Czytaj dalej

Trzy (względnie) optymistyczne opowieści o stracie na ponurą jesień

„Fale” AJ Dungo

Jak obrazem oddać dźwięk? Jak uruchomić nostalgię za znanymi z dzieciństwa zapachami czy smakami? Jak we współczesnej historii osadzić postacie ze słowiańskich mitów? Karolina Gębska pisze o „Falach” AJ Dungo, „Pewnego lata” Mariko i Jillian Tamaki i „Kościsku” Karola Kalinowskiego.

AJ Dungo, Fale, przeł. Marcin Wróbel, Marginesy 2019

Fale komiks

Okładka Fal AJ Dungo składa się z dziewięciu odcieni morskiej zielenioniebieskości oraz srebrnego połysku, dzięki któremu jej fragmenty odbijają światło jak rybia łuska. Gdyby nie fale w tytule, może pomyślałabym, że widzę pustynne wydmy o zmroku lub rozpuszczone włosy. Mogłabym mieć rację.

Tym, czego na początku doświadczamy w Falach najmocniej, są barwy, materia i struktura – dzięki nim wszystko wydaje się spójne. Mamy przed sobą książkę o surfingu i śmierci, o wodzie i drewnie. Kadry przypominają drzeworyty, fale wyłaniają się z sęków na desce, kolor w swym natężeniu przepływa wyłącznie w obrębie dwóch rejestrów, ale tak, że zmienia temperaturę, jakby pracowała cała paleta. Linie fal nadają rytm i linie czasu nadają rytm.

Kadr z kolmisu Fale

Ciepły odcień prowadzi nas tropem historycznym, na Hawaje, pomiędzy społeczność, która w wodzie potrafi znaleźć pocieszenie. Autor jednak pogłębia to spojrzenie, wprowadzając do swojej opowieści aspekt zagarnięcia i degradacji tego regionu przez turystykę już na początku XX wieku. Z drugiej strony ukazuje postać znakomitego hawajskiego pływaka Duke’a Kahanamoku, który ukształtował cząstkę wyobraźni zachodniego świata, bijąc rekordy na igrzyskach, a w końcu zarażając swoją pasją do surfingu.

Postturyści, czyli jak podróżować, żeby nie kolonizować

Jest jeszcze Tom Blake, chłopak z Wisconsin, który w 1911 roku nie może oderwać wzroku od niemego filmu o plaży Waikiki i nie spocznie, dopóki tam nie dotrze. „Prawdziwa symfonia światła, fal i ukojenia” – tak opisany jest jeden z kadrów filmu o hawajskich surferach, który ogląda młody Blake, przyszły konstruktor nowoczesnej deski surfingowej. Przerzucamy kolejną stronę, a ona opada niczym fala, odcień się zmienia i podążamy śladem narratora, chłopaka z Kalifornii, który unosi na falach swoje cierpienie. Te historie są ze sobą splecione na wielu poziomach: samotności, uporu w dążeniu do przekraczania siebie czy chęci uchronienia jakiegoś fragmentu świata przed przeminięciem – czy będzie to dawna kultura i jej sport, czy życie ukochanej osoby.

Kadr z komiksu Fale

Jest coś jeszcze. Fala uderza o falę. Hebel struga drewno. Ramię przebija powierzchnię wody. Cisza – na wodzie, w pustym pokoju, w szpitalu, milczenie spoglądającej przez okna pociągów Kristen. Przez pewien czas myślałam, że ta książka oparta jest na formie i rytmie, które pozwalają opanować w sobie cierpienie z powodu utraty. Teraz czuję jednak, że buduje ją warstwa dźwiękowa – nie poprzez wymyślne onomatopeje, lecz właśnie ciszę. I nie służy ona opanowaniu cierpienia, lecz jest kontemplacją obecności. Czytelnik uruchamia sferę audialną niezauważalnie i przez nią, być może tylko przez nią, ma dostęp do tej warstwy Fal.

Tarantino opowiedziany przez Jarmuscha

czytaj także

*
Mariko Tamaki, Jillian Tamaki, Pewnego lata, przeł. Łukasz Buchalski, Kultura Gniewu 2018

pewnego-lata

Mój przyjaciel powiedział: „Kiedy przeczytasz komiks Tamaki, będziesz miała ochotę na żelki”. Miałam ochotę na oranżadę, rower, ciepłe popołudnie i morze, którego dawno nie widziałam. Chciałabym też, tak jak nastoletnia Rose, poczuć zapach sosnowego lasu, rzucić się z impetem na łóżko w letnim domku, pobiec do dawno niewidzianej przyjaciółki i oglądać z nią po nocach filmy. Pewnego lata nie operuje kolorem czy formą tak jak Fale, jednak uruchamia zmysły, sięgając ku nostalgii za zapachem, smakiem, ciepłym powietrzem czy samym poczuciem letniego czasu.

Historia opowiadana przez siostry: Mariko Tamaki, autorkę tekstu, i Jillian Tamaki, ilustratorkę, rozgrywa się w przejściowym z natury czasie wakacji spędzanych na wyludnionej kanadyjskiej plaży. Bohaterki obserwują, jak bardzo przez rok zmieniły się ich ciała, przyglądają się starszym od siebie nastolatkom, podsłuchują ich rozmowy, próbują zwrócić na siebie uwagę, czując się już równie dorosłe. Testują granice własnego strachu, oglądając horrory. Próbują też rozszyfrować nastroje rodziców, co z tego wszystkiego wydaje się najtrudniejszym zadaniem, bo dorośli wcale nie radzą tu sobie lepiej z problemami niż dzieci. Dlaczego matka milczy i nie chce pływać, dlaczego wujek chce ją do tego skłonić na siłę, dlaczego ojciec wyjeżdża, dziewczyna z miasteczka płacze, a chłopak ze sklepiku do niej nie oddzwania? Jest tu duże napięcie pomiędzy poczuciem dziecka, że już jest dorosłe i wszystko pojmuje, a iluzją tego przeświadczenia. Ta konfrontacja ze swoją omylnością, ale także z bezradnością dorosłych staje się właśnie jednym z etapów dorastania głównych bohaterek.

Przyjdzie Liga Cnoty i nas zje

Mariko Tamaki bardzo sprawnie buduje dramaturgię tej historii, swoich postaci używa niemal jak figur układanki, w końcu wszystkie elementy zaczynają tu do siebie pasować, a wątki wręcz zbyt precyzyjnie się domykać. Myślę, że jako dwunastolatka czytałabym ten komiks z zapartym tchem, a z perspektywy osoby dorosłej również znajduję tu dla siebie ważne tematy. Oś stanowi przyjaźń dwóch dziewczynek: Rose, która cierpi z powodu chłodu ze strony matki starającej się o kolejne dziecko, i Windy, która radośnie wykrzykuje, że jest adoptowana. Ten tylko z pozoru poboczny wątek adopcji daje mi przedziwną ulgę, bo to temat, który, zwłaszcza w tak afirmatywnej formie, nadal zbyt rzadko pojawia się w naszym dyskursie.

Z kolei na drugim planie obserwujemy niezwykle przejmującą postać Alice, pogrążonej w stuporze matki Rose. Przyglądamy się, jak nie potrafi poradzić sobie ze swoim cierpieniem, przekazać go bliskim, przezwyciężyć, zwyczajnie ruszyć z miejsca, być radosną, tak jak chce tego jej córka. Ten wątek jest dla mnie najsilniejszym punktem książki. Nieprzekazywalność bólu, utknięcie w miejscu, skamienienie – wszystko to składa się na ważny obraz kobiety w relacji z własnym ciałem w chwili, gdy ono zawodzi, i ze światem, który nie ma cierpliwości do takiego przeżywania bólu.

Niedoszła Matka Polka

czytaj także

Niedoszła Matka Polka

Marta Szymczyk, Aleksandra Knapik

*
Karol „KRL” Kalinowski, Kościsko, Kultura Gniewu 2016

Kościsko komiks

Mój zachwyt zaczyna się od na pozór prostej kreski i postaci narysowanych tak, że są zarazem mroczne, fascynujące i sympatyczne, od świetnie wymyślonych i skomponowanych kadrów, poprzez umiejętne prowadzenie uwagi czytelnika za pomocą zbliżeń na detale, przechodzących stopniowo w szerszą perspektywę i z powrotem, wreszcie po intertekstualność, szkatułkową konstrukcję i poczucie humoru autora. Po czym z przyjemnością podążam śladem tych przedziwnych postaci, zainspirowanych zapomnianymi słowiańskimi mitami, i śledzę historię Karola i jego syna Maxa, osiedlających się w małym miasteczku, bo tam, w bibliotece, jest praca. W pełni zaczynam jednak doceniać ten komiks, gdy odkrywam prawdziwą naturę Kościska – miasteczka widma? Nie, miasteczka projektu.

Bo nie ma wątpliwości, że trafiliśmy do nietypowego miejsca. Kościsko zostało stworzone przez słowiańskie bóstwa tak, aby do złudzenia przypominało zwykłe ludzkie miasteczko. To projekt pokojowego współistnienia, w którym rusałka, żeby nie rzucić się do gardła człowiekowi, rozważa pójście na terapię. Karol i Max, pomimo swej wielkomiejskiej przeszłości, odnajdują się tam jednak świetnie – Karol najwyraźniej od razu się zakochuje, a Max znajduje sobie kolegów. Każdy z nich przeżywa swoją przygodę – obaj ocierają się o śmierć, z różnym skutkiem. Obaj znajdują też swoje miejsce w tym dziwnym świecie.

Drugi wątek, który śledzimy, to historia Leszego, ducha lasu, który właśnie budzi się po stuletnim śnie i zamiast puszczy widzi na horyzoncie wielkie miasto, a żeby dostać się do Kościska, musi kupić bilet na autobus, złapać stopa i wybrać odpowiednie połączenie kolejowe. To całkiem sporo, nawet jak na tak potężnego boga. Daje sobie jednak radę, a pomaga mu przypadkiem spotkana Dorotka, przypominająca bohaterkę Łaumy, poprzedniego komiksu autora.

To zbratanie mitycznych stworzeń i bóstw z dziećmi wydaje się jednym z wyraźniejszych motywów w obu wspomnianych komiksach Kalinowskiego. To one: Max i Cicha z Kościska oraz Dorotka z Łaumy podejmują wyzwania i ryzyko, trzeźwo oceniają sytuację, w jakiej się znalazły, lub ratują się wzajemnie z opresji. Dodatkowo to właśnie dzięki nim świat słowiańskich bóstw zostaje wpleciony z powrotem w ludzką historię. Być może właśnie takie przedstawienie dzieci jako pozbawionych lęku przed tym, co pierwotne, i samodzielnych jest jedną z ciekawszych cech obu książek. Nikt tu się po prostu nie poddaje, każdy szuka sposobu na przetrwanie.

Czas przeszły niedokonany, czyli polska historia w komiksie

Walka o przetrwanie stanowi zresztą jedną z osi tej historii. Obserwujemy tu nie tylko zmaganie natury w zetknięciu z cywilizacją, lecz także zderzenie dawnej ludowej kultury z kulturą łacińską, wypierającą słowiańskie mity. Na ten trop naprowadzają choćby budowane w warstwie graficznej aluzje do europejskiego malarstwa, gdy autor zabawnie wplata bohaterów choćby w słynny Pejzaż z upadkiem Ikara Bruegla czy Śniadanie na trawie Maneta. Co ciekawe, to właśnie słowiańskie bóstwa – strzygi i rusałki – nie tylko przyswoiły język symboliczny ludzkiej kultury, ale też pilnie strzegą uratowanej przed kataklizmem i ukrytej w podziemiach miasteczka biblioteki – mają ku temu jednak zupełnie inny powód, niż moglibyśmy sądzić.

Kadr z komiksu Kościsko

Jednak to nie koniec możliwych odczytań tego komiksu i im dalej biegnie myśl, tym bardziej jestem przekonana o jego potencjale jako lektury „dorosłej”. Kościsko to też miasteczko strzegące wielu tajemnic. Jedną z nich jest pradawna opowieść o synu leśnej zmory wychowanym przez człowieka – ów syn pomaga ojcu w wycince lasu, lecz tuż przed ścięciem ostatniego drzewa dowiaduje się o swym pochodzeniu i wpada w tak wielką rozpacz, widząc, że niemal zupełnie zniszczył las, z którego pochodził, że staje się potworem. Rozważając tę najbardziej mroczną warstwę Kościska, nie sposób nie szukać klucza interpretacyjnego w Niesamowitej Słowiańszczyźnie Marii Janion. Do czego prowadzi nieświadomość lub zanegowanie słowiańskich korzeni, kim jesteśmy bez pełnej wiedzy o naszej tożsamości kulturowej, czy bez pojednania ze zmorami możemy znaleźć ukojenie? Karol Kalinowski pozostawia pewną nadzieję, że jeszcze nie wszystko stracone, i tak jak miasteczko Kościsko jest projektem pojednania słowiańskich bóstw ze Słowianami, tak komiks Kościsko jest projektem naszego pojednania ze słowiańskością.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij