Otwarcie wystawy stałej Muzeum Historii Żydów Polskich to moment, w którym zdajemy sobie sprawę, że piętno nie trzyma nas już tak mocno w swoim uścisku.
Pod koniec lat 90. pracowałam w amerykańskim Holocaust Memorial Museum. Po tym, jak opuściłam je w 2000 roku, przez kolejne miesiące nie mogłam pozbyć się silnego, fizycznego wręcz odruchu towarzyszącego wizycie w jakimkolwiek muzeum. Niezależnie od rodzaju placówki i prezentowanej w niej wystawy, gdy przechodziłam od galerii do galerii, moje ciało kurczyło się w oczekiwaniu na widok umęczonych ciał i ludzkiego cierpienia, które na powiększonych fotografiach codziennie widziałam w Holocaust Museum. Myślałam wtedy, że doświadczam dziwnej formy stresu pourazowego – syndromu dotykającego w tym przypadku nie ofiary, ale odległego świadka wydarzeń. Reakcje cielesne – dowiedziałam się, że nazywane są „zapośredniczoną traumą” – trwały rok.
Być może moje doświadczenie jest metaforą naszych czasów, gdy samo wspomnienie o „europejskiej społeczności żydowskiej” natychmiast przywołuje koszmarne obrazy nazistowskiego ludobójstwa; gdy niepokój towarzyszący wizytom izraelskiej młodzieży w obozach śmierci, nazywanym Marszami Żywych, stał się powodem zmartwień dla izraelskiego Ministerstwa Edukacji; gdy wielu amerykańskich Żydów mówi, że sztywnieje na myśl o przyjeździe do Polski.
Trauma ponad wszystko – przynajmniej do takich wniosków dochodziłam, dopóki kilka lat temu nie zaczęłam współorganizować wyjazdów do Polski śladami żydowskiego dziedzictwa, ale nieskupiających się na antysemityzmie i Holokauście.
Na duchu podniosło mnie też to, że ludzie potrafią odrzucić myślenie negatywnymi stereotypami, jeśli tylko da się im do tego okazję w kraju, który sam mierzy się ze swoimi uprzedzeniami i mylnymi wyobrażeniami. Prawie dziesięć lat temu Ian Buruma napisał w okładkowym tekście w „New York Timesie”: „Polski krajobraz jest przesycony skojarzeniami. Żyć z nimi wiecznie byłoby nieznośne, zarówno dla Żydów, jak i dla gojów, bo nie można stygmatyzować krajobrazu bardziej niż ludzi, a jednego i drugiego było już za wiele”.
Uroczyste otwarcie wystawy stałej Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN wyznacza moment, w którym zdajemy sobie sprawę, że to piętno nie trzyma nas już tak mocno w swoim uścisku. Właśnie teraz, gdy Muzeum jest wreszcie skończone i gdy główna wystawa otwiera się dla publiczności, widzimy, jak niespotykane wcześniej partnerstwo, które przyczyniło się do powstania tego centrum kultury i edukacji, jakim jest MHŻP, skutecznie zmierzyło się z piętnem historii. Jak gdyby nasza lepsza połowa wzięła górę, our better selves got the better of us, jak mówią Amerykanie. W tym przypadku górę wzięła lepsza strona władz państwowych i Warszawy, polsko-żydowskiej organizacji pozarządowej i wspierającej ją żydowskiej diaspory. I wierzę, że wszystkim nam wyjdzie to na lepsze.
Przekaz samego Muzeum jest zawarty w jego nazwie – „POLIN” – i wpisany w hebrajskim i łacińskim alfabecie w szklane mury. Słowo to znaczny po hebrajsku „tu spocznij” i stało się też żydowskim określeniem Polski. Legenda mówi, że Żydzi uciekli z Zachodu do bezpiecznej przystani, jaką w średniowieczu była Polska. Do pozostania skłoniły ich anioły, które w pniach drzew polskich dziewiczych lasów wyryły dla nich litery składające się na słowo „Polin”. „Tu spocznij”. To słowo, widziane przez odwiedzających na zewnątrz muzeum POLIN i w pierwszej z galerii, gdzie w żywy sposób opowiadana jest właśnie ta legenda, to też pierwsze spotkanie z samym Muzeum.
Czuwająca nad wystawą główną dr Barbara Kirshenblatt-Gimblett uważa słowo „Polin” za „DNA tego, co polskie w historii polskich Żydów. Zawiera w sobie zakorzenienie, poczucie przynależności w tym miejscu. Jest historią, jaką Żydzi opowiadali sami sobie o tym, dlaczego tu przybyli i zostali. Legendy mają niesamowitą moc, ponieważ porywają wyobraźnię i wyrażają coś bardzo istotnego o żydowskim samorozumieniu, w tym przypadku: samorozumieniu polskich Żydów”.
Media na świecie również dały się porwać przez ten punkt wyjściowy, w którym historia polskich Żydów spotyka się z tak sprzyjającym powstaniu Muzeum kontekstem politycznym. Entuzjastyczne recenzje w „The New York Times”, „Financial Times” i w Reutersie opisują wystawę jako jasny punkt na tle mrocznych trendów w dzisiejszej Europie. Media podkreślają, że Polska i nowe żydowskie muzeum to pozytywny krok naprzód przeciwdziałający obecnemu wzrostowi antysemityzmu na reszcie kontynentu. Pozytywny obraz Polski i POLIN wynika też z ostatnich wydarzeń: refleksji nad 25-leciem transformacji, nominacji Donalda Tuska na szefa Rady Europejskiej, polskiego oddolnego i dyplomatycznego zaangażowania na rzecz demokratycznej walki Ukrainy z imperialistycznymi zakusami Putina. Znajomy zauważył: „MSZ musi być przeszczęśliwe z powodu całego tego pochlebnego zamieszania wokół Muzeum i jego miejsca w nowej Polsce”.
POLIN jest też bezprecedensową inicjatywą publiczno-prywatną, odważną tak jak te – nie boję się tego powiedzieć – które napędzały demokratyczną opozycję w PRL. Nie chodzi tylko o partnerstwo finansowe. Władze centralne i lokalne były odpowiedzialne za powstanie budynku, Stowarzyszenie Żydowski Instytut Historyczny za wystawę – żydowską narrację głównej ekspozycji – i pozyskiwanie niezbędnych środków prywatnych. Zespół 120 kuratorów i badaczek, prowadzony przez Barbarę Kirshenblatt-Gimblett, profesorkę New York University – której rodzice pochodzą z Polski, osobę o podwójnym obywatelstwie, mieszkającą w Warszawie od siedmiu lat – pracował nad wystawą w atmosferze zaufania, wierząc, że ryzykowne inwestycje zostaną zrealizowane. Kuratorki, projektanci i badacze latami dopracowywali pomysł, osie wystawy, jej edukacyjny wymiar i główną historię, która towarzyszy ekspozycji. Dzięki ich błyskotliwym badaniom i nieustępliwym wysiłkom Warszawa ma dziś światowej klasy pomnik tysiąclecia obecności Żydów na polskich ziemiach.
Możemy się z niego uczyć o polsko-żydowskim dziedzictwie, które zostało nieodwracalnie utracone i zapomniane nie tylko w Polsce, ale równie mocno, jeśli nie bardziej, nieobecne jest w dzisiejszym Izraelu i w diasporze.
Wśród krytycznych pytań: „Dlaczego w Polsce?”; „Dla kogo?”; „Czemu tak wielkie w kraju, gdzie jest tak mało Żydów?” – można wyczuć mieszankę zachwytu, dumy i wręcz przytłoczenia tą przestrzenią piękna, kunsztu i odwagi.
Tym, którzy jeszcze POLIN nie odwiedzili, mogę zasugerować, w jaki sposób odkrywać tę opowiedzianą w ramach głównej wystawy, oddziałującą na zmysły interaktywną epicką historię – „teatr historii”, jak słusznie określa go Kirshenblatt-Gimblett. Widziałam wystawę główną dziesięć razy, oprowadzana przez kuratorów i naukowców, spacerując w pojedynkę, a raz z grupą młodzieży w wieku od lat sześciu do czternastu, która pozwoliła mi obejrzeć ją nie w sposób „mistrzowski”, ale „metodą prób i błędów”. Sama wystawa jest ogromna, pokrywa długi okres historyczny i zawiera wiele detali, o których wcześniej nie miałam pojęcia i które będą też nowe dla wielu zwiedzających. To zmysłowe doświadczenie, wizualne i dotykowe, zaawansowane technologicznie, zmuszające do interakcji, ale i czytania obszernych tekstów. Najlepszy sposób, aby się z wystawą zapoznać, to spędzić na niej cały dzień, obchodząc ją trzy razy – lub wracając po raz kolejny.
Pierwszy raz można poświęcić na odkrywanie pięknego projektu samej ekspozycji: kolorów, świateł, animacji, bawić się wyświetlaczami dotykowymi i podążać za tym, co przykuje nasz wzrok i uwagę. Druga wizyta to dobry moment na przejście z przewodnikiem, co zajmie dwie lub trzy godziny. Trzeci (i każdy kolejny) raz można przeznaczyć na rozmyślanie nad tym, co żydowskie i polskie w historii opowiedzianej w Muzeum i w jego projekcie. Co mówi nam ono o konstrukcji naszej tożsamości i społeczeństwa? Z czym się zgadzamy? Co jest dla nas odkryciem?
Twórcy POLIN uważają samo muzeum za część historii, którą muzeum opowiada. Kirshenblatt-Gimblett podkreśla, że MHŻP jest elementem historii, a nie jej prostym odbiciem. Jest czynnikiem zmiany, „wskazaniem, że Żydzi są ważni dla Polski, a Polska dla Żydów”.
Poniedziałkowe otwarcie uświetniła wiele mówiąca przemowa jednego z czołowych partnerów prywatnych muzeum, przewodniczącego Stowarzyszenia Żydowski Instytut Historyczny, Piotra Wiślickiego – odnoszącego sukcesy biznesmena, który określił się jako „niebohaterski” zasymilowany Żyd. Przemawiając do międzynarodowego grona polityków i oficjeli, w tym aktualnego i byłego prezydenta Polski, uderzył w mocny i osobisty ton, zwyczajowo przyjęty raczej przy mniej formalnych okazjach. „Moja córka wysłała mi link do bloga, na którym młoda dziewczyna opisuje, że widziała Żyda po raz pierwszy w życiu. Nie Żyda z pieniążkiem, jakiego znamy z polskich domów” – powiedział. Nie takiego z pejsami i czarnym kapelusikiem. „Nie znamy Żydów, nie mamy okazji ich poznać. Po wojnie i w szczególności po 1968 zostali wymazani z polskiej historii. A jednak nie ma polskiej historii bez Żydów i żydowskiej historii bez Polski”. Z tym przekonaniem Wiślicki poświęcił niezliczone godziny pracy pro bono, by pomóc w dokończeniu wystawy głównej. W trakcie tej pracy, przyznał w przemówieniu, miał okazję przemyśleć na nowo swoją tożsamość. „Stoję przed państwem jako polski Żyd”. Piętno rozluźniło swój uścisk.
Przeł. Jakub Dymek
Shana Penn zarządza Fundacją Taubego na rzecz Życia i Kultury Żydowskiej, która jest głównym patronem Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN. Autorka „Sekretu Solidarności”, który ukazał się w Polsce w 2009 roku nakładem wydawnictwa W.A.B.
Czytaj także:
Jerzy Halbersztadt, Piotr Paziński: Co dalej z Muzeum Historii Żydów Polskich?
Michał Bilewicz, Helena Datner: Co dalej z Muzeum Historii Żydów Polskich? (2)
Nawojka Cieslińska-Lobkowicz: Polsko-żydowskie laurki
Jerzy Halbersztadt, Ławeczka czy kanapa Karskiego?