Czytaj dalej

Co roku przyjeżdża tu 2 mln turystów, a oni czują, że świat o nich zapomniał

Branża reklamuje to miejsce jako rajskie. Ta kategoria raju jest strasznie opresyjna, przemocowa. Mam wrażenie, że szczęśliwość wysp wiąże się z czymś bardzo przyziemnym; że dla współczesnego (i nie tylko) Europejczyka to po prostu możliwość niepohamowanego spełnienia swoich fantazji seksualnych – mówi Kasper Bajon, autor książki „Fuerte”.

Joanna Wiśniowska: Co wspólnego mają Jaćwingowie z Fuerteventurą?

Kasper Bajon: Rzeź Jaćwingów, a właściwie szerzej: Bałtów, miała miejsce mniej więcej w tym samym czasie, w którym zabijano pierwszych mieszkańców Fuerteventury, czyli Guanczów. Mówimy o początkach XV wieku. Mordowanie rdzennych mieszkańców wyspy trwało blisko wiek.

Kim byli Guanczowie, jak się znaleźli na wyspie?

Tak zbiorowo mówi się o rdzennych mieszkańcach Wysp Kanaryjskich. Tak naprawdę to nazwa konkretnego plemienia zamieszkującego Teneryfę, która się upowszechniła. Na Fuerte mieszkali Majoreros. Co ciekawe, Betancuria, pierwsza stolica Fuerte, była równocześnie pierwszym miastem założonym przez europejskich kolonizatorów na ziemiach afrykańskich. Wracając do pierwszego pytania: los ludów bałtyckich na wschodnich peryferiach Europy pokrywał się z historią współczesnych im mieszkańców Wysp Kanaryjskich. Eksterminacji dokonano z tego samego powodu: z chęci zagarnięcia ziem, stworzenia przyczółku, który pozwoliłby na dalsze wyprawy. Wszystko oczywiście pod egidą Kościoła.

Wspominasz w książce o losach twojej rodziny związanych z nieszczęśliwym losem Bałtów. To sprawiło, że łatwiej było ci utożsamiać się z tym, co spotkało Guanczów?

Wydaje mi się, że osobie z tej części Europy na pewno łatwiej utożsamić się z Guanczami niż z Hiszpanami. Nasze doświadczenie tego wschodniego skrawka Europy, jak i doświadczenie pierwszych mieszkańców Fuerte, to doświadczenie ofiary. Będąc już na Fuerteventurze, dużo myślałem o historii mojej rodziny. To paradoksalnie zbliżyło mnie do wyspy.

Kim byli pierwsi kolonizatorzy?

Fenicjanami, ale to nie wiązało się z eksterminacją. Założyli tu kolonię farbiarską. Na Fuerte, Lanzarote i Lobos, tak jak wzdłuż całego marokańskiego wybrzeża, żyją rozkolce, z których pozyskiwali purpurę, bardzo pożądany wówczas barwnik. Ale Fenicjanie nikogo nie krzywdzili. Przynajmniej tutaj. Zresztą wyspy nie były wtedy zamieszkane.

Potem już nie było tak miło.

W okolicach I wieku naszej ery pojawili się Guanczowie, a w zasadzie ich przodkowie, którzy najprawdopodobniej zostali przesiedleni przez Rzymian z północnej Afryki. Powodem banicji były prawdopodobnie bunty przeciwko Imperium oraz blasfemia. W każdym razie Guanczowie żyli tam spokojnie do XV wieku. Pierwsze europejskie wyprawy na Wyspy Kanaryjskie można datować na XIV wiek: przypływali tu wówczas Genueńczycy i żeglarze z Balearów. Tylko wizyty te były związane z rekonesansem, nie wiązały się jeszcze z kolonizacją.

To jak znaleźli się tu Hiszpanie?

Najpierw byli tu Francuzi z baronem Jeanem de Béthencourtem na czele. Miejscowość Grainville w Normandii, z której pochodził, związana była z farbiarstwem, więc najprawdopodobniej jeszcze w dzieciństwie słyszał o purpurze z Wysp Kanaryjskich. Béthencourt był piratem i awanturnikiem. Któregoś dnia po prostu postanowił zdobyć te ziemie. Zaczął od Lanzarote, gdzie założył pierwszą warownię. Potem zostawił w niej kamratów i wrócił do Europy – rzekomo po posiłki. Ale tak naprawdę popłynął do Hiszpanii, gdzie oddał Kanary w lenno, mieniąc się ich seniorem. I tak właśnie znaleźli się tam Hiszpanie.

Choć nie tylko oni mieli ochotę na wyspy?

Gdy Béthencourt zapewnił sobie, że gros zysków z Wysp będzie spływało do niego, wrócił do Francji. Ale na miejscu został jego bratanek, który z kolei sprzedał prawo do Kanarów trzem innym podmiotom, w tym królowi Portugalii. Henryk Żeglarz uznał więc, że Kanary należą do niego, i zaczął kolonizację wysp na własną rękę. Dopiero pod koniec XV wieku Hiszpanie dogadali się z Portugalczykami i podpisano pakt, w którym uznano, że Kanary należą do Hiszpanii, a pozostałe wyspy na Oceanie Atlantyckim – Madera, Wyspy Zielonego Przylądka czy Azory – do Portugalii. De facto podzielono Atlantyk pomiędzy dwa imperia.

To bardzo ważny moment, zwłaszcza jeśli chodzi o handel niewolnikami. Ameryka już została „odkryta”, pojawił się więc nowy szlak handlowy. Do tego Hiszpanie wybili Guanczów i osiedlili się na wyspie. Kiedy to zrobili, uświadomili sobie, że nie ma kto dla nich pracować. Zaczęli więc robić wypady do Afryki, tak zwane cabalcadas. Były to zwykłe łapanki niewolników. Co ciekawe, nawet gdy Filip II zniósł w Hiszpanii niewolnictwo, dekret ten nie obowiązywał na Kanarach.

Hiszpania rozdrapuje rany

Dlaczego?

Miejscowi seniorzy posiadali dość silną pozycję i w jakimś sensie byli autonomiczni względem korony. Poza tym nie wyobrażali sobie, żeby nie móc mieć niewolników. Przy tym Kanary były też mostem tranzytowym w handlu niewolnikami, a duża część przychodu do hiszpańskiego budżetu pochodziła właśnie ze sprzedaży ludzi. Tyle że w pewnym momencie nawet większość osób zamieszkujących Fuerte i Lanzarote pochodziła z Afryki Północnej lub była Moryskami, czyli nawróconymi na chrześcijaństwo Maurami.

Nagle zdano sobie sprawę z niebezpieczeństwa takiego stanu rzeczy. Filip II zamówił audyt wysp, wyszło z niego, że nie tylko są one niewystarczająco chronione przed atakami z zewnątrz, ale także istnieje spore zagrożenie wewnętrzne spowodowane dużą demograficzną przewagą Afrykańczyków nad Hiszpanami. I było tak istotnie. W atakach korsarskich przeprowadzanych przez piratów z Maghrebu uczestniczyli, a być może nawet je inspirowali, mieszkańcy pochodzenia mauretańskiego.

Gros osób, które mieszkają teraz na Fuerteventurze, ma korzenie afrykańskie, ale bardzo niechętnie o tym mówi. Pisano swego czasu, że to wyspy „amerykańskie”, „atlantyckie” czy „iberyjskie”, ale nie afrykańskie. Z powodu irracjonalnego mimo wszystko lęku przed afrykańskością tożsamość europejska była i jest mocno podkreślana.

Na siłę?

Stereotypowo mówi się, że lepiej być Europejczykiem niż Afrykańczykiem, i tam cały czas pokutuje to myślenie. Zresztą mieszkańcom Fuerte Afryka kojarzy się ze wszystkim, co złe. Z Saharą, wiatrami, chorobami, szarańczą, świądem, to wszystko przyszło do nich – jak twierdzą – z Afryki.

Dlaczego Afryka nie ma dobrej prasy

czytaj także

Przeskoczmy do czasów, w których na wyspie znaleźli się naziści, jak do tego doszło?

Wyróżniłbym trzy etapy ich obecności, każdy związany jest z czymś innym. Pierwszy to lata 30. Po dojściu Hitlera do władzy na Kanary zapuszczano się w poszukiwaniu aryjskości. Naziści wierzyli, że Guanczowie to byli potomkowie Aryjczyków właśnie, więc organizowali tam szereg wypraw. Największą chciał w 1938 roku przedsięwziąć Himmler i jego piekielna organizacja Ahnenerbe. Powstrzymał ją jednak generał Franco.

Dlaczego?

Być może było to jakoś połączone ze sprawą Gibraltaru i uczestnictwa Hiszpanii w II wojnie światowej. Ale już wtedy na Fuerteventurze działał niejaki Gustaw Winter, jak się potem okazało, agent Abwehry. Zasłynął wcześniej z tego, że zelektryfikował Gran Canarię. Elektryfikacją miał też się zająć na Fuerteventurze. Tuż przed wojną wydzierżawił półwysep Jandía na południu Fuerteventury i ogrodził się od reszty świata. Podobno była tam baza U-Bootów. Mówiło się też, że w miejscowych górach szukano uranu. Jednak nikt do końca nie wie, co tam się działo naprawdę. Rzekomo w czasie wojny w jego willi wypoczywali naziści.

Niemniej najciekawiej zaczęło się robić po wojnie. To był trzeci etap. Posiadłość Wintera najpewniej została punktem przerzutowym nazistów do obu Ameryk. W miejscu, w którym don Gustavo, jak o nim mówiono, postawił willę, stanęła baszta przypominająca latarnię morską albo wieżę kontroli lotów. Na Jandíi mogły lądować niezauważone przez nikogo samoloty. Do dziś są tacy, którzy uważają, że hitlerowcy przechodzili tam operacje plastyczne. A niektórzy nawet twierdzą, że Hitler zmarł w niedalekim bunkrze.

Po wojnie Winter wraz z Franco otworzyli Fuerte dla niemieckich turystów. W przemysł turystyczny mieli inwestować także inni naziści. Podobnie jak w Marbelli na Costa del Sol, gdzie wielu hitlerowców znalazło sobie miejsce, w którym mogli spokojnie dożyć swoich dni. Franco ich nie niepokoił, mimo że dostał od USA wykaz współpracowników Trzeciej Rzeszy żyjących w Hiszpanii. Wydaje się jednak, że była to bardziej informacja, z kim można współpracować w walce z komunizmem.

Kingsley: Droga przez Saharę

czytaj także

W międzyczasie działa się tam inna dramatyczna historia. Na Fuerte do obozów wywożono homoseksualistów.

To działo się chwilę przed tym, jak wyspę otwarto na turystykę, na przełomie lat 50. i 60. XX wieku. Głównie byli to geje w wieku 18–30. Liczyło się, żeby byli w jak najlepszym zdrowiu – żeby byli silni, bo zajmowali się m.in. utwardzaniem dróg. Wiadomo, że pracowali dla Wintera, jedna ze zbudowanych przez nich dróg prowadziła w stronę jego willi właśnie.

A potem ofiary żyły obok katów.

Obowiązywało prawo, które mówiło, że nie można wrócić do miejsca, z którego zostało się zabranym, więc przeważająca większość zostawała na Fuerteventurze. Potem żyli i umierali obok swoich katów. To taka hiszpańska specyfika, grzebanie ofiar obok katów – patrz Dolina Poległych. Tylko na wyspie ma to jeszcze bardziej klaustrofobiczny wymiar.

Czego teraz boją się mieszkańcy Fuerte?

Wydaje się, że niekontrolowanego napływu imigrantów. Na Kanary znowu przypływa wiele łodzi z ludźmi z Afryki, a ponieważ na kilku z nich odkryto ognisko COVID-19, niektórzy próbują powiązać imigrantów z transmisją koronawirusa. Przoduje w tym skrajnie prawicowa partia VOX, która wzywa do rekonkwisty Hiszpanii. Ale mieszkańcy wyspy, których znam, wierzą, że prędzej zarażą się od turysty z Europy niż od Afrykańczyka.

Ludzie boją się też, że pandemia wywróci branżę turystyczną do góry nogami, co się zresztą dzieje. Jest w nich duży strach, że nie wróci turystyczna prosperity. Boją się, że sobie nie poradzą. Bez turystyki na Fuerte będzie ciężko.

Ile osób jest uzależnionych od przemysłu turystycznego na Fuerte?

Odejmując tych, którzy czegoś się już dorobili, żyją z emerytury albo tych, którzy pracują online, to właściwie cała Fuerteventura. Turystyka zdetronizowała wszystkie inne gałęzie przemysłu. Ziemię przestano uprawiać, a co lepsze działki sprzedano pod inwestycje.

„Tourists go home”! Hiszpania ma dość turystów

Pandemia to drugi cios na Fuerte w ciągu niespełna ponad dekady. Piszesz o tym, że dla mieszkańców wyspy kryzys ekonomiczny z 2008 roku był ogromną katastrofą, wspominają ją jak my II wojnę światową.

Kryzys, podobnie jak wojna, rozdzielał rodziny, wiele osób już nigdy nie wróciło na Kanary, ludzie z dnia na dzień wszystko tracili. Tylko pytanie, czy tamten kryzys minął i ten jest nowy, czy może to ten sam kryzys, tylko w różnych fazach? Bezrobocie na Fuerteventurze jest teraz wyższe, niż było dekadę temu. Miejscowi liczą, że to krótkotrwałe, ale tego nikt nie wie. Będzie to miało rozmaite konsekwencje, znowu wiele osób wyjedzie w poszukiwaniu pracy, no i umocni się wspomniana partia VOX.

A mają na siebie jakiś pomysł?

Kanaryjczycy od lat marzą o tym, żeby wyspy stały się samowystarczalnym, nowoczesnym, produkującym i zatrudniającym, a przede wszystkim innowacyjnym regionem. Powstał tu Parque Tecnológico de Fuerteventura, mający wkrótce stać się jednym z europejskich centrów innowacji. Na razie jest tu co prawda tylko jeden budynek, ale liczba i wielkość parkingów wytyczonych na tym pustynnym terenie wskazują na rychłą rozbudowę i ambitne założenia.

Poza tym, jakby obłożyć część wyspy panelami słonecznymi, można by zapewnić prąd całej Hiszpanii. A jest tu jeszcze wiatr. Odnawialne źródła to mogłaby być szansa dla Fuerte, żeby się uniezależnić od turystyki.

Mieszkańcy Fuerte uważają, że Madryt o nich zapomniał?

Oni zawsze czuli, że są trochę z boku. Po wojnie domowej pokładali nadzieję we Franco, potem w transformacji. Madryt jest daleko. Rozwiązuje sprawy, które ich nie dotyczą albo które są abstrakcyjne. Tutaj ludzie są bliżej ziemi, że tak powiem. Mają gigantyczny problem z brakiem słodkiej wody. Praktycznie nie ma tu obfitych źródeł śródlądowych. Dlatego wodę trzeba odsalać. Więc gdy w Madrycie dyskutują o żłobkach, miejscowi mówią, że to ich nie dotyczy, bo tu są afrykańskie problemy. Gdy wybuchła pandemia i wprowadzono stan wyjątkowy w kraju, objęto nim również Kanary. Tyle że tu, na Fuerte – w porównaniu z Hiszpanią i z całym kontynentem – nie było aż tylu przypadków, dwie osoby hospitalizowano, nikt nie zmarł. Znów Madryt jakby przestrzelił, a ludzie dziwili się, a właściwie wściekali, że muszą żyć w zamknięciu.

Odczuwa się tu zmianę klimatu?

Tak. Namacalnie. Jest się tu blisko z naturą, ona determinuje życie, więc się ją starannie obserwuje. Ale też nie trzeba być bystrzakiem, żeby zobaczyć, że każdy zimowy sztorm wchodzi głębiej w ląd. W miejscach, gdzie jeszcze cztery lata temu woda się nie przelewała, teraz tak się dzieje. Zmieniła się cyrkulacja powietrza, ocean jest cieplejszy, wszystko przez to, że nie było El Niño. Mówi się, że przez to huragany uderzą w Kanary. Do tego kalima, która była na przełomie stycznia i lutego. Jej zdjęcia obiegły cały świat, że jak tu ładnie, jak dziwnie, jak pustynnie etc., a była to anomalia, która spowodowała wielkie straty. A oprócz tego roślinność, której i tak jest mało, wysycha, a deszcze stają się gwałtowniejsze. I do tego jeszcze turbulencje nad Atlantykiem, ich może doświadczyć każdy niedowiarek. Na pewno czuć, że coś jest nie tak.

Odczuwają to także miejscowi rybacy?

Tak, przed pandemią wypływało np. 12 kutrów, a ostatnio widziałem jedną łódź. Oni łowią dla hoteli i knajp, może im się nie opłaca, skoro brak urlopowiczów. Tak czy siak, ryby są przetrzebione, jest w nich mikroplastik, ale i waciki, tampony. Jest tu organizacja Clean Ocean Project, która napisała nawet list do George’a Clooneya. Jednym z najgorszych syfów, bo niepoddającym się nawet recyklingowi, są kapsułki kawy do ekspresów, które z szarmanckim uśmiechem reklamuje aktor. Są one już tak bezsensownym zbytkiem, że ręce opadają. Nie wiem, czy Clooney się jakoś odniósł do listu. Pewnie nie. Przy tym jest to wszystko jednak w jakimś sensie sytuacja bez wyjścia. Niestety cała branża turystyczna, o której przetrwanie trwa teraz walka, oparta jest na plastiku.

Branża reklamuje to miejsce jako „rajskie”.

Ta kategoria raju jest strasznie opresyjna, przemocowa. Mam wrażenie, że szczęśliwość wysp wiąże się z czymś bardzo przyziemnym; że dla współczesnego (i nie tylko) Europejczyka to po prostu możliwość niepohamowanego spełnienia swoich fantazji seksualnych, ujścia chuci. A tego typu miejsca pozornie dają taką możliwość. Powstał topos raju, w którym można się seksualnie spełnić, zrealizować swoje perwersje bez żadnych konsekwencji.

Aż trudno uwierzyć, że o tych wyspach mówiono kiedyś, że to Wyspy Szczęśliwe.

Przede wszystkim były szczęśliwe dla konkwistadorów, którzy mogli się na nich wzbogacić. Ich nazwa wynikała też trochę z tego, że nie dochodziły tutaj huragany, ale skoro mówi się, że te nadchodzą, to trudno nazywać jej dalej szczęśliwymi.

**

Kasper Bajon (ur. 1983) – pisarz, poeta, filmowiec. Studiował w Instytucie Kultury Polskiej na Uniwersytecie Warszawskim. Wydał trzy powieści i trzy tomy poetyckie. Wiersze i prozę publikował także m.in. w „Gazecie Wyborczej”, „Dwutygodniku”, „Twórczości”, „Śląsku”, „Kontekstach”, „Wyspie”, „Ricie Baum” oraz „Więzi”. Był stypendystą ministra kultury i dziedzictwa narodowego. Jego debiutancki film Via Carpatia (2018), który współreżyserował z żoną Klarą Kochańską, był prezentowany na wielu festiwalach w Polsce i za granicą. Od kilku lat mieszka w El Cotillo na Fuerteventurze. Jego książka Fuerte ukazała się właśnie nakładem wydawnictwa Czarne.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Joanna Wiśniowska
Joanna Wiśniowska
Dziennikarka
Dziennikarka związana z „Gazetą Wyborczą Trójmiasto” i „Wysokimi Obcasami”, publikowała m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, newonce.sport i magazynie „Kopalnia. Sztuka Futbolu”.
Zamknij