Melissa Grant idzie pod prąd. Nie chce współczucia dla prostytutek ani oburzenia na klientów. Chce głosu dla sekspracownic.
Czy można sobie wyobrazić sojusz Andrzeja Leppera, szwedzkich pracowników socjalnych, organizacji feministycznych, ultrakatolickich konserwatystów, liberalnych demokratów, oficerów policji i wyborców z klasy średniej? Przed wyborami do Parlamentu Europejskiego nie jest to alians zupełnie z kosmosu, ale wciąż wymagający dla politycznej wyobraźni. Co właściwie mogłoby ich wszystkich połączyć? Odpowiedź jest prosta: wszyscy nienawidzą szmat. Mają dość dziwkarstwa. Wszystkich po równo brzydzi puszczanie się za pieniądze.
Melissa Gira Grant w książce Playing the Whore. The Work of Sex Work wyjaśnia, jak to możliwe, że mężczyźni, którzy z rechotem pytają, „jak można zgwałcić prostytutkę?”, i aktywistki zwalczające prostytucję (na przykład domagające się karania klientów) wbrew pozorom grają do tej samej bramki. I w tej grze zyskują wszyscy, tylko nie pracownice świadczące usługi seksualne.
Badaczka, dziennikarka, prostytutka
Grant publikowała w „Guardianie” i „Washington Post”, jej artykuły i reportaże na temat pracy, seksu i technologii ukazywały się na stronach magazynów „Wired”, „The Atlantic” i „The Nation”.
Oprócz esejów i książki o bibliotece Occupy powstałej w Zucotti Park, Grant ma też w swoim CV sex work. Sekspracę, prostytucję, kurwienie się – zależnie od tego, kto o tym mówi.
Playing the Whore to jednak żaden rozrachunek, wyznanie winy, rozpisane na sto stron samobiczowanie. Nie ma tu prawie żadnych osobistych wspomnień ani relacji, które mają pokazać, „jak to jest naprawdę w tym seksbiznesie”. Nie o to w tej książce chodzi. Melissa Grant walczy z obrazem godnej współczucia i czekającej na pomocną dłoń prostytutki. W jednym z wywiadów Grant mówi otwarcie, że nie odczuwa ani wstydu, ani żadnej traumy związanej z sekspracą. Sęk w tym, że w obecnym klimacie ideologicznym takie książki jak jej służą raczej jako ekwiwalent pokazów peep-show niż jako punkt wyjścia do krytycznej refleksji. Wszystkie te klisze przestępstwa i kary, grzechu i odkupienia, tak dobrze znane z opowieści, które stworzyły współczesny obraz prostytucji, uniemożliwiają prawdziwie istotną debatę – pisze w Playing the Whore.
Ta debata, której nie ma, dotyczy praw i podmiotowości kobiet, mężczyzn i osób trans zarabiających seksem. A debata, która mamy, toczy się według pornograficznych wyobrażeń i scenariuszy. Gdzieś na horyzoncie jest obowiązkowe cierpienie, ale na powierzchnię zawsze wypływają pikantne historie i całkiem realne podniecenie związane z inscenizacją cudzego poniżenia, które musi być publicznie odegrane. Grant otwiera swoją książkę jedną z takich scen: to nagranie umieszczone w sieci przez samozwańczego stróża prawa „zwalczającego prostytucję”. Klient leży z opuszczonymi spodniami w samochodzie, z prostytutką, wszystko rozgrywa się zgodnie ze scenariuszem amatorskiego porno – do momentu, gdy stróż otwiera drzwi i wpada z włączoną kamerą. Na rękach pary lądują kajdanki, już całkiem prawdziwe, nie z sex-shopu. Zamiast orgazmu – rozkosz przywrócenia moralnego porządku. „Nie będę kłamał. Zwaliłem sobie do tego…” – czytamy w anonimowym komentarzu pod filmikiem.
Co robią prawdziwi mężczyźni
Grant nie ogranicza się w swojej krytyce do konkretnej grupy politycznej czy instytucji. Playing the Whore nie jest oskarżeniem rzuconym w stronę jednego środowiska. Udało się jej zbudować taką krytyczną narrację – przeplatają się w niej precyzyjne argumenty z błyskotliwymi i złośliwymi uwagami – która nie oszczędza nikogo, kto jest odpowiedzialny za dzisiejszy obraz sekspracy. Radykalizm tej krytyki odzwierciedla radykalne cele polityczne leżące u podstaw książki. Grant nie jest zainteresowana sojuszem ze średnioklasowym feminizmem, bo ten oferuje „zbawienie” tylko byłym prostytutkom. Nie za bardzo widzi się również w jednym rzędzie z Justinem Timberlakiem i Ashtonem Kutcherem, którzy obwieszczają ze smutną minę, że „prawdziwi mężczyźni nie kupują dziewczyn”. Autorka zbyt dobrze zna historię relacji oddolnie organizujących się prostytutek i liberalnego centrum, żeby pokładać w tym drugim jakiekolwiek nadzieje. Nie interesuje ją droga na skróty, zgodna z ideologią amerykańskich przedmieść czy „prawdziwych mężczyzn”, bo prędzej czy później uderzy ona w sekspracownice.
Grant rekonstruuje kilka podstawowych wyobrażeń o sekspracy, by później je rozmontować i wskazać na ich przemocowe konsekwencje. Po pierwsze przekonanie, że prostytucja to nie praca. A skoro to nie praca, to nie można jej zaczynać ani kończyć – dlatego prostytutką nie bywa się od ósmej do szesnastej, tylko przez całe życie. Po drugie założenie, że kobiety sprzedające seks, nie tylko na ulicy, ale również przed kamerkami laptopów, to bezwolne istoty, które należy uratować. Jeżeli twierdzą inaczej, to albo kłamią, albo mają „fałszywą świadomość”. Grant nie walczy z patriarchalnym kowbojem, który w kulturze gwałtu zakorzeniony jest do tego stopnia, że nie widzi różnicy między meblem a kobietą. Ta postawa może i jest najbardziej odpychająca, ale od jakiegoś czasu dryfuje szczęśliwie za burtą politycznej poprawności. Dlatego Grant woli się skupić na opresji i kontroli produkowanej przez rzekomych obrońców i wybawców „kobiet upadłych”.
A ich moralne oburzenie, rozbuchane współczucie – przy zupełnym braku autorefleksji i otwartej niechęci do seksualności wymykającej się z sypialni heteroseksualnego małżeństwa – od lat nie przynoszą sekspracownicom nic dobrego. Mimo to właśnie wszelkiej maści wybawcy dysponuję największym potencjałem symbolicznym; to oni powołują do życia kolejne fantazje na temat „piekielnego świata prostytucji”.
Grant pokazuje, co faktycznie oznacza to zaklinanie sekspracy: to odzieranie usług seksualnych ze wszystkich warstw poza moralną. Najbardziej widocznym znakiem tego jest powszechne użycie słowa „prostytutka”. Otóż obraz „prostytutki” nie opiera się na tym, co kobieta robi – bo, jak stara się pokazać Grant, wcale nie jest łatwo precyzyjnie określić, czym są usługi seksualne – tylko kim jest, jak wygląda, jak się zachowuje. To wskutek założenia, że prostytutki nie wykonują pracy (tylko po prostu się „prostytuują”), policjanci mogą bez żadnych konsekwencji odrzucać ich zgłoszenia. I zamiast reagować na ich krzywdę, rzucać komentarze z cyklu „sama się prosiła”.
Za tym idzie przedstawienie usług seksualnych jako sprzedawania się – nawet nie sprzedawania ciała czy seksu, tylko całej siebie. Do tego wystarczy nałożyć na wszystkie płatne stosunki seksualne odium gwałtu – co zdaniem Grant robią w dobrej wierze, ale z tragicznym skutkiem, niektóre feministyczne krytyczki prostytucji. I w ten sposób, wbrew najszczerszym chęciom, przyznajemy rację wicepremierowi Lepperowi. Niezależnie od tego, skąd startujemy, docieramy do tej samej mety: „Jak można zgwałcić prostytutkę?”
Esencjalistycznej koncepcji „prostytutki” Grant przeciwstawia sekspracownicę (sex worker), definiowaną nie przez swoją niezmienną istotę, tylko przez wykonywaną w konkretnych, choć zmiennych uwarunkowaniach, pracę. W tym układzie pracownica ma możliwość negocjacji z klientem warunków seksu i dopiero ich złamanie jest gwałtem.
Odejście od „prostytutki” nie jest konceptem wymyślonym przez autorkę z bezpiecznej pozycji dziennikarki. To raczej powrót do zapomnianych osiągnięć ruchu na rzecz praw sekspracownic z lat siedemdziesiątych zeszłego wieku.
W walce o język Grant proponuje pójść dalej i przechwycić słowo „dziwka”, tak jak przechwycono „cioty” i „pedałów”, „dziwaków” i „wykolejeńców”, co dokonało się dzięki postulatom queer.
Problemy sekspracownic – argumentuje pisarka – nie ograniczają się tylko do osób świadczących usługi seksualne. Ciała prostytutek to raczej punkt przecięcia szeregu różnych opresji: seksualnej, rasowej, genderowej, klasowej. Dziwkę, przez to, że stanowi obelgę ostateczną, uniwersalną, można łatwo przekształcić w centralną postac prawdziwie emancypacyjnej polityki.
Ucz się, bo inaczej zostaniesz prostytutką
Playing the Whore to jednak nie tylko książka o języku, chociaż refleksja nad językowym polem polityki jest tutaj bardzo rozbudowana. To również książka o konserwatyzmie, który nie daje się zepchnąć na margines okupowany przez Tea Party czy przypisać do szantażu pseudoludową moralnością, uprawianego przez Samoobronę. Grant uderza nie tylko wąsko, w konserwatyzm moralny, lecz szeroko: w konserwatyzm myślenia i rozwiązań, konserwatyzm współczucia, konserwatyzm wygody.
Dla autorki tak samo wsteczni są polityczni reprezentanci wielkomiejskich liberałów, którzy wprowadzają rozwiązania prawne ograniczające widoczność ogłoszeń erotycznych w prasie i internecie. Pod płaszczykiem obrony interesów kobiet chroni się w ten sposób raczej purytańskie spojrzenia mieszczan, którzy problem niewidoczny uważają za rozwiązany. Na liberalną platformę zbudowaną wokół retoryki „obrony kobiet” mają szansę załapać się tylko te kobiety, które zrezygnują z sekspracy (jakby zawsze była to kwestia indywidualnej decyzji), potępią ją i przystaną na średnioklasową definicję sukcesu. Nie bez przyczyny amerykańskie dziewczynki słyszą od rodziców, że muszą się uczyć, bo inaczej zostaną prostytutkami. Prostytucja i sukces to dwa bieguny tej samej konserwatywnej narracji.
Ale Grant nie jest też, mówiąc delikatnie, entuzjastką penalizacji klientów, czyli tzw. rozwiązania skandynawskiego. Po pierwsze, jak walczyć o prawa pracownicze kobiet, które swą pracą narażają innych na aresztowanie? A po drugie (na co Grant przywołuje wyniki badań), to wcale nie klienci są najczęstszymi sprawcami przemocy, tylko właśnie policjanci. Ci drudzy znacznie częściej gwałcą, bo wiedzą, że są bezkarni.
W Playing the Whore nie ma krytyki prostytucji jako egzekwowania władzy patriarchatu – uosobionego w postaci chutliwego klienta – nad kobiecymi ciałami. Autorka rezygnuje z języka oburzenia na rzecz zbudowania takiego politycznego krajobrazu, w którym sekspracownice miałyby realny wpływ na określenie swojej pozycji.
Grant nie do końca obchodzi, kto tu jest „dobry”, a kto „zły”, tylko kto ma prawo decydować o swoim życiu.
Relacja klient-pracownica nie jest dla tego rozróżnienia kluczowa, dlatego pytań, które może ona rodzić, w książce raczej nie znajdziemy.
Autorka domaga się nowych zasad gry, w której sekspracownice miałyby bardziej sprawiedliwą pozycję niż dotychczas. W tym nowym układzie nie ma miejsca na organizacje kobiece, które nie widzą sprzeczności między reprezentowaniem sekspracownic a niedopuszczaniem ich do głosu. To właśnie protekcjonalny stosunek średnioklasowego feminizmu do prostytutek – zilustrowany w książce wieloma historycznymi przykładami – jest tu główną osią konfliktu. Grant nie jest zainteresowana „współczuciem”, tylko solidarnością i współpracą, o której nie może być mowy, dopóki ludzie u władzy nie wezmą pod uwagę ogromnej teoretycznej i praktycznej pracy wykonanej w ciągu ostatnich czterdziestu lat przez ruch na rzecz praw sekspracownic.
Melissa Grant idzie pod prąd. Nie ma zamiaru prosić się o uwagę, tylko stanowczo domaga się miejsca i głosu dla sekspracownic.
Wbrew powszechnemu wyobrażeniu, potrafią one opowiedzieć o sobie w języku radykalnej polityki, a nie tylko psychicznej traumy. Każda inna droga oferująca prostytutkom „zbawienie” prowadzi zdaniem Grant donikąd. A już na pewno nie do emancypacji dziwek.
Melissa Gira Grant: „Playing the Whore. The Work of Sex Work”, Verso 2014