sobie wyobrazić, również autorce.

Na koniec pozostaje jeszcze pytanie, jakie znaczenie mają takie książki w kontekście polskim?

Może polski czytelnik pomyśli sobie, że od hipokryzji narodowej i katolickiej lepsza jest hipokryzja demokracji, humanizmu i praw człowieka? Albo że przyjmując imigrantów, warto mieć przemyślaną politykę integracyjną? Że odpowiednikiem 160 tysięcy uchodźców w Szwecji, byłoby ich jakieś pół miliona w Polsce – to problemy kompletnie nieporównywalne z tymi, jakie mogą wyniknąć z przyjęcia kilku tysięcy. Albo zastanowi się, czy sami nie żyjemy w takiej enklawie, która nie odczuwa solidarności ze wspólnotą krajów Europy ani z ofiarami wojny (tak jak niektórzy imigranci nie identyfikują się z państwem, w którym żyją), w której prawa kobiet i mniejszości nie są szanowane, a religia nie została oddzielona od państwa i edukacji?

Podejrzewam, że raczej nie. I że będzie to kolejny argument na rzecz nieprzyjmowania uchodźców, zamknięcia się w jednorodnej etnicznie oraz religijnie wspólnocie i oskarżaniu wszystkich inaczej myślących o „idiotyzm politycznej poprawności”.

Brzydki rachunek obrońców demokracji

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Kinga Dunin
Kinga Dunin
Socjolożka, publicystka, pisarka, krytyczka literacka
Socjolożka, publicystka, pisarka, krytyczka literacka. Od 1977 roku współpracowniczka KOR oraz Niezależnej Oficyny Wydawniczej. Po roku 1989 współpracowała z ruchem feministycznym. Współzałożycielka partii Zielonych. Autorka licznych publikacji (m.in. „Tao gospodyni domowej”, „Karoca z dyni” – finalistka Nagrody Literackiej Nike w 2001) i opracowań naukowych (m.in. współautorka i współredaktorka pracy socjologicznej "Cudze problemy. O ważności tego, co nieważne”). Autorka książek "Czytając Polskę. Literatura polska po roku 1989 wobec dylematów nowoczesności", "Zadyma", "Kochaj i rób".
Zamknij