Jeden kogut w kurniku to może w sam raz, ale kobiety nie są kurami. Kinga Dunin o „Na pokuszenie” Thomasa Cullinana i jego dwóch ekranizacjach, „O pochodzeniu rodziny” Joanny Bednarek, „Koali” Lukas Bärfussa i „Tym nowym” Tracy Chevalier, czyli uwspółcześnionym „Otellu”.
Thomas Cullinan, Na pokuszenie, przeł. Anna Owsiak, Jerzy Wołk-Łaniewski. Jan Wąsiński, Aga Zano, Marginesy 2017
Znalazłam go w lesie. Panna Harriet pozwoliła mi chodzić na grzyby, choć musiałam obiecać, że nie będę przekraczać starej indiańskiej ścieżki.
Oszukany (The Beguiled), 1971, reż. Don Spiegel. W męskiej roli głównej Clint Eastwood
Na pokuszenie (The Beguiled), 2017, scenariusz i reż. Sofia Coppola. W męskiej roli głównej Colin Farrel
Wojna secesyjna, Południe, schowana w lesie pensja dla panien. Po trzech latach wojny zostało w niej jedynie pięć dziewcząt, dyrektorka i jej siostra oraz czarna niewolnica. Pewnego ranka jedna z dziewczynek, dwunastoletnia Amelia, wymyka się do lasu na grzyby, ale zamiast grzyba przynosi stamtąd rannego żołnierza Unii, kaprala Johna McBurneya. Kobiety postanawiają nie wydawać go Konfederatom i się nim zaopiekować…
Zamiast wojny secesyjnej dojdzie do wojny płci. Jeden kogut w kurniku to może w sam raz, ale kobiety nie są kurami. On je uwodzi, a może po prostu dba o to, żeby wszystkie zadowolić, skoro chce przeżyć. One, od lat żyjące w izolacji, w grupie niezbyt lubiących się kobiet, wśród skrywanych rodzinnych sekretów, szybko ulegają fascynacji młodym pacjentem. I też nie pozostają bierne. Każda z nich w pewnym momencie jest gotowa postawić relację z mężczyzną ponad lojalność z kobietami. Każda z nich może też poczuć się zraniona albo wykorzystana.
Co z tego wyniknie? Psychothriller podszyty seksualnym napięciem. Powieść pochodzi z roku 1966, ale się nie zestarzała. Jest też – czego już w filmach raczej nie zobaczymy – niepozbawiona poczucia humoru. Bohaterki na zmianę opowiadają o tym, co się wydarzyło, tak jakby zeznawały przed jakimś trybunałem. Mężczyzna nie zabiera głosu. Wydanie wyroku należy do czytelnika.
Jednocześnie możemy obejrzeć też film: nagrodzony w Cannes Złotą Palmą za reżyserię obraz Coppoli. Subtelny, wysmakowany, albo kiczowaty, to zależy od gustu. Panie w eleganckiej bieli, nawet podczas kopania grządek, gra świateł, nastrojowe obrazy. Brakuje mu prawdziwego napięcia, chociaż bardziej wrażliwy widz powie pewno, że czuć je w powietrzu. Do kompletu można dołożyć sobie jeszcze pierwszą ekranizację powieści, sprzed prawie pół wieku. Clint Eastwood jako amant trochę nas już bawi, ale aktorstwo kobiet tak się nie zestarzało. Więcej tu krwi, akcji i wojennej prozy życia, co widać chociażby w strojach i w tym, że dziewczyny – co jest zgodne z powieścią – chodzą boso. Został zachowany też wątek rasowy, z którego Coppola zrezygnowała. Rolę czarnej Matti gra piękna Mae Mercer, która zaczynała karierę, śpiewając bluesa.
Niestety w filmie śpiewa tylko przez chwilę.
Liczba tłumaczy każe przypuszczać, że wydawnictwo bardzo śpieszyło się z wydaniem powieści, żeby zdążyć na premierę filmu. Nie wiem, czy po filmie poszłabym do księgarni, w końcu jest to jednak horror z suspensami. Skoro więc wszystko wiadomo, to czy warto tracić czas na lekturę? Ja zaczynałam od książki i w trakcie lektury obejrzałam – przyznaję, czasem coś przewijając – oba filmy. I to wydaje mi się całkiem dobrym zestawem. W każdym razie kończyłam powieść, wiedząc, kto zabił, ale jednak nie bez przyjemności. A jeśli miałabym wybierać ekranizację, więcej fanu miałam z Clintem. Bo jednak widzę w tym – zarówno w powieści, jak i w filmach – raczej rozrywkę niż jakieś wielkie głębie. Jako feministka też czułam się usatysfakcjonowana, mimo – a może właśnie dlatego – że kobiety okazały się jednak dosyć niebezpieczne. W każdym razie z ich uczuciami lepiej nie igrać.
czytaj także
***
Joanna Bednarek, O pochodzeniu rodziny, Wojewódzka Biblioteka Publiczna i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu, 2017
Nasz tata nie lubił kobiecych głosów.
– Ta piosenka jest nawet niezła. Widzicie, nawet teraz można nagrać coś dobrego. Fajnie chłopaki grają. Tylko dlaczego ona tak piszczy?
Tata, mama, dwie siostry i pies w mieszkaniu w bloku. Typowa rodzina.
Zabawne, groteskowe, czasem surrealistyczne, często smutne opowieści o tym, czym jest lub nie jest rodzina – z punktu widzenia córki. Czasem jednak odzywają się i inni: ojciec w długim monologu albo pies.
Można by to z przyjemnością przeczytać. Właściwie nie wiem, czemu ten tryb przypuszczający, bo fajnie się to czytało. Może dlatego, że jednocześnie zbyt stanowczo autorka domaga się od nas, żebyśmy coś z tej książki wynieśli.
„Czy z tej książki można coś wynieść? Są książki, z których można wynieść wszystko, co nie jest przybite gwoździami, są też książki, z których można wynieść wszystko, z gwoździami włącznie, i nic nie zostaje”.
I chyba te gwoździe trochę mnie zmęczyły. Oczywiste i mniej oczywiste literackie cytaty i parafrazy. Konstrukcjonistyczne i dekonstrukcjonistyczne tropy. Motta z Deleuze’a i Guattariego. I chyba główny gwóźdź – Przed prawem Kafki. Jak pamiętamy, lub nie, do prawa w opowiadaniu Kafki próbuje dostać się jakiś wieśniak, ale mimo że czekał całe życie, to mu się to nie udaje. W książce Bednarek do prawa próbuje dostać się córka – szybko rezygnuje – i ojciec – czeka dłużej, ale niezbyt długo. Bo prawa patriarchalnego już nie ma? Nigdy go nie było, a są tylko symptomy jego działania? Zresztą ojciec już nie jest Ojcem, tylko sfrustrowanym słabeuszem, poszukującym uzasadnień swojej roli w przeszłości. Natomiast dla córek prawo oczywiście nie jest dostępne. Albo w ogóle niepotrzebne. I całą tę rodzinę da się zdekonstruować. Dopóki jednak słowa, nawyki i spetryfikowane wyobrażenia trwają, będzie trwała i rodzina, która oczywiście jest konstruktem społecznym, w którym podmiot kobiecy ulega deformacji. O ile w ogóle istnieje coś takiego jak podmiot…
Jakoś tak, choć pewno można jeszcze dużo mądrzej pokombinować. Albo po prostu przeczytać z naiwną przyjemnością i przeczuciem, że jest tu coś na rzeczy.
czytaj także
***
Lukas Bärfuss, Koala, przeł. Arkadiusz Żychliński, Ossolineum 2017
Zaproszono mnie do rodzinnego miasta, żebym wygłosił odczyt o pewnym niemieckim autorze, który dwieście lat wcześniej, w listopadowy dzień, nad Wannsee w Berlinie, poszukał dogodnej niecki, by następnie swojej przyjaciółce Henriecie Vogel posłać kulkę w serce, a sobie samemu strzelić w usta.
Oczywiście chodzi o Heinricha von Kleista, którego nazwisko nigdzie nie padnie. Zresztą von Kleist nie jest tu ważny, ważne jest samobójstwo.
Narrator, szwajcarski pisarz, stara się zrozumieć motywy samobójczej śmierci swojego przyrodniego brata. Szarego człowieka, który pozostawił wszystkie swoje sprawy uporządkowane i nic nie wskazywało, aby w jego życiu miał miejsce jakiś dramat. Kiedyś na skautowskim obozie nadano mu imię Koala. I tu nagle kończą się dywagacje o samobójstwach i zaczyna się historia – jak wiadomo brutalna – kolonizacji Australii. Tym razem to jednak nie będzie holocaust Aborygenów tylko koali. Mniej więcej dwie trzecie powieści jest właśnie o tym. Skąd to dziwne połączenie? Koala jest symbolem egzystencjalnej postawy, która – najkrócej mówiąc – jest po prostu odmową kolaboracji ze światem. Jednym wielkim „wolałbym nie.”
Bardzo piękna literatura.
czytaj także
***
Tracy Chevalier, Ten nowy. Otello Szekspira opowiedziany na nowo, przeł. Urszula Gardner, Wydawnictwo Śląskie 2017
Dee dostrzegła go pierwsza.
Dee, czyli Desdemona, on – Osei, chłopiec z Ghany, nowy uczeń w amerykańskiej szkole i jedyny czarny. Będzie też podstępny Jago – Ian.
Otello przeniesiony do szkoły, intrygi wokół różowego piórnika… To jakoś nie przekonuje, pod żadnym względem, również literackim. Podobnie jak schematyczne antyrasistowskie przesłanie.
To już kolejna powieść z tego cyklu na szekspirowskich motywach. Jedne są lepsze, drugie gorsze. Widać jednak, że Szekspir, który świetnie nadaje się do cytowania przy tak wielu okazjach – rzadko zdarza się jakaś anglosaska powieść bez szekspirowskich cytatów – jakoś nie sprawdza się jako wzorzec dla narracji. I wszystkie te uwspółcześnienia – Zimowa opowieść, Kupiec wenecki, Poskromienie złośnicy, Burza – wypadają jakoś nienaturalnie.
Ale czeka nas jeszcze clou programu – Hamlet i Makbet. W Makbecie Jo Nesbø mimo wszystko pokładam pewne nadzieje.